I. Musimy wywołać powstanie!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     — Musimy wywołać powstanie.

     Te trzy słowa odbijały się echem od ścian mieszkania na warszawskim Powiślu. Były drażniące i ostre, a przy tym duszące; zdawały się osiadać na wargach i siekać je, jakby chciały wydobyć z ust zgodę na ich obecność. Bo przecież musiały. Oni wszyscy wtedy musieli.

    Słowa te skierował do swoich przyjaciół Antek Warecki, dość wysoki chłopak o płowych włosach, które czasami skręcały się w małe loki (czego nienawidził, bo wołano wtedy na niego "Aniołek" i ksywka ta przyjęła się w obecności harcerek, co było — rzecz jasna — bardzo niekorzystne dla przybocznego). Stał oparty o parapet, nerwowo poprawiając troczki od ciemnozielonej bluzy i patrzył na dwójkę swoich przyjaciół, którzy słuchali go w osłupieniu. Był porywczy, wiedzieli o tym, ale żeby aż tak? Wlepiali w niego zdziwione spojrzenia, a on przełknął głośno ślinę, strzykając palcami; jeden z chłopaków skrzywił się nieco na ten dźwięk.

     — Posrało cię — wypalił w końcu Leon, a Krzysztof, który stał oparty o stół, szturchnął go lekko w bok, szepcząc "język, Lew". — No jego ewidentnie i permanentnie posrało! — Wyrzucił ręce w górę i zignorował uwagę Krzyśka o tym, że ma się pilnować. Podszedł do blondyna i spojrzał na niego piwnymi oczyma, w których krył się gniew. — Naczytałeś się znowu "Kamieni na szaniec"? Zachciało ci się być Zośką? Sorry, stary, ja się na to nie piszę. — Machnął rękami. — Jesteśmy w czarnej dupie, tak tylko ci przypominam. A nie, sorry, w niemieckiej dupie. — Na te słowa Krzysiek przełknął nerwowo ślinę.

    — Masz okazję wyjść z tego bagna, czemu by nie spróbować? — Dziwił się Aniołek, patrząc co raz na Fiołka, w którym — tak myślał — miał sojusznika, co do tej decyzji. Czarnowłosy chłopak aż usiadł na sam dźwięk słowa określającego ludzi, którzy nie tak dawno zaciągnęli go na Szucha. Wydawać by się mogło, że gdy Niemcy kolejny raz zaatakują Polskę, nie uciekną się do tych samych sposobów, co siedemdziesiąt lat temu. Cóż. Historia kołem się toczy.

     To stało się nagle, pięć lat temu, w siemedziesiątą rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej. Nasilające się w Niemczech ruchy nazistowskie zbierały sobie coraz większe grono zwolenników, o ile można to tak w ogóle nazwać. Zafascynowana potęgą, Nietzschem i Hitlerem młodzież dawała się ponieść grupom, które propagowały nienawiść rasową i chęć "dokończenia" dzieła austriackiego malarza, podporządkowania sobie terenów Europy, zaczynając od nadbałtyckich. W Niemczech wybuchały zamieszki, protesty, aż w końcu doszło do zamachu stanu; zginął kanclerz i prezydent federalny, część wojska zbuntowała się przeciw dowództwu. Gazety pisały o tym, że (podobnie jak w trzydziestym dziewiątym ubiegłego wieku) chciano "ożywić ducha 1914", który umacniał w ludziach ideę walki. Groteska. W dodatku na wschodzie nie było lepiej — Ukraina traciła Krym i rosyjskie wojska posuwały się coraz bardziej w głąb kraju. To było jak sen, koszmar, który miał się nigdy nie powtórzyć, a jednak gdy — zaślepione ideologią — wojska niemieckie ponownie wkroczyły do Polski, karty historii ubiegłego wieku stały się dziwnie znajome. Choć początkowo Polsce sprzyjała Ameryka, wycofała się ona z łączących kraje paktów i jedynie zdalnie i w podziemiu pomagała tym, którzy starali się wyzwolić okupowane ziemie. Prawdziwych przyjaciół...

    Głównym celem Niemców znów stała się Warszawa; aresztowano i stracono prezydenta, a także wszystkich tych, którzy przybyli na obrady sejmu i senatu we wrześniu dwa tysiące dziewiątego. Posłowie, którzy uchowali się przed egzekucją, zeszli do podziemia, by choćby w ten sposób zarządzać państwem. Działano w tak głębokiej konspiracji, że dostanie się do niej bez kontaktów było praktycznie niemożliwe. Nauczeni na błędach poprzedniego pokolenia, warszawiacy skrupulatnie wertowali swoje szeregi i patrzyli sobie nawzajem na ręce.

     — Wiesz, zamysł masz dobry... — zaczął spokojnie Krzysztof, a jego gładki, głęboki głos podziałał uspokajająco na Leona. Szatyn westchnął głęboko i spojrzał na Fiołka, który podwinął rękawy koszuli. — Ale oni nie są tacy, jak byli siedemdziesiąt lat temu. Mają technologię. Internet, łącza, zasilanie. Wystarczy, że odłączą nam elektrownię. Polskie Radio ma na tyle energii dodatkowej, że będzie zasilać przez dwa tygodnie. Potem skończy się woda, ludzie zaczną wariować. Duża część miasta to szklane budynki, wieżowce. Te, które ocalały po nalotach, zmiotą w pierwszej kolejności, więc zostaniemy w rozwalających się kamienicach. Mosty są zniszczone, został tylko Gdański, którym jako tako da się dojść na Pragę, o tyle, o ile nam go nie wysadzą. Metro... Sam wiesz, ci, którzy tam weszli... — Skrzywił się, po czym spojrzał na swoje dłonie. — Mamy niewyszkolonych ludzi. ASG to nie to samo, co strzelenie z prawdziwej broni, choć przecież... skąd ją weźmiesz? Naprawdę chciałbym powiedzieć ci "tak, zróbmy to", ale mój optymizm nic ci nie da. Poza tym... Szucha... — Z trudem wymówił to słowo, a chłopcy odwrócili wzrok.

    Krzysiek Fiołkowski był z nich najdzielniejszy i o tym wiedziała cała "Mgła", będąca konspiracyjnym harcerstwem. Drużynowy "Rycerzy Orła Białego" został zabrany na Pawiak, a następnie na Szucha wraz z komendami głównymi wszystkich organizacji harcerskich stacjonujących w Warszawie. Jako że odpowiadał za media harcerskie i zdołał poinformować Światową Organizację Skautingu o wydarzeniach wrześniowych, poddano go wyjątkowo bolesnym przesłuchaniom, po których wciąż drżały mu ręce i nie mógł zbyt długo biegać z powodu bólu kolana. Sam nie wiedział, dlaczego tak w zasadzie go wypuszczono; nikt nigdy mu o tym nie powiedział. Szczerze mówiąc liczył na to, że wszystko zakończy jedna kulka w głowę, aż któregoś dnia postawny gestapowiec wyciągnął go z celi i rzucił na więźniarkę, która zawiozła go pod dom i tam zostawiła. Początkowo wpadł w paranoję — a może chcieli go obserwować? Patrzyli na ręce? Śledzili go? Po nocach spędzonych na Pawiaku bał się ciemności — on, najdzielniejszy Rycerz Orła Białego. Mimo to nie stracił swojego spokoju ducha i wesołości; umiał zażartować z harcerkami, chowając blizny pod długimi rękawami koszul i płaszczy. Wołali na niego Fiołek, pozornie od nazwiska, jednak ten pseudonim wymyśliła jedna z harcerek, szczególnie lubująca się w nazwach kwiatów. "Fiołek to znaczy wierność, Krzysiu, a nikt nie był tak wierny jak ty" powiedziała i pocałowała go w policzek. Następnego dnia zginęła podczas łapanki.

    — Wszystko, co mówisz jest ważne — rzekł Aniołek, a Leon Czeremcha, którego w Mgle nazywali Lwem tylko przewrócił oczyma. — Ale pamiętam, jak chodziłem do Muzeum Powstania Warszawskiego na spotkania z powstańcami. To ty mnie tam zaciągnąłeś, Fiołek. — Puścił mu oczko, a Krzysiek tylko się uśmiechnął. — I, cholera, jeśli nie dla nas samych, to dla nich bym zawalczył o to miasto.

    — Cześć i chwała bohaterom — szepnął Fiołkowski, patrząc na nieco brudne okno, jakie znajdowało się przed nimi.

    — My nimi nie będziemy — skwitował Leon, a te słowa zdawały się gorsze od pierwszych, jakie wybrzmiały w tym pokoju tamtego dusznego, lipcowego dnia.

•♡•

czuwaj, kochani!
przed Wami short story o powstaniu warszawskim w 2014 roku. mam nadzieję, że tło polityczne jest jako tako realne, a Wy poczuliście klimat, jaki my czuliśmy przy kręceniu „Kilku dni" (możecie obejrzeniu ten filmik na instagramie @lykosia.jpg)
mam nadzieję, że uda mi się skończyć tę historię

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro