Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Do Stohess. Nic więcej nie wiem. Proszę, jakby co, ja ci nic nie mówiłam!

Zacisnęłam ceramiczny kubek z taką siłą, że palce przybrały purpurowy odcień.

Tak, właśnie wyobraziłam sobie jak duszę tego cholernego, zapijaczonego dupka. 

Tłukę  jego kwadratową szczękę na wszystkie sposoby, jakie tylko znam.

- Rose? Przepraszam... Nie chciałam sprawiać ci przykrości...

Patrzyłam tępo na swoje dłonie, nie mogąc odwrócić od nich wzroku.

Czułam ucisk w gardle a pole widzenia zaczęło się rozmazywać. 

Nie chciałam płakać. 

Od początku chcieli się mnie pozbyć. Wszyscy. Od pierwszego dnia czułam w kościach, że nadejdzie ten dzień. Według niego, tak ma wyglądać moje życie...

„Wydaje ci się, że trochę mnie poszpiegujesz i wiesz o mnie wszystko, bo sama straciłaś rodzinę i nie potrafisz zająć się własnym życiem."

„A dla twojej świadomości, jesteś tu dzięki mnie".

"I to był błąd. Moja słabość".

- Kochana, nie ma co płakać - odezwała się po chwili, by mnie pocieszyć. - Stohess jest bezpieczne, nie będziesz ryzykować życia, oglądac zwłok, wąchać tego smrodu który niosą tytani. Przydzielą cię do papierkowej roboty, albo archiwum, albo biblioteki. Spokój, komfort... Widzisz, tu żyją ludzie zagorzali, ortodoksyjni, ja mówię nieraz że zbieranina wariatów... Widocznie Levi widzi w tobie dziewczynę nie nadającą się do tego świata... A on zna się na ludziach, jak mało kto. I nie miej do niego pretensji, ja myślę, że wielu zwiadowców na twoim miejscu chciałoby zacząć swoje życie na nowo niż gnuśnieć w tym zapchlonym korpusie. Wyprawy za mur psują ludzi, zmieniają, jeśli ktoś z nas dożyje starości, będzie wrakiem, zgaduję, że z chorobami psychicznymi, traumami, urojeniami, nie wspominając o tych, którzy stracili ręce, nogi i żyją niepełnosprawni ze świadomością że podpisali pakt, wyrok na siebie... Nie chcę cię, kochanie, załamywać, bo widzę, żeś się zasmuciła, ale jeśli mam zgrywać ciocię dobrą radę, dziewczyno, to skorzystaj z tej szansy...

Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Tak, miałam wielki żal do Ackermana. Przywiązałam się do Sashy, do przyjaciół, nie chciałam ich opuszczać...

" Masz zadanie do wykonania. Jesteś tu aby zemścić się na tytanach. Jesteś tu by w odpowiednim momencie ruszyć na poszukiwania swojego rodzeństwa".

- Przeżyłam pierwszą wyprawę, latam dość sprawnie, zaliczyłam sprawdzian...- wymieniałam swoje żałosne osiągnięcia. - Czym mu się naraziłam? Ja...On miał jakiś powód, dla którego mnie tu nie chce. Muszę się dowiedzieć.

Hanji westchnęła głęboko, opierając łokcie na stole.

- O ile mi wiadomo, miałaś najniższe wyniki. Zakwalifikowałaś się na prośbę Levia. Uznał, że możesz się jeszcze przydać. Nie wiem, czy mówiłam, ale  to się zdarza i oddelegowani są członkowie nawet po kilku latach... A może, gdy był w Stohess, ktoś powiedział mu o wolnych miejscach pracy...

Kopnęłam stołek na wprost, który odbił się i wywrócił do tyłu. 

- Świetnie! Najpierw daje mi nadzieje a teraz dyskwalifikuje?! - darłam się na nią prawie opluwając jej okulary, lecz nie dbałam o to. Narastała we mnie wściekłość. Rzadko ukazuję tak agresywne emocje, ale teraz nie mogłam mu tego puścić płazem... Byłam gotowa iść do niego i pokazać, z kim zadziera.

- Rozumiem twoje zdenerwowanie, kochanie, ale takie historie się zdarzają. Ludzie przychodzą, odchodzą, zmieniają posady, stanowiska... Nie możesz tak reagować. Normalne, że jeśli nie spełniasz danych oczekiwań dowódców, narażasz życie nie tylko swoje, ale także wszystkich innych. Korpus zwiadowczy to ciężki kawał chleba... Sprawdzian miał na celu wybrać osoby najsłabsze by uniknąć...

- ...problemów, tak? Jestem problemem? - weszłam w jej słowo. - Ale dlaczego Stohess?! Mam być pokojówką w posiadłości pana Pixisa i zajmować się jego dziećmi?! Czy może posadzą mnie za biurem i do końca życia będę składać na nich swoje podpisy?! Nie oczekuję gwiazdki z nieba, dano mi szanse zostać zwiadowcą i uważam że jej nie zmarnowałam! Poprawiłam się i nie jestem dużo gorsza od osób z mojego rocznika! Kapitan Levi niech najpierw ogarnie własne życie a dopiero potem niech wpieprza się w czyjeś!

Opadłam na siedzenie, zmęczona przemową.

Nie interesowało mnie, co sobie pomysli pani pułkownik. Skoro wylatuję, raczej nie będę miała z nią większego kontaktu.

-Ale z ciebie buntowniczka! - usłyszałam. - No, jakbyś mu taki wywód zrobiła, to chyba by mu czapa opadła - uśmiechnęła się, lecz widząc brak mojej reakcji, powrócila do standardowego wyrazu twarzy. - Gdyby to ode mnie zależało, głosowałabym na ciebie.

Przez chwilę rozważałam, czy naprawdę do niego nie iść i spytać wprost, co ten karzeł sobie wyobraża...

-Nie martw się, zanim Erwin podejmie decyzję, będzie musiał odbyć z tobą rozmowę, to nie takie hop siup. Wiesz, skoro już rozmawiamy szczerze... Ja myślę, że on to zrobił z troski o ciebie.



***

Po rozmowie z Hanji potrzebowałam chwili spokoju na wytchnienie. Zaszyłam się w swoim pokoju wchodząc do łóżka i przykrywając kołdrą z potrzeby wyciszenia i odreagowania.

Bolała mnie rozlewająca się po moim ciele pustka, więc dałam upust emocjom i rozpłakałam się, jednocześnie tak bardzo tego nienawidząc. 

Mamo, nie radzę sobie... Mamo, jestem niewystarczająca. 

Powinnam zacisnąć zęby i nie pozwolić sobą pomiatać. Nawet człowiek z odznaką kapitana nie powinien bawić się mną i traktować przedmiotowo "a może jednak się mu przydam". Żałosne.

W uszach dźwięczały mi rozmaite głosy. Głosy Erwina, że pomylił się co do mnie... Głosy Mikasy, abym wzięła się w garść i głosy mojej matki... Powtarzała, że dobrym sercem zjednam wielu a szczerością osiągnę sukces. Żyłam w zgodzie ze sobą, pragnęłam stać się KIMŚ. Nie udawałam wielkiego wojownika, jak Eren i nie popisywałam umiejętnościami jak Mikasa.
Szary, przeciętny człowiek.

Pal licho przeprowadzkę do innego dystryktu. Skoro nie chcą mnie tutaj, niech będzie. Wreszcie przestanę widywać tę samą, zamaskowaną twarz Kapitana udającego, jak świetnie radzi sobie w życiu. Niech zapije się na śmierć, dupek. 

Pewnego dnia również się zabiję, bo nie mam dla kogo żyć. Nadzieja, że moje młodsze rodzeństwo żyje, to naiwność. Nigdy nie uda mi się ich zobaczyć. Możliwe, że ich ciałka nadal leżą pod gruzami murów Shinganshiny albo już dawno zostały strawione w tytanich brzuchach. Mogłam tylko wierzyć, że nie cierpieli...

Wiara wcale nie dodawała mi ukojenia a wręcz na odwrót.

Nie załamuj się, będzie dobrze, powtarzałam sobie w myślach. Kapitan jak zawsze pewnie powiedziałby, abym nie beczała jak dziecko.

Byłam najsłabszym ogniwem i nie potrafiłam o sobie myśleć lepiej. Teraz, gdy świat wywrócił sie do góry nogami i kiedy dowiedziałam się, że nie tylko Eren przybiera postać krwiożerczego potwora...

Może i dobrze, że wyjadę. Może mają rację i nie podołam walczyć z tytanami na cały etat.

A może... Moja przyszłość w Stohess będzie jeszcze gorsza i lepiej dać się pożreć?

Z tych wszystkich dopadających mnie przygnębiających refleksji zasnęłam.

Tym razem, na całe szczęście nie śnił mi się pan ważniak i gdy otworzyłam oczy, wybudzona głośnymi rozmowami, był wieczór.

Sasha zajadała się czekoladą kupioną w miasteczku a Christa z Ymir o czymś zawzięcie debatowały. 

Nie mogłam im przekazać wiadomości od Hanji. Szkoda było mi je okłamywać, ale relacja z pułkownik musiała pozostać przed nimi w sekrecie. Wmówiłam dziewczynom, że potrzebowałam małego odpoczynku a że było tak cicho i ciepło, oczy same mi się zamknęły. Uwierzyły. 

Muszę wziąć się w garść. 

Myślałam, że rozmowę z generałem mam za sobą i że dziewczyny były u niego wczoraj, zapoznając go z naszymi informacjami o Annie i reszcie. Niestety, nie chciały iść do niego beze mnie, więc wstałam i szybko przebrałam się w nowe ubrania, gdyż nie było już czasu abym brała prysznic.

Loki wyjątkowo mi się nie układały a były zbyt krótkie aby je spiąć, więc obwiązałam głowę wstążką, tworząc coś na kształt opaski.

Zabroniłam sobie ponownie roztrząsać niewygodnych tematów w obecności przyjaciółek. Starałam się nadążać za tym, o czym one rozmawiały w drodze do gabinetu Smitha i nawet raz zażartowałam, choć z dużym przymusem. 
Udawaj, że jest w porządku...

Zapukałyśmy w drzwi, a gdy rozległo się "proszę", wparowałyśmy całą grupą ledwo mieszcząc się między futrynami, ponieważ żadna z nas nie chciała wchodzić do niego jako pierwsza.

Generał nie podniósł się z miejsca; siedział na swoim wielkim fotelu i tylko spoglądał na nas z kamiennym wyrazem twarzy. 

Wskazał ciemno granatową sofę wzdłuż ściany, więc usiadłyśmy na niej wyprostowane jak struny.

- W czym mogę pomóc? - spytał niskim tonem.

Liczyłyśmy, że to Ymir będzie z nim rozmawiać - najbardziej pewna siebie i nie było widać po niej takiego stresu, toteż wlepiłyśmy w nią wzrok, a ona zaczęła mówić:

- Myy... - zacięła się. - Przychodzimy w sprawie Erena.

Smith kiwnął głową na znak, aby dopowiedziała więcej.

- No więc... Wydaje nam się, że Eren jest w niebezpieczeństwie. Wczoraj, w naszym miasteczku, oczywiście całkowicie przez przypadek natknęłysmy się na... Annie Leonhart.

Mężczyzna uniósł brwi i podrapał swój podbródek, opierając się o tylną część fotela.

- Oczywiście ta rozmowa nie była planowana i proszę nie myśleć, że jesteśmy z nią w jakiejś zmowie... - szybko podkreśliła Ymir. - Annie próbowała nas namówić, abyśmy potajemnie przyprowadziły do niej Erena. Osobiście uważamy, że Annie nie ma dobrych zamiarów, zachowywała się trochę dziwnie...

- Ciekawe... - Smith przybrał zafascynowany wyraz twarzy, choć niebieskie oczy mierzyły nas badawczo. - Dlaczego nie przyszłyście do mnie od razu?

Zapisał coś w kajecie a jego ruchy były szybkie i energiczne.

- Rose się źle poczuła i... było już późno... - Tym razem odezwała się Sasha zakładając pejsy za ucho.

- Rose Leonne? - uniósł jedną brew patrząc mi prosto w oczy, a ja nieśmiało wykonałam ruch ust potwierdzając. - Tak, dostałem twoje zwolnienie. Oczekuję teraz bardzo dokładnego sprawozdania ze spotkania z Leonhart; gdzie przebywała, jak wyglądała, kto był z nią.

Zanurzył pióro w atramencie, gotowy do notowania.

Pojedynczo odpowiadałyśmy na jego wnikliwe pytania, z każdą minutą odczuwając coraz większy brak zaufania z jego strony. Mężczyzna zaciskał wargi i marszczył czoło, uwidaczniając lwią zmarszczkę. Był bezpośredni, a ton głosu gniewny.

- Ile wy macie lat, aby włóczyć się za nieznajomym mężczyzną? - wbijał w nas ostre słowa. - Jesteście nieodpowiedzialne i niepoważne. Gdyby coś wam się stało, znikąd pomocy. Zwłaszcza ty, Ymir, sądziłem, że masz więcej oleju w głowie - wtopił w nią zgorszony wzrok a dziewczyna spuściła głowę doskonale wiedząc, że miał rację.

Christian, choć wyglądał na naprawdę miłego i sympatycznego, mógł być kimkolwiek innym. Czwórka młodych dziewcząt, co z tego, że po szkoleniu wojskowym, mogła zapędzić się w kozi róg. Miałyśmy wyjątkowe szczęście, że Annie i reszta pozwoliła nam wrócić bez szwanku.

Dowódca, jakże by inaczej, miał pojęcie o istnieniu trójki tytanów i wieść o Reinerze czy Bertholtdcie nie wprawiła go w żadne zdziwienie. Zdążyłam wysnuć także wniosek, że Smith zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa Erena już wcześniej i najbardziej interesowało go, jak się o tym dowiedziałyśmy.

Myślę, że nie tylko ja żałowałam, że poszłyśmy do niego z tą informacją. Naturalnie, że jako głównodowodzący korpusu był wtajemniczony i zorientowany we wszystkim, co się dzieje.

Mogłyśmy tylko siedzieć i pluć sobie w brodę. Erwin był mocno niezadowolony.

- Nie wiem, co mam z wami zrobić, dziewczęta, broni was fakt, że zdecydowałyście się do mnie przyjść i się przyznać - wypuścił ciężko powietrze. - Nie jestem za karaniem swoich ludzi, w przeciwieństwie do kapitana Ackermana, lecz popełniłbym błąd wypuszczając was bez konsekwencji. Od jutra wszystkie macie się stawić przed świtem w kuchni, będziecie pomagać kucharzom do porannego treningu, a wieczorami oddam was w ręce kapitana Ackermana, znajdzie wam robotę. Przykro mi, czuję się w obowiązku nauczyć was rozsądku.

Pokiwałyśmy głową z dezaprobatą, zgarbione, z nieszczęsnym wyrazem twarzy.

- Przepraszamy - mruknęła Ymir.

- Nie zmienię zdania - Smith pokręcił energicznie głową. - Możecie iść, poza Rose. Chciałbym z tobą porozmawiać.

Przeszył mnie lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa i momentalnie mnie wyprostowało. Na mojej twarzy pojawiła się panika. Wiedziałam, o czym chce rozmawiać.

Dziewczyny wyszły z gabinetu obdarzając mnie na koniec pokrzepiającym spojrzeniem, ale ja szybko się odwróciłam.

Chciałam mieć to za sobą. Wiedziałam, co mnie czeka.

Smith wskazał ruchem dłoni, abym przybliżyła się do jego biurka.

Serce waliło mi młotem i czułam wzbierające do oczu łzy, lecz hardo je blokowałam. Nie mogłam w tej chwili pozwolić sobie na słabość.

Aby nie patrzeć na mężczyznę, mój wzrok biegał po wykończeniach sufitu, na ściany obwieszone obrazami, protokołami i na okno znajdujące się na wprost.

Generał wygrzebał spod biurka starą teczkę i wyciągnął z niej jakiś pergamin. Gdy wodziłam spojrzeniem po papierach, dostrzegłam także dokument z moim nazwiskiem i głośno przełknęlam ślinę.

- Dobrze. Chcę usłyszeć od ciebie, dlaczego wybrałaś korpus zwiadowczy?

Trudne pytanie. Poczułam się jak w szkole.

Postanowiłam niczego przed nim nie ukrywać. Powiem wszystko.

- Ponieważ... nienawidzę tytanów i chcę zemścić się za śmierć mojego rodzeństwa.

Jego spojrzenie omiotło moją sylwetkę, by ponownie wrócić do papierów.

- Jesteś z Shinganshiny?

- Tak.

- Przykro mi - odparł. - Straciłaś nie tylko rodzinę lecz także dom. Tamtego dnia zapewne pierwszy raz zobaczyłaś tytana na żywo?

- Tak - zadrżała mi dolna warga. - Wychowywałam rodzeństwo sama, moja mama została zamordowana... Tego dnia szukałam jedzenia a mój brat i siostra czekali na mnie w domu. Chciałam po nich wrócić, ale... jakiś obcy mężczyzna siłą zaciągnął mnie na statek. Uratował mnie, choć ja... wolałabym zginąć razem z nimi.

Puściłam łzy które skapnęly na moje kolana i wsiąknęły w materiał spodni.

Smith widział jak opuszczam głowę. Trudno, generale. Taka już jestem.

Nie mogłam dłużej tego powstrzymać.

- A więc nie widziałaś ich śmierci. Skąd pewność, że się nie ewakuowali?

Popatrzyłam na niego przez mgłę. Musiał słyszeć podobnych historii setki... jednak nie krył, że było mu przykro. Miał nachmurzone czoło i rozchylone usta.

- Myślę o tym codziennie... Ale to były małe dzieci. Tęsknię za nimi tak mocno, że wolę nie mieć nadziei, bo tylko mnie ona osłabia. 

- Ile mieli lat?

- Leah miała 8, Tomi 5, albo 6... Boże, nie pamiętam - zamknęłam twarz w dłoniach.

- Spokojnie, weź oddech - usłyszałam twardy głos Smitha. - Niestety, moje przypuszczenia się sprawdziły. Mam obowiązek poinformować cię, że rozważam twoje stanowisko w korpusie na rzecz twojej pracy w dystrykcie Stohess.

Zamilknął aby ujrzeć moja reakcje.

Wstrząsnęłam ramionami.

- Jest mi wszystko jedno. Wiem, że nie nadaję się do pracy w korpusie. Nie powinno mnie tu być.

Smitha zamurowało. Nie spuszczał ze mnie błękitnych oczu i nawet jego ręka, która do tej pory toczyła impulsywne koła, znieruchomiała.

- Dlaczego tak twierdzisz? - spytał.

- A czy to nie pan chciał się mnie pozbyć na początku? Byłam tragiczna. Miałam najgorsze wyniki, od początku mojej kariery żołnierza słyszałam tylko śmiechy na mój temat i nie traktowano mnie poważnie. To, że przeżyłam za murami to było moje głupie szczęście...

Mężczyzna siedział wbity w fotel, dalej przetwarzając moje słowa. W tak zgarbionej pozycji i ze zmarszczkami na czole wyglądał na dużo starszego. 

- Cóz, twoja sprawność fizyczna faktycznie nie była najlepsza, ale teraz jesteś w lepszej kondycji. Może wypowiem się jaśniej: nie zamierzam trzymać w swoich szeregach osoby, która nie widzi się w walce z tytanami. Jeśli uważasz, że tu nie pasujesz, mogę cię zwolnić. Wpierw chcę się dowiedzieć więcej na twój temat i chwilę z tobą porozmawiać.

Musiałam przyznać, że generał naprawdę pasował na to stanowisko.

Zapalił kaganek i oparł się całym tułowiem o fotel, który zaskrzypiał. Myślał zapewne, że postanowię się bronić, sprzeciwić, poprosić o nową szansę. Milczałam, więc kontynuował:

- Rozumiem, że nie masz dalszej rodziny u których mogłabyś się zatrzymać?

- Nie mam.

- Chorujesz na coś? Podobno dość często mdlejesz.

- Nie podawałam nikomu takiej informacji. Czuję się dobrze.

- Kapitan Ackerman mi to powiedział. Dobrze, przejdę dalej. Ponieważ za kilka dni Święta i domyślam się, że chciałabyś je spędzić z koleżankami, pozwolę ci tu zostać do Nowego Roku. Dostałabyś miesięczną wyprawkę, na więcej niestety nie mamy środków. Jutro zgłoś się do mnie po podpisanie odpowiednich oświadczeń i umowy, czy takie warunki ci odpowiadają?

Walcz, Rose, walcz, powtarzałam sobie. Masz ostatnią okazję aby zmienić jego decyzję. 

Rusz się, Rose, powiedz mu jak bardzo chcesz tu zostać. Nie wyjeżdżaj do Stohess. Nie opuszczaj przyjaciół. Bądź częścią zwiadowców, przeciez tak bardzo tego pragnęłaś...

- Tak jest, dowódco - odrzekłam. 





Ponad 2600 słów. 

Co sądzicie o rozmowie Erwina z Rose? Co wydarzy się dalej? 

Z racji, iż ludu przybywa (ponad 1,300 wyświetleń!), 

składam każdemu z Was wirtualny uścisk i dzielę się z Wami swoimi inspiracjami muzycznymi. 

Przy tych piosenkach pisałam, rozmyslałam nad fabułą, bohaterami. 

Jeżeli tak jak ja, lubicie odpływać i zagłębiać się w swój wyimaginowany świat przy muzyce, polecam <3 

Wiem że może nie każdy rozumie po angielsku więc w filmikach jest od razu tłumaczenie :) 





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro