I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To był ostatni wakacyjny wieczór przed nowym rokiem szkolnym, a przy okazji w powietrzu dało się wyczuć jeszcze letni klimat. Na niebie tańczyły odcienie różu z pomarańczą przez zachodzące słońce, co czyniło porę jeszcze urokliwszą. W pewnym ogródku właśnie trwała skromna impreza z okazji ostatniego dnia wolności, która następnego dnia już zniknie na najbliższe kilka miesięcy. Organizatorem imprezy był sam Sukuna znany jako gwiazda szkolnej drużyny piłkarskiej, a dokładnie kapitan na pozycji napastnika. Chłopak chętnie wykorzystywał okazję, kiedy w domu nie było żadnego nadzoru, ponieważ jego rodzice pracowali za granicą, a mu zostawili pod opieką młodszego brata, z którym na szczęście miał raczej dobre relacje. Dlatego też nie martwił się, że ten naskarży czy coś, a wręcz Yuuji brał czynny udział w spotkaniu.

Piłkarz właśnie siedział na białej huśtawce ogrodowej, trzymając w ręce do połowy wypite piwo, kiedy nagle obok niego usiadł jakiś brunet. Zdezorientowany szatyn spojrzał na bladoskórego, a wtedy zauważył na jego twarzy pewne niezadowolenie, jakie mimo wszystko nie pasowało do niewinnej urody chłopaka. Widząc czarnowłosego, Sukuna poczuł jakieś wewnętrzne ciepło, aż nieznacznie uniósł kąciki ust, jakby to obecność nieznajomego tak na niego działała. Szatyn, z natury odważny i pewny siebie, zwyczajnie zaczął rozmowę od pogodnego:

- Hej. Coś się stało?
- Cześć - brunet odpowiedział sucho, choć łagodnym głosem - Yuuji niepotrzebnie mnie tu ściągnął. Wie, że nie przepadam za imprezami...
- Więc jesteś przyjacielem mojego brata... - zaśmiał się cicho.
- Taki przyjaciel, że mi kazał tu przychodzić - burknął, krzyżując ręce na torsie.
- Cóż... - podrapał się w kark, chwilę myśląc, po czym rzekł - Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, to... - spojrzał na butelkę w ręce - Mam piwo, chcesz może?
- Ta, dzięki... - z pewnym dystansem mentalnym i ciągłą niechęcią w głosie chwycił szklane naczynię od starszego.

W czasie, gdy brunet brał łyk napoju, Ryomen zauważył, że ten posiada całkiem ciekawy profil, który wyglądał naprawdę dobrze na tle zachodzącego słońca. Nawet policzki młodszego nabrały nieco rumianej barwy z uwagi na to, że miał dość jasny odcień skóry, bardziej narażonej na takie wypadki. Ale nie tylko to robiło wrażenie, bowiem Sukuna dostrzegł także ogólną grację przyjaciela jego brata. Kiedy ten siedział, trzymał butelkę, zamykał oczy, a nawet rozchylał wargi, wszystkim ruchom towarzyszyła pewna delikatność.

Chłopak tak bardzo oczarował starszego, że ten aż zapatrzył się, a przerwać to mogło dopiero srogie spojrzenie bruneta, który wyciągał butelkę prosto w jego stronę. Szatyn niespodziewanie oprzytomniał, po czym szybko spojrzał na szklane naczynię i je przyjął, wciąż się zastanawiając nad tym, co przed chwilą miało miejsce. Nie do końca rozumiał, dlaczego właśnie stracił czujność, skupiając uwagę na przypadkowym chłopaku...

Dwójka nie zamieniła już więcej ani słowa, a Sukuna dodatkowo starał się więcej nie patrzeć w stronę bruneta, bo nie mógł go tak po prostu przepędzić. Normalnie nie miałby problemu, ale ten chłopak blokował go, zabierał mu wszelką agresję czy jakąkolwiek siłę zawodnika. Starszy był kompletnie skołowany takim obrotem spraw, bo nigdy wcześniej nie miał problemu, żeby cokolwiek powiedzieć. Teraz drętwiał mu język, jakby obawiał się, że jego właściciel powie coś, co mogłoby urazić chłopaka obok.

Sukuna niepewnie przystawił do ust gwint butelki i już brał łyk, kiedy kątem oka dostrzegł, jak brunet z pełną swobodą nieco odchyla głowę do tyłu, z przymkniętymi oczami, a do tego wszystkiego cicho westchnął, pewnie ze zmęczenia. Na ten widok szatyn powoli przełknął napój, czując w środku jakieś nagłe, ciągnące uczucie ciepła. Potem powoli odsuwał od siebie butelkę, odwracając głowę gdzieś w bok, aby szybko uspokoić swoje ciało.

Nagle poczuł na ramieniu pewien ciężar, od którego biło przyjemne ciepło. Zaskoczony spojrzał we właściwą stronę, a wtedy otworzył szerzej oczy, za to po skórze przeszły mu ciarki. A to dlatego, że właśnie został podparciem dla widocznie wykończonego bruneta, który w aktualnym stanie wydzielał jeszcze więcej wdzięku, co tak bardzo onieśmielało starszego. Ten patrzył teraz na młodszego z taką bezradnością jak jeszcze nigdy nie był, bo odpowiedzialność za drużynę nie pozwalała mu na to.

Wzdrygnął się, słysząc zbliżający się głos Yuujiego, a za chwilę przybrał kamienną twarz, jakby przed chwilą wcale nie okazał słabości. Młodszy szatyn szybko dobiegł do dwójki, a wtedy od razu zawołał:

- O, tu jesteś, Megumi! - chwilę mrużył oczy, patrząc na bruneta - No nie! Jak to, zasnąłeś?

Zaraz zauważył, że obok przyjaciela jest jego brat, na którego spojrzał pytająco, a ten odpowiedział z luzem w głosie:

- Nawet nie zauważyłem.
- Właśnie mieliśmy grać! - oburzył się brązowooki.
- Chyba powinieneś dać mu odpocząć...
- Yuuji, chodź! - ktoś zawołał z oddali, a chłopak spojrzał skołowany na bruneta.
- Idź - rzekł starszy - Zajmę się nim.
- Jeśli u nas zostanie, będzie miał problemy...
- Odwiozę go. Tylko daj mi adres.
- Piłeś. Masz zamiar prowadzić? - zmarszczył brwi ze zmartwieniem.
- Nie ufasz mi? - uśmiechnął się pewnie - Zresztą to prawie nic. Wciąż jestem trzeźwy.
- No... - chwilę się wahał, zaciskając wargi. - Dobra!

Młodszy szybko opowiedział bratu, gdzie ma jechać, a potem iść, po czym jeszcze upewnił się, czy jego przyjaciel jest w dobrych rękach i zaraz zniknął z pola widzenia. Tymczasem Sukuna już się zastanawiał, jak umieścić bruneta w samochodzie, nie budząc go, wszak według niego grzechem było budzić tego anioła. Chłopak patrzył na młodszego, kiedy ten nagle poruszył brwiami, a następnie powoli uniósł powieki. Za chwilę podniósł głowę, przecierając palcami oko i jeszcze z zaspaną miną, rzekł:

- Przepraszam, ja... chyba zasnąłem na chwilę - nagle wstał - Myślę, że to na mnie czas.
- Spokojnie - również wstał, mówiąc do młodszego w miarę łagodnie - Zawiozę cię.
- Nie chcę robić problemu...
- Jaki problem... - posłał mu ciepły śmiech - I tak muszę coś załatwić.
- Och, skoro tak... - niepewnie podrapał tył głowy - Niech tak będzie.

Sukuna poszedł przodem prosto w stronę garażu, a Megumi podążał tuż za nim, czując, jak bardzo zbiera mu się na sen. Mimo to odczuwał pewne odprężenie świadczące, że jego poprzednie miejsce drzemki musiało być wystarczająco wygodne, zwłaszcza, że nic go nie bolało.

Dwójka szybko doszła do czerwonego pojazdu, jakie z pewnością należało do wysokiego szatyna ubranego w ładną białą bluzkę stylizowaną na koszulę, ale bez guzików. Do tego niezbyt wymagające spodnie przed kostkę, za to buty to już zupełnie inna, droższa bajka. Brunet chwilę lustrował starszego, który otwierał przed nim drzwi samochodu, aż spytał:

- Jesteś sportowcem?
- Cóż... - zaśmiał się cicho, drapiąc niepewnie kark - Trochę biegam za piłką...
- Widać.
- Ale, gdy kopię, to... Zawsze trafiam prosto do bramki!

Brunet uśmiechnął się pod nosem, słysząc tę informację, po czym po prostu wsiadł do pojazdu, pozostawiając Sukunę w niepewności. Ten nie wiedział, jak ma interpretować reakcję młodszego. Nie mógł dotrzeć do tego czy się zbłaźnił, czy jednak zabłysnął... Nigdy wcześniej nie interesowało go zdanie innych, ale akurat teraz chciał zrozumieć, co pomyślał o nim przyjaciel Yuujiego...

Szatyn zdecydowanie zamknął za bladoskórym, po czym równie szybko usiadł na miejscu kierowcy, gdzie raz spojrzał na pasażera, pytając:

- Jesteś Megumi, tak?
- Fushiguro Megumi. A ty?
- Po prostu Sukuna - zaśmiał się, rozczulony ciągłą powagą chłopaka. Zaraz jednak zmienił temat, odpalając silnik - Twoja matka nie wybiegnie do mnie z wałkiem, gdy mnie zobaczy?
- Nie mam matki - odpowiedział zwyczajnie - Ale mój ojciec...
- Wybiegnie do mnie z wałkiem?
- Mógłby.
- Co? Na serio? - rozmawiał w tle z uśmiechem na twarzy, wyjeżdżając z garażu.
- Wałek to najlżejsze, czego może użyć.
- Pobije mnie?
- Nie martw się, nie ma go teraz w domu.

Sukuna śmiał się cały czas, rozmawiając z Megumim o jego rodzicu, ale nie wiedział, jak bardzo ten jest poważny w tym momencie. Zresztą nie mógł, ponieważ młodszy cały czas sprawiał wrażenie takiego, a dodatkowo zwykle opanowanego. Może właśnie dlatego szatyn nie potrafił użyć żadnych z gwałtowniejszych reakcji wobec bruneta, ponieważ ten uspokajał go i odprężał. W końcu przemoc rodzi przemoc, a w przypadku Fushiguro było odwrotnie, jego stoicyzm wprawiał starszego w ten sam harmonijny stan.
Zresztą za chwilę nawet nie miał jak wyprowadzać go z równowagi, ponieważ ponownie zasnął, a to z kolei tak jak wcześniej onieśmielało śniadoskórego. Teraz chłopak musiał wręcz wszystko robić jak najciszej, byle nie obudzić młodszego.

Za jakiś czas Sukuna dotarł pod pewną uliczkę, o której powiedział mu wcześniej młodszy brat. Od niej szło się prosto pod sam średniej wielkości dom Megumiego. Szatyn spojrzał niepewnie na chłopaka wciąż śpiącego na siedzeniu obok i aż zmarszczył brwi, nie wiedząc co powinien zrobić. W końcu jednak uznał, że to będzie w porządku, jeśli zwyczajnie obudzi bruneta i mu oznajmi, że są już na miejscu, stąd też szturchnął go delikatnie, na co ten drgnął, otwierając oczy powoli.

- Co jest... - wymamrotał młodszy, rozglądając się.
- Nic - szatyn wydobył z siebie cichy śmiech - Po prostu już dojechaliśmy. Chcesz, żebym cię odprowadził czy pójdziesz sam?
- Poradzę sobie - odpowiedział, sprawnie rozpinając pas - Dziękuję.
- Za co?
- No... Przywiozłeś mnie do domu...
- A tam! Drobiazg! - uniósł kąciki ust w górę, machając ręką - Mówiłem, że mam coś do załatwienia, więc przy okazji zabrałem też ciebie.

Brunet odpowiedział tak samo szczerym i czarującym uśmiechem jak zawsze, na co starszy nieznacznie podniósł powieki, czując przyśpieszenie akcji serca, chyba w efekcie stresu. Tylko przez co mógł wpaść w taki dziwny stan... Tymczasem Fushiguro już wychodził z samochodu i zanim odszedł, rzekł jeszcze:

- Do zobaczenia, Sukuno.

Gdy drzwi za bladoskórym zamknęły się, szatyn westchnął ciężko, opierając nadgarstek na zablokowanej kierownicy, a przy tym wciąż obserwował zza okna oddalającego się Megumiego. W tym czasie także myślał o ich wcześniejszym spotkaniu jeszcze w ogrodzie. Zastanawiał się, czemu chłopak zrobił na nim takie wrażenie, bo tak naprawdę nie wyróżniało go nic szczególnego. Był zwyczajnym nastolatkiem ze zwyczajnymi problemami okresu młodzieńczego. A mimo to miał w sobie coś, co intrygowało piłkarza, przez co teraz ten spędzał czas, siedząc w aucie i myśląc o całej sytuacji, zamiast po prostu odjechać i wrócić do domu. Zresztą nie wiedział, czy w ogóle chce teraz wracać w takim stanie... Bo aktualnie, im więcej czasu spędził z młodszym, tym bardziej natchniony nim był i to akurat nie ulegało wątpliwości. Nawet w swoim samochodzie wciąż czuł delikatny i przyjemny zapach po obecności bladoskórego, który idealnie do niego pasował. Sukuna, czując tę woń, patrzył właśnie na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu siedział sam Megumi, a przy tym próbował pojąć, jakie uczucia ten po sobie zostawił w starszym. Niby nic się nie zmieniło, a jednak Ryomen zyskał nowe odczucia, chociaż te jeszcze nie posiadały zbyt widocznego zarysu. Jedyne, co śniadoskóry dostrzegał to mocne, lecz krótkie impulsy, które jak ciepłe fale rozlewały się po jego całym ciele.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro