Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Witam moje wisienki <3 

Jak obiecałam, dzisiejszy rozdział będzie dłuższy.

Zapraszam :) 



- Ta noc... Wczorajsza.. nigdy w życiu się tak nie czułam. Jean sprawił, że byłam szczęśliwa. Pierwszy raz tak prawdziwie i niewinnie. Miałam w dupie Christę. Z tobą bawiłam się świetnie. Ale jak zawsze, facet... Musiał wszystko spierdolić... - Jej blada skóra ponownie się zaczerwieniła, gdy Ymir chwyciła papier by wytrzeć nos. - Możesz nie wierzyć, Rose. Ale taki właśnie okazał się Jean... - miała  przekrwione oczy. 

I pomyśleć, że pragnęłam się z nim jak najszybciej dziś zobaczyć. Broniłam go przed Ackermanem. Jak mógł to zrobić Ymir? 

Dziewczyna usiadła przy kamiennej umywalce kuląc się, i zakładając łokcie na głowę zaczęła nią szarpać.

- Jebać Jeana. Moje życie nie ma już sensu, myślałam że łatwiej jest być szczęśliwym, ale zapomniałam, że trzeba jeszcze trafić na dobrych ludzi. Czasami więcej szacunku mam do tytanów niż do własnej rasy. Kiedyś oddałabym za Christe duszę. Zrobiłabym dla niej wszystko. Potem pojawił się Marco...I teraz to on jest całym światem. Życiem. Pewnego dnia dopadnie go przeznaczenie i straci to życie w walce, chroniąc ją albo honorowo odwali rolę bohatera u boku Kapitana. Christa zostanie sama i wtedy przypomni sobie taką Ymir... Ale wtedy będzie za późno...

Prychnęła z uśmiechem desperatki.

- Christa wpatrzona jest w niego jak w obrazek, nie wiem, czy ona jest przy zdrowych zmysłach? Marco dostał się do oddziału specjalnego, będzie walczył z najtrudniejszymi przypadkami. Kurwa, będzie najbliżej śmierci, a ta się cieszy...

Oparła podbródek na kolanach, z coraz większym wstrętem wypluwając z siebie zdania. Drżały jej usta i ramiona.

- Nie użalam się nad sobą. Od dziecka tkwiłam w gównie, jestem przyzwyczajona. Tylko dlaczego coś, co było dla mnie najcenniejsze, jest mi tak bezczelnie odebrane? To jest tak dogłębnie silne, że... już nie widzisz sensu. Ja nie widzę sensu by żyć. Christa była moim sensem...Ona liczy się dla mnie bardziej niż pierdolony Jean.

Zacisnęłam zęby, z trudem łapiąc oddech. Ściskało mnie serce od jej monologu a dłonie całkowicie mi się skleiły od wilgotnej pary unoszącej się w łaźni. 

Byłam słabą rozmówczynią i pocieszycielką. Sasha wiedziałaby, jak się zachować. 

Usiadłam obok dziewczyny, najciszej jak umiałam splotłam nasze dłonie. 

Siedziałyśmy w samych białych ręcznikach, w rozpuszczonych, mokrych włosach, przesiąknięte waniliowo wiśniowym zapachem mydła i rozmyślałyśmy o śmierci.


***


Hanji przyszła po mnie dokładnie wtedy, gdy skończyłam jeść pozostałości z wczorajszej kolacji. Wolałam naruszone, zimne ziemniaki z przyprawami niż paskudny pszeniczny kleik, jakim raczono nas na śniadaniach. Czasem zdarzały się bułki z serem i wtedy każdy się na nie zrzucał, ale powszechnie było wiadome, iż zwiadowcy odżywiają się dość średnio.

Kucharze dzisiaj mieli wolne, zaplecze kuchenne było całkowicie wygaszone. Ymir zaszyła się w swoim pokoju nie mając ochoty na jakiekolwiek jedzenie. Kac dręczył i mnie, choć głównie odczuwałam skutki sterczenia na mrozie niż po alkoholu. Chwilami czułam otępienie, ból głowy i nudności. Dodatkowo ta sytuacja z przyjaciółmi... Pierwszy raz byliśmy tak mocno podzieleni. Gdybym znała adres Sashy, wysłałabym do niej list i opisała sytuację. Poinformowałabym ją też, że nigdzie mnie nie przenoszą i zostaję. Ucieszyłaby się. Nie było jednak sensu tego robić i  czekać na jej odpowiedź. Sasha i Connie przyjeżdżają za 6 dni, do tego czasu sama muszę poprawić sytuację.

Po części przebywanie dzisiaj z panią pułkownik przyniosło swego rodzaju wytchnienie. Mogłam zaprzątnąć umysł historią tytanów, poznawaniem nowych miejsc. Kobieta jak zawsze była w fantastycznym nastroju, pełna zapału i energii.

Zamieniłam z nią kilka zdań na temat wczorajszego wieczoru, ale słowem nie wspomniałam o nieszczęsnym "zdarzeniu", stwierdziłam że nie chcę do tego wracać. Ona chyba też nie chciała.

Rozpoczęła od oprowadzenia mnie po sekcji strzeżonej. Podłoże, ze specjalnym namiotem i pałami głęboko wbitymi w ziemię. To tutaj przetrzymywali w niewoli tytanów.

Ciekawość wzbudziła prostokątna sadzawka zaraz przed ogrodzeniem. Był to wschodni narożnik całego terenu zwiadowczego, usytuowany obok gęsto posadzonych drzew. W lecie musi tu być cudownie zielono. Sadzawka była pokryta grubym lodem, Hanji zademonstrowała mi jakąś figurę łyżwiarską, wymachując rękami, próbując złapać równowagę. Starała się mnie rozbawiać swoimi żarcikami, a ja próbowałam się z nich śmiać, choć często łapałam się na tym, że rozmyślałam o Ymir i Jeanie.

Dwa niskie budynki to pomieszczenia do składowania śmieci a trzeci to znany mi już dobrze domek z laboratorium w którym właśnie pracowała Hange.

Odsłoniła przede mną zasłonkę w kolorze butelkowej zieleni i przeszłyśmy do sali wyłożonej kamieniem, ze ścianami wymalowanymi na biało.

Pomimo przestronności i okien, dzięki którym było jasno, odrzuciły mnie zapachy świadczące o tym, że musiało się odbywać sporo dziwnych doświadczeń...

- Masz tu zeszyt i pióro, daję ci je w prezencie powitalnym - zaśmiała się kobieta pokazując mi każdą ścianę, zawaloną jej rzeczami. Tłumaczyła, do czego służą poszczególne przedmioty, ale niewiele z tego zapamiętałam. Jako naukowiec kilka wynalazków sama skonstruowała, ale chyba były popsute, bo gdy chwyciła do ręki niewielką lunetę, wypadły wszystkie śrubki. -  Musisz poznać anatomię tytanów, ich tryb, to, w jaki sposób się poruszają. Przekażę ci wszystko, co sama wiem, ale oczywiście jeżeli masz pytania, to śmiało!

Dzisiejszy dzień nie nastrajał mnie do zadawania skomplikowanych pytań odnośnie swojego asystowania. Wolałam w ciszy i spokoju przebrnąć przez pierwszy dzień, bałam się, że gdy tylko zadam pytanie, Hanji się rozgada i przepadniemy.

Kilka godzin spędziłyśmy na sprzątaniu kredensów i szaf, bo naszło ją na porządki. Zrobiło się przez to dużo miejsca, więc Hange z uradowaniem zaproponowała, że mogłabym tutaj trzymać swoje rzeczy osobiste. Problem w tym, że żadnych takich nie miałam. Poza ubraniami, które śmiało mogłam powiedzieć ,że należały już do mnie, czy słodyczami kupionymi w miasteczku, nie miałam nic. Aha no i nóż, który przetrzymywał Kapitan...

Wszystko inne należało do korpusu.

Po południu, kiedy zaczynało zmierzchać, Hanji zaczęła pakować swoje zabawki. Zmęczona całym dniem, pomogłam jej wpakowywać do torby pióra i notesy.

- Dobra dziewczyno, zbieramy się, bo Levi dzisiaj ma urodziny, więc idziemy do niego z prezentem. Kupiłam mu w słoiku herbatkę, on bardzo lubi. Taka ziołowa na uspokojenie. Matko, jak ja się za nią nachodzilam!

Odwiązała zapakowany papier i delikatnie go rozszerzyła, abym mogła zajrzeć do środka. Pokiwałam głową z uśmiechem. Wydawało mi się, że całkiem dobry prezent.

- Jak chcesz możesz wybrać się ze mną - zaproponowała.

- Nie, dziękuję...Mam coś do zrobienia - wybrnęłam.

Wciąż czułam to uderzenie na swoim pośladku. Zaczerwieniłam się na samo wspomnienie. Gdybym teraz miała mu się pokazać, nie wydusiłabym z siebie słowa. Onieśmielał mnie.

I nadal myślał, że coś mnie łączyło z Jeanem...

Mało było rzeczy zrozumiałych. I na przekór, każdego dnia komplikowało się tego coraz więcej...

Mogłam nazwać cudem, że Hanji przygarnęła mnie pod swoje skrzydła, choć sprawa była jeszcze świeża. W każdym momencie mogłam zostać oskarżona o współudział w fałszowaniu dokumentów. Po czymś takim już na dobre mogłabym się pożegnać z tym korpusem.


***


Levi - pow


Pierwsze urodziny, gdy zamiast pustki, czułem roztargnienie wywołane czyjąś obecnością.

Nie mogłem się powstrzymać ani pogodzić z tym, co mi się działo. Czułem potrzebę chronienia jej.

Gdy była w pobliżu, ciężko było mi odkleić od niej wzrok. Myśleć normalnie. Działała na mnie w sposób niezrozumiały i dlatego wolałem nie zbliżać się zanadto niżbym miał potem żałować.

Już żałowałem. Wyraziłam zgodę, by pozostała kadetką. Doszedłem z Hanji do porozumienia, choć było trudno, zważywszy, że dokucza jej brak pamięci krótkotrwałej i po chwili zapomniała, na jakie warunki się zgodziła. Ostatecznie ustaliłem, że ma zakaz wyjeżdżania na wszelkie ekspedycje. Nie może opuścić murów bez mojej zgody. To chyba rozsądne posunięcie z mojej strony, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Jeśli musi tu siedzieć i zatruwać mi życie, z dala chociaż od tej rzezi.

Ryzykowałem, uderzając ją batem. Ale warto było. Nie mogłem sobie odmówić.

Spodziewałem się może innej reakcji. Gdy była zła, marszczyła brwi i nos, jej ramiona spinały się a głos brzmiał piskliwej, ale nie w ten sposób jak u Hanji. Przesiąknięty był uroczym wzburzeniem.

Na swojej drodze spotkałem tylko jedna taką osobę, której złoszcząc się, migotały oczy.

Rose miała ładne oczy. Zawsze były inne.

A gdy wyszła ze stajni, miałem ochotę ją jeszcze zatrzymać na chwilę.

Musiała wiedzieć. Coś przeczuwać.

Mimo to nic nie zrobiłem, dziewczyna miała czerwone nogi z zimna, pozwoliłem by poszła się ogrzać.

Jeśli naprawdę spotyka się z Kirsteinem, chyba nie uważałem jej za tak inteligentną. Kirstein należał do grupy wyrostków, których ciężko było ustawić i cholernie oddziaływał na moje nerwy. Rozpieszczony bachor. Nie może mi wyjść z głowy myśl, co razem robili w schowku magazynowym a tłumaczenie, że odprowadzała go do łóżka, było żenująco słabe. Kirstein był zalany w trzy dupy, ona zresztą podobnie, bo na trzeźwą nie wyglądała. A rano zastałem ją z odsłoniętą sukienką, w zupełnie innym stroju niż pokazała się na kolacji.

Dureń ze mnie. Nie powinna mnie obchodzić. I tak idę jej na ustępstwa, którego żaden inny kadet by się nie powstydził. Gdyby wiedziała, ile dla niej zrobiłem, to... No właśnie, co? Gówno. To nie ma prawa się dziać. Nieważne.

Musiałem jeszcze porozmawiać z Erwinem więc szedłem do jego kwatery dokładnie wycierając obuwie na wycieraczce. Nie znosiłem tego lejącego błota naniesionego na parkiet.

Wśród kacujących zwiadowców, targało mną zagubienie. Nie tknąłem alkoholu od...? Zacząłem liczyć. Alkohol zaczął kojarzyć się z najgorszymi wspomnieniami. No i znowu z Rose, psia mać.

Otwierając drzwi do gabinetu Erwina, nie zauważyłem gdy on również wychodził i zderzyliśmy się mocno ciałami. Prychnąłam na niego. Ludzie nie potrafią chodzić czy jak?

- Poczekaj na mnie w środku, muszę coś załatwić - powiedział szybko. Trzymał w ręku jakieś papiery.

Kiwnąłem głową ale on już mnie wyminął.

Westchnąłem i popchnąłem drzwi, gdy pod nogami zawieruszył się pewien dokument.

Miałem odruch by pobiec za Erwinem bo pewnie mu wypadł, ale spojrzałem na papier.

" Hanna Helena Zoe

Status: rekrut

Zadanie: lista rezerwowa

Zwiadowca od: 23 grudnia

Rola: standardowa procedura osób powołanych do służby zwiadowczej na mocy prawa wojskowego

Zgody udzielił: dowódca korpusu zwiadowczego gen.Erwin Smith"


Czy ich kompletnie posrało?

Hanna jako zwiadowca?

Postanowiłem zachować owy dokument bo aż się zagotowałem.

Usiadłem na fotelu przed biurkiem Erwina, wcześniej otwierając okno (jak zwykle jechało u niego schodzonymi skarpetami).

Gdy mężczyzna wrócił, miał całkiem dobry humor. Dopiero gdy zobaczył moja minę i wyciągnięta kartkę, podrapał się po karku, mrużąc oczy.

- Nie pamiętam bym to zatwierdzał, ale tylu się zgłosiło, że może jej to podbiłem... A w czym problem?

Zajebiście.

- W czym problem? - powtórzyłem. - To siostra Hanji. Zamierzasz posłać ją na misję? Przecież to diabelskie nasienie, nie potrafi korzystać ze sprzętu, działać w grupie, nie zna się NA NICZYM. 

Erwin usiadł, zbity z pantałyku.

- Hanna zawsze dobrze sobie radziła w wojsku. Nie rozumiem.

Ręce mi opadły .

- Tak, dobrze sobie radziła bo grzała dupę w namiocie a jej jedynym zadaniem było uzbroić armię w działające sprzęty i broń. Hm, bardzo wymagające. Jeszcze pół roku temu żądałeś sprawdzianów dla nowicjuszy, wymagałeś umiejętności. Chciałeś mieć najlepszych. A teraz posyłasz sobie do walki z tytanami siostrę Hanji?

Erwin popatrzył na mnie, a potem wziął do ręki kartkę i przeczytał, opierając się na łokciu.

-  Jestem jej coś winien. Hanna mi kiedyś pomogła, stare dzieje. Sądzę, że się sprawdzi jako rezerwa. Ostatecznie może się nigdy nie znaleźć się na liście aktywnych żołnierzy a zwiadowcą będzie tylko z nazwy. Wystarczy ją porządnie przeszkolić. 

- Kurwa, ja rozumiem że masz kaca po wczorajszym, ale, Erwinie, skup się. Tu chodzi o siostrę Hanji. Jak wygląda pole walki z tytanami? Składa się z wyborów. Ty, jako dowódca wiesz o tym najlepiej. Gdy przyjdzie ci wybrać, poświęciłbyś jej życie? Hanji przynajmniej ma rewelacyjny słuch i umiejętność przewidywania. Jest dobra. A Hanna? Czy ona zabiła kiedykolwiek tytana? Albo widziała na oczy?

- Zostaw mi to, Levi. Porozmawiam z nią...

- Nie masz z nią rozmawiać, tylko wykreślić.

- Dość. Nie ty decydujesz - chyba za bardzo bolała go głowa, bo przerósł go ten temat.

- No pewnie, mojego zdania nigdy nie bierzesz pod uwagę. Jak zawsze - wstałem, odsuwając z wyciem krzesło. 

Smith ewidentnie zakończył rozmowę, bo wlepił mi do rąk plan dnia, jak co dzień i usiadł z powrotem na fotelu, już na mnie nie patrząc. 

Dopiero gdy naciskałem klamkę w celu opuszczeniu gabinetu, odezwał się:

- Nie chcę się z tobą kłócić. Porozmawiamy później.

Możesz iść do diabła, pomyślałem.

Musiałem się wyładować, a jedyną osobą, która by mi w tym pomogła, był...Kirstein.

Udałem się do męskiego baraku, całe szczęście że tam przebywał, bo nie chciałoby mi się za tym pajacem łazić.

Kirstein siedział z grupą kolegów w pokoju (był z nim Marco, który na mój widok, zasalutował, podlizuch). Grali chyba w jakieś karty, podjadając słodycze. Niech mi tylko któryś zacznie wyć, że dostał próchnicy.

- Kirstein, do mnie - widziałem już po jego dużych, przerażonych oczach ten przestrach - Czemu nie jesteś jeszcze spakowany? - spytałem unosząc brodę.

- J-ja już prawie... 

  Chwyciłem go za ramię i wyszliśmy na zewnątrz.

- Masz cholerne szczęście, że jesteś rezerwowym którego sam wytypowałem - powiedziałem do niego.

Był wysoki, ale ze strachu kurczył się przede mną. Zabawny widok. 

Spojrzenie miał rozbiegane, nie potrafił skupić się na tym co mówię. Szarpnąłem nim. 

- Wyznaczę ci karę, masz trzy dni na posprzątanie magazynu kuchennego. 

Dopiero teraz coś w nim zatrybiło.

- Prze-przepraszam jeszcze raz za tamto, Kapitanie.

- Trzy dni, jasne?

- Tak jest, Kapitanie.

- Zaczynasz od teraz. Bez sztuczek. Sprawdzę. - dodałem. Chciałem, by gnojek sam sobie poradził z wysprzątaniem tej speluny.

Mniej czasu na myślenie o głupotach.

O 17, gdy całkowicie zaszło słońce, przebrałem marynarkę na ciemniejszą, ułożyłem stos kartek zalegających w szufladach i względnie przetarłem biurko. Kilka minut potem wparowała czterooka ze swoją siostrą, obie elegancko wystrojone, jakby było jakieś Święto. Za nimi dreptał Erwin a na końcu Ilse, która niedawno wróciła z miasta. Jej włosy były jeszcze mokre od sypiącego śniegu.

Przecierpiałem ich przemowę, życzenia, których nawet nie pamiętam, potem każdy wręczyli mi jakiś upominek, jak zawsze starałem się być nieco bardziej pogodny jak zazwyczaj, ale po prostu szkoda mi było, że marnują na mnie pieniądze.

Co roku się do mnie wpraszali, nie było sensu się przed tym bronić.

Uchyliłem okno bo zaczynało robić się duszno a mój gabinet był niewielki.

Byłem przygotowany, wyciągnąłem z szafki kilka opakowań z herbatnikami i wysyłałem je na talerz. Do tej pory piliśmy po kieliszku wina... Chowając pozostałą część ciastek, czułem się jak dzieciak. Napiłbym się. Oczywiście. Liczyłem skrycie, że może dostanę jakąś butelkę w ramach prezentu ale chyba nie ufali mi na tyle. Ja sobie również nie...

Wszyscy wiedzieli, że nie przepadam za takimi spotkaniami i urodzin nie traktuje jak coś specjalnego. Wystarczy że ubiorę się w miarę porządnie, a w czarnych garniturach było mi do twarzy. Jeszcze kiedyś nie przywiązywałem do tego uwagi, dopóki Hanji nie kupiła mi koszul w beznadziejnych kolorach, w jakieś prostokąty czy romby. Szybko wyleczyła się z kupowania mi ubrań...

Może było to dla mnie miłe, że tego dnia przychodzą do mnie, by pogadać, ale ja do gadania nie byłem stworzony. Nudziły mnie ich plotki, kobiety jak to kobiety zaczęły rozmawiać o ciuchach. A ja spoglądałem co jakiś czas w stronę młodszej Zoe, próbując znaleźć choć jedną niezgorszoną cechę. 

Głośno gada. Ciągle dotyka skołtunionych kłaków. Za bardzo nachyla się w stronę rozmówcy. Capi jej z ust. Na wspomnienie wczorajszej kolacji i jak pakowała mi się na kolana, zatrząsłem się i wsadziłem do buzi herbatnika. Wniosek: w niczym mnie do siebie nie przekonuje. 

Chwilę jeszcze przysłuchiwałem się całej wrzawie gdy wychwyciłem padające z ust Hanji dobrze znane imię na R...

Odwróciłem się na fotelu.

- Taka nieśmiała, cicha myszka. Trochę zagubiona, wiesz, jak się nie ma tej pasji.. to początki będą dla niej trudne - tłumaczyła coś Ilse.

- Na razie chyba niewiele macie do roboty, no nie? - zaśmiała się czarnowłosa.

- Głównie ją wdrażam co i jak, niech dziewczyna się uczy. Słyszałaś, że po Nowym roku wybieramy się na kolejną wyprawę?

- No właśnie Erwin coś wspomniał...

Smith chrząknął kilka razy.

- A tak. Chciałem was poinformować że trzeciego stycznia wyjeżdżamy na cały dzień, by schwytać tytanów i sprawdzić mury od strony południa. Rutynowe przedsięwzięcie, nic wymyślnego.

Westchnąłem.

- Nie za szybko? Przecież wiesz dobrze, że moja drużyna nie będzie jeszcze w stu procentach gotowa.

Erwin spojrzał mi w oczy z uwagą.

- Masz prawie tydzień na przygotowanie ich. Dadzą sobie radę.

- Jestem za tym, by przełożyć o minimum tydzień - kładłem na nim nacisk. Odczuł to.

- To już postanowione, Levi. Twój nowy skład jest silny. Poradzą sobie.

Kurwa jaki on był bezczelny. Jak ten typ mnie wkurwia... 

- Choć raz mógłbyś wziąć pod uwagę, co mówię.

Chuj mnie obchodziło, że nie wypadało się z nim teraz kłócić.

- Chłopaki, naprawdę oszczędźcie sobie - przerwała Langner.

Mierzylismy się spojrzeniami. Jego niebieskie oczy lśniły, do połowy przysłonięte zmarszczonymi w irytacji, brwiami. 

Westchnąłem i po raz kolejny tego dnia postanowiłem zapomnieć. Najprościej. Wolałem to niż stworzenie zamieszania. Smith wykonał coś na kształt sztucznego uśmiechu, tuszując konsternację, lecz po szybkich ruchach wyczaiłem ten bulwers i gdyby mógł to by mnie opierdolił. 

Zrobiło się nerwowo, więc na rozluźnienie Hanji zaproponowała otworzenie prezentów. Szczerze byłem pozytywnie zaskoczony ich pomysłem. Książka parapsychologiczna i duży słój zielonej herbaty... Na uspokojenie?

Hanji jest dowcipna.

Właśnie dlatego trawienie takich posiadówek koszmarnie mnie męczyło. Mówiłem, by traktować ten dzień, jak każdy inny...

Podziękowałem pięknie za upominki, posiedzieliśmy jeszcze chwilę, debatując o bieżących sprawach, a kiedy zrobiło się późno, wszyscy rozeszli się do siebie. 


***


Ten dzień dłużył mi się, jak nigdy dotąd.

Nie chciało mi się jeszcze spać i postanowiłem się przejść,  sprawdzić, kto dziś patroluje teren. Natknąłem się znowu na burego kota, tego samego, którego szukałem z Hanną. Gdy stanął mi na drodze, miauknął i przybiegł do mnie.

- Czego chcesz? - spytałem cicho pochylając się i dotykając jego futra. Przeszedł obok nóg, drażniąc mnie ogonem i odwrócił się zadkiem. Kiedyś czytałem, że w ten sposób ukazuje zaufanie. Podrapałem go za uchem a on rozwalił się na moich nogach, zadowolony. Na brzuchu miał białą łatkę. 

- No nie, kolego, idź do domu - powiedziałem, ale po sekundzie dotarło do mnie, że jego domem jest... chyba cały ten przeklęty korpus.

Tego roku spadło dużo więcej śniegu, było mroźnie a ja miałem zbyt miękkie serce do zwierząt. Mógłbym się nim zająć... Chwyciłem kota pod łapy i zacząłem z nim kroczyć wzdłuż ścieżki, do gmachu dowódczego. 

Nagle dobiegły mnie krzyki, głośne rozmowy. 

Znowu jakieś dramaty, pomyślałem, kierując wzrok w tamtą stronę.

- Gdzie jest Ymir?

Rose.

- (...) Nie będę latał za dziewczynami! Mam przez nie same kłopoty!

Kirstein...

- (...) Nie twoja sprawa, odczep się!

Christa?

Na chwilę przystanąłem, schowany za drzewem, by dowiedzieć się, o co się kłócą. Kot zaczął się wyszarpywać, drapnął mnie w nadgarstek, więc odstawiłem go na ziemię. Czmychnął za baraki. 



W tym miejscu muszę przerwać, a wierzcie, mi, chętnie dodałabym dalszą część... gdyby była napisana xD 

(2980 słów, rekord!) 

Kolejny rozdział pojawi się w weekend. Czekam na uwagi od Was ^^ 




PS. Wg moich obliczeń jesteśmy gdzieś w połowie akcji, chciałam by książka miała około 70-80 rozdziałów :) Zobaczymy jak wyjdzie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro