Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

2 LATA PÓŹNIEJ

Punk Hazard. Wyspa podzielona na dwie kompletnie różniące się od siebie strefy klimatyczne. Jedna jest wulkaniczna i bardzo gorąca. Zawsze duszono, a do tego wszędzie płomienie i lejąca się lawa oraz wulkany, z których wylewa się gorąca magma. Jego strażnikiem był wielki czerwony smok latający nad wyspą i strzegący by nikt nieproszony się tam nie poruszał.
Tuż po drugiej stronie wyspy była mróz. Lodowe góry pięły się, a nad tą stroną wsypy padał śnieg zasypując wszystko. Temperatura była na minusie i nigdy nie wyżej, jak już to była coraz to mroźniejsza. Ciągły wiatr rozwiewał wszystko co napotka. A w wielkie lodowe sople błyszczały w dzień, a w nocy wyglądały jak największa zmora.
Oddziela je mała rzeka przepływająca przez nie. Na środku jest ona poszerzona. To był centralny środek na, którym rozpoczął się bój o władzę.  

Tuż nad mroźną krainą wirowały skrzydła stworzone z delikatnych a wytrzymałych płatków kwiatu sakury. Odbiły się od powietrza lecąc jeszcze wyżej, a ich właścicielka uważnie przypatrywała się okolicy. Zsunęła maskę z twarzy przyczepiając ją do biodra. Lodowaty wiatr od razu uderzył w jej twarz ochładzając ją. Wypuściła biały obłoczek pary z ust. Zatrzymała się i dzięki odpowiedniemu ruchowi skrzydeł "stała" w miejscu okręcając się powoli by dobrze przyjrzeć się otoczeniu. Ściągnęła szalik z szyi oraz rozpięła swój długi czarny płaszcza do kostek z Jolly Roger w dolnej części koloru żółtego. Szalik wyrzuciła w dal. O wiele bardziej sprzyjało jej zimno. Przyzwyczaiła się do tego klimatu na tyle, że zwiększyła o wiele bardziej swoją odporność na zimniejsze dni. Pod płaszczem miała ciemny purpurowy golf, a także dopasowane spodnie ciemne niczym węgiel czy ropa naftowa. Na stopach wisiały czarne kozaki sięgające do kolan. Białe włosy zafalowały na wietrze. Sięgały już do pleców i nie wyglądało na to by miało się coś zmienić. I jak zawsze wielka i niespotykana, wręcz legendarna kosa spoczywała na plecach właścicielki. Dusza śmierci wręcz z niej lała się strumieniami, a na nic sobie z tego nie robiła. 

-G-5, co? - Mruknęła widząc jak statek marynarki zacumował na zimowej wyspie. Wpłynęli odnalezionym przed chwilą kanałem prowadzącym prosto do laboratorium. Zniżyła trochę lot by mieć lepsze widoki. Wiedziała, że zaraz pewna osoba się nimi zajmie. Spławi ich i będzie cacy. 

Uśmiechnęła się delikatnie kiedy za wielkich metalowych wrót nie wyszedł nie kto inny jak Trafalgar Law - shichibukai wart 440 mln beli. Ona sama dla niego, by w końcu wykonać ich plan, dołączyła do Wojowników Mórz. Miała niższą tylko nagrodę o pięć milionów. Zawsze z tego żartowała kiedy mogła na co Law tylko kręcił oczami ale kącik ust zawsze mu się podnosił. Chociaż nagroda się już nie liczyła. Ona była kiedyś teraz kiedy służą rządowi są one zniesione i nie mają żadnego znaczenia.  By się tam dostać przyniósł marynarce 100 dalej bijących serc - oczywiście pirackich. Ona za to nie musiała nic robić. Gdy zwyczajnie ją zobaczyli od razu zgodzono się na przyjęcie ją na tę posadę. Do tego byli znani. Jako shichibukai zawsze chodzili razem, a nie osobno. Trafalgar dostał przydomek Shi no gekai, a białowłosa dostała ich kilka aż zatrzymali się by nazywać ją Sakura no shi. 

Zniżyła swoje loty tuż na głowy marynarzy. Widziała Smokera z swoją ze swoją załogą, która nie miała za grosz kultury osobistej i nie potrafiła się zachować. Ujrzała, że coś się skomplikowało, ponieważ Law stworzył swoją salę operacyjną. Uniósł statek i posiekał go na kawałki by nikt nie mógł uciec. Tak więc wyciągnęła ręce a z nich zaczęły sypać płatki wiśni. 

Wszyscy spojrzeli do góry prosto na nowego przybysza. 

-T-to-o M-mo-monkey D. M-me-mei. - Jeden z żołnierz zatelepał się z strachu.

-Sakura no shi. - Odezwała się spokojnie Tashigi - pani szermierz z załogi Smokera. 

-Widzę, że robią niepotrzebne zamieszanie. - Westchnęła kręcąc placem. - Togatta ribon. -  Jasno różowe płatki zawirowały gwałtownie skręcając na marynarkę. Zaczęły przelatywać obok nich kalecząc ich płytkimi ale bolesnymi ranami. Nie miało to w żadnym stopniu ich zabić. Ta technika nawet by tego nie potrafiła. Dała jawne ostrzeżenie w ich stronę.

Mei wylądowała jak gdyby nic obok swojego kapitana.

-Co poszło nie tak, że byłeś zmuszony zniszczyć im statek? - Zerknęła na niego. Ewidentnie przez te dwa lata wyprzystojniał i nie dało się temu zaprzeczyć. Oboje stali się też o wiele silniejsi oraz trochę zmienili się w charakterze. - Zjebałeś coś pewnie. - Parsknęła. Jednak w ich zachowaniu nic się nie zmieniło. Law zmierzył ją groźnym wzrokiem. - No już, już. - Uniosła wysoką ręce w geście poddania się. - O co poszło?

-Słomiani pojawili się tu z bachorami i wszystko zjebali.

-Słomkowi jak gdyby nic... Czekaj... Słomiane kapelusze tu są? - Na potwierdzenie słów kiwnął głową. - Luffy! Nie mogę doczekać się kiedy go zobaczę! - Uśmiechnęła się szeroko do szatyna na co ten odwrócił wzrok na przeciwników, którzy w końcu uporali się z irytującą umiejętnością dziewczyny. - Nie będę się wtrącać. - Usiadła po turecku jak gdyby nic na ziemi. Oparła policzek o rękę, która opierała się o kolano.

-Mam nadzieje. - Wyszedł na przód by zawalczyć z już gotowymi do walki osobnikami pilnującymi prawa, chodź osoby z G-5 trudno do tych osób zaliczyć. 

Jednak Smoker zły, wszystkich odwołał by się schowali. Tashigi i tak nie słuchając go rzuciła się na przeciwnika. Ewidentnie nie potrafiła ocenić swoich i przeciwnika umiejętności. Między nimi byłą gigantyczna przepaść. Już w jednym ruchu została przecięta w pół w pasie. Do tego Trafalgar zhańbił jej imię szermierza nie chcąc jej zabić. Jak to się mówi...

-Słabi nie mają prawa decydować o tym gdzie i kiedy umrą. - Stanął jednak nad nią, chcąc skończyć jej żywot ale w porę wiceadmirał ją obronił odsuwając potem w tył i każąc się wycofać.

Walka nie była ekscytująca. Trafalgar miał ogromną przewagę nad przeciwnikiem i moc wiceadmirała typu logia nic mu w tym nie pomagała. Płotki z G-5 już zmyły się gdzieś daleko. Jednak Mei uważnie ich obserwowała. Schowali się za wzgórzem. Ich emocje cuchnęły strachem i obawą na co tylko uśmiechnęła się żarliwie. Mimo, że walka nie przykuwała oko to nie można zaprzeczyć, że widząc jak bardzo Law może dużo sobie pozwolić w niej, świadczy o tym jak bardzo rozwinął się przez te dwa lata. Do dziś pamięta jak Luffy był następnego dnia w gazecie jak wypłynęła z załogą z wyspy amazonek z klany Kuja. Wrócił na Marineford i oddał cześć Ace'owi oraz Białobrodemu zrzucając kwiaty do przepaści. Jednak przed tym ogłosił konie starej ery i początek nowej bijąc w dzwon 16 razy. W tedy najgorsza generacja wykonała swój ruch. Była ciekawa jak bardzo jej brat urósł w siłę. Siwy dziadyga na pewno dużo go nauczył. 

-W końcu się zobaczymy, Luffy. - Law przebił Smokera na wylot, a jego serce  szybowało prosto do rąk białowłosej kobiety. Serce było w przezroczystej kostce i mając je w dłoniach można było wyczuć a nawet zobaczyć jak bije. Mężczyzna z cygarami w buzi upałdł nieprzytomny na śnieg. 

Wyszczerzyła się do kapitana, kiedy ten do niej podszedł. Jego wargi wygięły się na jej zadowoloną minę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro