Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

4 tygodnie później...
-Firuze witaj.
-Nareszcie nas odwiedziłaś.
-Ibrahim jeszcze śpi?
-Tak. A ty kiedy przekażesz nam dobrą wiadomość?
-Może kiedyś tak.
-Nie żartuj... Kösem, coś się stało?
-Mam przeczucie, że Ahmed nie powinien wyjeżdżać na wojnę. Ma jeszcze ranę. A jak coś się stanie?
-Kösem, nie przesadzaj.
-Martwię się o niego. Już raz przeżyliśmy, sama wiesz co.
-Wiem... Opowiadaj. I jak Wam się żyje?
-Ahmed-od razu uśmiechnęłam się wypowiadając jego imię.-Kocham go. To opisuje, to co ja czuję.
-Widzę, że jesteś szczęśliwa. Nigdy nie widziałam Ciebie aż tak radosnej.
-Firuze...-nagle poczułam się słabo. Oparłam się o stół. Zemdlałam. Ostatnie co słyszałam, to wołanie mnie po imieniu przez Firuze.

Dwie godziny później...
-Kösem, nic Ci nie jest? Jak się dowiedziałem, że źle się poczułaś, od razu przyjechałem-Ahmed przytula mnie.
-Nic mi nie jest. Firuze, wrócę już do pałacu.
-Pewnie i uważaj na siebie-powiedziała Firuze, a my wychodzimy.
-Kösem, to nic poważnego?
-Nic-dotknęłam Ahmeda za rękę i spojrzałam się prosto w jego oczy.-Ahmed, spodziewam się dziecka.
-Kösem, moja ukochana-Ahmed zaczyna mnie całować.-Sprawiłaś mi najwspanialszy prezent na świecie!
-Kochasz mnie?
-Co za głupie pytanie. Pewnie, że tak.
-To nie wyjeżdżaj na wojnę. Nie zostawisz nas samych, prawda?
-Nie wiesz jak bardzo chciałbym zostać.
-To zostań...-poprosiłam.
-Będę zawsze przy Was. Jesteście moimi promyczkami słońca. Kocham Cię.
-Ja też Cię kocham-powiedziałam.-A jakie imię nadałbyś dla chłopca albo dla dziewczynki?
-Chłopca nazwałbym Mehmed, a dziewczynkę Mihrimah.
-Śliczne imiona.
-Straże, ogłoście całemu pałacowi i ludowi, że moja najpiękniejsza żona spodziewa się dziecka-rozkazał Ahmed.-Będziecie najważniejsi w moim życiu.
-A ty najważniejszy w naszym życiu.

Kolejnego dnia...
Sułtanka Handan przyszła razem z Abdullahem, a obok nich stanęła Nurbanu i jej dzieci: Safiye i Mahfiruze. Później doszła jeszcze sułtanka Rüja oraz Fahriye ze swoim synem Galibem, a na koniec Firuze z małym Ibrahimem...
Mój ukochany wyjeżdżał. Wszystko jest już smutniejsze niż wcześniej.
-Destur! Sułtan Ahmed Hazretleri!-krzyknął strażnik, a wszyscy się ukłonili.
-Wnuku, uważaj na siebie-poprosiła Handan.
-Będę uważać-oznajmił Ahmed.-Nurbanu, jeśli coś się stanie w tym pałacu podczas mojej nieobecności, to ty za to odpowiesz.
-Panie...-zaczęła Nurbanu.
-Nic nie mów. Safiye i Mahfiruze zostaniecie w swoich pałacach-przerwał jej Ahmed.
-Jak sobie życzysz panie-mówią.
-Życzę wygranej walki-powiedziała Rüja.
-Nie ważne, aby ją wygrać. Ważne, żeby było to fair-oznajmił Ahmed.
-Święte słowa panie-zgodziła się Rüja.
-Fahriye, zostań tutaj-rozkazał Ahmed.
-Jak sobie życzysz panie-oznajmiła Fahriye.-Powodzenia na wojnie.
-Mój wschodzie i zachodzie słońca. Mój księżycu i moje słońce, które będzie oswietlało nam drogę...-zaczął Ahmed.-Uważajcie na siebie. Kösem, moje ukochane szczęście...
-Mój najmilszy, mój najlepszy. Nic nam się nie stanie, a ty wróć szybko, ale zdrowy z wojny.
-Oby tak było-Ahmed przytula mnie.-Kocham Cię.
-Też Cię kocham-uśmiechnęłam się ze łzami w oczach i dostaję całusa od Ahmeda.
-Siostro, Ibrahimie uważajcie na siebie-oznajmił Ahmed.
-Nie martw się bracie-Firuze przytuliła brata.
-Gratuluję siostro-pogratulował Selim.
-Dzięki. Bracie, uważaj na siebie-powiedziałam.
-Nie martw się. Też uważaj na siebie-Selim przytula mnie i dochodzi do Ahmeda.
-Żegnajcie-powiedział Ahmed i wychodzi.

Trzy miesiące później...
-Pani, dostałaś list od sułtana-oznajmiła Elif.
-Podaj mi go-rozkazałam i zaczynam czytać list.
-Moja ukochana Kösem, która nigdy nie poddaje się i umie pocieszać. Mój promyku słońca, który rozświetla mi poranek i cały dzień. Moje słońce, które budzi mnie codziennie rano. Mój księżycu, przy którym zasypiam każdej nocy. Moja najpiękniejsza sułtanko o brązowych włosach i anielskich oczach. Moja najdroższa! Moja umiłowana! Moja najpiękniejsza! Ach moje szczęście! Gdybym mógł, byłbym tylko przy tobie! Wrócę do ciebie jak tylko skończy się wojna. Mam nadzieję, że nasze dziecko dobrze się czuje. Ahmed-czytam.-Elif, podasz mi kartkę i pióro?
-Już idę-Elif przynosi mi kartkę i pióro.

Ahmedzie!
Mój umiłowany, mój najwspanialszy, mój najmilszy!
Moje porannne słońce i wieczorny księżycu!
Mój ukochany sułtanie, mój najukochańszy mężu!
Gdybym mogła, przyjechałabym do Ciebie. Wróć już z wojny.
Nie martw się. U nas jest wszystko dobrze.
Twoja Kösem

-Elif, wyślij ten list do sułtana.
-Jak sobie życzysz pani-Elif wychodzi.
-Pani-kłania się  Zeynep.-Przyszła sułtanka Nurbanu.
-Niech wejdzie-zdecydowałam, choć boję się po co ona przyszła.
-Pani-Nurbanu kłania się.
-Co się stało?
-Jak się czujesz pani?
-Dobrze, choć brakuje mi męża. Tęsknię za nim.
-Ciesz się pani tym co masz, bo kiedyś stracisz wszystko-powiedziała Nurbanu i wychodzi.
Usiadłam na łóżku i wzięłam głęboki wdech. Po chwili przyszła do mnie moja przyjaciółka.
-Kösem, jak się czujesz?-zapytała się Firuze.-Co się stało?
-Była u mnie Nurbanu-odpowiedziałam.-Ciesz się tym co masz, bo kiedyś stracisz wszystko. Firuze, jak rozumiesz jej słowa?
-Może ona znów coś knuje!-zdenerwowała się Firuze.-Musisz uważać na siebie i dziecko. Nic wam się nie może stać.
-Wiem, nie martw się.
-Pójdę już-oznajmiła Firuze.-Kösem, odpoczywaj i uważajcie na siebie.
-Też uważaj na siebie-szepnęłam, a Firuze wychodzi.

Wieczorem...
Od kilku minut słyszałam dziwne głosy i krzyki.
-Elif, Zeynep!
-Pani! Właśnie do Ciebie szłyśmy!-oznajmiła Elif.-Janczarzy atakują!
-Jak to?!
-Proszą o spotkanie z sułtanem-powiedziała Zeynep.
-Przecież wiedzą, że jest na wojnie.
-Ktoś rozniósł plotkę, że ukrywamy śmierć sułtana-dopowiedziała Elif.
-Co?! Przecież sami widzieli jak wyjeżdżał!-powiedziałam.-Nurbanu...
-Myślisz, że to jej sprawka?-upewniła się Zeynep.
-Przyszła dzisiaj do mnie i powiedziała, abym cieszyła się tym co mam, bo kiedyś stracę wszystko-powiedziałam ocierając łzy z twarzy.-Pomożecie mi się przebrać?
-Pani, musisz na siebie uważać-oznajmiła Elif.
-Może choć ja zaspokoję ich pytania-zakładam białą suknię.-Idziecie ze mną?
-Tak-zdecydowała Zeynep.-Ale załóż to pani. Ochroni Ciebie.
Uśmiechnęłam się do Zeynep i założyłam amulet, który mi podarowała...
Szłam korytarzami pałacu i przyglądałam się każdemu miejscu, tak jakby był to mój ostatni raz. Wyszłam przed mój dom i ujrzałam tłum ludzi i janczarów.
-Chcemy zobaczyć sułtana!-krzyczą ludzie.
-Jest na wojnie! Sami widzieliście jak wyjeżdżał!-krzyczę.
-Kłamca!-krzyczą.-Chcecie ukryć prawdę przed ludem!
-Nie! Sułtan wróci! On żyje! Jest na wojnie i zdobywa Bagdat! Jak możecie tak mówić!-krzyczę i nagle zostaje trafiona.
Obraz zamazał mi się przed oczami. Upadłam.

-Pani!-krzyknęły moje służące.-Pani!
-Nic mi nie jest-szepnęłam i wstaję.
Wszyscy byli zdziwieni, że nadal żyję. Okropnie bolało mnie miejsce, gdzie zostałam trafiona, ale wytrzymam wszystko. Nie pokażę swoich słabych stron.
-Sułtan wróci zwycięsko z wojny!-krzyczę i wchodzę do pałacu.

Przeszłam przez harem widząc zdziwienie w oczach dziewczyn. Nagle poczułam ogromny ból i upadłam na ziemię...

Oczami Ahmeda...
-Panie!-do namiotu wszedł Ahmad.-Złe wieści! Przed pałacem zebrał się tłum ludzi, ale sułtanka Kösem zatrzymała ich. Twój lud myślał panie, że nie żyjesz!
-Jak to?! Ahmad, nic się nie stało sułtance Kösem?
-Panie, została trafiona...-zaczął Ahmad, ale przerywam mu mówiąc:
-Żyje?
-Tak-odpowiedział Ahmad.
-To dobrze.
-Panie, jest jeszcze jedna sprawa. Dzisiaj wieczorem możemy już ruszyć na Bagdat. Jesteśmy gotowi.
-Ruszamy-zdecydowałem i zaczynam pisać list do mojej ukochanej.

Moja najukochańsza i najdroższa Kösem!
Moja ukochana różo pośrodku ogrodu, która nigdy nie ukłuje, nie zrobi krzywdy...
Moja najmilejsza sułtanko,
Moja ostajo,
Moje natchnienie życia,
Mój sensie życia!...
Moja ukochana sułtanko,
Moja odważna!
Nie chcę, abyś narażała własne życie! Jak się czujesz moja najpiękniejsza? Nic wam się nie stało? Martwię się o Ciebie. Moja ukochana sułtanko, dziękuję Ci za ten śliczny list. Kocham Cię Kösem.
Ahmed

-Ahmad, wyślij to sułtance Kösem.
-Oczywiście panie-Ahmad wychodzi.
-Kösem niedługo wrócę, obiecuję-szepnąłem.

Oczami Kösem...
-Kösem...-podeszła do mnie Handan i delikatnie dotyka mojej ręki.
-Pani, co z moim dzieckiem?
-Nic wam się nie stało.
-Dzięki ci Boże.
-Następnym razem nie będziesz aż tak ryzykowała!-ostrzegła Handan.-Amulet Ciebie ochronił. Uważaj, bo niekiedy lepiej trzymać się z dala od takich wydarzeń, tym bardziej, że nosisz pod sercem dziecko. Podejrzewasz kogoś?
-Nurbanu-odpowiedziałam.-Była u mnie dzisiaj. Powiedziała mi, żebym cieszyła się tym co mam, bo kiedyś stracę wszystko. Pani, boję się...
-Nie bój się. Ochronię Was.
-Nie trzeba pani. Wystarczy mi, abyś była przy mnie.
-Dobrze, będę zawsze przy Was-Handan uśmiechnęła się do mnie.-Myślałaś już nad imieniem dla dziecka?
-Mniej więcej. Ahmed chciał nazwać syna Mehmed, a córkę Mihrimah.
-A ty?
-Myślałam nad imieniem Murad albo Ayşe.
-Piękne imiona-oznajmiła Handan.-Najważniejsze jest to, aby dziecko było zdrowe.
-Amen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro