II. Wyjść z Mgły

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Zuzanna jeszcze raz przeliczyła kostki cukru i odsunęła jedną od całej garści, jaką rozsypała na stole. Białe drobinki pozostały na jej palcach; delikatnie strząsnęła je do malinowej herbaty, po czym wrzuciła do gorącego napoju przydzieloną do niego kostkę. Przez chwilę patrzyła, jak cukier powoli rozpuszcza się w naparze, a następnie umoczyła w nim chłodne wargi. Przyjemna słodycz rozlała się po jej ustach; gdyby miała porównać ją do czegoś równie cudownego, to łyk słodkiej herbaty byłby równy pocałunkom. Przynajmniej tak sobie je wyobrażała, gdy czytała przydługie romanse i oglądała kiczowate filmy romantyczne. Ale to było przed wojną.

    Gdy zaczęła się okupacja, Zuzanna Dzwonek przestała zaczytywać się w ckliwych historiach i z jej pamięci uleciały twarze przystojnych aktorów, wyznających miłość w deszczu na srebrnym ekranie. No, przynajmniej tak mówiła. Zachowała w swojej biblioteczce tomik Staffa, Baczyńskiego i Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, wtulając się w ich papierowe ramiona po godzinie policyjnej. Oni wydawali się pisać tak, jakby chcieli przytulić ją pomiędzy wersami swoich wierszy (może poza Baczyńskim, ten to wojnę umiał opisać tak, że Zuzia czuła ciarki na karku, gdy czytała Pokolenie i słowa poety wręcz odrzucały ją od kartki). Tomiki te jednak były dla niej słodką (jak cukier w malinowej herbacie) odskocznią od okupacyjnej codzienności.

    Osiemnastoletnia przyboczna westchnęła cicho, upijając kolejny łyk, gdy wtem rozległo się pukanie do drzwi. Trzy krótkie, przerwa, dwa krótkie, cisza. Znowu trzy. Powierzchnia herbaty zafalowała gwałtownie, gdy Dzwonek odstawiła kubek na blat i poderwała się w kierunku korytarza. Przyłożyła dłoń do drzwi i odetchnęła głęboko.

    — Hasło — powiedziała spokojnie, przygryzając wargi w konsternacji.

    — "Opadły mgły". — Usłyszała tak dobrze jej znany głos i serce zabiło szybciej w piersi dziewczyny o kasztanowych włosach. Założyła za uszy przydługie pasma i otworzyła drzwi, patrząc na Krzyśka Fiołkowskiego, który stał w progu w listonoszką przewieszoną przez ramię. — Mogę wejść? — zapytał, a dziewczyna drgnęła lekko, odsuwając się i czym prędzej zamykając drzwi. — Jesteś sama? — zapytał cicho, przechodząc za nią do salonu. Dom na Starych Bielanach zawsze kojarzy mu się ze spokojem i jesienią; może to przez liście kasztanowca, zaglądające przez szyby.

     — Rodzice wrócą wieczorem — odpowiedziała cicho, patrząc na niego w rozanieleniu. Krzysiek Fiołkowski, jej ukochany Fiołek stał w jej salonie na Starych Bielanach i pachniał Laskiem Bielańskim i czekoladą z placu Wilsona. Boże, jak ona kochała czekoladę! — Coś się stało? — zapytała po zbyt długiej ciszy. Gdy chłopak sięgnął do torby, dotknęła wierzchem dłoni policzka; rumieńce zdawały się parzyć jej palce.

     — "Mgła" opublikowała nowy rozkaz. — Wyciągnął telefon i wszedł w tryb incongito, szukając aplikacji Piwnica, ukrytej w morzu podobnych ikonek. Zalogował się do niej pseudonimem i numerem przydziałowym, po czym wpisał hasło dla członków "Mgły"; podwójne zabezpieczenie.

     Mgłą nazywano tajne harcerstwo; po kampanii wrześniowej organizacje harcerskie połączyły siły i stworzyły jedną, podziemną siatkę konspiracyjną o kryptonimie "Mgła". Ci, którzy do niej należeli zyskali przydomek "Mglistych", bo komenda chciała, by rozpływali się wśród ludzi. Do organizacji należeli zarówno Lew, Fiołek i Anioł, jak i Dzwoneczek, jak wołano na Zuzię. Krzysiek zajmował się tam akcjami dywersyjnymi i biurem propagandy, a Zuzia odpowiadała za szkolenia sanitarne oddziałów dziewcząt; chciała studiować medycynę jak Fiołkowski, jednak nigdy mu tego nie powiedziała.

    — Przeczytaj — powiedziała, siadając przy stole i patrząc na niego z uwagą. Czarnowłosy przełknął ślinę i oparł się na krześle, pochylając głowę nad telefonem, który położył na blacie.

     — "Mgliści! W porozumieniu z wszystkimi jednostkami działającymi w Warszawie, wydajemy rozkaz o przygotowaniu do powstania. Komenda Główna Armii Krajowej w asyście Szarych Szeregów, jakich rolę pełnicie, zdecydowała o rozpoczęciu akcji zbrojnej 1 sierpnia 2014 roku o godzinie 17.00 (Żoliborz, pilnujcie się tym razem!). Konkretne przydziały znajdują się w załączniku do tego pliku i są zakodowane. Aby je odczytać, musicie wpisać swój kod do informacji w aplikacji "Piwnica", a także potwierdzić numerem krzyża harcerskiego. Liczymy na Was. Podpisano, komenda główna Zjednoczonego Harcerstwa kryptonim Mgła". — Krzysztof skończył czytać i popatrzył na Zuzię ciemnymi, niebieskimi oczyma. — Powtórka z rozrywki. — Uśmiechnął się lekko, a dziewczyna załamała ręce. — Sprawdźmy oddziały. Podaj numer krzyża. — Przysunął sobie krzesło, a dziewczyna wstała, podchodząc do pianina, które znajdowało się przy ścianie. Otworzyła jego górną klapę i przechyliła się nieco, wyjmując małe pudełeczko, wielkości tych od "Ptasiego Mleczka". Uchyliła wieko i spośród kilku przedmiotów wyjęła małe zawiniątko, trzymając je przez chwilę w dłoniach.

    Krzysiek popatrzył na nią z uśmiechem, bębniąc palcami w ekran telefonu. Dzwoneczek. Poznał ją cztery lata temu, gdy Komenda Główna zabrała jej drużynę na szkolenie sanitarne. Miał wtedy nauczyć je podstaw przy postrzałach i przydzielono mu do pomocy dziewczynę z długim, sięgającym pasa warkoczem w kolorze wedlowskiej czekolady. Wołały na nią Dzwoneczek i nie było to wcale dalekie od prawdy — jej głos potem jeszcze długo dzwonił mu w uszach, jak uporczywy budzik, który nie daje zmrużyć oczu. Sęk w tym, że Krzysztof Fiołkowski wcale nie chciał wtedy zasypiać.

     Wpisał podany mu numer i zalogował się do systemu, sprawdzając przydział dziewczyny. Usiadła przy instrumencie, opierając się o klawiaturę i przez przypadek naciskając klawisz oktawy G-dur. Popatrzył na nią przelotnie, a ona spłonęła rumieńcem, przełykając nerwowo ślinę.

    — Pluton "Róża", stacjonujący na Powiślu w szkole na Drewnianej. Nieźle cię przenieśli — skwitował przyjacielsko, przeglądając wytyczne. — Przydział sanitarny. — Zerknął na jej drobne dłonie. Boże, pomyślał, one były stworzone do grania, do kartkowania wierszy, a nie do opatrywania rannych, noszenia czyjegoś życia.

Chciałabym nowe ręce do parzenia kawy,
Robienia makaronu i rwania sałaty.
Bo te - te to najwyżej wyczyszczą karabin,
Wykopią dół pod bramą, potem na to kwiaty...
Tych nie chcę, te zepsute, krew za paznokciami...
I jak ja mam na to teraz założyć pierścionek?
(Modlitwa Dziewczyńska)

     — A gdzie ty jesteś? — zapytała cicho i lekko, jakby naciskała najwyższe dźwięki w oktawie.

    — Czekaj... — Sięgnął do butonierki i wyciągnął z niej krzyż. Uśmiechnęła się; Krzysiek zawsze nosił krzyż w tym miejscu, jak gdyby nie mógł się pogodzić z tym, że nie widniał on już na jego piersi na mundurze. — Pluton "Róża", strzelec. — Przeczytał i popatrzył na nią przelotnie. — Widzisz, nie pozbędziesz się mnie. — Uśmiechnął się, kładąc dłoń na stole, a ona znów się zarumieniła. Wydawało jej się, że starszy chłopak nie wyczuwa jej uczuć, nie widzi zaróżowionych na jego widok policzków, nie chwyci nigdy drżącej na dźwięk jego głosu dłoni.

     — Żeby się ciebie Niemcy nie pozbyli, Fiołku — odparła miękko, a on skinął głową. Ona wiedziała, co zrobili mu na Szucha, wiedziała jak wszyscy, jednak jedyna potrafiła mówić o tym tak, że nie rozrywało mu to serca. Może to przez jej łagodność, może przez usposobienie; nie wiedział. — Ciekawe, gdzie przydzielili Karolinę i Mariankę. — Wspomniała o swoich przyjaciółkach z drużyny.

    Karolina "Karo" Zawadzka była nieco zbyt dumną, ale przyjacielską dziewczyną o krótkich, płowych włosach, podobnych — jak to mówiła — bardziej do błota niż zboża. Przyjaźniła się z Zuzią od czasów podstawówki i Dzwoneczek nie wyobrażała sobie pójść do powstania bez niej. Marianka "Mała" Witos zaś była nieco przygaszoną zastępową, która wlepiała duże, szarawe oczy w "Aniołka", nazywając go "swoim małym niebem". Zuzia czuła się za te dwie odpowiedzialna; ojciec Karo został rozstrzelany na Pawiaku, a Mała straciła koleżanki z Zastępu Zastępowych przy jednej z łapanek. Choć każda z nich miała inny charakter — Zuzia była spokojną optymistką, Karolina ciutkę narcystyczną realistką, a Marianka łagodną pesymistką — dogadywały się jak nikt inny, próbując jakoś przetrwać te dziwne dni, miesiące, lata...

    — Mam nadzieję, że nie będą gdzieś daleko, bo osiwiejesz mi z nerwów. — Zażartował. — Leon i Antek też dostali dziś przydział, zobaczymy, co się z nimi stanie.

     — Co się z nami wszystkimi stanie — poprawiła go, unosząc kubek herbaty do ust. — Wiesz, Krzysiu, ja myślę, że to powstanie... Że kiedyś jakieś pokolenie powie o nim, że "nie miało sensu". Ale wolność... Ona zawsze ma sens. Nawet jeśli ta droga do niej jest ciut...

    — Spontaniczna? — Uniósł brwi, a ona uśmiechnęła się lekko.

    — Spontaniczna. Taka wyłaniająca się nagle, jak gdyby znikąd. Ale wiesz, to nasze powstanie. I może trzeba wreszcie wyjść z mgły i zobaczyć trochę słońca — dodała, a on włożył krzyż do kieszeni na piersi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro