~~Rozdział 36~~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Sheiße!- syk urwał się z kuchni, po czym nastąpił odgłos garnka uderzającego o posadzkę i chlupot wody. Niebieskowłosy nastolatek niechętnie ruszył się z kanapy i poszedł w tamtym kierunku, ale to nie dlatego, że się przejmował, no co ty, on? Pff... A gdzie tam! Chciał po prostu wyśmiać niższego, gdyby znalazł go w śmiesznej sytuacji, albo cokolwiek. Skończył się dzień dobroci dla zwierząt, przecież nie może trwać wiecznie, prawda?

- A Tobie co znowu?- zapytał, jakby wyprany z emocji, spoglądając na młodszego, który to zamarł jakby w półkroku, trzymając się za lewą kończynę, która zaś wyglądała jak ta blizna Todorokiego, a może i gorzej, cholera wie, kiedy nie ma tutaj jaśniejszego porównania.- Jebany ciamajda.- odparł, podchodząc do poszkodowanego i popychając go w stronę kranu.- Trzymaj pod zimną wodą.- zarządził, puszczając wspomnianą. Na szczęście gumowy nastolatek wykonał polecenie, ale i tak pokazał język czerwonookiemu.

- Wiem co mam robić anoreksyjny dupku.- stwierdził, jakby zły na samą pomoc jaką otrzymał. Gdy nie usłyszał żadnego odzewu, podniósł jedną nogę, kopiąc wspomnianego, aby zdobyć jakąkolwiek reakcję.

- Przypierdolić Ci?- pytanie niby groźnie zadane, a jednak zielonowłosy tylko go wyśmiał, na co został uderzony z pięści w nos i choć żadnych szkód to nie wyrządziło, ani też nie zabolało, to rozpoczęła się ich wielka bójka, w trakcie której ucierpiało kilka talerzy i szklanek, a nawet biedne krzesło, które w tej chwili leżało połamane, gdzieś w kącie przy wejściu na balkon. Potyczka tak zacięta, że gdyby nie wejście ich opiekuna prawnego, pewnie tarzaliby się dalej po podłodze i końca tego widać, by nie było. 

- Nie było mnie tylko dziesięć minut...- westchnął załamany, a siatka z zakupami upadła na podłogę.

~~~

- Idiota.- odparł cicho pod nosem Shigaraki, na co dostał po głowie od łatającego go lekarza. Na ten czyn spojrzał tylko na niego krzywo, ale już nie pisnął ani słówka, co było jednocześnie dobre co i nie.

- Już.- oznajmił, puszczając szczękę starszego z rodzeństwa i odchodząc na kilka kroków do tyłu. Twarz niebieskowłosego udekorowana została różnymi kolorowymi plasterkami, które spełniały swoją powinność podwójnie. Z jednej strony naklejone zostały na drobne skaleczenia, a z drugiej stanowiły rodzaj kary, ponieważ teraz nasz złoczyńca nie zachowa swojej godności... No chyba, że nie wyjdzie z domu, tak, to jest myśl.

Po opatrzeniu tej problematycznej dwójki, zajęli się sprzątaniem całego bałaganu, jaki wcześniej został wywołany przez "małą" sprzeczkę. Nie zabrało im to wiele czasu, ale też szybko i łatwo nie poszło. Najwidoczniej i jeden, i drugi ciągle szli wojenną ścieżką, choć na obecną chwilę jedynie posyłali sobie nawzajem spojrzenia, które potrafiłyby zabić na miejscu. 

Dzwonek do drzwi był lekko niespodziewany, ale zielonooki ruszył w tamtą stronę, aby otworzyć je swojemu wychowawcy. Jego mina pozostała bezcenna, ale po krótkim wytłumaczeniu, wpuścił mężczyznę do mieszkania, zamykając po sobie drewniany przedmiot. 

- Aizawa- sensei przyszedł z Tobą porozmawiać, Shinkarasu!- krzyknął jeszcze do białowłosego, wprowadzając wspomnianego do salonu, w którym to użytkownik rozpadu starał się naprawić rozwalone krzesło. Cóż... Uważał, że da się je jeszcze odratować, więc tak jakoś wyszło... Sami nie wiemy co mogło w niego wstąpić, ale dzięki temu uniknął pomocy w sprzątaniu, więc chyba to miał w planach.- Dalej nie widzę rezultatów, Tenko-chan.- odparł w przekąsem do pracującego nastolatka, który niemal od razu dał mu atencję za te słowa.

- Jak żeś nagle taki chojrak to sam napraw, skoro wielmożny Izuku je rozwalił, nie powinien mieć problemów ze złożeniem tego na nowo.- stwierdził ostro, ignorując sam fakt, że Eraserhead znajdował się w zasięgu słuchu. Nie obchodziło go to w tej chwili, skoro niższy zaczyna wojnę, to on ją z chęcią poprowadzi dalej i znowu mu wpierdoli ze szklanego naczynia.

- Nie byłoby zniszczone, gdybyś nie rzucił we mnie talerzem.- powiedział na swoją obronę aktor, posyłając w stronę Tomura'y groźne spojrzenie, które zwiastowało zbliżającą się bójkę.

- A kto niby cisnął we mnie szklanką, ha?!- brakowało tak naprawdę jeszcze jednego słowa, aby na nowo rzucili się na siebie, jak dwa agresywne psy, walczące o hydrant. Napięcie wisiało w powietrzu, tak gęste, że ledwo co dało się oddychać. 

Jednak wszystko zniknęło, gdy rozległ się głos dwóch rąk odbijających się od siebie i uderzających na nowo.

- Już, już drogie dzieci.- uspokoił ich złotooki, przechodząc wreszcie z kuchni do salonu.- Nie kłócimy się.- zarządził i mimo iż głos jego wydawał się pełen spokoju i pobłażliwości, miał w sobie coś co zabraniało dalszej dyskusji, zwiastując srogą karę za zignorowanie polecenia.- Izuku pójdź zaparzyć herbaty, a ty Tenko dobrze sobie radzisz z tym krzesłem.- oznajmił z delikatnym uśmiechem, oddalając od siebie tę dwójkę, która miała dzisiaj jakiś dzień wojny.- Proszę wybaczyć za ich zachowanie.- zwrócił się teraz do ciemnowłosego wychowawcy, który tylko skinął głową, postanawiając nie zagłębiać  się w ich wcześniejszą dyskusję. 

Usiedli po dwóch stronach stolika i Shota wyjaśnił bardziej szczegółowo jego cel przybycia. Potrzebował zgody rodzica (bądź opiekuna prawnego, jak w tym przypadku), na wprowadzenie tych uczniów do internatu w ramach bezpieczeństwa i czegoś tam jeszcze. Do tego przeprosił za ich wcześniejsze wydarzenia, które zagrażały życiu i zdrowiu, a do tego prosił o zaufanie im, co do tego.

- Ach...- odparł niezbyt logicznie okularnik, odkładając filiżankę z herbatą na stolik.- Nie musi się pan kłaniać.- stwierdził na spokojnie, lekko się uśmiechając.- Zgadzam się, to najbezpieczniejsza opcja dla nich.- dodał, spoglądając w stronę dwójki nastolatków, którzy chyba się pogodzili i kombinowali teraz razem nad tym, jak naprawić siedzenie.- Ufam UA tak samo, jak to robiłem, gdy sam do niego chodziłem.- oznajmił, powracając wzrokiem na rozmówcę.- I nic się w tym temacie nie powinno zmienić.- wyjaśnił, chwytając ponownie za naczynie ze swoim napojem i upijając go trochę.

- Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinniśmy porozmawiać.- powiedział ciemnooki, a aura od razu zmieniła się na poważniejszą. Taką też postawę przyjął białowłosy, gotów wysłuchać każdego słowa. 

~~~

- Księże Arthurze! Księże Arthurze!- głos odbił się echem od ścian długiego korytarza, którego sufit umieszczony został tak wysoko, że nie dało się go zauważyć.- Księże Arthurze to tragedia!- odparł ostatecznie, gdy dotarł do wspomnianego. Nachylił się , kładąc dłonie na udach i biorąc większe wdechy, starając się unormować oddech po tym szaleńczym biegu przez jaki przeszedł. 

- Bracie Michaelu, co się takiego stało?- zapytał wcześniej wzywany, podchodząc do zmęczonego mnicha, który posiadał włosy koloru blond i piękne lazurowe oczy, które w tej chwili ukrywały się za zamkniętymi powiekami. Sama jego karnacja lekko blada i delikatnie zaróżowiona na knykciach i twarzy (głównie na polikach, nosie i uszach). Przyodziany został w prostą białą szatę, przeplecioną fioletowym materiałem w pasie i na jednym ramieniu. Na jego szyi zaś widniał srebrnawy krzyż, który przepleciony został wraz z kilkoma koralikami na ciemnej nitce. 

- To, to nieprawdopodobne księże Arthurze. Biegłem tu aż z końca miasta, aby księdzu to o- oznajmić.- mówił jak najęty, choć dalej nie na temat. Przetarł pot spływający z jego czoła, po czym dalej kontynuował.- Tam z zachodu, z tych stron, skąd przyjeżdżają kupcy z miasta pełnego szlachty, wie ksiądz, tego do którego chodzimy raz w miesiącu, aby głosić słowo Boże. Te piękne, pełne kolorów i żywe mimo braku wię- 

- Wiem, o które Ci chodzi, bracie Michaelu.- przerwał, mając nadzieję, że jego rozmówca się streści, przecież miał coś naprawdę ważnego do powiedzenia, sam nazwał to tragedią, więc chyba lepiej, by było, aby wydusił z siebie, co miał zamiar już na samym początku.

- Tak, tak. Więc księże Arthurze to właśnie z tamtych stron zmierzali w tą stronę kilkoro ludzi na koniach. Na początku pomyślałem, że to po prostu jacyś młodzi chłopi, co po prostu z polowania wracają, bo wie ksiądz, że oni często udają się do lasu znajdującego się niedaleko tego miasta. Ostatnio nawet coraz częściej, bo wie ksiądz, całkiem niedawno syn szewca Gustawa- Radomily, ten za którym wiele młodych niewiast się ugania, bo wie ksiądz dosyć przystojny z niego młodzieniec, do tego silny i praco-

- Bracie Michaelu...- ponownie uciął jego słowo, chcąc, aby już się tak nie rozpowiadał, ponieważ jeśli jechali tu na koniach, mogli już dojeżdżać do obrzeży, albo znajdować się dosyć blisko.

- A tak, tak. Po bliższym się im przyjrzeniu, doszedłem do wniosku, że są to jacyś obcy. Może jacyś młodzi ze szlachty? Przeszło mi przez myśl, ale ich stroje różniły się, więc odrzuciłem ten pomysł, bo wie ksiądz jak tutejsza szlachta lubi się chwalić naokoło swoimi klejnotami i drogimi ubraniami, czy biżute-

- Bracie Michealu, więc kto się ostatecznie zbliża?- zapytał, jeszcze raz przerywając młodemu dorosłemu, który pokręcił głową na boki, pozbywając się niechcianych myśli.

- Elfy księże Arthurze, najprawdziwsze elfy.- odpowiedział wreszcie coś, co wydawało się być bardziej przydatne niż, jego wcześniejsze słowa.

- I dlaczego nazwałeś to tragedią?- dopytał. Oczywiście, w tych czasach ta rasa nie miała większych praw i w większości stawali się niewolnikami, ale ich miejscowość nigdy tego nie stosowała, wręcz przeciwnie, traktowała tych gości na równi, dając im dach nad głową, pracę, czy cokolwiek innego, czego by potrzebowali. 

- Jeden z nich jest ranny i  najwyraźniej przed czymś uciekają księże Arthu- mnich znowu nie dokończył swojej wypowiedzi, ale tym razem powodem nie było przerwanie, a szybkie odejście, niemalże bieg. 

Wspomniany już wcześniej "ksiądz arthur", jest niższym kapłanem tego kościoła. Jego włosy mienią się odcieniem jasnego brązu, a uważne, cierpliwe i kochające oczy, posiadają wciągający zielony kolor. Nosi on strój tutejszego duchownego, który składa się z czarnej długiej szaty, na którą nałożona została biała zawiązywana koszula. na biodrach przepasany jest ciemny pas, który trzyma tego samego koloru spódnicę na odpowiedniej wysokości. Na ramionach za to znajduje się smoliste nakrycie, którego środek materiału mieni się fioletowym kolorem, a na jego przedzie złoty łańcuch, chwytający dwa krańce czegoś w rodzaju peleryny, aby nie zjechało, czy też nie zostało zdmuchnięte przez wiatr, co w tych okolicach jest całkowicie możliwe. 

Wybiegł on w pośpiechu na zewnątrz, nie zatrzymując się ani na chwilę i nie przerażając nadciągającą ulewą. Były rzeczy ważne i ważniejsze, a dla niego liczyło się zaprowadzenie ich gości w bezpieczne miejsce i wyleczenie ich towarzysza. Nie obchodziło go ile poświęci, jeśli gonią ich wojska wysłane przez władcę tego kraju, w sumie i tak już miał u nich pod górkę, przez swoje wcześniejsze przekonania.  

Gdy dobiegł on na obrzeża miasta, o których wspomniał wcześniej mnich, zauważył trzy konie zmierzające w jego stronę, a tylko na dwóch z nich zasiadały elfy. Mógł założyć, że ten ostatni należał do rannego, którego wypatrzył w objęciach tego, który jechał nieco szybciej. 

Wziął wdech, podnosząc prawą rękę do góry, aby zwrócić na siebie uwagę ściganych, co poszło łatwiej niż moglibyście sobie wyobrażać. Po zyskaniu ich atencji, skinął delikatnie głową w stronę zagrody, przy której stała już pewna kobieta, otwierając masywne drzwi, przez które można było dostać się do środka. 

Elfy widocznie nie ufały im na tyle, aby to zrobić, ponieważ spojrzeli na siebie, ale ostatecznie i tak jeden z nich jeszcze nieco przyśpieszył, robiąc ostry zakręt, aby wpaść do budynku z pełną prędkością, na jaką mógł sobie pozwolić. Ten drugi za to ruszył prosto, najwidoczniej myśląc nad zgubieniem pościgu, gdzieś między uliczkami, w które planował wjechać.

Na nieszczęście kapłana osobami, które ścigały tą trójkę, były wojska wysłane przez władcę. Większa część z nich ruszyła za tym, który postanowił się poświęcić, a ta mniejsza, licząca w sobie przywódcę oddziału i jednego z jego podkomendnych zatrzymała się przy stojącym szatynie.

- Ksiądz Arthur.- odparł złowrogo, spoglądając z góry na wspomnianego, który posłał w jego stronę delikatny uśmiech.

- Witam Kapitana Kartofelana, co kapitana sprowadza do naszego niewielkiego miasteczka?- przywitał się, od razu zadając proste pytanie, jakby tylko z ciekawości. Oczy niby przytulne, pokazujące uległość i gościnność, ale posiadały w sobie ostrożność i błysk niebezpieczeństwa.

- To co zwykle księże Arthurze.- stwierdził równie ostro co wcześniej, nie siląc się na specjalne uprzejmości. Znali się oni nie od dziś i od kilku lat toczą ze sobą cichą wojnę, która rozpoczęła się już w dniu, w którym nastoletni szatyn po raz pierwszy na własną ręką ukrył uciekające elfy. 

- I tym razem muszę wyznać Kapitanowi, że nie widziałem ani jednego niebezpiecznego bliźniego, który przybył tu przed armią Kapitana.- odpowiedział na nie zadaną jeszcze frazę, którą przerabiali za każdym razem.- Bóg i siostra Anna mi świadkiem.-  oświadczył, trzymając prawą rękę na sercu, a lewą unosząc w górze.  

- Tsh.- prychnął nieświadomie starszy, kładąc swoją dłoń na rękojeści miecza.- rozumiem księże Arthurze.- stwierdził już tylko dla zasady i odjechał przed siebie, aby znaleźć swoje wojska i elfy.

Kapitan Kartofel jest bowiem człowiekiem, który od tak się nie poddaje. Posiada on długie czarne włosy, zwykle związane w wysokiego kucyka i cudowne koralowe oczy, które uwiodły nie jedną niewiastę. Jednak najwyraźniej mężczyzna ten nie jest zainteresowany związkami, przez co nigdy w życiu nie zaru- no wiemy o co chodzi. Ma umięśnioną sylwetkę, choć nie przypomina tej pudziana. Powiedziałabym raczej, że mimo mięśni jest dość szczupły i nie ma tak wysuniętych barków, jak niektórzy na jego stanowisku. Posiada delikatnie opaloną skórę i niewielki zarost w postaci brody, który stara się regularnie golić, ale nie zawsze mu to wychodzi.

~~~

Licznik słów: 2109

Data napisania: 22.08.2021

Data publikacji: 22.08.2021

Notka:

wow.... Wow... WOW mamy powyżej 2000 słów, jestem dumna z siebie, moi mili. Wreszcie coś więcej niż tylko 1200 coś.

miejsce na story time i inny komentarz, czy znak życia (bądź nieżycia)==>

>Też Was kocham
-Ciao!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro