Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śniłam o czymś bardzo spokojnym. Ukajającym, studzącym moje emocje po całym zawirowaniu. Świąteczna kolacja przerodziła się w pijaną noc z Ymir, dziewczyną, z którą nigdy się nie trzymałam a jednak w taki krótkim czasie zbudowałyśmy silną więź.

We śnie byłam kimś innym.

Byłam szczęśliwa, taka... normalna.

Mogłoby to trwać wiecznie, gdyby nie potworny, wbijający się dźwięk i ból przeszywający mnie od szczęki do głowy.

Ktoś walił metalowym wiadrem o drugie wiadro. Znałam ten dźwięk. Był tak nieznośny, że otworzyłam szeroko oczy z krzykiem " dość, wystarczy!".

Minęło kilka sekund i męczarnia skończyła się a ja przyciskałam dłonie do skroni, by je rozmasować. Gdzie jest Ymir? Wyglądało na to, że przy mnie jej nie ma...

Było oślepiająco jasno i zimno.  Leżałam w stogu siana bez przykrycia, z wbijającymi się w plecy źdźbłami. Jeśli wcześniej bolała mnie głowa, teraz rwało całe moje ciało. 

Ktoś podszedł i zasłonił mi dostęp do światła.

- Czyżby kręciło się w główce?

Nie. Tylko nie on. 

Ubrany w białą koszulę, granatowe, dopasowane spodnie i długi płaszcz zwiadowczy, rozpięty i związany w talii paskiem, na wporst mnie stał Kapitan. 

Na głowie miał również granatową czapkę, spod której wystawała czarna grzywka.

Zadrżałam. Znowu zebrało mi się na płacz. Wyszukałam w pobliżu swojego płaszcza, który leżał metr ode mnie, cały brudny od końskiego jedzenia. Mimo to przyciągnęlam go do siebie, aby się zakryć, ale Kapitan nachylił się i odebrał mi okrycie jedną dłonią.

- Co jest, Leonne? Zawsze byłaś grzeczna, ale teraz mnie zaskoczyłaś. Gdzie twój kochaś?

KOCHAŚ?! Jemu nadal chodzi o tego głupka, Jeana?!

- Proszę mi to oddać, kapitanie! - krzyknęłam słabym głosem.

On tylko się cofnął, chwycił coś żelaznego i uniósł do światła.

- To jest łopata. A tam na górze siano. Pozwolę ci stąd wyjść, gdy całą zawartość przesypiesz na dół.

- Słucham? - to chyba żart. - Nie wykonuję już pana rozkazów.

- Wykonujesz. Właśnie ustaliłem to z Hanji - odparł, prostując się.

Pod ścianą na końcu stajni stała drewniana drabina prowadząca na antresolę, na której gromadzili stogi siana. Ile tam musi kryć się syfu, myszy i kurzu... 

- Co pan sobie wyobraża?! - wstałam, nie dbając o to, że róg sukienki mi się zagiął i uwidocznił kawałek uda.

Wciąż czułam pulsujące procenty we krwi.

- Wejdziesz ładnie na górę i zrobisz, to, co powiedziałem.

Wyszłam z boksu, koślawo zakładając buty i spojrzałam na drabinę.

- Pan sobie znowu ze mnie kpi - naburmuszyłam się. - Dobrze pan wie, że jestem w letniej sukience a jest zimno!

Albo mnie wzrok omylił, albo... tak, musiał mnie omylić, bo właśnie zobaczyłam lekki uśmiech goszczący na jego twarzy. Bardziej wyglądało jak grymas; grzywka spod czapki naszła mu na oczy powodując cień, przysłaniający delikatne zmarszczki w kącikach. 

- Było taką zakładać? - spytał z nutką satysfakcji. - Pomachasz łopatą to się rozgrzejesz - widać, że bardzo się cieszył, wypowiadając to zdanie.

- Jak ja Pana nienawidzę! Robi Pan wszystko, żebym się zniechęciła się do tego miejsca!

Kopnęłam leżącą przed sobą ścierkę, która przefrunęła całą szerokość stajni i wpadła idealnie do koszyka na podkowy.

Mogłam mówić do ściany, on nie odpuści.

Odwróciłam się tyłkiem, skoro chce, dobrze! Nie mam się czego wstydzić, to temu pedantowi powinno być głupio.

Nonszalanckim krokiem podeszłam do drabiny, wcześniej wyrywając teatralnie z dłoni Ackermana łopatę i zaczęłam wchodzić na górę, uważając by nie spaść, bo takiego pośmiewiska bym sobie nie wybaczyła.

Nie mogłam się jednak oprzeć, aby nie zerknąć w dół na karzełka, który z tej wysokości był jeszcze mniejszy. On gapił się na mnie w najlepsze, nic sobie z tego nie robiąc.

Przysłoniłam czerwoną twarz włosami, a raczej stronkami, które nie kręciły się tak naturalnie, tylko oklapnięte, okalały moją głowę. Nie mogłam się doczekać prysznica.

Zaczęłam przewracać siano, z którego kurz unosił się prosto na mnie, więc nie obyło się bez kaszlu.

Z dołu dochodziły moich uszu dźwięki przestawiania czegoś ciężkiego, a potem szorowania. Znalazł sobie zajęcie, przynajmniej mnie nie podgląda, zboczeniec. 

Przyspieszyłam z robotą, bojąc się że jak będę się tak guzdrać, zaraz tu przylezie z krzykiem i znowu będzie mnie skanować wzrokiem. Był mądry, wobec tego wiedział, że czułam się głupio i niezręcznie. Posunę się dalej: on chciał, abym tak się czuła.

W dalszym ciągu wisiało nad nami napięcie i nie wiedziałam kim dla niego jestem mimo pamiętnej rozmowy "domyśl się...". Inaczej odnosił się do reszty kadetów. Inaczej na nich spoglądał. Ja też traktowałam go inaczej niż na samym początku. 

Potrafiłam przyznać przed Ymir, że mi się podoba. Ale czy czuję coś więcej? Czy powinnam? 

Siana ubywało w oka mgnieniu. Uwinęłam się w dwadzieścia minut.

Gdy schodziłam po drabinie, on siedział w rogu stajni, pochłonięty czyszczeniem czapraków. Usłyszał, że nadchodzę, więc odwrócił się przez ramię. 

- Skończyłam, Kapitanie - przemówiłam wyzywająco, stając obok niego. Nie zrozumiałam, czemu pierze czapraki w occie, w brudnej wodzie, mając na sobie tak białą, nieskazitelną koszulę? 

Z jego ust wydobyło się coś na kształt mruknięcia i westchnięcia. 

Sądziłam, że już mogę sobie pójść pod upragniony prysznic, gdy ten, nagle i zdecydowanie wyciągnął coś, co najwyraźniej leżało mu u stóp i nim spostrzegłam, klepnął mnie tym w pupę.

Potem posłał mi nieprzeniknione spojrzenie, ponownie westchnął (ja odebrałam to jako krótki śmiech w jego wykonaniu) i pomachał przede mną batem dla konia. 

- Dobra dziewczynka - odparł, przyglądając się z wyższością. 

Doprowadził mnie do szału. Nabrałam wdechu, gotowa do kłótni ale....

Nie, szkoda się strzępić... 

Po prostu wyjdź.... 

Mężczyzna wrócił do przerwanej czynności, wciąż z dziwnym cieniem na twarzy a ja gwałtownym, wkurzonym ruchem sięgnęłam po zawieszony, umorusany płaszcz i ubrałam go na siebie. W miejscu, w które mnie uderzył, czułam lekkie szczypanie. 

Byłabym o czymś zapomniała...

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Kapitanie. 

***

Nie miałam pojęcia, która może być godzina, wokół było pusto i cicho więc albo zwiadowcy jeszcze spali albo zbliżała się pora obiadowa.

Pierwsze minuty na zimnym powietrzu sprawiły, że szłam, ale nie wiedziałam w zasadzie dokąd. 

Uderzył mnie końskim batem. Zwyrodnialec. 

Podejrzewałam, czemu to zrobił. Był zły. Zły i zazdrosny, że widział mnie wczoraj z Jeanem. Ubzdurało się coś w jego pedantycznym móżdżku i teraz się nade mną pastwi. 

Swoją drogą dziwne, że  spędzał dzień swoich urodzin akurat na sprzątaniu.

 Ile tak właściwie Kapitan kończy lat? Starszy ode mnie, to wiadomo, ale ile dokładnie?

Pokręcilam głową. Nie myśl już o nim, Rose. Masz teraz misję: musisz się porządnie wykąpać.

Sądziłam że za którymś z budynków dopadnie mnie Hanji, w końcu od dzisiaj miałam zacząć u niej asystować, jednak poza kilkoma osobami nikogo znajomego nie mijałam.

Cudowne uczucie świeżo umytych, pachnących włosów oraz umytego szczotką ciała.

Obok mojej kabiny zaczęła płynąć woda, zaraz potem usłyszałam stamtąd cichy szloch. Wyłączyłam swoją bieżącą wodę i sięgnęłam po ręcznik.

Docierały do mnie jakieś przytłumione dźwięki, trochę niepokojące, jakby ktoś płakał.

Łaźnia dla kobiet była wspólna, zatem nie miałam pewności, że akurat myje się osoba, którą znam.

Rozczesałam loki grzebykiem przed lustrem, stojąc na wilgotnych deskach.  Para wodna skraplała się na szybach, lustro dość mocno zaparowało. Nie miałam żadnych olejków ani mazideł do pielęgnacji, więc zabrałam swoje ubrania z zamiarem opuszczenia łaźni,  gdy spod natrysku wyszła czerwona, zapłakana Ymir.

Jednym ręcznikiem obwiązala ciało tak jak ja, a drugim odcisnęła wodę z brązowych włosów.

Widząc mnie, pozwoliła sobie na jeszcze większy wybuch.

- Kurwa, nie komentuj - wyjęczała. - Czuje się gówniane.

- Jean...?

- Christa... - wysapała, łapiąc oddech. Nie umknęło mi żadne poruszenie mięśniem twarzy;  na dźwięk jego imienia Ymir niezdrowo się spięła. - Rozmawiałam z nią. Zrobiłam, jak radzilaś i powiedziałam jej o wszystkim.  

Zrobiła pauzę by podejść do umywalki i doprowadzić się do lepszego stanu.

Czekałam w skupieniu.

- Powiedziała, że jestem najgorszą, dwulicową przyjaciółką. A ja na to... Że nie uważam jej już za przyjaciółkę... Ona na to, że cieszy się,że wreszcie to powiedziałam bo chciała się ode mnie uwolnić. No to ja odparłam, że ma szczęście, bo razem z Jeanem opuszczamy mury a ona na to że... - wytarła dłonią nos i oczy. - Jean się tylko założył z Marco że mnie poderwie... Taki męski zakład... Kurwa, rozumiesz??

- Że co? - zakręciło mi się w głowie.

- Ta noc... Wczorajsza.. nigdy w życiu się tak nie czułam. Byłam szczęśliwa. Pierwszy raz tak prawdziwie i niewinnie. Miałam w dupie Christe. Z tobą bawiłam się świetnie. Ale jak zawsze, facet... Musiał wszystko spierdolić...


No hej :3 

Z racji, że czytelników przybywa i wkroczyliśmy na nowy wątek (Ymir),

mam dla Was dwa małe pytanka: 

1. Czy odpowiada Wam nowy wątek z Ymir?Lubicie jej postać i  chcecie więcej o niej czytać

 czy raczej nie? 

2. Jak często chcecie nowy rozdział?

Macie opcje: krótsze rozdziały  częściej czy dłuższe rozdziały rzadziej (np 1x w tygodniu)? 

Miłego weekendu! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro