XVII. Musisz przeżyć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    — Nie mogę, nie mogę... — szeptała Zuzanna, gdy harcerze z "Tulipana" wyprowadzili ją z księgarni na ulicę pełną gruzów i pyłu. — M-muszę tu z-zostać... — Niemal przelatywała przez ręce chłopcom z oddziału, którzy utrzymywali ją z trudem.

     — Musisz przeżyć — rzucił jeden z nich, widocznie starszy od pozostałych. — Ktoś musi zbudować nową Polskę. Tak mówili mojemu dziadkowi, który walczył w powstaniu i tak mówię tobie. Czuwasz albo giniesz. Wybieraj. — Przytrzymał ją mocniej za ramiona. — Składałaś przyrzeczenie? — Kiwnęła głową. — To idziesz. Powiemy, że miałaś "szczerą wolę". — Pociągnął ją za rękę i przylgnął do muru, rozglądając się w kierunku Królewskiej.

    — Ale mój mąż... On tam został! — Szarpnęła za ramię chłopaka, a jej głos zadzwonił mu w uszach. Dzwoneczek

    — Słuchaj — rzekł twardo. — To jest wojna. Ktoś zostaje, ktoś idzie.

    — A braterstwo? Gdzie jest braterstwo? — Zatrzęsła się we łzach, nie panując nad oddechem. Boże, Krzysiu, szeptało jej serce.

     — Tam, gdzie ci, którzy za nie zginęli. W grobie — syknął, po czym machnął dłonią do kilku swoich ludzi. Ci wybiegli na ulice, stając oko w oko z kilkoma Niemcami. Kilka chwil. Przeładowane pistolety i lufy, które podniesiono w górę, jak naukowcy podnoszą teleskopy, by wypatrywać gwiazd. Przyspieszone oddechy w piersiach, na których kiedyś widniały krzyże. Wymiana spojrzeń, by upewnić się, że przed tobą stoi człowiek. — Strzelać! Już, strzelać! — krzyknął chłopak, po czym przebiegł wraz z Zuzią i kilkoma innymi osobami w stronę ulicy Królewskiej. — W stronę kantoru i lewej strony placu, jazda! — wrzasnął, a Fiołkowska aż zakryła uszy.

     Przycisnęła do ciała torbę sanitarną i przebiegła przez za Sternikiem, bo taki pseudonim miał chłopak, który ją prowadził. Zatrzymał się teraz przy witrynie dawnego kantoru i przeładował pistolet, wyciągając z kieszeni VIS-a, którego wcisnął jej w ręce.

    — Strzelaj — szepnął, po czym ukucnął przy ścianie, wyglądając w kierunku ulicy. Zuzia poczuła, że robi się jej niedobrze. Zwykle chodziła z sanitariuszkami, opatrywała rannych i nie dawano jej broni w obawie, że wrażliwa dziewczyna nie będzie potrafiła do kogoś strzelić. Nie to co Mała, Karolina... One zawsze strzelały. Zawsze trafiały. Szczególnie Zawadzka, którą Zuzanna tak podziwiała, nie wiedząc jeszcze, że nie zdąży jej już tego powiedzieć.

     Wtem, z Browarni przy Królewskiej wytoczyło się kilku Niemców. Podśpiewywali coś, wymachując czapkami od mundurów i zataczali się, plotąc jakieś głupoty. Szatynka struchlała, a po jej karku przebiegły ciarki. Sternik powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i sam cofnął się nieco, lecz zaraz po tym sięgnął po pistolet. Niemcy zreflektowali się jak widać; tylko jeden zaśmiał się grubiańsko, po czym podszedł kilka kroków bliżej.

    Jeden z Niemców beknął ohydnie, wytarł usta rękawem munduru i spojrzał na Zuzię, która była tak przerażona, że nawet wzroku nie mogła opuścić, ani też urwać spojrzenia, które w niego wlepiała. Jego kompani zaśmiali się tylko.

     — Was für eine schöne Frau! — Mruknął dotykając jej włosów. Delikatnie powiodła ręką po ścianie w kierunku Sternika, jednak okupant chwycił jej dłoń i uniósł w górę. — Ich rate dir nicht, das zu tun, Liebes. — Cmoknął tuż przy jej twarzy, po czym szarpnął dziewczyną nieco w bok, kiwając głową na towarzyszy. — Töte die Jungs, lass die Mädchen! — Rozkazał, po czym wsunął Zuzi na głowę swoją śmierdzącą czapkę i zagwizdał. — Piękna! — rzekł po polsku, a harcerkę zemdliło.

     Na jego polecenie Niemcy złapali tych, którzy zostali i ustawili ich pod ścianą, oddzielając dziewczęta od chłopców. Sanitariuszki i te, które miały broń, zostały odepchnięte w stronę pijanych Niemców, a przytomny i trzeźwy oddział, który również stacjonował przy Browarze, pogonił chłopców w kierunku ściany przy Królewskiej.

     Dziewczętom przytrzymano głowy, by patrzyły na to, co się działo przed nimi; na początku Niemcy ustawili harcerzy w rządku i kazali im stanąć twarzami do swoich towarzyszek. O dziwo nie do ściany. Potem rozpięli ich koszule i przyglądali się zawieszonym na łańcuszkach medalikom, kawałkom krzyża harcerskiego czy też jego całości. Zerwali jeden taki krzyż i ciekawski egzekutor obrócił go w dłoniach, podchodząc do Zuzi. Brutalnie przytrzymano jej głowę w górze, by patrzyła na Niemca, po czym ten przystawił jej krzyż do twarzy.

    — To jakiś wasz znaczek? — zapytał z akcentem, a dziewczyna powstrzymała się od tego, żeby go nie opluć.

    — Das ist unser Alles — odpowiedziała, na co ten tylko uśmiechnął się krzywo. To nasze wszystko. Odwrócił się zaraz i wymierzył karabin w stronę harcerzy.

    Mam szczerą wolę...
Żaden z nich nie uniósł rąk w górę.
Całym swym życiem...
Żaden nie opuścił głowy.
Służyć Bogu i Polsce...
Jedna z dziewczyn przeżegnała się szybko.
Nieść chętną pomoc bliźnim...
Zuzia szarpnęła się, lecz zaraz przytrzymano ją mocniej i uderzono w głowę, co zamroczyło ją nieco.
I być posłusznym prawu harcerskiemu...
Strzał.

     Padło kilka strzałów, wszystkie — cholera! — celne. Kawałki krzyży harcerskich upadły na ziemię, a wraz z nimi ich właściciele z przestrzelonymi głowami i sercami, które (jakby to ujął Baczyński) pękły. Kilka dziewczyn zaszlochało cicho, lecz Zuzanna poczuła w tamtym momencie tylko żal. Nie złość, nie nienawiść, nawet nie chęć zemsty, bo na to nie było czasu. Były tylko sekundy na żal i na łzy, na nieme "Wieczny odpoczynek".

     — A zabiłbyś...? — zapytała, wycierając mu zakrwawioną twarz. — Zabiłbyś tych, którzy cię tak katowali?

     — My nie jesteśmy od zabijania, Zuziu. Ludzie nie są od zabijania... — szepnął, całując jej chłodne dłonie, którymi opatrywała jego rany.

***

     Krzysiek wpadł do Księgarni Prusa, lecz nikogo tam nie zastał. Była tylko ciemność i pustka, tak typowa do miejsc, które odwiedzała Wojna w towarzystwie Śmierci. Rozejrzał się uważnie, lecz w zasięgu jego wzroku były tylko wywrócone regały książek i płonące papiery. Dym ze słów.

    Odłożył przyniesione jedzenie na jakieś wolne biurko i przeszedł przez pomieszczenie, nasłuchując uważnie. Szucha nauczyło go słuchać; każdy dźwięk mógł przynieść ulgę lub ból. Stukanie butów, wycie psów, szelest spod kół więźniarki, krzyk katowanych. Pamiętał, jak leżał na podłodze pokoju z dużym oknem i słyszał dźwięk zapalniczki. Potem uderzanie palców w klawisze komputera. Nagranie, na którym malował kotwicę na tyłach pomniku Kopernika. Dźwięk łapanki na ulicy Ząbkowskiej i gwar Targowej podczas rozstrzelania na Bazarze Różyckiego. A potem cisza. Gestapowiec ukucnął przed nim i przyjrzał się krwi, która zasychała na twarzy chłopaka.

     "Za każdy kamień Twój, stolico, damy krew!"

    Wzdrygnął się, wyrywając z tych wspomnień, gdy jego telefon zawibrował nagle. Zdziwiony, podświetlił ekran, dostrzegając połączenie przez aplikację Piwnicy. Odblokował wszystkie zabezpieczenia, po czym odebrał telefon, opierając się o biurko.

     — Druh Fiołek, pluton "Róża" — rzekł cicho, gdy po drugiej stronie rozległy się szmery.

    — Fiołek? Bogu dzięki! — Usłyszał głos Amnezji i wypuścił ze świstem powietrze. — Ty i Zuzka... Żyjecie? — zapytał dowódca, a drużynowy poczuł, że gorzej mu się oddycha.

     — Cały "Tulipan" gdzieś wyszedł, zabrali ją — rzekł twardo. — Masz jakieś informacje? Gdzie wy jesteście?

     — Jesteśmy na rynku, zaraz przez Krakowskie przetoczą się czołgi. Zniszczą wszystko. Skończyły się gierki, Fiołek, Warszawa zaraz zrówna się z ziemią. — Amnezja chyba przeszedł gdzieś, bo oddychał ciężko. — Idź do Saskiego, tam poszedł "Tulipan". My z "Różą" wycofamy się do Parku Traugutta, jeśli nie uda nam się przejść do placu Piłsudskiego. Powstanie się kończy, Fiołek. Przegrywamy.

    — A Lew? Karo? Są z tobą? — Niewiele myśląc, wyszedł z księgarni w kierunku Królewskiej, rozglądając się uważnie.

    — Są z Bogiem, taką mam nadzieję. — Na te słowa Fiołkowski zatrzymał się i wziął głębszy wdech. — Zawadzka wpadła przy Bristolu, Czeremcha oszalał. Musieliśmy i... — Nie dokończył, bo Fiołek rozłączył się i z całej siły cisnął telefonem o ziemię. Dotykowe urządzenie zbiło ekran, upadając na bruk, lecz chłopak zdawał się tym nie przejmować. Schował twarz w dłoniach i starał się uspokoić oddech, ale te próby były daremne.

     Przed nim malowała się ulica Królewska, wyściełana purpurą, jakiej nie powstydziłby się żaden król. Purpurą z krwi. Znani mu harcerze z warszawskich hufców leżeli pod ścianą, a ich twarze, przyciśnięte do bruku, posyłały spojrzenie niezamkniętych oczu w kierunku ruin miasta. Zrezygnowany Fiołek zacisnął mocno usta, czując, że łzy wzbierają mu w kącikach oczu.

    Mała nie żyła.
Aniołek nie żył.
Karo nie żyła.
Czeremcha nie żył.
Jego Zuzia? Ach, jeśli żyła... Czy ominęła ten okropny szlaczek Śmierci?

     Pochylił się nad ciałami kolegów i przyjrzał się im twarzom. Sami chłopcy. Wiedział, co to oznacza, lecz świadomość tego była bardziej uderzająca niż wszystkie ciosy zadane mu na Szucha i Pawiaku. Niż każda rana po Małym Sabotażu. Wyrwał zza pasa jednego z trupów pistolet i pobiegł w kierunku Ogrodu Saskiego.


to już ostatni rozdział tego opowiadania. Został tylko epilog i kończymy nasze powstanie. Było krótkie, szybkie i pełne grozy i takie miało być. Do zobaczenia w ostatniej notce tutaj. Czuwajcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro