V. Nienawidzę deszczu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     1 sierpnia, Powiśle, 21.00

    Ulica Wiślana pachniała krwią i dymem. Zuzi chciało się wymiotować od tego zapachu, jednak nic nie powiedziała. Pochylała się nad nogą Miśka, próbując wyjąć z niej kulę. Wokół rany wytworzył się pierścień zanieczyszczeń, które kula zostawiła przy trafieniu w skórę. Oddzielone od siebie resztki prochów i ołów doprowadziły do zakażenia, które objawiało się w grymasie bólu na twarzy Michała.

    — Zaciśnij zęby. — Dziewczyna wzięła do ręki dłuto medyczne i szczypce, na co chłopak skrzywił się z rozpaczą. — Nie patrz, to nie będzie przyjemne.

    — Chyba powinnaś go znieczulić — zauważyła cicho jedna z dziewczyn, przyglądających się tej prowizorycznej operacji.

    — A mam czym? — syknęła sanitariuszka, wzdrygając się na widok krwi na swoich rękach. — Akurat dziś nie rozdawali morfiny i narkozy wziewnej z ulotkami do niemieckich barów — mruknęła, pochylając się nad rannym harcerzem. — Spokojnie. — Uśmiechnęła się ciepło i pogładziła go po policzku. — Patrz w górę i zaciśnij mocno ręce i zęby. Yhym. — Sięgnęła po kulę, która pokiereszowała sporo tkanek w jego nodze. Po chwili pocisk upadł na ziemię z kroplami krwi, a dziewczyna gwizdnęła w kierunku towarzyszek. — Lećcie po siostry, jedna z nich chyba była po medyku! No, już, na co czekacie! — krzyknęła, a "Anka", przyboczna z Żoliborza wybiegła w kierunku schodów. — Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze — szepnęła do Miśka, odgarniając mu włosy ze spoconego, brudnego czoła. Popatrzył w jej jasne oczy i przełknął ślinę, oddychając ciężko. — Daj rękę. — Ścisnęła go za dłoń; poczuł jej miękką skórę zroszoną krwią i łzami, chowanymi ukradkiem przed sanitariuszkami. — Będzie...

    — Dzwoneczek! — Anka wpadła do sali z przerażeniem w oczach. — Niemcy! — wydusiła z siebie.

    Dzwonek poczuła, że robi jej się słabo. Przytrzymała się stołu, na którym położyły Michała, a klatka piersiowa zakuła ją tak boleśnie, że aż przycisnęła do niej dłoń. Niemcy. Rok temu widziała na Zieleniaku, jak rozstrzelali cały zastęp łączniczek. Niemcy. Dwa lata temu w Złotych Tarasach powiesili dwójkę chłopaków na balustradzie. Niemcy. W Fabryce Wódki na Pradze wysadzili romską rodzinę z Ząbkowskiej. Niemcy. Podpalili przedszkole przy jej domu na Starych Bielanach. Niemcy...

    Niewiele myśląc wzięła Michała pod ramię i krzyknęła do jednej z dziewcząt, że ma jej pomóc. W pokoju obok znajdowała się wielka szafa; podobno kilkadziesiąt lat temu mieszkał tu sam Jan Paweł II. Dzwonkowska zignorowała to pozorne sacrum i otworzyła idealnie biały pokój. Krew kapała na przedsionek nieba. Z braku laku wepchnęła chłopaka do obszernej szafy i poleciła to samo sanitariuszkom, które pobiegły za nią przerażone.

    Kroki na schodach. Zamknęła drzwi i założyła zamek na szafę, po czym weszła pod łóżko, zwracając głowę w stronę otwartego balkonu. Krzyki pełne grozy. Poczuła ciarki na karku i zasłoniła głowę. "Zawsze chrońcie głowę!" mówiła jej poprzednia drużynowa, zanim dostała kulkę w potylicę. Strzały na piętrze nad nimi. Zuzia wstrzymała oddech, patrząc w górę.

    — Wenn sie sich nicht unterwerfen, töte sie! — Usłyszała krzyk z góry. Töte sie. Zabić ich. Te dwa wyrazy sprawiły, że otworzyła szeroko oczy i spojrzała w kierunku okna.

    A wtedy spadł deszcz. Zobaczyła najpierw jedną kroplę — dziecko wypadające z okna nad nią. Przytułek, przeszło jej przez myśl, gdy padły kolejne krople. Dłonie jej zadrżały, gdy przyłożyła je do ust, byleby nie krzyknąć. Widziała przestrzelone głowy i puste, otwarte szeroko oczy, posyłające jej swoje ostatnie spojrzenie. Kolejne krople. Dusiła się własnymi łzami, jednak nie mogła oderwać wzroku od tego makabrycznego widoku. Od deszczu. To były małe dzieci, sieroty z Powiśla i Śródmieścia, które urszulanki przygarnęły podczas wojny. Ukrywały je w swoich pokojach zakonnych i przez całą okupację nikt ich nawet nie tknął. Była susza. A teraz spadł deszcz.

    Dzwonek wzdrygnęła się od płaczu i zduszonego krzyku, po czym skuliła się na podłodze. Jej palce wciąż miały na sobie resztki krwi; jej smak był obrzydliwy, mdły i pełen gorzkości. Wstrząsały nią milczące spazmy, dławione w zaciśniętym gardle. Za oknem padało.

    Ktoś uderzył w drzwi i po chwili rozległ się skowyt karabinu. Kanonada pocisków przeszyła pokój, wbijając się w okno. Zuzanna zasłoniła uszy i zacisnęła mocno oczy, kuląc się jeszcze bardziej. Cicho. Nie wypada krzyczeć w grobie, Dzwoneczku.

    Ręce trzęsły się jej jak oszalałe, jednak wiedziała, że nie może się ruszyć. Zobaczyła przed sobą na podłodze parę wojskowych butów. Stukały. Przełknęła cicho ślinę i wstrzymała oddech, czekając na ruch Niemca. Kroki. Przeszedł przez cały pokój i rozejrzał się uważnie. Czysto. Zwrócił głowę ku balkonowi, jednak nie dostrzegł tam nikogo. Mruknął coś pod nosem, po czym zatrzymał się. Krew. Krew na podłodze.

    Zobaczyła, że mężczyzna schyla się w jej kierunku i przylgnęła do ściany, czując chłód od niej idący. W ciemności papieskiego pokoju błysnęły okropne, podobne do wilczych oczy.

     Guten Abend, Süße! — powiedział, a ją zemdliło. Wyciągnął rękę w jej stronę, gdy padł strzał i mężczyzna runął na ziemię. Zuzią aż wstrząsnęło; przytuliła się mocniej do ściany, zaciskając dłonie przy klatce piersiowej.

     — Czysto? — Usłyszała krzyk Lwa i odgłos bieganiny. — Na górze już leżą.

    — Tu też. — Twardy, stanowczy głos Fiołka sprawił, że gwałtownie otworzyła oczy. Czarnowłosy uklęknął przy łóżku i wyciągnął do niej rękę, pomagając jej stanąć na nogi. Gdy tylko znalazła się znów w normalnej pozycji, wybuchnęła płaczem i roztrzęsiona przyłożyła ręce do oczu, jakby chciała wyrwać z nich to, co widziały.

Chciałabym nowe oczy,
Świeżutkie z pudełka.
I najlepiej zielone... chociaż, nie, niekoniecznie.
Oczy, co nie widziały, jak wychodzi mgiełka ostatnia z ust, co dałeś im odpocząć wiecznie
.

    — Oh, Zuziu... Chodź, chodź do mnie... — Wziął ją w ramiona i przytulił do siebie mocno. Roztrzęsiona dziewczyna dygotała jak w febrze. — Już jestem, ciii. — Odsunął się z nią nieco znad zabitego Niemca. — Już jestem, Dzwoneczku...

    Na ulicy Wiślanej przestało padać, ale nie wyszło już słońce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro