Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwójka rodzeństwa Monkey D. wkurzona stała przed admirałami. Czarnowłosy chłopak z wielką belką drewna, która kiedyś posłużyła jako maszt na statku. Białowłosa ścięła resztki za długich włosów i ściągając już i tak nie zdatne do użytku haori. Krew i adrenalina galopowała w ich żyłach, a rany piekłu i krwawiły. Mimo to stali przed  trójką świętą bez strachu o życie. Dla ratowania brata mogli je poświęcić.  Luffy zaatakował jakie pierwszy. Rzucił w stojącą trójkę wielką belką. Została dość szybko rozbita, a obrażeń nie zadała w cale. Mei rzuciła się na nich. Jednak kiedy już miała się zamachnąć kosą ta została przez coś albo przez kogoś odepchnięta gwałtownie w bok. Krzyknęła z bólu kiedy uderzyła w pobliskie budynki. Przebiła się przez kilkanaście ścian w końcu zatrzymując się w ziemi. Wypuściła resztki powietrza, a wraz z nią krew dźwigając się na rękach. Stanęła na słabych nogach patrząc na przeciwnika, którego znała. Wzięła głębszy oddech i wyprostowała się.

-Dawno się nie widzieliśmy, co? Pułkowniku Ren. - Parsknęła. 

-Piracka szumowina niema prawa głosu. - Syknął. Był jak wąż. Pluł jadem  i chciał zabić swoją ofiarę trucizną. 

Zaatakował, a Mei jedynie co zostało to bronić się. Musiała znaleźć u niego jakieś luki by zdołać zaatakować. 
-Sakura misairu - warknęła szarpiąc ręką, a z rąk wystrzeliły pociski z płatków sakury. Z łatwością je ominął, a on nie będąc dłużny wystrzelił kamienne ręce. Zdołała się uchylić. Obie strony były zawzięte by wygrać i nie dać się zabić. Co jakiś czas musieli pokonywać płotki wlatujące im na głowy by mogli w spokoju dokończyć pojedynek. Białowłosa chciała to szybko zakończyć i pomóc bratu ale logia przed nim nie dał jakkolwiek zajść. Nie wiedziała jak może go zranić, nie opanowała jeszcze haki by do tego dojść więc można wręcz powiedzieć, że był nietykalny. Nie wiedziała też na jakim on był poziomie, bo teraz ewidentnie się nie męczył. Nie miała czasu na to! Zasłoniła mu widoczność zamykając go w kopule i samej rozpadając się na części. Wiatr był po jej stronie i swobodnie mogła poszybować do rodzeństwa. 

Nie mogła dowierzyć kiedy widziała jak osoby na wielkiej platformie z ostrzami szykowały się do ścięcia Ace'a. Miała już coś zaradzić ale drogę zagrodził jej magmowy frajer.

-Ciebie też trzeba wyeliminować. - Warknął. - Jeżeli ciebie teraz nie zabije będziesz kiedyś problem. - Zamachnął się, Mei nie mogła nic zrobić. Poleciała do tyłu jednak za nim uderzyła w cokolwiek, została złapana. Spojrzała zaskoczona na ratującego ją osobnika. Był nim niejaki Marco z załogi Białobrodego.

-Służę pomocą. - Uśmiechnął się i odstawił ją na ziemię.

-Dziękuję. - Kiwnęła jeszcze głową i z powrotem pognała do platformy. Dojrzała oniemiała jak kaci uchylając do góry broń. 

Atak na życie Ace'a nie powiódł się. Osoby obok niego padły zabite, przez Crocodile.


***

Akcja toczyła się bardzo szybko i gwałtownie.  To wielki statek Shirohige został przetransportowany przez wielkiego zielonego giganta na drogą stronę fortu, gdzie wcześniej wycofali się  żołnierze. Na czele stał sam imperator. Dumnie zeskoczył ze statku. Jego załoga poszła za nim w ślady. 

Mei by przetorować sobie przejście wytworzyła silny podmuch kosą jakby przecinając powietrze, a z ostrza wyleciało miliony wiśni taranując osoby, które nawlekły się pod ostrzał. Może i jej moc była niezwykle piękna i delikatna, ale pod jej ręką stała się przerażająco piękną bronią. Mogła by w tym ujrzeć coś delikatnego, jak każdy inny płatek kwiatu.  Jednak musiała zepsuć to i namoczyć je w krwi wrogów. Musiały stać się odrażającą bronią. Odetchnęła głęboko i hardo spojrzała przed siebie. Jeszcze trochę!

Trudno było się połapać w danej sytuacji. Nie można było spokojnie odpocząć. Ciągle ktoś cię atakował. Do tego sytuacja za każdym razem się zmieniała. Raz wygrywała marynarka, a raz piraci i tak na zmianę przeskakiwali się w siłach tocząc bój. Kiedy Marco ze swoją mocą owocu typu zoan przeleciał nad wrogami chcąc dostać się do kamrata i go uratować, ale dziadek Luffy'ego, Mei oraz Ace'a go powstrzymał. 

Do ścięcia głowy przyszły nowe osoby. Nie było już nadziei, że ktoś ich powstrzyma. Stanęli po bokach ciemnowłosego mężczyzny klęczącego na platformie. Jego głowa była nisko uwieszona, a kajdany blokowały jego moc i ruchy. Frustracja na jego twarzy była nieopisana i bardzo smutna zarazem. Nie chciał by tak to się skończyło... Nikt nie chciał. Wojna na Marineford powstała przez niego. Zacisnął zęby i odszukał swoje rodzeństwo wzrokiem. Kaci ponownie dzisiejszego dnia podnieśli ostrza. Wszyscy szeroko otwierali oczy załamani, a nadzieja powoli gasła. Mały płomyk bledł na tle czarnej przestrzeni. Gdy ostrza zbliżały się do głowy, zdarzyło się następne niemożliwe. 

Luffy zaczął krzyczeć. Wielka fala mocy rozlała się po terenie Marineford. Większość osób z marynarki zaczęła padać jak długa na zimie. Zaszokowana siostra stanęła tuż przy nim. Poklepała go po ramieniu. Nie spodziewała się u niego tej mocy. Pchnęła go by biegł, a sama pognała za nim. Został wydany rozkaz przez najpotężniejszego pirata by chronić rodzeństwo, a ze strony marynarki by ich zatrzymać. Sytuacja zmieniła się diametralnie. Mnóstwo osób z marynarki padła dając większą swobodę piratom i Luffy uratował Ace'a. Płomyk nadziei rozrósł się, a determinacja w oczach rodzeństwa zapłonęła jeszcze bardziej. 

Wyjęci spod prawa ludzie zaczęli wedle rozkazu i woli staruszka chronić tą dwójkę. Oni sami nie próżnowali i kiedy mogli walczyli czy to osobno z swoją pomocą czy sami. Chronili siebie wzajemnie. Tuż przed nimi drogę na wysoką półkę robił im jeden z rewolucjonistów - osoba z mocą przemieniania się w nożyczki i co to tnie staję się łatwe do przecięcia jak papier. Takim sposobem stworzył im jakby most prowadzący do góry.  

Luffy popędził przodem, a tuż za nim biegła Mei. Ich organizmy były już wycieńczone ale wielkie pokłady adrenaliny, która w nich krążyła dawała o sobie znać. Musieli uchronić swoje więzi jakie zostały stworzone. Nie mogli pozwolić by jedna z tych nitek, które ich oplatały pękła. Na ich drodze stanęła im także ważna osoba ale po przeciwnej stornie prawa. Bohater Garp z kamienną twarzą stanął przed wnukami. W oczach pływał smutek i żal, że nic nie mógł zrobić i nic zmienić. Nie chciał patrzeć na śmierć wnuka ale to oni wybrali taką drogą. Mimo, że tego nie akceptował to nie ma zamiaru im pobłażać. Są po dwóch stronach medalu. On pilnuje prawa, a oni go łamią. 

-Zatrzymam was, Mei, Luffy!! - Z hardą miną zaatakował ich. Mei wyrównała z bratem. Kiedy Garp chciał ich zaatakować oni zrobili to samo. Dwie pięści kontra jedna. 

Właśnie w tedy wspomnienia zalały starszego człowieka. Widział ich jako dzieci. Pamiętał jak dorastali razem. Nie potrafił... Nie potrafił walczyć z nimi na serio by ich zabić. To są jego wnuki, 
które kocha. Zacisnął zęby. Fala goryczy zalała jego organizm. Jego pięść się zatrzymała i w tym momencie przyjął na siebie dwa silne ciosy. Jeden od ciemnowłosego debila  w szczękę oraz białowłosej już można wręcz powiedzieć kobiecie w mostek. Łza zakręciła mu się w oku na to jak wyrośli i silni się stali. Poleciał w dół waląc głową w twardą zimie.

Kamienny "most" stworzony przez Inazume w pod naporem siły, w końcu się załamał. Wszyscy patrzyli czy to z niedowierzaniem czy radością jak najbardziej wyróżniające się osobniki tej wojny przeskakują z ostatniej skały a platformę. Połowa była już za nimi.


***

Admiarał marynarki wojennej z szeroko otwartymi oczami oglądał wszystko. Od samego początku. Miał plan jak wygrać tą wojnę, ale nie przewidział, że tacy idioci się tu zjawią i uda im się dojść tu to niego! Zły widział jak Słomiany kapelusz podchodzi do kajdanek. Nie miał klucza więc jak chciał je otworzyć? O to był spokojny. Do czasu aż nie zauważył, że o to czego najmniej się obawiał stawało się jak najbardziej realne. Chłopak wytrzasnął skądś klucz! Wściekły do granic możliwości chciał powstrzymać ich przed otworzeniem kajdanek. Jego ręka zmieniała się na złotą barwę. Sięgał po Słomianego. Jego atak został zatrzymany przez kosę. Zadrżał czując wibrującą pod nią aurę. Dziewczyna przed nim uśmiechnęła się chytrze siłując się. Co prawda była słaba siłowo ale do czasu aż Luffy nie uwolni Ace'a da mu radę. 

Niestety osobnik z mocą logi, a konkretniej stawał się wręcz ucieleśnieniem światła, wysłała laser niszcząc klucz.
Po tym sytuacja stała się szybka i gwałtowna. Sengoku zmienił się w wielkiego złotego budde. Typ zon należący do rodzaju mitycznego. Odskoczyła szybko do braci by w razie czego ochronić ich.  Sengoku zaszarżował pięścią. Luffy zrobił się wielkim balonem. Mr. 3, który wcześniej był przebrany za żołnierza, który po krzyku Luffy'ego przyszedł jako następny ochronił swoją mocą woskową siebie, Ace'a oraz Mei. Platforma się załamała pod naporem siły i wszyscy nie licząc admirała polecieli w dół. 
Umiejętność woskowego typa szybko się przydała. Stworzył swoją mocą woskowy klucz. Budda to zauważyła. Chciał znowu zaatakować ale było za późno dla niego jak i dla kogokolwiek. Gigantyczny płomień wybuchł w samym centrum. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro