CHAPTER 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczuła, że blednie, a brzuch zabolał ją, jakby ktoś ją kopnął. Ta na nowo rozbudzana w niej racjonalna część mówiła, że wcale nie chce go widzieć, tylko jak najbardziej się odciąć. Lecz na samą myśl, że mogłaby go znowu przytulić, miała ochotę wrzeszczeć ze szczęścia i skakać po pokoju. I to właśnie w tym momencie zrobiła. Tak więc wystarczyło kilka słów, by zaprzepaścić powolne postępy w terapii. Camille nie przejmowała się tym ani trochę. Myślała teraz o tym, że następnego dnia, z samego rana wybierze się na zakupy- w końcu musi przed nim wyglądać idealnie.

Wiedziała, że nie uda jej się zasnąć z radości i podniecenia, więc musiała inaczej zająć sobie czas, do momentu aż znów spotka miłość swojego życia. Nie zastanawiały jej nawet słowa Asha, że Andy jest zły. Po prostu się cieszyła, że będzie mogła go zobaczyć i nie chciała myśleć o powodzie jego odwiedzin.

Ubrała się szybko i bez zbędnego makijażu czy przygotowania wyszła z domu. Planowała się upić. Liczyła, że znużona alkoholem zaśnie i czas oczekiwania na Biersacka minie jej znacznie szybciej. Trafiła do najbliższego baru i bez zastanowienia weszła do środka. Smród papierosów, alkoholu i spoconych ludzi odrzucił ją od razu, ale nie wycofała się. Podeszła do baru i usiadła na wysokim stołku. Rozejrzała się dookoła, tak z przyzwyczajenia i z ulgą stwierdziła, że nikogo znajomego tu nie widzi.

- Co podać?- spytał młody barman, uśmiechając się zalotnie.

- Sama nie wiem- westchnęła. Nie miała doświadczenia w piciu, ochoty na coś konkretnego także nie miała.

- W takim razie masz- chłopak skończył wycierać kieliszek i postawił przed nią- na mój koszt- nalał do pełna wódki i podsunął dziewczynie.

Cam spojrzała na niego lekko zdziwiona, ale nie zastanawiała się długo i wypiła wszystko w kilku łykach. Gorzka ciecz rozlała się jej w gardle, stanowiąc pewnego rodzaju ulgę. Znów westchnęła.

- Teraz nalej mi whiskey.

~*~

Nie wiedziała, jakim cudem dotarła do swojego mieszkania. Obudziła się nad ranem, na dywanie w salonie, więc oprócz oczywistego po tak dużej ilości alkoholu bólu głowy, bolał ją także kręgosłup. Nieprzyjemne mdłości zmusiły ją do wstania z podłogi. Zataczając się lekko, dotarła do łazienki i z obrzydzeniem zwróciła zawartość żołądka.

Siedziała przy kuchennym blacie i piła już trzecią szklankę wody. Żałowała, że aż tak puściła swoje hamulce, ale z drugiej strony czuła się lepiej po takim hm... Wyskoku. Lepiej psychicznie, jednak jej samopoczucie fizyczne pozostawiało wiele do życzenia. Tym bardziej zdenerwowała się strasznie, gdy usłyszała o wiele w tym momencie za głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Kto jest na tyle inteligentny, by odwiedzać ją o piątej rano?
Przeszedł ją dreszcz, gdy uświadomiła sobie kto to może być. Mimo ogromnej niechęci zsunęła się z krzesła i poczłapała do drzwi, czemu towarzyszył wciąż sygnał dzwonka, co coraz bardziej ją irytowało. Nie wystarczyło raz nacisnąć? Musiał budzić pół bloku?

Podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Nie myliła się. Oddech stanął jej w płucach na jego widok. Wyglądał jak zwykle idealnie, ale grymas na jego twarzy trochę ją zastanawiał. Położyła rękę na klamce, niepewna czy powinna otwierać.

Wtem ktoś stojący po drugiej stronie zaczął uderzać pięściami w drzwi.

- Otwieraj- usłyszała znajomy głos- wiem, że tam jesteś- zmartwił ją fakt, że w jego głosie faktycznie brzmiała złość.

Przełknęła rosnącą w gardle gulę i przekręciła zamek. Do mieszkania jak burza natychmiast wpadł Andy i zatrzasnął za sobą drzwi. Już chciał coś powiedzieć, po jego minie wnioskowała, że może nawet krzyknąć, ale pociągnął nosem i spojrzał na nią podejrzliwie.

- Jesteś pijana?- w jego głosie nie brzmiała troska. Nie wiedziała co mu jest ani jak interpretować jego zachowanie.

- Nie. To tylko... Kac. Przyjechałeś- stwierdziła durnie- czemu?

Jej pytanie zawisło w powietrzu. On wstrzymywał się z odpowiedzią, ona czekała.

- Zresztą nieważne- mruknęła- tak strasznie się cieszę, że cię widzę- zrobiła dwa kroki w przód i przytuliła wokalistę z całą swoją miłością, jaką do niego żywiła. Zaciągnęła się jego cudownym zapachem i znowu poczuła się jak parę miesięcy temu. Nie chciała tego przerywać.

Jednak on nie odwzajemnił uścisku. Wciąż z tym samym grymasem stał bez ruchu i dawał się tulić dziewczynie przez jakiś czas. W końcu odepchnął ją i spojrzał na nią poważnie.

- Czemu jesteś zły?- spytała niepewnie. Ewidentnie był do niej negatywnie nastawiony i nie przyszedł tu, by ją przytulać i pocieszać. Nie, on przyszedł ją skrzyczeć, czuła to.

- Czemu?- powtórzył wściekle jej pytanie- Juliet odrzuciła moje zaręczyny.

- Jak to?- Cam udała zaskoczenie. Nie chciała wyznawać tego, że Ash już wcześniej ją o tym poinformował.

- Rzuciła mnie- wyznał z goryczą- ktoś rozpuścił w internecie plotkę, że przerwaliśmy trasę ze względu na chorą dziewczynę, z którą mam romans. Wszyscy w to uwierzyli, nawet Juliet. Pojawiły się też zdjęcia jak ściskam cię na lotnisku. Juliet nie przyjmowała moich wyjaśnień, stwierdziła, że nie może mi ufać i że to koniec.

Zamarła. Nie wiedziała, że była powodem rozpadu ich związku.

- To nie moja wina...- wbiła wzrok w podłogę.

- Jasne, że nie- odparł z sarkazmem- ale chcę, żebyś uświadomiła jej, że to nie prawda. Że nic nas nie łączy, nigdy jej z tobą nie zdradziłem i nic do ciebie nie czuję, tak jak to jest naprawdę.

Poczuła jakby ją kopnął w brzuch. Od zawsze wiedziała, że Andy kocha swoją dziewczynę, a na nią nawet nie patrzy tymi kategoriami. Zresztą nigdy się nie łudziła nawet, że mogłoby coś między nimi być. Ale nie była gotowa usłyszeć tego z jego ust.

- Dobrze- przyznała cicho- potwierdzę twoją wersję, ale powiedz mi jak chcesz to zrobić. Chyba nie chcesz sprowadzić tu Juliet.

- Nie. Teraz nie zgodziłaby się nigdzie ze mną pojechać. Zabieram cię do Los Angeles.

~*~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro