~~Rozdział 37~~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie, nie, nie. Włamiemy się do jego domostwa.- stwierdził Izuku, zakreślając na zielono obszar na mapie, w którym obrębie mieści się wspomniane miejsce, które miał zamiar obrabować i przy okazji dokonać w nim morderstwa, ale wiecie... Całkowicie przy okazji, po prostu skorzystają z tego, że już tam są, prawda?

- Ale ja chce tu! Tu jest taka słodka dziewczyna!- wyraziła swoje zdanie Himiko, rysując różową obręcz wokół domu, który sama wybrała. Chciała posiąść jej krew, ale jak inaczej to zrobi, jeśli się do niej nie włamią? Ona z mieszkania nie wychodzi, więc to jedyne wyjście!

- Oddaje głos na zabicie Endevoura.- odparł Dabi, powtarzając ruch blondynki fioletowym markerem, do tego dorysowując kreskę i dopisując "spalić". Najwidoczniej sam miał własne upodobania, ale to właśnie czyni tą porąbaną rodzinkę wyjątkową. 

- Zamknijcie mordy.- rozkazał czerwonooki wchodząc do pomieszczenia w podziemiach. Miał on na sobie czarną koszulkę i spodnie, które zwykł nosić, a do tego na jego ramionach spoczywał smolisty płaszcz. Prawie wszystkie ręce znajdowały się na jego ciele, wyjątkiem pozostał "ojciec", którego to akurat trzymał we własnej dłoni.- Naszym celem będzie coś grubszego.- oznajmił, zwijając mapę na stole i rzucając ją w stronę Mr. Compressa. Na jej miejscu znalazła się inna, wyraźnie większa i pokazująca o wiele więcej miejsc.

- Shiggy?- zapytał ciekawy zielonooki, nachylając się nad wielkim skrawkiem papieru, który przedstawiał Japonię, Koreę i Chiny. Reszta poszła w jego ślady, ciekawi tego, co lider mógł wymyśleć. 

Niebieskowłosy jednak nie dał, żadnej słownej odpowiedzi na jakiekolwiek wiszące w powietrzu pytanie. Otworzył czerwony marker i zakreślił część ostatniego wymienionego państwa, dopisując do niego jedno słowo, które brzmiało "KABOOM". Jego twarz zdobił psychiczny uśmiech, który po jakimś czasie przyodziała reszta filarów Ligii. 

~~~

Shíyīyuè-yǔ jest nastolatkiem o długich i prostych brązowych włosach, które zwykł zostawiać rozpuszczone, choć często przez ten fakt mylony był z (sexowną) kobietą. Jego oczy posiadają cudowną szafirową barwę, a usta może i lekko niezadbane, ale delikatnie zaróżowione, na myśl przywodząc malinową szminkę. Od dziecka mógł pochwalić się smukłą sylwetką i delikatnymi rysami twarzy. Ach... Pamiętał te momenty, w których jako kilkulatek szedł z mamą na zakupy i sprzedawczyni nazwała go "dziewczynką". Na te słowa uśmiechnął się w jej stronę delikatnie, poprawiając płeć. 

Swoje dziwactwo nazwał "Płatki marzeń", a polega ono na zamianie dowolnego pąku kwiatów na przedmiot, którego ktoś skrycie pragnie. Jednak gdy zegar wybije godzinę duchów rzeczy te ponownie wracają do swojego stanu rzeczy, a osoba, która znajduje się w tym czasie najbliżej tego, zostaje przeklęta. 

Na obecną chwilę odróżnił trzy rodzaje "klątw".

Pierwsza- trwająca od dnia do trzech, polega na całkowitym paraliżu, bądź przespaniu minionego czasu, po tym przeklęty jest zmęczony przez co najmniej tyle samo czasu

Druga- trwa do końca życia, albo nieszczęśnik nie ma powodzenia u żadnej z płci, albo nikt go nie lubi, istnieje też możliwość zmienienia wyglądu na gorszy.

Trzecia- śmierć, po prostu natychmiastowy zgon. Przyczyna? Nieznana.

Nie lubił go zbytnio, czasem nawet był przerażony sam sobą i nie wychodził z pokoju przez tydzień. 

Tym razem jednak, przechadzał się jedną z ulic Weifang, szukając swojej ulubionej budki z jedzeniem. Stwierdził, że będzie jeść na mieście, aby choć trochę uspokoić swoje latające myśli i zaspokoić ludzką potrzebę przebywania z istotami własnego gatunku. Wziął nawet ze sobą podręczny zeszyt, aby zapisać nowe spostrzeżenia dotyczące jego rodzinnego miasta i rzeczy, które się tu pozmieniały, bądź nowe atrakcje i tym podobne.

Zasiadł na jednym z taboretów, uśmiechając się do znajomego starca, który nawet nie pytał, tylko podał mu to co zwykle i zapytał o samopoczucie. Ich rozmowa szła spokojnie i w miłej atmosferze, wręcz nie chciało się jej przerywać, ale starszy ma swoje obowiązki, więc nie miał serca, aby go dłużej przy sobie zatrzymać. 

Otworzył zeszyt na czystej stronie i rozpoczął opisywanie zdarzeń dziejących się wokół niego, które mogły kogoś  zainteresować, jednocześnie przeplatając informacje o nowym samolubnym mieszkańcu pewnej kawalerki, otwarciu na nowo starej, ale znanej restauracji i wiele, wiele innych. 

- Strzałka Shíyī!- przywitał się znajomy głos, którego właściciel zasiadł obok niego, zabierając jeden patyczek z dango, który należał początkowo do szatyna, który zaś podskoczył na krześle, spoglądając na mężczyznę, jedzącego jego jedzenie, za które ON zapłaci.

- Ach... Witaj Yǒngqì...- odparł z lekkim zawahaniem, posyłając w stronę starszego delikatny uśmiech. Mówiąc szczerze trochę mu zazdrościł wyglądu. Jego długie miękkie ciemne włosy, te męskie rysy twarzy, umięśniona sylwetka, delikatnie opalona karnacja, wzrost i jego cudowne szmaragdowe oczy. Był wszystkim czym chciał... Męski, silny, optymistyczny, śmiały i pewny siebie. Mówiąc szczerze niebieskooki utożsamiał się z całkowitym przeciwieństwem- kobiecy, słaby, pesymistyczny, nieśmiały, no cholera jasna! Swoim zachowaniem, upodobaniami i co gorsza wyglądem zewnętrznym naprawdę przypominał typową niewiastę w domu, którą chciał każdy samiec alfa... No prawie każdy, bo nie miał krągłości-

Ale naprawdę! Uwielbiał sprzątać, gotować, zajmować się domem i do tego miał nieskazitelną, czystą i na myśl przywodząca niewinność twarz. 

Wyrwał się z myśli dopiero w tedy, kiedy zauważył rękę zabierającą mu ostatnie słodkie kuleczki na patyku.

- Hej!- krzyknął, obracając się w jego stronę.- Oddawaj mi mój dzisiejszy posiłek!- zarządził, rzucając się na wyższego, chwytając za drewno i szarpiąc je w swoją stronę, aby odzyskać jedzenie, które powinno mu wystarczyć do wieczora, a nic wcześniej nie jadł. Po długiej, ale krótkiej szarpaninie odzyskał dwie ostatnie kolorowe kulki, od razu wgryzając się w jedną i spoglądając na przyjaciela morderczym wzrokiem.

- Wiesz, że już tą trzymałem w ustach?- zapytał ciemnowłosy, zaplatając na nowo swój warkocz, który rozpadł się w pewnym momencie ich potyczki o jedzenie. Niebieskooki zmrużył oczy, a jego spojrzenie stało się ostrzejsze, ale dalej spożywał kluseczki. Po czym prychnął, wracając do pisania czegoś w notesie.- Hej! Nie ignoruj mnie!- poprosił, choć w sumie może był to rozkaz... Kto tam wie, ważne jest w tej chwili to, że nie dostał atencji, na którą liczył. Zamiast tego towarzysz wydawał się mocniej zagłębiać w opisywaną przez siebie historię.- Shíyī no~- zaskomlał, kładąc głowę na blacie, chcąc mieć lepszy wgląd na twarz przyjaciela, która jednak pozostała niewzruszona.- Zapłacę za to...- mruknął przegrany, chwytając za portfel, aby wyciągnąć znaną już sobie sumę.

- Ach, jaki jesteś miły Yǒngqì!- natychmiastowo ożywił się szatyn, uśmiechając się serdecznie w stronę znajomego, który wyglądał jakby miał zaraz wywołać kolejną kłótnię, ale najwidoczniej się powstrzymał, kładąc banknoty na tacę, które po chwili wziął sprzedawca, ponownie odchodząc, aby przyjąć kolejnych gości.

Porozmawiali tak jeszcze chwilę, po czym ruszyli przed siebie, aby zmienić miejsce swojego przebywania. Ciemnowłosy stwierdził, że dobrym pomysłem było zajrzenie do znanej im świątyni boga mądrości, którego często razem "odwiedzali". Tam tak naprawdę pierwszy raz się spotkali, dosyć... Ciekawe miejsce, prawda moi mili? 

- Jak Ci idzie z tą książką Shíyī?- zapytał zielonooki, zaczynając ciekawiący go temat. No właśnie... Chyba nie wspomniałam, że nasz szatyn od roku piszę powieść, którą zamierza wydać. Ach... Kolejny wielki pisarz nam się rodzi, choć w sumie kto wie... Może jednak mu nie wyjdzie? 

- Właśnie ją skończyłem!- odpowiedział podekscytowany, wkładając jedną rękę pod górną część jego pasa, aby po chwili wyciągnąć plik kartek.- Na osiemnastą jestem umówiony z wydawnictwem, które chce ją wydać!- oznajmił, machając trzymanymi kartkami, jednak gdy jego znajomy chciał po nie sięgnąć, ten odciągnął je od niego, wkładając na nowo pod odzienie.- Nie dam Ci. Ostatnim razem zniszczyłeś mi moją pracę, przez co dostałem ochrzan przed całą klasą, że niby dorosły jestem, a jednak w terminie prostych i niepogniecionych kartek nie umiem oddać!- wyżalił się, jakby to była najgorsza rzecz, jaka w życiu go spotkała, ale proszę nie oceniać tego krytycznie. Chłopak po prostu ma niewielki lęk przed karceniem na forum klasy i jest to nawet usprawiedliwiony strach! 

Kiedy chodził jeszcze do podstawówki, postanowił napisać własną krótką powieść, która może i nie była idealna, ale czego oczekujemy po drugoklasiście? Namęczył się nad nią i naprawdę się w tedy starał, a gdy pokazał ją na przerwie jego wychowawczyni, która już od początku nie wydawała się miłą kobietą, kazała mu poczekać, aż zacznie się lekcja. Tak też zrobił i w trakcie niej, został wywołany na środek klasy, co samo w sobie było już mega stresującym dla niego przeżyciem. W tedy przedstawicielka płci pięknej rozpoczęła czytać na głos jego dzieło i krytykować za każdy nawet najmniejszy błąd, a końcowe słowa brzmiały coś w stylu "Nie powinieneś więcej się za to zabierać", "Nie masz talentu", "To całkowite ścierwo", "Nie chwytaj więcej za pióro, jeśli masz zamiar ranić moje oczy i ich słuch". Ostre, chamskie, a rówieśnicy wyśmiali go i wspominali przez kolejny rok, postanawiając zostać jego prześladowcami. 

To nie było miłe przeżycie, uwierzcie mi na słowo kochani. On ciągle o tym pamięta i ma tak zwaną "traumę", która nasilała się, za każdym razem, gdy zrobił coś źle. Zaczął patrzeć na każdy swój krok, aby przypadkiem się nie potknąć i nie zostać ponownie ośmieszonym, mówiąc szczerze bał się trochę ludzkich spojrzeń, ale na szczęście to ustępowało, jak morze czerwone przed Mojżeszem. 

- Ej! Raz mi się tylko zdarzyło, no.- teraz on zaczął skomleć, starając się dorwać te karty. Teraz naprawdę się zaciekawił jej zawartością, a może to jakiś niezły lemon i dlatego nie chce mu pokazać, zasłaniając się słabymi wymówkami. Cóż... Taki przebieg wydarzeń mógł bardziej uzasadniać jego reakcję... Chociaż dla niego.

- Pff... Co najmniej raz w miesiącu niszczysz mi moje prace.- oznajmił szatyn, prychając na początku swojej wypowiedzi. Nie kłamał, w żadnym tego słowa znaczeniu. Raz to zeszyt, innym razem ważna praca, kolejnym dokumenty, których nie powinien pognieść, Boże! On dalej pamięta, jak niedawno wyrwał mu plik kartek na oczach akurat nauczyciela dyżurującego, po czym całkowicie przypadkiem to podarł, chcąc zajrzeć na kolejną stronę. 

Mimo iż było to jedne z jego ważniejszych wypracowań, to wreszcie wyżej położeni zaczęli mu wierzyć na słowo, jeśli mówił "Yǒngqì je chwycił". Choć ostatnio naprawdę stara się nic mu do rąk nie dawać, to czasem on sam wyrwie i tak naprawdę po ptakach. 

- No nie bądź sknera!- rzucił się na niego, jak jakiś reksio na swoją kochaną szynkę, a... Chwila, czy reksio jadł w ogóle szynkę? Te jego danie w misce zawsze przypominało mi zwykłą papkę... Naprawdę! Może to takie zmielone i jasne? Cholera tam wie. 

- Nie bądź taki chciwy!- rzucił w jego stronę, spadając do tyłu, ponieważ jak już wspomniałam mężczyzna był wyższy i silniejszy niż on, a jak możemy już się domyślić- i cięższy,  a dodatkowo skok jaki wykonał miał w sobie moc, przez co i tak, czy siak zostałby powalony. W sumie nigdy nie był jakoś specjalnie silny, raczej należał do tych osób, co na W-F ledwie trzy okrążenia zrobi, ponieważ przy drugim już umiera, ale biegnie dalej, aby tylko dobiec. 

Jednak ciemnowłosy dba o bezpieczeństwo kruchego nastolatka i w chwili gdy spadali, podłożył swoje ramię pod głowę niższego, aby przypadkiem nie rozwalić czaszki, czy nie wywołać wstrząsu mózgu, albo czegoś jeszcze innego. 

- Ach, wybacz! Zapomniałem, że jesteś taki lekki!- przeprosił od razu, podnosząc się w sposób, który mógłby wyglądać na nieco (nieco bardzo) dwuznaczny, jakby spojrzeć na to z trzeciej strony.- Nic Ci nie...?- nie dokończył nawet pytania, ponieważ zostało mu to przerwane, gdy porządnie z liścia.

- Czy ty uważasz, że jestem słaby?!- zapytał niebieskooki z wyrzutem, a drugiemu trochę zajęło przeanalizowanie całej tej sytuacji, przecież na początku go zwalił, później zauważył swój błąd i przeprosił, a ten teraz go bije, mówiąc coś całkowicie nielogicznego. Każdy potrzebowałby chociaż chwili na zrozumienie tych wszystkich wydarzeń!

 - ... Serio?! Tylko słowo o tym, że jesteś lekki do Ciebie dotarły?!- padło pytanie, a właściciel tych słów wyglądał, jakby miał zamiar zaraz wyjść z siebie, ale najwyraźniej się uspokajał. 

Jednak całe napięcie, jakie się tam znajdowało zniknęło w chwili, gdy śmiech uciekł z gardła szatyna. Brzmiało to trochę nierealistycznie, ponieważ sam jego głos na myśl przywodził anielski śpiew, a z drugiej strony wierzył, że pochodzi on właśnie od niego, ponieważ był on jego małym aniołkiem, którego obiecał sobie chronić, gdy po raz pierwszy się spotkali.

Niebieskooki wyglądał jak siedem nieszczęść. Worki pod oczami, pokołtunione włosy, odległy wzrok, wiele siniaków w widocznych miejscach, plastry na tych smukłych palcach, bandaże na jego głowie i rozcięta warga. To właśnie od tamtego momentu zaczął się o niego troszczyć. Początkowo traktował go, jak swojego zmarłego młodszego braciszka, ale czym dłużej się znali, czym więcej rozmów odbyli, przyjacielskich kłótni, wspólnego załamania nerwowego... Zaczął czuć coś więcej. Widzieć więcej. Słyszeć więcej. 

Chciał móc wiecznie patrzeć się w jego piękne szafirowe oczy. Marzył aby dotknąć jego ust swoimi. Pragnął zanurzyć swoją dłoń w jego cudownej czuprynie. Pożądał jego dotyku na własnym ciele. 

Chciał go całego, dla siebie. Chciał trzymać go przy sobie i nie pozwolić nikomu innemu go zniszczyć.

Naprawdę... Naprawdę pragnął z nim być. 

Gdy to miał zamiar dołączyć do wspólnego śmiechu coś wybuchło nad nimi i zanim zdążyli nawet podnieść swoje spojrzenie, spadły na nich ciężkie i wielkie gruzy, które przygniotły ich do ziemi, jakby byli nikim więcej, jak po prostu zwykłym mleczem, który na nieszczęście wyrósł między płytkami. 

- Hahaha! To naprawdę genialny pomysł Shigaraki!- głos japończyka rozległ się po tym miejscu, a wnioskując tylko po tonie głosu, mieszkańcy zakładali, że jest rozbawiony jakąś sytuacją i to na pewno nie jest coś typu "nowa zabawka", raczej delikatnie psychiczne, jakbyśmy mieli już porządniej określać.  Nie rozumieli jego słów, jedyne co wyłapali to sposób w jaki mówił i ton głosu, jakim się posługiwał w trakcie tego. 

- Oczywiście, że tak, przecież był to mój plan!- odparł kolejny, lekko inny, bardziej zachrypnięty, ale dalej na myśl przywodzącego szalonych psychopatów. Tutaj też dało się wyróżnić śmiech w głosie. 

- Chyba... Jednak nie... Uda mi... Się... wydać tej... książki...- wysapał niebieskooki resztką sił, jakie posiadał, jego wzrok zaczął się zamazywać, plamki zabierały mu pole widoczności, a jedyną rzeczą jaką zdążył odróżnić między bólem, a cierpieniem, był delikatny uścisk na jego ustach, przypominający dotknięcie niesfornego motyla.

Po tym już nic nie czuł. Nic nie słyszał. Nic nie widział. Metaliczny posmak w ustach rozpłynął się, a zapachy przestały dla niego istnieć.

To już koniec.

~~~

Licznik Słów: 2264

Data napisania: 24.08.2021

Data publikacji: 24.08.2021

Notka:

Wah... NAPISAŁAM TO! HAHA! I CO TERAZ? Wczoraj nie było rozdziału, ale patrzcie jaki długi dzisiaj~~ 

Czuje się tak cudownie po napisaniu tej części z moimi OC, naprawdę. 

Nie zapomnijcie mi jeszcze powiedzieć, czy udało mi się wybudować jakikolwiek klimacik, czy raczej nie. Naprawdę jest mi potrzebna ta informacja, bo będziemy przechodzić do grubszej rzeczy.

W ogóle początkowo miałam tutaj dać rozdział z Akademikami, ale, haha... Wpadłam na inny pomysł-

Zostawcie swój Story Time, jakiś komentarz, nawet kropka wystarczy==>

>Miłego dnia
-Ciao!

PS. Znaczenie imion OC:

□ Yǒngqì- z Chińskiego oznacza "Odwaga" (wg. tłumacza google)

□ Shíyīyuè-yǔ- z Chińskiego oznacza "Jesienny deszcz" (wg. tłumacza google)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro