IV. To miasto nigdy nie milczy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     1 sierpnia, Powiśle, 17.00

    O godzinie siedemnastej Warszawa się wydarła. Nie krzyknęła, nie pisnęła, nie powiedziała — po prostu wydarła się, wyła jak zaszczute zwierzę, które postrzelono podczas łowów, a ono wciąż próbuje biec, zostawiając na leśnej drodze kropelki krwi. Ślady.

    Ze szkoły na Drewnianej wyszli dziedzińcem, kierując się w stronę ulicy Dobrej. Przejście przez plac zabaw było dla nich wszystkich czymś w rodzaju chodzeniu we śnie. Odkąd zaczęła się okupacja, w Warszawie nie było dzieci. Wszyscy byli dorośli. Choć całe pokolenie modliły się, by chłopiec już nigdy nie trzymał karabinu, a dziewczynka nie musiała opatrywać rannych, wydawało się, że stolica nie miała innego wyjścia, jak ponownie chwycić za broń. W siedemdziesiątą rocznicę od zamienienia jej w cmentarz tych, którzy nie stali się Martwi, a Wolni.

    — "Róża"! Oddział sanitarny idzie od strony Lipowej, strzelcy od Dobrej! — krzyknął Amnezja, gdy na ulicy padły pierwsze strzały. Niemcy, którzy stacjonowali w odnowionej Elektrowni, wychylali się z okien, obserwując zamieszanie na ulicach. — Kryjcie głowy i patrzcie przed siebie.

    — Łączniczki, za mną! — Karo wskazała dziewczętom dojście od ulicy Leszczyńskiej. — Przejdziemy Wybrzeżem Kościuszkowskim.

    — Wystawicie się na ostrzał z Pragi — stwierdził Lew, przecierając spocone czoło. Choć wieczór nie był upalny, zdenerwowanie robiło swoje.

    — Znam przejście za Elektrownią, chill — syknęła, po czym skinęła dłonią na struchlałe harcerki. — Za mną!

    — Zaufaj jej — szepnął Fiołkowski, ściskając w dłoniach WZ-tę. Karabin nie był ciężki, jednak po katowaniach na Szucha chłopak miał osłabione ręce; trzęsły mu się bez powodu i uniesienie najmniejszego ciężaru wiązało się z przeszywającym bólem. Zbył to jednak, patrząc na kolegów z oddziału.

    Pamiętał jak to było przed wojną. Jeździli na obozy w Bory Tucholskie i prześcigali się w pomysły na kolejne zloty, rajdy i wędrówki. Każdy z nich nosił inne barwy i byli z różnych organizacji, lecz teraz już nie potrafił określić z jakich. Teraz wszyscy byli z Mgły, która rozmyła podziały pomiędzy gryzącymi się ugrupowaniami harcerzy. Pozostało im wspominać to, co było, jak gdyby to miał rozpogodzić kolejne dni, dać znikomą nadzieję. Ich dziś-jutro-pojutrze było tak inne od tego, jakie zawarł Kamiński w swoich "Kamieniach...". Bo oni w swym dziś zbyt często wracali do przeszłości. Lubili oglądać stare zdjęcia, które udało się pobrać z Instagrama i stron drużyn, zanim Niemcy odcięli internet dla Warszawy. Przeglądali galerie pełne uśmiechniętych twarzy, filmików z wygłupami na obozie czy relacjami z ognisk. Słuchali nagrań harcerskich piosenek, nuconych w zatęchłych piwnicach i zapalali tea-lighty, by poczuć się choć przez chwilę jak na watrze.

    Gdy Fiołkowski pracował w Biurze Propagandy, przeglądał ulotki pisane przez niedoszłe pisarki z wattpadowych odmętów. Harcerskie romanse zamieniły się w przesiąknięte wołaniem o pomoc wiersze i gawędy, które wywoływały łzy nie tylko w Zawiszakach, ale i w starszych jednostkach Mgły. Wszystko się zmieniło, a znani mu harcerze wydawali się łudząco podobni do tych, o których niegdyś tyle czytał. Ale o jego pokoleniu nikt nie mówił. Nie byli bohaterami.

    — Kryć głowy! — wrzasnął komendant, gdy przebiegli w stronę BUW-u. Niemiecki ostrzał ryczał od strony Elektrowni, z której wybiegali Niemcy, jeszcze przed chwilą odpoczywający w luksusowych apartamentach. — Biegiem w górę Dobrej, jazda!

    Wyminęli ciężarówkę Carrefour, która osłoniła ich na chwilę i podbiegli za teren szkoły, zatrzymując się przy sklepie z dziecięcymi zabawkami. Tuż za nimi, w ulicy Lipowej, sanitariuszki wbiegły do apteki; Fiołek zobaczył Dzwoneczka, która stanęła przy ladzie z VIS-em w drżącej dłoni. Nie potrafiła skierować go w stronę sprzedawczyni, lecz mówiła coś do niej w zdenerwowaniu. Kobieta bez słowa uniosła ręce w górę, a reszta dziewcząt rozbiegła się po sklepie, zgarniając leki i opatrunki.

    — Teraz! — Myśli chłopaka przerwał krzyk Aniołka, który wybiegł za Amnezją w stronę Biblioteki. Byli już coraz bliżej i ich oczom powoli ukazywały się zielono-fioletowe ściany BUW-u. Krzysiek przycisnął krzyżyk do ust, całując go szybko, po czym pobiegł za resztą, osłaniając rękami głowę. Ktoś obok padł, lecz nikt się nie odwrócił. Nie mogli. Biegli dalej, słysząc za sobą przeraźliwy krzyk rannego chłopaka. Sanitariuszki stanęły w drzwiach apteki, czekając aż ucichnie ogień z okien Elektrowni, po czym dwie z nich podbiegły do chłopaka, ciągnąc go za bluzę w stronę najbliższej ściany.

    — Połóżcie go za apteką! — krzyknęła Zuzia, a jej głos przerwały kolejne strzały. Leon zasłonił uszy i pobiegł w stronę budynku Uniwersytetu.

    — Do środka! — Dało się słyszeć rozkaz Amnezji i po chwili szklane drzwi BUW-u pękły od kul. — Przewróćcie stoły, szafki, wszystko! — Rozkazał, po czym przebiegł w stronę drugiego wyjścia od strony ogrodów na dachu. — Lew, Aniołek, zabarykadujcie to wejście! Sten, Mikołajek, biegnijcie na górę, sprawdźcie zabezpieczenia biblioteki. Drugi oddział powinien wejść od Wybrzeża razem z Karo!

    — Co z sanitariuszkami? — zapytał rzeczowo Fiołek, ściskając w dłoni karabin. Jak dziwne było to uczucie, gdy się uścisk rąk w kręgu zamieniło na dłoń na spuście. — Nie mają którędy wejść.

    — Wejdą tędy. — Wskazał na wyjście ewakuacyjne od Costa Coffe. Krzysztof pokiwał głową, po czym spojrzał na kilku Niemców, którzy biegli w ich stronę. Przeżegnał się szybko, po czym wychylił się przez wyrwę w rozbitych drzwiach i puścił salwę z karabinu.

     "Zostało mi w pamięci, że Niemiec to zbrodniarz... Jednak nie miałem serca zabić żadnego z nich. Cóż, wojna pozbawia serc".
Edward Żółciński ps. Korsarz

    Nigdy wcześniej nie zabił człowieka. Prawo harcerskie mówiło przecież "Harcerz w każdym widzi bliźniego". W każdym. Dlaczego więc, do cholery, z taką łatwością wymierzył w biegnącego Niemca i nacisnął spust? Opadł na ziemię, oddychając ciężko i przyłożył dłoń do klatki piersiowej. Raz, dwa, trzy. Wziął głęboki wdech i niemal zakrztusił się tym powietrzem. Cztery, pięć...

    — No, mein kleiner Junge, co mi powiesz? — Niemiec o przenikliwym spojrzeniu usiadł na biurku i popatrzył się na zakrwawionego chłopaka na krześle przed nim. — Czym jest Nebel? Co to Mgła? Czym jest "Biuro Propagandy"? Znasz ten znaczek? — Wyjął z kieszeni przypinkę z Polską Walczącą; po rozpoczęciu wojny Muzeum Powstania Warszawskiego rozprowadziło je po całej Warszawie. — To jakiś wasz... czip?  Das ist dein Polen? — Zaśmiał się, przerzucając przypinkę z ręki do ręki. — Malutka, malutka. — Wykrzywił usta w podkówkę, a Krzysiek splunął krwią na podłogę. — No? Co mi opowiesz o tym czymś? — Odpiął zaślepkę od kotwicy.

    — Pradziadek ci nie mówił? — syknął harcerz, na co gestapowiec podszedł do niego i przytrzymał go za czarne, pobrudzone krwią włosy.

     — Mówił więcej niż ci się wydaje, mein kleiner Junge. — Uśmiechnął się złowieszczo, wbijając przypinkę w policzek chłopaka, tuż obok rany zadanej przy przesłuchaniu tego samego dnia rano. Strużka krwi spłynęła jak łza. — Bardzo łatwo was złamać, mein lieber Freund.

    Fiołkowski wzdrygnął się, gdy tuż nad jego głową pękła kolejna szyba. Podniósł się gwałtownie i przebiegł w kierunku szatni Biblioteki, padając za ciężką, metalową szafką tuż przy Aniołku i Lwie. Przerażeni harcerze ściskali w dłoniach karabiny i oddychali ciężko.

    — Gdzie łączniczki? — zapytał czarnowłosy, poprawiając hełm.

    — Z-z tyłu — wydusił z siebie Leon, przełykając ślinę.

    — Sanitariuszki?

    — N-nie weszły — dodał, na co Fiołek poczuł, jak stanęło mu serce. — Amnezja skierował je na Wiślaną do szpitala urszulanek. — To zdanie uspokoiło Krzyśka. Wytarł spoconą twarz i popatrzył na Amnezję, który zbiegał po ogromnych schodach razem z plutonem "Hiacynta", który przybył tu z Centrum Nauki Kopernik.

    Było ich wszystkich około sześćdziesięciu osób. Głównie mężczyźni; grupę kobiecą stanowiły łączniczki "Róży" i kilka sanitariuszek od "Hiacynty". Karo przyprowadziła dziewczęta w okolice szatni i kazała im usiąść pod ścianą. Jedna z nich, którą nazywali Danusia, wyjęła laptopa i zaczęła coś szybko wpisywać; aż echo klawiatury rozbiegało się po cichym pomieszczeniu. Mała zadrżała nieco — biegnąc Wybrzeżem Kościuszkowskim widziała swoją ukochaną Pragę, której brzegi stały w ogniu; ktoś podpalił Port Praski. Łzy zaszkliły się w oczach dziewczyny, która podkuliła kolana pod klatkę piersiową i oparła na nich głowę, siląc się na powstrzymanie łez.

    Antek Warecki spojrzał na nią z troską, po czym przygryzł wargi. To jeszcze dzieciak, pomyślał, jednak po chwili wstał i podszedł do dziewczyny. Usiadł obok niej i delikatnie poklepał ją w plecy, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Uniosła ku niemu szarawe, przerażone oczy, a on uśmiechnął się przelotnie, patrząc na nią z troską. Położyła głowę na jego ramieniu i pociągnęła nosem, a on, początkowo zaskoczony tym gestem, otoczył ją ramieniem i odetchnął głęboko.

    — Złamał się — powiedział do Krzyśka Leon, po czym oparł dłoń na kolanie. Fiołkowski skinął głową, jakby na zgodę z tymi słowami, po czym zerknął na Amnezję, rozmawiającego przez telefon z jedną z sanitariuszek. Zuzka, nie daj się, prosił w duszy. — Frajer — dodał Lew, na co Fiołek tylko przewrócił oczyma.

    — Jesteś takim samym frajerem screenującym profil Karo na insta. — Zauważył, na co Czeremcha odwrócił wzrok. — Ha! Widziałem, że jeszcze przed wojną miałeś przypiętą na fejsie stronę jej drużyny. — Puścił mu oczko.

     — Pieprz się — syknął obrażony, po czym przygryzł policzek od środka. — Po prostu jej drużyna robiła ciekawe rzeczy... — dodał, a Fiołek prychnął ze śmiechem.

    — Jasne, jasne, bo twoi chłopcy na pewno będą zakochani w haftowaniu i pieczeniu pierników — przekomarzał się z nim, za co Lew wymierzył mu kuksańca. — Stary, byłem na medyku, znam się na chemii i chemii. — Uśmiechnął się.

     — To Zuzkę z nią zapoznaj — rzucił Aniołek, przysłuchujący się im od kilku minut. Na ustach Fiołka pojawił się przelotny uśmiech, który zgasł wraz z nadejściem Amnezji.

    — Chłopcy, Dzwoneczek dała mi cynk, że Misiek, którego postrzelili na Dobrej jest w kiepskim stanie. — Oparł się o ścianę i wcisnął VIS-a za pas. Za ścianami Biblioteki dało się słyszeć strzały. — Oddział "Hiacynta" zostanie tutaj, a my będziemy musieli się tam przedostać. Jeśli nie zajmiemy szpitala przed Niemcami, jesteśmy w czarnej dupie.

    Szybka zmiana planów, typowe dla powstania w mieście. Zdobywanie kolejnych budynków i ulic podobna była do gry we flagi. Tylko "jeńcom" strzelało się w łeb. Musieli przemieszczać się szybko i zdecydowanie, zabijać tych, którzy im w tym przeszkadzali. Powiśle, zwykle tak spokojna, nauczycielska dzielnica, stanęło w ogniu; na Tamce podpalono piekarnię i sklepy spożywcze, by odciąć powstańcom pożywienie. Barykada na Smulikowskiego została rozsypana w drobny mak, gdy przejechały po niej ciężkie, niemieckie samochody, a wiadukt przy Alei Trzeciego Maja nadawał się już tylko na gruzowisko.

    Warszawa się sypała. Ale wciąż nie zamilkła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro