Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak jak podejrzewałem, zaśnięcie tej nocy stało się czymś nieosiągalnym. Słowa Levi'a były dla mnie naprawdę wartościowe. Dowiedziałem się w końcu, iż nie ma mnie za totalne beztalencie, jak na początku myślałem, a wręcz przeciwnie — dostrzegł we mnie potencjał, którego sam nie byłem świadomy. Chciał wyciągnąć ze mnie, co tylko się da, więc nie miałem zamiaru mu tego utrudniać. Westchnąłem cicho.

Nie miałem pojęcia, ile razy zdążyłem się już przekręcić, bezskutecznie próbując odejść w objęcia Morfeusza. Bezczynne leżenie nie należało bowiem do mojej natury, która mimowolnie nakazywała mi coś robić.

Podniosłem się ostrożnie z zajmowanego posłania, rozglądając się po zajmowanym pokoju. Oprócz mnie był w nim jeszcze Farlan i Isabelle, którzy zajmowali duże dwuosobowe łóżko. Tak w zasadzie, było to jedyne przyzwoite miejsce do spania w całym mieszkaniu.

Sam zadowoliłem się materacem, a Levi dosłownie każdą noc przesypiał na krześle przy stole, w przyległym pomieszczeniu. A przynajmniej w teorii, bo nie raz słyszałem ciche krzątanie się, wynikające najpewniej z bezsenności bruneta.

Najciszej jak potrafiłem, stanąłem bosymi stopami na podłodze. Nie zniósłbym kolejnej minuty spędzonej na bezsensownej próbie zaśnięcia, a jako że musiałem się przewietrzyć, to bezszelestnie skierowałem się w stronę drzwi.

Church, jak i Magnolia, nawet nie drgnęli, a przynajmniej tak mi się wydawało. Mimo to największym wyzwaniem miało być dla mnie przejście przez pokój dzienny, gdzie znajdował się brunet. Levi z pewnością by mnie zganił za szlajanie się po nocy, dlatego lekko się zawahałem, trzymając dłoń w powietrzu nad klamką. Mogłem tylko liczyć na farta.

Wziąłem głębszy wdech. Raz kozie śmierć, jak to się mówi...

Tutaj również panował mrok, przez co musiałem mocno się skupić przy stawianiu kolejnych kroków, by nie spowodować większego hałasu. W międzyczasie starałem się odnaleźć wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Wolałem uniknąć zaskoczeń, dlatego poczułem niemałą ulgę, widząc ciemną, przygarbioną posturę, na jednym z krzeseł – Levi może i spał mało, ale jeżeli już, ciężko go było obudzić.

Dłużej nie myśląc, zgarnąłem z wieszaka moją bluzę, wsuwając na nogi buty, po czym szybko przekręciłem klucz w zamku, wymykając się na zewnątrz. Nie chciałem kusić losu, co skłoniło mnie do zbiegnięcia po schodach prowadzących do naszego mieszkania i dopiero czując pod butami twardą ziemię, udało mi się założyć wierzchnie nakrycie.

Rozejrzałem się dookoła, nie bardzo wiedząc, co powinienem ze sobą zrobić. Przechadzki w samym środku nocy bywały jeszcze gorszym pomysłem niż za dnia. Niebezpieczeństwo nasilało się wraz z późną godziną, całkowicie wymazując pojęcie bezpieczeństwa. A tak właściwie... Czy tu kiedykolwiek było bezpiecznie?

Potrząsnąłem z rozbawienia głową. Za długo tutaj mieszkałem, by nie wiedzieć, czego się mogę spodziewać.

Sprawnie włożyłem dłonie do kieszeni, ruszając przed siebie. Nie planowałem spaceru w mniej znane mi strony. Miałem zamiar jedynie trochę pochodzić, trzymając się głównych dróg. Może te nijak świeże powietrze akurat pomoże uspokoić mi rozszalałe emocje, do których w dodatku dochodziła dziwnego rodzaju presja — nie chciałem zawalać na treningach. Pragnąłem samemu dostrzec progres oraz przestać być piątym kołem u wozu, które nie jest w stanie o siebie zadbać.

Hmmm...Levi chciał uczynić moje życie łatwiejszym? Wciąż zastanawiałem się, co przez to rozumiał, ale też zdawałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej sam się tego nie dowiem. Jedyną rzeczą, której byłem na ten moment pewny, to to, że muszę się starać.

Zadarłem głowę do góry, słysząc jakieś niewyraźne dźwięki rozmów. Nawet nie wiedziałem, kiedy znalazłem się pod jedną z wielu spelun, ozdabiających te obskurne miasto. Takie miejsca z reguły działały całodobowo, serwując całą masę trunków i tanich przekąsek — w skrócie wszystkiego, czego nie udało się sprzedać na powierzchni. Niewymagający, biedni obywatele podziemnego dystryktu, siłą rzeczy musieli się tym zadowolić.

Odruchowo też zacząłem przeszukiwać kieszenie w bluzie, w których natrafiłem na scyzoryk i parę drobniaków — akurat wystarczy na jakąś wodę.

Pchnąłem drzwi, pozwalając sobie na pewny krok. Okazywanie wahania czy strachu, byłoby głupotą. Nie chciałem wyglądać na słabego, a co za tym idzie — być doskonałą ofiarą kradzieży. Kieszonkostwo było moim fachem, a złapanie się na dobrze znane mi sztuczki, stałoby się zbyt uwłaczające.

Podszedłem do lady, prosząc o szklankę wody, a następnie usiadłem przy stoliku na uboczu, po to, aby mieć dobry wgląd na całość lokalu. Nie było tłoczno, więc ogarnięcie reszty klientów, wzrokiem, nie było żadnym problemem.

Kilku starszych mężczyzn, siedziało bezpośrednio przy ladzie, zagadując zmęczoną barmankę. Jeszcze inna grupa siedziała ze smętnymi minami, popijając piwo czy jakiś inny alkoholowy trunek, rozmawiając o czymś wyjątkowo znudzonymi głosami. Pozostała trójka gości grała w karty i byłem przekonamy, że nie była to bynajmniej luźna rozgrywka.

Stawką były pieniądze, o których przypływie, marzył dosłownie każdy. W tym brudnym mieście, zdobycie ich nie było tak oczywiste, jak z początku można było założyć, dlatego, jeśli nadarzyła się okazja, próba ich pozyskania w inny niż dotychczasowy sposób, była niezwykle atrakcyjna. W tym przypadku padło na karty, a mianowicie; pokera.

Dopiłem duszkiem zawartość szklanego naczynia, podchodząc do grającej pary. W końcu i tak nie miałem nic lepszego do roboty, a obserwacja nieznajomych, mogła być niezwykle ciekawa.

Rozgrywka dotychczas z pozoru poprowadzona została niezwykle elegancko. Żaden z mężczyzn nie zdobył się na bluzgi, gdy coś nie szło po jego myśli. Byłem autentycznie zdziwiony, ponieważ młodszy gracz, miał ku temu niemałe powody. Przegrywał, tylko czasami przeżywając niewielkie wzloty. Czarnowłosy towarzysz z wąsem, zdecydowanie nad nim górował, czego nie ukrywał. Z każdą wygraną, wykrzywiał usta w nikłym półuśmiechu, podczas gdy drugiemu, wstępował pot na czoło.

— Tylko nie przepij — warknął młodszy, rzucając czarnowłosemu przed nos, niewielki plik banknotów, gdy wszystkie prowizoryczne żetony, znalazły się po drugiej stronie.

— O to się nie musisz martwić — odparł, orientacyjnie przeliczając gotówkę. Tamten jednak tylko prychnął pod nosem, po czym naciągając na głowę czapkę, wyszedł z lokalu.

Ja natomiast jeszcze raz zerknąłem na medalistę, który z pewną miną tasował karty. Podejrzewałem, że albo gość oszukiwał, albo był naprawdę dobry, bo jak zdążyłem zauważyć, wygrana przyszła mu dość łatwo. Zbyt łatwo.

Nie mogłem go wprawdzie osądzić, jednak gdzieś w środku byłem przekonany, iż pieniądze, nie były najuczciwiej zdobytym kapitałem. Zresztą jak większość przypływu gotówki tutaj.

— Ej, młody — do moich uszu dotarł lekko zachrypnięty głos — Chcesz może zagrać? — zapytał, taksując mnie przenikliwym spojrzeniem. Zmroziło mnie na tę propozycję.

Facet widocznie nie wiedział, że nie mam przy sobie zbyt dużo pieniędzy, co łatwo można było wywnioskować, gdy kupowałem wodę. Mimo to padła propozycja, na którą nie wiedziałem za bardzo co odpowiedzieć.

W prawdzie umiałem grać. Kiedyś miałem okazje rozegrać kilka partii, ale jak już wspominałem, nie byłem pewny co do czystości gry mężczyzny. Z jednej strony, miałem możliwość, całkiem legalnie ugrać ładną sumkę, jednak w wypadku przegranej, mógłbym mieć kłopot. Oczywiście, zawsze też istniała szansa ucieczki — i może przy odrobinie szczęścia — kradzieży dotychczas zdobytych przez wąsacza pieniędzy, ale...

Czy było warto ryzykować? 

~~~


Wykonany przez: DamageDevil

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro