Rozdział 67

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po ciężkim tygodniu Suzanne marzyła tylko i wyłącznie o odpoczynku. Niestety przez pewną wyjątkowo drażniące kobietę musiała odbyć szlaban. Pewnie udała się do gabinetu inkwizytorki. Miała na sobie mundurek, ponieważ nie zdążyła się przebrać po zajęciach. Punkt 18 zapukała do drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia weszła do środka.

- Dzień dobry, proszę Pani. - przywitała się grzecznie, lepiej sobie bardziej nie grabić.

- Witaj. - odparła kobieta. - Usiądź. - dodała wskazując na krzesło przed nią.

- Co mam robić? - zapytała po zajęciu miejsca. Umbridge przez chwilę milczała, jakby się nad czymś zastanawiała. Pewnie doszła do jakiś wniosków, bo sięgnęła do szuflady, wyciągnęła z niej czarne pióro i kawałek pergaminu.

- Twoim zadaniem jest zapisać pewne zdanie. - powiedziała z mściwą satysfakcją, co nie podobało się Gryfonce. - Konkretnie "Nie będę opowiadała kłamstw."

- Ile razy? - wysyczała przez zaciśnięte zęby.

- Zależy, jak prędko to do Ciebie dotrze.

- A atrament? - to było logiczne, że inaczej nie jest w stanie pisać.

- Nie będzie Ci potrzebny. - odparła kobieta. Suzanne zmarszczyła brwi, ale nie przejmowała się. Możliwe, że pióro działa na zasadzie mugolskich długopisów. Zaczęła pisać po pergaminie, na którym pojawiały się słowa. Gdy skończyła zdanie, poczuła na lewej dłoni dziwne pieczenie. Gdy przyjrzała się swojej ręce zauważyła, że ból się pogłębia, a na dłoni pojawiają się boleśnie wyryte słowa.

- Nie będę opowiadała kłamstw... - przeczytała cicho. Była szczerze przerażona, teraz wiedziała co za przyrząd znajdował się w jej dłoni. Krwawe Pióro.

- Coś mówiłaś?

- Nie nic.

Po godzinie opuściła gabinet Umbridge. Nie czuła się za dobrze, ale jej podświadomość nie pozwalała na zgłoszenie tego komukolwiek. Rozumiała dobrze, dlaczego Harry tak nie trawił tej kobiety, ale obstawiała, że jest to tylko czubek góry lodowej. Suzanne nie mogła uwierzyć, że ta kobieta jest na tyle głupia by używać tego przeklętego pióra na uczniach. Nie bez powodów zostały zakazane i w większość zniszczone.

Siedziała w swoich kwaterach. Miała już kłaść się spać, gdy portret Salazara poprosił ją by udała się prędko do Komnaty Tajemnic. Ze zrezygnowaniem zostawiła wszystko co miała w rękach i szybko pobiegła do Łazienki Jęczącej Marty. Kilka minut później była już na miejscu. W prywatnych kwaterach Slytherin' a zastała tylko Godryka.

- Cześć, coś się stało? - zapytała zaniepokojona i zirytowana jednocześnie. Była naprawdę zmęczona i jedyne co jej obecnie chodziło po głowie to ciepłe łóżko i kołdra z mięciutką poduszką.

- Przepraszam, że tak późno poprosiłem, żebyś przyszła, ale mam mały problem. - powiedział Gryffindor i mocno się zarumienił. Suzanne była nieźle zdziwiona. Akurat po tym czarodzieju najmniej spodziewała się takiej reakcji.

- Co zrobiłeś? - zapytała lekko zdenerwowana. Jeśli Godryk tak się zachowuje to znaczy, że coś zmajstrował.

- Widzisz Salazar, Helga i Rowena wyszli pozwiedzać zamek, a ja stwierdziłem, że zostanę. Wiesz dawno nie wychodzili i w ogóle. - mówił bez chwili wytchnienia.

- Do rzeczy. - przerwała mu.

- No to stwierdziłem, że coś po robię. Zdajesz sobie sprawę, że ja i eliksiry się nie lubimy, ale pomyślałem, że czas to zmienić. - powiedział bardzo cicho.

- Nie... - jęknęła. - Nie zrobiłeś tego.

- Niestety myślę, że zrobiłem.

Suzanne pobiegła prosto do laboratorium, albo raczej czegoś co kiedyś nim było. W tym momencie, gdyby nie jej zmęczenie Godryk byłby martwy. Wszystkie ingrediencje oraz eliksiry zostały zniszczone i obecnie walały się po podłodze. Kociołki były całe w sadzy, a jeden nawet go nie przypominał. Dziewczyna załamała ręce i spojrzała na Gryffindor' a.

- Ile ich nie ma?

- Jakieś pół godziny, a co? - odparł spokojnie. Właśnie tak jest z Godrykiem. Może sobie być największym czarodziejem swoich czasów, być zdolnym w każdej dziedzinie. Jednak jego piętą Achillesa są eliksiry. Kiedyś Salazar wspomniał, że wysadził pół lochów. Zakradł się wtedy, żeby uwarzyć, uwaga! Eliksir na katar.

- Co próbowałeś uwarzyć? - zapytała ze zrezygnowaniem i zaczęła przeglądać straty. Przypomniała sobie nagle o Eliksirze Życia. Przymknęła oczy na moment, a gdy je otworzyła świeciły one niebezpiecznym blaskiem. W oddali usłyszała trzask drzwi i kilka głosów.

- Hej, Godryk mam nadzieję, że nic nie wysadziłeś kiedy nas nie było. - powiedział żartobliwie Salazar, po czym wszedł do laboratorium, a zaraz za nim Helga i Rowena. Sal stanął, jak wmurowany. Gryffindor powoli uświadamiał sobie, że wiele nie pożyje. Z jednej strony niebezpieczny czarnoksiężnik, z drugiej wkurzona nastolatka. - Coś ty zrobił!?

- To było nie chcący... - próbował się bronić.

- Wątpię żebyś całkiem świadomie wysadził laboratorium. - wtrąciła Suzanne. - Masz szczęście, że jestem zmęczona, ale nie wybaczę Ci tego Eliksiru Życia. Nie mam już składników! Kamień Filozoficzny zużyłam! - zaczęła powoli panikować, nie chciała tego robić Harremu, nie teraz, gdy dała mu nadzieję.

- Chyba nie sądziłaś, że jestem aż tak głupi, żeby bawić się eliksirami nie zabezpieczając tego konkretnego. - dodał Godryk z miną zbitego szczeniaczka.

- A zrobiłeś to? - zapytała Rowena, która była w dość dużym szoku.

- Oczywiście. Przeniosłem go do sypialni Sala. - odpowiedział i wypiął dumnie pierś.

- Masz szczęście. - powiedzieli równo Salazar i Suzanne.

- Jeśli to wszystko, to mam zamiar iść już spać po prostu padam na twarz. - odparła i udała się do wyjścia. - A i jeszcze jedno. Ty to posprzątasz. - dodała patrząc prosto na Godryka. - Zamówisz wszystkie składniki, oczywiście z pomocą Sala i ładnie je poukładasz. - uśmiechnęła się wrednie i wyszła z Komnaty. Dopiero później spostrzegła, że na sygnecie nie widnieje tak, jak zwykle lew tylko wąż. Przypomniała sobie słowa goblina, wtedy gdy razem z Harrym byli u Gringotta. "W zależności od tego jak będziesz się zachowywać, sygnet będzie się zmieniał. Obecnie to lew, ale równie dobrze może to być wąż, borsuk lub orzeł." Gdy dotarła już do swoich kwater pierścień ponownie przedstawiał lwa. Po szybkim prysznicu wreszcie mogła udać się do łóżka. Jeszcze przed zaśnięciem przyjrzała się bliźnie na swojej dłoni. Już nie piekła, ale też nie wyglądała zbyt dobrze. Musiała postarać się ją ukryć. Tylko jak? Z tym pytaniem w głowie, zasnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro