III. Jeśli tu przyszliście, umrzecie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      1 sierpnia 2014, Powiśle

     W szkole przy ulicy Drewnianej było wyjątkowo duszno w tamten sierpniowy poranek. Nie miała na to wpływu pogoda; słońce schowało się za tabunami chmur i ani myślało o tym, by wyściubić swój promienisty nos na światło dzienne. Przyciemnione okna rzucały smętne cienie na sale lekcyjne, a wiatr trącał wyświechtane, zakurzone firanki, które powieszono w oknach, by dzieci "nie widziały ulicy". Idiotyzm. Tak czy siak, idąc do szkoły lub wracając z niej, mogły natknąć się na rozstrzelanie, łapankę albo grubiańskie zachowanie niemieckich patroli. Wojna nie jest wstydliwa cnotką, nie. Jest bezwstydną ladacznicą, która pokazuje się na każdym rogu.

     Antek Warecki zeskoczył z ławki, na której siedział i przyjrzał się grupce ludzi, która tkwiła przy ścianach, rozmawiając cicho między sobą. Lew, Dzwoneczek, Fiołek, Karo, Mała. Znał ich wszystkich jeszcze z czasów, gdy noszenie harcerskich mundurów nie było równoznaczne z "założeniem" na siebie niemieckiej kuli. Ulubione nakrycie głowy dla Polaków od niemieckich "projektantów".

     — Dobra, dzieciaki, skupcie się. — Usłyszał klaśnięcie i głos Amnezji, postawnego mężczyzny o piwnych oczach. Nie miał pojęcia, jak facet miał na imię, ale kojarzył go z jednego ze szkoleń w lesie w Wawrze. Kazał im strzelać do ściany, pamiętał. Pociski rozpryskiwały się o cegły jakoś delikatniej niż o ludzką czaszkę. — Przysłano mnie tu z komendy głównej Mgły, żeby poprowadzić was do powstania. Za dwie godziny wyjdziemy ulicą Dobrą w kierunku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego i wszyscy mają się stawić w tym miejscu, rozumiecie?

    — Mamy broń? — spytał Leon, na co wszyscy zwrócili ku niemu oczy. Chłopak wzruszył ramionami. — No co? Chyba bez tego nie wyjdziemy. Chyba że chcemy dać się zabić, to tam są drzwi. — Wskazał na wyjście z placówki, a Amnezja tylko fuknął pod nosem.

     — Od wojska mamy kilka "wuzetów" dziewięćdziesiąt sześć. — Wspomniał o polskich karabinach automatycznych. — Ma zasięg trzech tysięcy metrów. — Wskazał na skrzynkę obok siebie. — Mamy też pięć VIS-ów setek, są mniejsze. — Wyjął zza pasa mały, czarny pistolet. — W piwnicy jest sto granatów RGO-88. Nie rozrzucajcie ich jak chleba gołębiom. — Chciał zażartować, ale nikt się nie zaśmiał. — Niestety nie posiadamy czołgów, stacji radiolokacyjnych ani niczego takiego, więc jak w nas jebną, to nawet się nie zorientujemy. Sorry za język, dzieciaki, ale taka jest rzeczywistość. Jeśli tu przyszliście, to umrzecie, nie będę wam mydlił oczu. Macie walczyć aż do śmierci.

     — Pocieszające — szepnęła Mała, gdy Amnezja podał jej jednego z VIS-ów. Szarawe oczy dziewczyny lustrowały broń; przesunęła palcami po lufie, po czym założyła za ucho pasmo blond włosów.

    — Nie przyszedłem tu, żeby was pocieszać. Ani wy nie zgłosiliście się, żeby was poklepać po główce — rzekł twardo. — To jest wojna. I prawo harcerskie nijak się do niej ma w tym momencie. Nie widzicie w każdym bliźniego, nie. Ten, kto nie ma opaski na ramieniu, ten będzie miał w nim waszą kulę, rozumiecie? — Rozdał im biało-czerwone opaski, a Zuzia przełknęła ślinę. Krzysiek, który stał obok niej, delikatnie ścisnął jej dłoń. — Codziennie o siedemnastej meldujecie mi się w bazie. Kto nie wróci na czas, tego uznajemy za martwego. — Kilka osób pociągnęło nosami.

    — A jeśli ty nie wrócisz? — Szereg rozstąpił się, a oczom Amnezji ukazała się dumna twarz Karoliny, która stała pomiędzy harcerzami, splatając ręce na piersi. Czarne włosy spięła w niechlujnego koka i stukała obcasem glanów w posadzkę. Nikt inny nie odważyłby się zwrócić do dowódcy po imieniu.

    — Traktujecie mnie jak trupa. — Mężczyzna rozłożył ręce w geście bezradności, po czym oparł nogę na skrzyni z bronią. — Ustawcie się grupami: sanitarna, strzelecka, łącznościowa. Chcę widzieć ile mam ludzi. — Oparł łokieć na kolanie i przyjrzał się młodym, którzy przemieścili się na korytarzu. Dzieci, pomyślał, wszyscy zginiecie. Znów bierzemy do obrony Warszawy najmłodsze wojsko świata i znów prowadzimy je prosto do grobów.

    W czasie, gdy harcerze znajdowali swoje grupy, Zuzia podbiegła do Krzyśka, rozmawiającego z Antkiem i Leonem. Niewiele myśląc, obróciła chłopaka w swoją stronę i spojrzała w jego ciemne oczy. Uśmiechnął się jak to on i spojrzał na nią zdziwiony.

    — Co jest, Dzwoneczku? — zapytał łagodnie, a ona uniosła się na palcach, kreśląc mu znak krzyża na czole. Przymknął oczy, czując jej chłodne palce i po chwili poczuł na skórze delikatne muśnięcie drżących warg. Opadła na ziemię i już miała cofnąć rękę, gdy przytrzymał jej dłoń.

    — Bez Niego nie wygramy — szepnęła, a on dostrzegł medalik na jej szyi; nieco przybrudzony, dawno nie-srebrny owal z Matką Boską Niepokalanego Poczęcia. Delikatnie ujął go w dłonie i popatrzył na dziewczynę w niebieskiej sukience z białymi stokrotkami. Tak cholernie niepraktyczna, pomyślał, po czym uśmiechnął się lekko. Zuzia zacisnęła usta, nie widząc co powiedzieć, a on sięgnął do kieszeni po telefon. — Co robisz?

    — Chodź tu. — Otoczył ją ramieniem. — Nie mam nieśmiertelnika, ale... Uśmiechnij się. — Włączył przedni aparat i chwilę później w pamięci telefonu zapisało się zdjęcie ich dwójki. — Z czymś trzeba iść do powstania. — Posłał jej uśmiech.

    — E, Romeo, skończyłeś? — Lew szturchnął go w ramię. — Bierz WZ-tę i chodź. — Wcisnął mu karabin, po czym posłał Zuzi przydługie spojrzenie. Dziewczyna spuściła głowę; zaraz ją jednak podniosła, spoglądając na przydzielone jej sanitariuszki. Patrzyły na nią z przerażeniem, lecz ona tylko przytuliła najmłodszą z nich. Będzie dobrze, zdawały się mówić jej oczy. Jeśli tu przyszłyście, walczycie o wolność.

    Mała i Karo zostały przydzielone do łączności; zwinna zastępowa i przebiegła przyboczna doskonale radziły sobie w tej "branży" podczas okupacji. Zawadzka była bezwzględna, potrafiła zwabić Niemca w ciemny zaułek Różanych Schodków i bez skrupułów wbić mu nóż w brzuch. Witos wyglądała na bezbronną szesnastolatkę, którą przepuszczano w tramwajach i oferowano kromkę chleba, bo wyglądała jak siedem nieszczęść; wychudzona i wiecznie blada, z dużymi, szarymi oczyma. Patrzyła nimi teraz na Antka, który rozmawiał z Tianą, prywatnie Adą Tomaszewską, jedną z komendantek szkoły zastępowych. Witos przełknęła ślinę i przygryzła wargi, gdy Zawadzka stanęła obok niej z VIS-em.

    — Masz, nie postrzel się tylko. — Wcisnęła jej go w ręce i powiodła za wzrokiem dziewczyny. — Co? Bujasz się w Aniołku? — Wyjęła z kieszeni gumę i włożyła ją do ust.

     — Plotki. — Marianka odwróciła wzrok i westchnęła cicho. Zawadzka pokiwała głową, po czym wbiła ręce w kieszenie nieco znoszonych, czarnych dżinsów.

     — Bajeczki możesz opowiadać Zawiszakom, jak nie zginą w kanałach — rzuciła bez namysłu. — Lecisz na niego na bank. — Mlasnęła przy kolejnym przeżuciu gumy. — Chociaż i tak gorsza jest Dzwonka z tą swoją marną próbą podbicia do Fiołka. Wszyscy wiedzą, że się nie wylizał z traumy po Szucha. — Oparła się o ścianę i wciągnęła powietrze nosem. — Jak któreś z was nie zginie to będzie cud. A w cuda i Boga nie wierzę. — Prychnęła, po czym odeszła kilka kroków do reszty łączniczek. Mała zacisnęła mocno usta.

     Karo była zupełnie inna niż Dzwoneczek. Zuzia charakteryzowała się czułością, wrażliwością i zrozumieniem. Gdy podczas łapanki zginął cały ZZ Marianki, to właśnie Dzwonek zaopiekowała się nią i przyjęła do swojej drużyny. Robiła jej czarną herbatę z miodem, który zdobyła na Bazarze Różyckiego na Pradze (nikt nie wiedział w jaki sposób, gdyż Praga słynęła z dobrych papierosów i taniej wódki podczas wojny) i potrafiła siedzieć z nią na balkonie swojego domu na Bielanach i nucić stare, przedwojenne piosenki. Szczególnie upodobały sobie podśpiewywanie "Agnieszki" i ulubionego fragmentu Dzwonek — "Było ciepłe lato, choć czasem padało. Dużo wina się piło i mało się spało", choć sama szatynka nigdy nie piła alkoholu.

    Karolina zaś była wiecznie zabiegana, nieobecna i jakby odcięta od tego, co działo się w sercach jej przyjaciół. Nie lubiła rozmów i zwierzeń, była cięta i pełna dystansu do uczuć. Rzadko też o nich mówiła w towarzystwie. Lubiano ją jednak za jej obowiązkowość, co do powierzonych zadań i solidność w ich wykonywaniu. Jeśli chodzi o bycie w oddziale, zdecydowanie nie pełniła roli persona non grata. Czasem tylko postulowano, by zmienić jej pseudonim na "Narcyz", jednak tylko wtedy, gdy wiedziano, że na pewno tego nie usłyszy.

    — "Dziewczyny lubią brąz", co nie? — Antek wyszedł z sali matematycznej w panterce i położył ręce na biodrach. — Cool wyglądam? — Zaśmiał się, a Amnezja i Lew westchnęli ciężko.

    — Myślę, że Niemcy będą mieć to w dupie — uznał Leon, a Krzysiek tylko przełknął ślinę. Wskazówka na jego zegarku przesuwała się coraz szybciej i szybciej. Chłopak spojrzał w miejsce na ścianie, gdzie kiedyś znajdował się drewniany krzyż i przełknął ślinę.

    Czas na godzinę W, Boże, szepnął w sercu. Dla jednych to godzina Walki, dla innych Wolności. Może to inne imię Wojny czy Warszawy. Dla mnie to godzina Wiary. Chcę wierzyć, że to wszystko się uda. Że nam się uda.

    Wtedy nikt mu nie odpowiedział. Tylko o siedemnastej zawyły syreny. I miasto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro