Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- (...) Cóż, przejdę dalej. Ponieważ za kilka dni Święta i domyślam się, że chciałabyś je spędzić z koleżankami, pozwolę ci tu zostać do Nowego Roku. Dostałabyś miesięczną wyprawkę, na więcej niestety nie mamy środków. Jutro zgłoś się do mnie po podpisanie odpowiednich oświadczeń i umowy, czy takie warunki ci odpowiadają?

Walcz, Rose, walcz, powtarzałam sobie. Masz ostatnią okazję aby zmienić jego decyzję. Rusz się, Rose, powiedz mu jak bardzo chcesz tu zostać. Nie wyjeżdżaj do Stohess. Nie opuszczaj przyjaciół. Bądź częścią zwiadowców, przeciez tak bardzo tego pragnęłaś...

- Tak, odpowiadają - rzekłam. 

***


Następnego ranka tuż po ogarnięciu się, pomaszerowałyśmy do kuchni odbębnić karę.

Mnie i Sashę oddelegowano do obierania ziemniaków, więc siedziałyśmy we dwie w osobnym, specjalnie do tego przeznaczonym obieramy, na pieńkach z brzozy i naszło mnie na podzielenie się z nią nowymi wieściami... Wybrałam ten moment, bo od siedzenia w ciszy napływały do mnie tylko coraz bardziej niewygodne przemyślenia.
Nie było to proste...

- COŚ TY ZROBIŁA.... - zareagowała Sasha, wybałuszając swoje oczy w kolorze karmelu.

Dziewczyna była moją pierwszą przyjaciółką w życiu. Rozdzierało mnie na widok jej wstrząśniętej miny. Zaciskając zęby, starałam się by mój głos był opanowany i spokojny.

- Od początku było jasne, że tu nie pasuję. Dobrze o tym wiesz...

- UPADŁAŚ NA GŁOWĘ. NIE WIERZĘ.

Dziewczyna wstała i zaczęła chodzić z nożem w tę i we wtę, wciąż trzymając obieraczkę.

- Błagam, powiedz, że żartujesz...

Przełknęłam ślinę czując narastającą w gardle kulę.

- Mówię już po raz dziesiąty... Naprawdę mnie przenoszą.

Dziewczyna zatrzymała się i  zrobiła coś, przez co zabrakło mi powietrza.

Wpadła mi w ramiona.

Objęła mnie mocno, wtulając głowę w moje włosy i wydając odgłosy pociagania nosem.

Rozpłakała się. Dotknęłam jej drżących pleców i zaczęłam uspokajająco głaskać od kręgosłupa po ramiona. Nigdy nie przytulałam się z nikim w ten sposób, bliskość wprawiła mnie w jeszcze pustkę i rozpacz.

Sasho, będzie mi cię brakować. Ale musiałaś się jakoś dowiedzieć.

Zagryzłam wargi aby samej nie wylać łez. płacz. Płakałybyśmy jak bobry.

Nie chcę cię opuszczać. Obiecaj, że będziesz do mnie pisać.

I nie daj się tytanom. Obiecaj, że żaden cię nie tknie. Nie mogłabym stracić również ciebie...

- Przepraszam - wyjąkałam cienkim głosem, opierając głowę o jej policzek, na co Sasha spojrzała w moją twarz.

Jej okragła buzia była cała zaróżowiona i serce mi się krajało gdy widziałam ten głęboki smutek.

Chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu; usta jej drżały, chciała coś powiedzieć, ale nie mogła... Zmarszczyła brwi.

Odepchnęła mnie gwałtownie i wyszła z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

Otarłam wierzchem dłoni z kącika oka samotną łzę. Po raz ostatni czułam taką samotność po śmierci mamy.

Mamo, tęsknię...


Nagle każda, najdrobniejsza rzecz i przedmiot były odbierane przeze mnie jak coś, co widzę ostatni raz.
Żegnałam się z tymi ścianami, żegnałam się ze swoim łóżkiem, szafą... Dostrzegałam więcej detali jak choćby rysy w oknie, przy którym sypia Sasha. Liczyłam ile dziur mają deski w podłodze na werandzie i ile okien liczy nasz barak. Zapamiętywałam kolory i wzory dywanów ułożonych na korytarzu prowadzącym do stołówki.

Uszczerbienia na kubkach i talerzach, przypalone ślady na tackach śniadaniowych czy zapachy... Owsiany kleik i dżem wiśniowy.

Chciałam mimo wszystko wspominać to miejsce dobrze. Należałam do niego przez  dwa miesiące.

Nie dotknę już nigdy Lucy. Nigdy ponownie nie założę swojego płaszcza z godłem zwiadowczym. Nigdy nie ubiorę pasów i uprzęży od sprzętu do manewrów i nie poczuję tego wiatru we włosach... Nigdy nie wyjdę za Mury....

Nigdy nie zobaczę Levia. Hanji. Sashy.

Zaciskając pięści, udałam się na zbiórkę. Nie byłam pewna, czy już powinnam odliczać ile trningów mi zostało. Do końca roku wychodzi jeszcze koło dziesięciu.

Sasha stała kilka metrów ode mnie i patrzyła nieobecnym wzrokiem w dal. Znalazłam miejsce na samym skraju szeregu i również nie zamierzałam do niej podchodzić. Potrzebuje czasu na uporanie się z tą wiadomością.

Olałam przywitanie przez Jeana i Connyego i sypane przez nich tanie żarty. Olałam także to, że moje krótkie włosy nadal nie były spięte i leciały mi do oczu. Nie dbałam o to. Po co.

Otaczająca mnie nostalgiczna aura prysła, gdy na środku pokazal się Kapitan Levi.

Mój wzrok jakby z automatu znalazł się na jego twarzy rejestrując idealnie zaczesane, kruczoczarne włosy, blade policzki, wąskie, ciemne oczy patrzące na nas spod długich rzęs i wyprasowane szare ubrania. Jego spojrzenie odnalazło moje tylko na ułamek sekundy.

Krzyczał coś. Zasalutowaliśmy. Potem ponownie krzyczał, ale ja... nie było mnie tu.

Jakby moja głowa rozpoczęła wędrówkę po niezbadanych pajęczynach myśli. Jeszcze wczoraj pragnęłam tego małego człowieczka udusić swoimi rękami, uderzyć w twarz, zbluzgać.

Teraz stał przede mną i jakby nigdy nic wydawał polecenia, które wykonywałam.

Na początek standardowa rozgrzewka, potem ćwiczenia siłowe, na koniec umyślił sobie test na zwinność i szybkość...

Gdy mieliśmy się połączyć w pary do sparingu, Sasha podbiegła do innej dziewczyny.

Nie chce mnie znać...

Liczyłam, że może któryś z chłopaków do mnie dołączy, ale nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wszyscy już mieli parę, tylko ja stałam samotnie jak cielę.

- Tch... Mogłem trafić lepiej.... Jesteś ze mną - odezwał się ponury głos Kapitana zza mojego ramienia.

Wykonałam obrót i spojrzałam na jego minę. Typowe znudzenie przybrało zniecierpliwionego i rozdrażnionego wyrazu. Ciężar żelaznego spojrzenia i presja sprawiły, że moje nogi podjęły decyzję za mnie.

Po prostu puściłam się pędem w stronę wyjścia. Nie chciałam z nim być. Moje ćwiczenia już nie miały sensu. Nie będę częścią tej społeczności.

Wybiegłam tak szybko, że nie zauważyłam wysokiego progu w drzwiach i poleciałam do przodu, boleśnie uderzając kolanami i łokciami o drewnianą podłogę. Z mojego gardła wydobył się krótki pisk gdy wbiłam sobie w skórę zadrę.

Podniosłam się z ziemi i z przycisniętą do piersi ręką, ruszyłam przed siebie. Dokąd? Nie miałam pojęcia... Jak najdalej...

Utykajac, nie biegłam tak szybko. Skręciłam w korytarz, jak mi się wydawało prowadził na zewnątrz, prosto na wybieg dla koni. Świeże powietrze.

Niestety, znalazłszy się we wnęce z przedsionkiem i ciągnąc za klamkę, okazało się, że drzwi były zamknięte.

Chciałam wybrać inną drogę, lecz przejście zagrodziła mi niska postać. Przeklęłam pod nosem i kucnełam, starając się uspokoić oddech.

- Co ty odpierdalasz? - zadał pytanie a mnie zakręciło się w głowie. Podszedł bliżej, był na wyciągnięcie ręki. Nie odwazyłam się podnieść głowy. - Zadałem pytanie.

- Przepraszam... - zdołałam wysapać. Chyba zła odpowiedź, bo mężczyzna nagle złapał mnie za ramiona i podciagnął do góry, wzdłóż ściany po której sie opierałam.

Zauważył, że trzymam pokurczoną dłoń, więc szarpnął nią, a ja syknęłam z bólu.

- Widzisz, to za to, że uciekłaś - powiedział. Znajdowal się w cieniu, więc widziałam przed sobą obrys jego kształtu. Był tylko trochę wyższy i w przeciwieństwie do mnie, oddychał miarowo, a nie tak głośno jak ja. - Stań do światła - rozkazał, wciąż trzymając moją rękę.

W innych okolicznościach porównałabym to do mojego snu. Jego skóra była ciepła i szorstka, ale jednocześnie przyjemnie gładka. Podeszliśmy metr w stronę okiennic i Levi obrócił moją ręką aby mieć lepszy dostęp do wbitej zadry.

- Ał - mruknęłam, gdy zaczął wyciągać ją, przesuwając kciukiem po skórze.

Nie prosiłam go o to i za cholerę nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to zrobił.

Nie odzywałam się jednak, bo przez bliskość moje bodźce były przesiąknięty nowymi doznaniami. Nie potrafiłam pohamować swoich rozbieganych myśli i odczuć gdy stał nade mną i się mną zajmował.

- Przestań tak sapać - fuknął na mnie.

Wstrzymałam więc na chwilę oddech. Poczułam kolejne ukłucia i po chwili mężczyzna trzymał w palcach wyjętą drzazgę.

- Dziękuję - odparłam chcąc zabrać dłoń, ale on ścisnął ją jeszcze mocniej.

- Co się dzieje?

- E....Słucham?

- Nie wkurwiaj mnie. Wiesz dobrze, o co pytam.

Nie, kapitanku, nie wiem, o co mnie pytasz. To chyba ja powinnam zadać pytanie tobie; jakim prawem zmuszasz Erwina aby mnie zwolnił? Dlaczego chcesz się mnie pozbyć?!

Stał tak blisko, że widziałam jasne punkciki w jego kobaltowych tęczówkach.

- Długo jeszcze zamierzasz mnie podziwiać? - spytał głośniej.

Przywrócił mnie do pionu. Jaka ze mnie idiotka...

- Generał przenosi mnie do Stohess - odparłam w końcu. Sama byłam zdziwiona swoim spokojnym tonem. - Więc już nie długo...

Ackerman się wyprostował i pozwolił mi zabrac rękę.

- Bardzo dobrze. I tak nie było z ciebie pożytku.

Zabolały mnie te słowa. Dupek zawsze będzie dupkiem. A ja, nadgorliwa, chciałam mu pomóc...

- Mógłby się przynajmniej pan przyznać, że to pańska sprawka - odparłam lodowato.

- Cóż za różnica. Zapracowałaś na taką opinię. Jesteś sobie winna.

Z każdym jego wypowiedzianym słowem nienawidziłam go jeszcze bardziej.

- A pan zapracował sobie na miano największego skurwiela.

Zamrugał, zdziwiony, że z moich usta padła taka obelga.

- Czyli wszystko jasne. Masz problem do mnie.

- Nie, to pan ma jakiś problem do mnie - odwróciłam kota ogonem z dziką satysfakcją wpieniając go jeszcze bardziej. - Co ja takiego panu zrobiłam, że chce się pan mnie pozbyć?! - wyrzuciłam to z siebie. - Jeśli według kapitana jestem bezużyteczna, czemu nie przydzieli mnie pan do prac biurowych na końcu siedziby albo do kuchni, tylko wysyła mnie pan do innego dystryktu?! Może jestem marnym żołnierzem a może sie pan na mnie uwziął, ale chcę by pan wiedział, że stracił pan w moich oczach... Dostać się do zwiadowców to był mój cel, nigdy nie sądziłam że znajdę tak daleko i pan musiał to spierdolić. Ja się o pana martwiłam, uratowałam, tak! Śmiało mogę to powiedzieć, że zrobiłam wszystko aby nie znalazł się pan w paszczy tytana, za co nie dostałam ani jednego słowa dziękuję! Mam panu przypomnieć, co pan mi wtedy powiedział? Albo mam przytoczyć pańskie słowa gdy zajmowałam się panem po przepiciu?! To było coś w stylu..."Nie odchodź, Rose..." Tak? Mogę przytoczyć więcej! A dziś co pan mi mówi? "Wypierdalaj, Rose!"

- Stul pysk, gówniaro! - pociągnął mnie za włosy popychając na ścianę. Zatkał mi usta ręką. - Jak śmiesz się odzywac do mnie takim tonem! Nie życzę sobie abyś darła ryja na cały korytarz - warczał mi do ucha.

Jego ucisk bolał. Zacisnęłam mocno powieki, próbując opanować rozdygotanie i szalejące bicie serca, ale nie żałowałam swoich słów. On musiał wiedzieć, jak się czułam. Chciałam, by zapamiętał mnie do końca życia. Tylko tyle mogłam zrobić; miał nade mną przewagę.

Wreszcie puścił mnie, odsuwając się i przygładzając ubranie.

Odetchnęłam głęboko przez usta i nie odważyłam się nic więcej powiedzieć.

- W moim gabinecie o dziewiętnastej. Nie toleruję spóźnień, przekaż swoim koleżankom.

Zmierzył mnie na koniec szybkim, przeciągłym spojrzeniem i po prostu odszedł. 


Jeśli od początku tego ff chcieliście więcej scen w których występują razem, mam dobrą wiadomość, od teraz będzie ich coraz więcej :D 

Rozkręca się ^^ 

Jak przygotowania do Świąt? Coś tam pomagacie rodzicom? :D 

Porcyjka kolejnych memów ^.^ 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro