Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Drugi rozdział na dzisiaj!

Sprawdź, czy przeczytałeś poprzedni!


Louis

Gdy tylko Harry wyszedł, wyłączyłem telewizor. Poszedłem do sypialni i spod materaca wyciągnąłem małą karteczkę, którą Aaron dał mi w sklepie. Nawet nie zdążyłem jej przeczytać, ponieważ zielonooki nie odstępował mnie nawet na krok. Udało mi się ją schować przed nim i teraz znalazłem czas na przeczytanie. Rozłożyłem papier i zacząłem czytać. Z treści wynikało, że jeśli chcę odzyskać matkę w jednym kawałku, mam stawić się u Aarona. Groził, że zabije ją, jeśli bym się nie pojawił. Dał mi czas do północy. Jeśli powiedziałbym o tym Harry'emu on na pewno nie pozwoliłby mi tam pójść. Nie mogłem go zatem o tym poinformować. Tu chodziło o życie mojej matki.

Zgniotłem kawałem papieru i rzuciłem na łóżko. Zacząłem się bardzo martwić o matkę. Bałem się, że po tym jak tylko opuściłem jego watahę, zrobił jej krzywdę. Na szczęście tak się nie stało. Przecież nie pozbyłby się jedynej osoby, która była dla mnie ważna. To była tylko kwestia czasu zanim zacznie mnie nią szantażować. Tylko dlaczego czekał tak długo? Na pewno był wściekły po tej sytuacji w sklepie. Nie oszukiwał, gdy powiedział mi, że pożałuję.

Podniosłem się z łóżka i zacząłem chodzić w tą i z powrotem. Zacząłem myśleć o tym wszystkim. W końcu Harry nie wyszedł tak dawno temu, więc zanim wróci czy zadzwoni minie trochę czasu. Nie mogłem dłużej czekać.

Wyszedłem z domu a zimny podmuch wiatru owiał moje ciało, przez co zadrżałem. Wróciłem z powrotem do środka i w sypialni pozbyłem się wszystkich ubrań i schowałem je pod łóżko. Po chwili znów znalazłem się na zewnątrz. Przemieniłem w wilka i pobiegłem przed siebie. Minąłem kilka osób, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wbiegłem do lasu i skierowałem się w stronę rzeki. Woda była bardzo zimna, lecz szybko ją przemierzyłem i znalazłem się po drugiej stronie. Po kilku minutach zatrzymałem się przy granicy. Niepewnie przekroczyłem ją i ruszyłem w stronę zabudowań. Zwolniłem do truchtu  i obserwowałem szczerzące się i warczące na mnie wilki. Większość z nich było Betami, ale też wyczułem kilka Alf. Przecież Aaron wszystkie wygonił, wiec co tutaj robiły?

Na środku głównego placu zatrzymałem się i zacząłem rozglądać za czarnowłosym. Tak bardzo nie chciałem tu być, ale nie miałem wyboru. Matka była dla mnie tak samo ważną osobą, co Harry. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć.

- Louis! - usłyszałem kobiecy głos.

Odwróciłem łeb i napotkałem spojrzenie matki. Była zdziwiona moim pojawieniem się tutaj. Podeszła bliżej i przytuliła mocno, przeczesując moją karmelową sierść. Po chwili przemieniłem się i uśmiechnąłem do niej.

- Tak bardzo tęskniłem... - powiedziałem.

- Co ty tu robisz? - zapytała.

- Aaron groził, że jeśli nie przyjdę to on...

- Zamilcz! - warknął i  od razu rozpoznałem jego ton głosu.

Spojrzałem w stronę zmierzającego do mnie chłopaka. Podszedł blisko nas i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Byłem przerażony, ale starałem się to ukryć.

- Przyszedłeś. - stwierdził. - Jednak posłuchałeś.

- Obiecaj, że nie zrobisz mojej matce krzywdy.

- Dlaczego miałbym? -zaśmiał się.

Podszedł do mnie i omiótł wzrokiem całą moją sylwetkę. Wyciągnął rękę i zbliżył ją do brzucha. Cofnąłem się o krok, lecz ten przewrócił oczami.

- Mogę? - zapytał. - Przecież nie zrobię ci krzywdy, mała Omego.

Nie czekając na odpowiedź, położył rękę na moim brzuchu i się uśmiechnął. Po chwili ją zabrał. Spojrzał na tłum wilkołaków, którzy zaciekawieni zaczęli nam się przyglądać. Warknął coś do nich i po chwili nikogo już przy nas nie było. Została tylko nasza trójka.

- Czego chcesz? - zapytałem. - Po co miałem tu przyjść?

- Chcę szczeniaków. - powiedział bez ogródek. - Pomimo tego, że mnie zdradziłeś... Wybaczam ci. Możemy zacząć od nowa. Jestem w stanie wychować tego obcego szczeniaka jak własne. Zostań ze mną.

- N-nie! - zawołałem. - Nigdy nie wróciłbym do ciebie.

- Jeszcze zmienisz zdanie. - powiedział spokojnie. - Mówiłeś Harry'emu gdzie idziesz?

- Nie. Obiecałeś, że moja matka będzie bezpieczna.

- A czy kiedykolwiek naszej matce coś groziło? - parsknął śmiechem.

- Aaron... - zawołała kobieta.

- Zamknij się! - warknął. - To rozmowa między nami, odejdź.

- Nie zrobię tego...

- To go rozszarpię na kawałeczki, jak tak bardzo chcesz, matko. - powiedział z kpiną.

Kobieta spojrzała na mnie przepraszająco i odeszła w stronę budynku. Wciąż stałem w miejscu i nie mogłem się poruszyć. Dopiero po chwili przyswajałem słowa jakie padły. To wszystko musi być jakiś chory żart lub zły sen.

- ,,Matko''? - odezwałem się po dłuższym czasie.

- Wspaniała niespodzianka, czyż nie, Louis? - popatrzył na mnie z zachwytem. - Braciszku... jak to cudownie brzmi.

- A-ale dlaczego nie...

- Dlaczego nikt ci wcześniej nie powiedział? To proste. Oczywiście nasza kochana mamusia chciała powiedzieć ci to od dawna, ale nie mogła. Nasz ojciec jej zabronił. Ona wychowywała ciebie, on mnie. Potem całą watahę przejąłem ja. Bała się, że jeśli coś powie, to cię zabiję. Ty z kolei myślałeś, że jeśli mi się nie będziesz oddawał, to ja zabiję ją. Takie błędne koło, czyż nie?

- Aaron.. jak mogłeś ja...

- Władza, braciszku. Nigdy nie było silniejszego Alfy od naszego ojca. Przecież nie pozwoliłbym zmarnować tak dobrych genów. Obaj jesteśmy jego synami. Czy wyobrażasz sobie jak potężna byłaby nasza wataha, gdybyś dał mi szczeniaki?

Słuchałem w milczeniu i poczułem, jak robi mi się niedobrze. Odwróciłem się i zwymiotowałem na ziemię. Zacząłem przypominać sobie każdy jego dotyk, każde słowo. Jak on mógł mi to zrobić?  Byliśmy braćmi i on o tym wiedział i mimo to mnie wykorzystywał. Chciał mieć ze mną dzieci. To wszystko było chore. Dlaczego nasza matka w ogóle na to pozwalała? Jak mogła przyglądać się temu wszystkiemu w milczeniu?

- Dobrze się czujesz mały? - zapytał.

- Jak możesz w ogóle o to pytać?! - krzyknąłem. - Jesteś potworem!

- Nie dramatyzuj. Przecież było ci ze mną dobrze...

- Dobrze?! Gwałciłeś mnie i znęcałeś się nade mną. Byłeś moim bratem i ani na chwilę nie pomyślałeś, że to co robimy jest złe?

- Ja bym tego tak nie nazwał. - stwierdził.

- Dlaczego nigdy mnie nie oznaczyłeś? Przecież przez tyle lat...

- Ta dziwka mnie oszukała! Nasza matka... - warknął. - Mówiła, że jeśli to zrobię pozostaniesz bezpłodny, że sama natura nie pozwoli na taki związek i nie będzie szansy na szczeniaki. - kontynuował. - A ja za wszelką cenę chciałem je z tobą mieć. Oszukała mnie. Jesteś jeszcze za młody, aby to wszystko zrozumieć, ale to przyjdzie z czasem. Słyszałem o zrywaniu więzi, jest jeszcze szansa...

- Dlaczego to zrobiła? - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego. Wciąż byłem w szoku. Nie potrafiłem tego wszystkiego pojąć.  - Żebyś mógł mnie gwałcić dzień w dzień? - już nie mogłem pohamować łez spływających po moich policzkach.

- Dopiero, gdy zobaczyłem cię w sklepie zrozumiałem, że za późno. Powiedziałem jej o twojej ciąży, a ta szmata przyznała, że nie chciała abyś cierpiał i że kiedyś znajdziesz Alfę, która cię pokocha i się połączycie. Powiedziała mi to dzisiaj. Przez jej kłamstwo straciliśmy tyle lat. Moglibyśmy być już rodzicami, ale to nic. Naprawię to, Louis. - uśmiechnął się. - Tylko musimy poczekać aż urodzisz szczeniaka, chyba, że przyśpieszymy ten cały proces. Zaufaj mi mały. Wszystko będzie dobrze, trochę zaboli, ale potem będzie już tylko lepiej.


🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie ponownie kadeci/wilki/wodorosty!

Mama Lou powróciła ^.^

Ktoś się tego spodziewał?

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro