CHAPTER 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Nie było wcale aż tak późno, na co wskazywał całkiem nie najmniejszy tłum na ulicach Sydney. Wieczór był całkiem ciepły, więc Cam nie odczuwała zimna ubrana w krótką, czarną sukienkę.

Orzeźwiające, nocne powietrze owiewające jej twarz działało trzeźwiąco i uspokajało powoli. Oddychała głęboko i zaciskała dłonie w pięści powstrzymując emocje od wydostania się na zewnątrz. Kroki stawiała szybko, chciała jak najprędzej wrócić do domu i nie musieć patrzeć na mijających ją ludzi. Irytowało ją dosłownie wszystko, co ją otaczało.

Najbardziej bolała ją zdrada Taylor. Znały się od pięciu lat, dotychczas bez zawahania mogła nazywać ją najlepszą przyjaciółką. Teraz, obawiała się, że gdyby spojrzała na nią znowu, mogłaby rzucić się byłej przyjaciółce do gardła. O chłopaku wolała nawet nie myśleć.

-Przepraszam, która godzina?- usłyszała za sobą. Odetchnęła głęboko, poirytowana, że ktoś w ogóle ją zaczepia w tym momencie. Odwróciła się powoli, opanowując gniew.

-Nie mam zegarka- burknęła w stronę niskiej kobiety w średnim wieku. Odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w swoją stronę.

Zwykle nie była chamska. Na co dzień bywała miła, nawet sympatyczna dla ludzi, którzy nie działali jej na nerwy. W tym momencie nie miała ochoty na żadną konfrontacje z człowiekiem.

Jej uwagę zwróciła grupa nastolatek stojących na środku ulicy. Było ich paręnaście i wyraźnie się za czymś rozglądały. Większość z nich ubrana była całkowicie na czarno, niektóre miały koszulki z logo jakiegoś zespołu.

-Zlot emo dziewczynek- Cam pierwszy raz od jakiegoś czasu uśmiechnęła się lekko, ale kpiąco.

W momencie, gdy mijała jakiś zaułek po swojej prawej, poczuła jak zimna dłoń obejmuje jej nadgarstek i wciąga w cień rzucany przez jeden z budynków. Od razu wyszarpnęła rękę i spojrzała na osobę, która śmiała ją zaczepiać w chwili, gdy jej zachowanie było tak niestabilne.

-Nie, nie wiem która godzina!- warknęła mierząc wzrokiem wysoką postać chowającą się w cieniu- przestańcie mi wszyscy zawracać dupę!

W odpowiedzi usłyszała krótki, męski śmiech. Zmrużyła oczy, by lepiej się przyjrzeć rozmówcy, ale nie mogła dostrzec twarzy, przez kaptur, który miał zarzucony na głowę. Póki co, mogła stwierdzić, że jest zdecydowanie za wysoki, by móc się z nim swobodnie mierzyć wzrokiem i nie musieć przy tym zadzierać głowy. Był także szczupły i cały ubrany na czarno.

-Nie chodzi o godzinę, ale też potrzebuję pomocy- odezwał się, a Camille poczuła jak po jej ciele przechodzą ciarki od tego niskiego, zmysłowego głosu.

-W takim razie poszukaj kogoś innego, nie mam dziś nastroju na pomaganie przybłędom- burknęła i odwróciła się z zamiarem odejścia, ale nie pozwoliła jej na to dłoń, która ponownie zacisnęła się na jej ręce.

-Zapłacę- powiedział dosadnie, a Cam powstrzymała prychnięcie. Nie była przecież sprzedajna!

-Zapomnij!

-Nie chodzi o nic wielkiego, serio- zaczął przekonywać, dziewczyna oparła ręce na biodrach, dając mu sygnał, że słucha, ale niezbyt zainteresowana- wystarczy, że zaprowadzisz mnie do- zawahał się chwilę, po czym wyciągnął z kieszeni zgniecioną kartkę, na którą szybko rzucił okiem- Enterprise Resort. Bo szczerze mówiąc, to moi przyjaciele gdzieś spieprzyli i zostałem sam w obcym mieście. Pokaż mi gdzie ten cholerny hotel, a nigdy więcej mnie nie zobaczysz- wzruszył ramionami.

-Istnieje coś takiego jak taksówki. Skoro stać cię na nockę w tak drogim hotelu, to na taryfę na pewno też.

-Widzisz tu jakiś postój taksówek, dziewczynko?- spytał kpiąco, na co czarnowłosa poczuła narastającą irytację.

-Czemu nie poprosisz kogoś innego, tylko trujesz mi?

-Bo akurat ty tędy przechodziłaś.

Camille westchnęła. Wiedziała, gdzie znajduje się Enterprise. Jeden z najdroższych hoteli w mieście, znajdował się dwie ulice od jej domu. Tak czy inaczej, zmierzała w tamtą stronę. Sęk w tym, że wolała iść samotnie niż w towarzystwie obcego chłopaka, którego głos przyprawiał ją o szybsze bicie serca.

-Dobra- mruknęła ugodowo- chodź, tylko nie opóźniaj marszu. Jest już późno, a ja chcę jak najszybciej znaleźć się w domu.

Nie oglądając się na chłopaka, który chyba podskoczył z radości, ruszyła przed siebie i wyszła z zaułku. Jej towarzysz dogonił ją i idąc równo z nią naciągnął sobie mocniej kaptur na głowę i jakoś tak się dziwnie zgarbił. Dziewczyna zaczynała żałować, że pozwoliła temu dziwakowi iść ze sobą.

Dopiero się zorientowała, że już od kilku minut, odkąd spotkała tajemniczego chłopaka, nie myślała o przykrych wydarzeniach z dzisiejszego wieczoru. Może rozmowa i zajęcie czymś myśli było najlepszym sposobem, by się nie zamartwiać?

-Zawsze jesteś taka wredna?- spytał po jakimś czasie wędrówki.

-Tak, uwielbiam pluć jadem i kopać szczeniaczki.

-A tak poważnie?

-Tak poważnie, to mam zły humor i miałam nadzieję, że nikogo nie spotkam- podkreśliła kilka ostatnich słów, by dać mu do zrozumienia, że ich krótka znajomość nie jest jej na rękę.

-Peszek- nie widziała, ale wiedziała, że się uśmiechnął. Po prostu wyczuła to w jego tonie głosu.

Po chwili usłyszała 'pstryknięcie' i poczuła smród palonego tytoniu. Skrzywiła się od razu i spojrzała z pretensją na mężczyznę. Dopiero teraz, w świetle latarni mogła dostrzec jego twarz, którą widziała spod kaptura tylko dlatego, że przez dużą różnicę wzrostów, patrzyła z dołu. Miał wyraźnie zarysowaną szczękę i wystające kości policzkowe. Szczególną uwagę przyciągały fosforyzujące, niebieskie oczy, które teraz przyglądały jej się z zaciekawieniem. Na czoło opadały mu kosmyki ciemnych włosów, których koloru dokładnie nie mogła dostrzec w tak słabym świetle. Przyuważyła natomiast kolczyk w wardze oraz w nosie.

Dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że zatrzymali się i stoją w miejscu gapiąc się na siebie.

-Lepiej się pośpieszmy- rzucił, po czym ruszył przed siebie, co rozbawiło dziewczynę, ponieważ nie znał drogi.

-Możesz nie palić w mojej obecności?- spytała grzecznie, co zdecydowanie wymagało od niej dużo opanowania.

-A co, martwisz się o mnie, dziewczynko? To urocze!- spojrzał na nią przelotnie z szerokim uśmiechem na twarzy, od którego robiły mu się przesłodkie dołeczki w policzkach.

-Jasne- odpowiedziała ironicznie- nie o ciebie, tylko o siebie. Paląc przy mnie trujesz nie tylko siebie.

-Gadasz jak matka- mruknął- powiedz, nie zaciążyłaś już kiedyś?

Spojrzała na niego z zaskoczeniem w oczach. Przecież nie jest aż tak upierdliwa! Nie odpowiedziała, tylko przyspieszyła kroku.

-Ej, mamo! Nie obrażaj się. Tak w ogóle, jestem Andy- zatrzymał się i wyciągnął dłoń w jej stronę. Zawahała się przez chwilę, ale widząc wesołość błyszczącą w jego oczach westchnęła i uścisnęła jego rękę.

-Camille.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro