~~Rozdział 56~~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Izuku Midoriya był dobrym mówcą, jak i kłamcą. Łatwo oszukiwał siebie samego wraz z otoczeniem, aby wszystkich ich pochłonęła nieszczerość tych kilku słów, a może i zdań, czy referatów. 

Planował każdy swój krok, wiedział gdzie postawić, jak się zachwiać, jak wyglądać na takiego i owego. Wszystko to po to, aby móc mówić co tylko się chce i grać rolę, jakie tylko zamarzył. Nie lubił ograniczeń, dlatego uczył się tego czego chciał, mierzył w każdy horyzont, który pozwoli mu na więcej i więcej. Pewnego dnia mógłby zostać czystym geniuszem, jeśli jeszcze nim nie jest.

Mimo wszystko nie lubił zakładać tych masek. Czym dłużej to robił, czym częściej tego stosował, tym bardziej gubił siebie samego, swoje uczucia, emocje, charakter, usposobienie, wygląd, chód, głos, nastawienie. Każdy uśmiech specjalnie dobrany, gestykulacja wyliczona co do milisekundy, pochylenie do stopnia, oddech do czasu, mrugnięcie do życia.

"Nie należy lekceważyć drobnostek, bo od nich zależy doskonałość"- Michał Anioł.

Wydawać się mogło, że to właśnie ten cytat idealnie usposabiał Izuku. Dopracowywał każdy najmniejszy ruch na tyle, by móc łatwo manipulować faktami, stanami rzeczy, sytuacjami. Nieraz takim zachowaniem obrócił szalę zwycięstwa na swoją stronę, bądź uratował swoje własne życie.

Robił to dla własnych korzyści, swoich własnych małych potyczek, bitew, rywalizacji. Wiedział co argumentować, jak, dlaczego. Miał argumenty swoich argumentów, nie licząc na przegraną. Gdy o coś walczył, robił to do końca, nie przyjmując porażki do wiadomości. 

Skazany był na taki stan rzeczy, przez swoje własne zachowanie, wybory, poglądy. Gdyby wtedy nie skoczył, albo nie przyznał któremuś z teraźniejszych filarów Ligii tego statusu... To wszystko mogło pójść inaczej- gorzej, czy lepiej, nie zastanawiał się nad tym.

Zwykła strata czasu.

Nic więcej.

Dla zielonowłosego liczyło się tu i teraz, nie tamto co było, czy będzie. Po co nad tym myśleć? Sam nie wie, jednocześnie planuje każdą swoją decyzję, ruch, myśl z wyprzedzeniem. 

- Przepraszam...- powtórzył głucho, nawet we własnych uszach młody aktor, patrząc się na swoje dłonie, ułożone na kolanach. Jego włosy w nieładzie, pod oczami worki zmęczenia. Wygląda jak trup siebie samego, jednocześnie wciąż żywy, choć pusty. 

Miał wiele blizn, naprawdę wiele. Jednak potrafił każdą jedną przypisać sytuacji. 

Ta od walki jako Lächeln podczas porwania Bakugo.

Ta od wypieprzenia się na schodach.

Ta od chwytu Dabiego.

Ta od tracącego zmysły Twice.

Ta od zabaw Togi.

Ta zaś z nieudanej sztuczki pokazywanej Mr. Compressowi.

Ta od Staina.

Ta od Magne...

Te na przedramieniu, te starsze, liczące sobie parę lat i te nowsze, niewiele ponad miesiące wstecz, zrobił je sam. Sam sobie. Teraz musiał się wytłumaczyć z każdej z osobna.

Ta za mamę.

Ta za tatę.

Ta za przyjaciela.

Ta za Dabiego.

Ta za Togę.

Ta za Shigarakiego.

Ta za małego blondyna.

Ta za Kurogiriego.

Ta za Katsukiego.

Ta zaś za Shoto.

Tą ma za Tsuyu.

Tą za Iida'ę.

Tą za dziewczynę z metra.

Ta zaś za kobietę z akcji niedawnej.

Ta za Tamakiego, ta też... I ta... Trzy, trzy razy za niego.

Ta za Shinkarasu.

Ta za Ochako.

Ta za Eijiro.

Tą zrobił za wczoraj.

Tą za dzisiaj.

A ta? Ta za jutro, za jutro które nie zmieni.

Ta za słabość.

Ta za gniew.

Ta za maski.

Ta za ich brak.

Ta za krzywdę.

Ta za krzywe spojrzenie.

Ta za ignorancję.

A ta za... Za... Już nie pamięta... Za wiele by pamiętać... Jednak za wiele.

Myślał, że każdą wyrył w pamięci, ale mimo wszystko nie... Ta i ta... Ta też, o tej też zapomniał... Jest ich dużo, więcej niż wcześniej, więcej niż wczoraj...

- A ta?- nie zaciekawiony, ani też niezbyt współczujący mu głos, odezwał się. Posiadał w sobie nutkę rozbawienia, jakby cała go ta sytuacja po prostu go śpieszyła, najzwyczajniej świecie czerpał przyjemność z jego psychiki, posianej w strzępkach. 

- ... Za naiwność...- mruknął cicho na głos, zwracając na siebie wzrok dorosłych posianych w tym pokoju. Znowu dał się zwieść irytującemu komuś, zamieszkałego w jego biednej głowie, umyśle bez przyszłości, zniszczonych wspomnieniach.

Izuku zamrugał kilka razy, wracając do świata żywych i unosząc swoje zielone tęczówki na wychowawcę i dyrektora, którzy przypatrywali się wcześniej, wszystkim jego bliznom, które szpeciły jego organizm.

Było ich wiele, zbyt wiele by policzyć, zbyt wiele, by wszystko zapamiętać.

Później była cisza. 

Cholerna, irytująca cisza.

~~~

Scena wyglądała, jak rodem wyjęta wieża z powieści dla dzieci o królewnie, uratowanej z takowej przez przystojnego młodzieńca. 

Przy przeciwległej od okna ścianie, stało wielkie, stare, niemal spróchniałe łóżko, ze śnieżnymi firankami w ramach baldachimu. Pierzyna idealnie ułożona, a kolor nie przekraczał delikatnie zbrudniałej bieli ślubnej. Wydawała się być cienka, przewiewna, niemalże stworzona do bycia jedną z tych pięknych sukien w letnie dni. 

Na wspomnianym legowisku, nieskalane żadną niedoskonałością, tak jaśniejące przy tym lichym blasku latarni, dziewczę. Sylwetka wydawała się być wciąż piękna, tak delikatna, wręcz zrobiona przez miłośnika sztuki i romantyzmu, wzorującego się na nimfie, rusałce, najpiękniejszej kobiecie świata, Afrodycie. Jej drobne ciało zasłonione jasnym jedwabiem, a usta lekko zaróżowiałe. Długie jej blond włosy spływały kaskadami po pierzynie, lecąc wprost na zakurzoną, niedbałą, starą podłogę.

A na kamiennym parapecie osoba, odwrócona tyłem do pomieszczenia i nieziemskiej niewiasty.

Osobistość ta niewielka, mierząca w sobie trochę ponad pięć stóp, dziwnie mała w tym ogromnym oknie. 

Jego jasna karnacja, udekorowana przebarwieniami wszelakiego rodzaju możliwych barw (najbardziej widoczna na lewym spiczastym uchu, przyozdobionym w złotawy kolczyk), zaś ciemne włosy układające się w dziwnie uporządkowanym nieładzie, przykryte ciemnym kapeluszem (tak podobnym do nakrycia wiedźmy) z kilkoma jasnymi piórami, wydawały się mienić fioletem przy tym ogniu.

Jego skórę zakrywały warstwy kosztownych ubrań, dziwnie zadbanych, mimo widocznego użycia. Ciemne, wypastowane budy, znalazły swoje miejsce na stopach, już uprzednio przykrytych białymi skarpetkami. Tej samej barwy co trzewiki i nogawki, prostych, eleganckich spodni. Tors przykrywała śnieżna koszula, z bufiastymi rękawami, które zostały nagle zwężone w mankietach, idealnie wpasowując się w budowę jego nadgarstka, a na tym- krucza kamizelka bez rękawów, z długim tyłem, przyciętym do pewnej części w połowie. 

Ciemna rękawiczka, ułożone na zgrabnych palcach, które wygrywały teraz melodię (ni to podobną do kołysanki, ni to do pełnych życia) na strunach niebiańskiej liry, tak idealnie nadającej się na przykład instrumentu Apolla. Dźwięk wychodził nie z tej ziemi, a materiał nie zawadzał, przepływie nut do ust nocnych słuchaczy.

Kot ubarwiony jak kruki, wpatrywał się w niego swoimi zielonymi ciekawskimi oczami, oczekując jakiegoś znaku, cudu. 

Nic takiego jednak nie nadeszło, nie teraz, nie wcześniej, nie później.

Muzyka stopniowo cichła, aż wreszcie po kilku sekundach, już nic nie dało się usłyszeć, ni szmeru, ni nuty wypuszczonej.

- A gdy dzwony wybiją w kościele, głosząc o godzinie duchów, w ten na sen już wieczny zaśnie, choćby książę inny przyszedł, całując ją w usta rumiane.- głos spokojny, dziwnie delikatny, ale też lekko wyśmiewający, w czasie cytowania słów.- Nigdy przedtem nie zostawiono dziewicy bez męża, bez odważnego rycerza sprzed wielu gór, mórz, jezior i polan. Ty zaś oddana temu jedynemu, już nigdy nie powróciłaś. Jak licha, stara chatka, zburzona przez złego wilka.- oznajmił, wstając na obie nogi, na co zwierzę, czające się przy jego udzie, zeskoczyło na skrzypiącą podłogę. Jego wzrok zwrócony ku księżycu, w tak pięknej pełni jaśniejącemu.

- Choćby książę inny przyszedł, całując ją w usta rumiane.- powtórzył, a słona ciecz w kącikach jego oczu zamigotała w blasku.- Czy to nie były Twoje słowa, o naiwna dziewico?- zapytał, obracając się przodem, do ciała położonego wśród pierzyny. Jego sylwetka oświetlona od tyłu przez księżyc wysoko mieniący się na atramentowym niebie.- Gdy śmierć do Twych drzwi puka, ty schowana wśród skazanych, nie godząc się na taki koniec, łamiąc przysięgę swych wcześniejszych słów.- stwierdził bez skrupułów, robiąc krok w stronę pomieszczenia i upadając na deskach, które zaskrzypiały niemiłosiernie.

- Choćby książę inny przyszedł, całując ją w usta rumiane.- trzeci raz zawyrokował, idąc spokojnym krokiem, w stronę ukrytej za baldachimem bladą twarzą.- Taki los na siebie wydałaś, taką obietnicę złożyłaś bóstwu życzeń.- w jego głosie nie dało się ukryć rozbawienia. Odsłonił część śnieżnej firanki, pochylając się lekko nad dziewczyną.

- Choćby książę inny przyszedł, całując ją w usta rumiane.- i pocałował ją, a dzwony kościelne wybiły trzy razy, wskazując godzinę duchów.

~~~

Licznik Słów: 1302

Data napisania: 12.01.2022

Data publikacji: 13.01.2022

Notka:

Nie, nie mam zielonego pojęcia co się dzieje w tym rozdziale, ale po prostu uwielbiam pisać randomową "sztukę", którą gra Izuku i Shigarai, okej? Dziękuje. 

Miejsce na Story Time, zażalenia, pytania i inne takie==>

>Miłego Dnia/Nocy
- Choćby książę inny przyszedł, całując ją w usta rumiane.

<Kiedyś przestanę lać wodę, obiecuje>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro