17. Krzyż harcerski to takie puzzle

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Osiemnasty lipca powitał nas ciepłym porankiem i mgłą. Zjedliśmy śniadanie razem z miłymi klerykami z Poznania, którzy opowiadali nam o tym, jak naprawiali koziołki z ratusza i po posiłku zebraliśmy się do sprzątania. Razem z Rudolfem uznaliśmy, że miotły to fantastyczny prototyp dla gitary i biegliśmy po salce, śpiewając „Oranżadę", podczas gdy Corona myła miejsce po wosku, który skapnął ze świeczek podczas kominka. Nasza drużyna zajmowała się ogarnięciem toalet i śmieciami, a młodsze dziewczyny grupowały jedzenie i myły menażki po śniadaniu, śpiewając przy tym piosenki z Disneya.

      — Siedzę na ławce, patrzę na słońce, chyba już dzisiaj nigdzie nie zdążę! — Usiadłem na obrotowym krześle z ukulele, a Szczap okręcił mnie dookoła salki. — Chyba już nigdy nie będzie lepiej! Nie będzie dobrze, więc się nie spieszę! — Ta piosenka brzmiała dziwnie, gdy się ją wykonywało z uśmiechem na ustach. Odłożyłem więc mój instrument i zabrałem się za porządkowanie stołów i krzeseł. Ignorowałem ciągnięcie przy klatce piersiowej i odśpiewywałem z Justyną naszą balladę o uciekającym słońcu. Napisaliśmy ją trzy lata temu podczas biwaku środowiska i śpiewaliśmy zawsze, gdy spędzaliśmy ze sobą więcej niż jeden dzień.

      — Musimy zorganizować w tym roku bankiet na obozie! Został tydzień i to będzie superowy tydzień! — Piotrowska podsunęła mi krzesełko, które ustawiłem obok pozostałych. — A ja chcę potańczyć w środku lasu! — Rozmarzyła się i usiadła na stole, machając nogami w powietrzu. — I chcę, żebyś zatańczył z Klarą! Tak! — Zachichotała, a ja spłonąłem rumieńcem.

      — Chyba podziękuję. — Podniosłem ją i zestawiłem na ziemię, czego skutki poczułem, gdy zabrakło mi na chwilę tchu. Przyjaciółka przytuliła się do mnie mocno. — Och, skąd tyle czułości w tobie, Justyno Anno Luizo Piotrowska? — Potargałem ją po ciemnych włosach, a ona tylko mruknęła coś cicho. — Narnia, przygotowanie do wędrówki! Czas – piętnaście minut! Chcę was widzieć w szyku apelowym!

***

      Szliśmy polną drogą z bagażem suwalskich wspomnień. Słońce grzało nam twarze, a usta zdobiły kolejne zwrotki „Warneńczyka". Pachniało lasem i żywicą, która lepiła się do ubrań i skóry. Dzisiejszy dzień miał być poświęcony przygotowaniu do biegu na młodzika i ochotniczkę, który odbywał się następnego poranka. Szczerze liczyłem na to, że Jakub Wąwóz przydzielił mnie na punkt z kimś fajnym lub przynajmniej z osobą, z którą mógłbym pogadać, a nie siedzieć przez siedem godzin w milczeniu. Nasz bieg na pierwszy harcerski stopień zawsze był prawie całodniowy, a punkty rozsiane były po dużym obszarze lasu, w którym się znajdowaliśmy. Ponieważ ZHP zgodziło się zrobić go z naszą organizacją, punktów zrobiło się więcej. Patroli także.

      Szum wiatru wplątywał się pomiędzy słowa piosenki. Szedłem przed moją drużyną i z daleka widziałem już szare i zielone poły namiotów. Corona dreptała za nami, śpiewając swoją piosenkę wędrówkową. Z tego, co pamiętałem, napisała ją Ida, będąc jeszcze zastępową.

Kiedy w górę wleci piasek, kiedy w deszczu słońca ślad.
W złote włosy niczym w kłosy wplącze się szalony wiatr.
Kiedy chmury przejdą góry, kiedy noc obudzi sny.
Nad Beskidy, nad Mazury wyruszymy właśnie my!

      Uśmiechnąłem się i zanuciłem razem z nimi. Chciałem już wrócić do podobozu, za którym zacząłem tęsknić. Może dlatego, że będąc w nim, byłem tak blisko Klary. Obiecałem sobie, że do końca obozu powiem jej to, co tak bardzo chciałem. Że...

      — Druhu, już prawie jesteśmy! — krzyknął Oskar, a ja wyrwałem się ze swoich myśli. Harcerze podbiegli nieco w moim kierunku i ucieszeni, zaczęli krzyczeć na przemian coś o naszym podobozie. Mały Stasio cieszył się, że w końcu odzyska swoje żelki, Marcel wyraził chęć pójścia spać, a Mikołaj i Hubert poprosili o ognisko z harcerkami. Typowo.

      Gdy znaleźliśmy się w podobozie, chłopcy porozchodzili się po namiotach i część z nich położyła się, by zasnąć po długim marszu. Byli zmęczeni, a do obiadu został jeszcze kawałek czasu, więc nie broniłem im tego. Rudolf uznał, że idzie się myć, więc usiadłem pod drzewem z książką pracy i zająłem się jej uzupełnianiem, w razie, gdyby hufcowy wymyślił sobie wizytację. Chciałem niedługo zakończyć obrzędowość i przejść do depionierki. Planowałem także przyrzeczenie dla kilku chłopaków, ale wszystko zależało także od tego, jak pójdzie im bieg. Liczyłem, że jak najlepiej – przez cały rok harcerski zrealizowali wszystkie wymagania, jakie im postawiłem. Oczywiście, były potknięcia, jednak starali się z całych sił.

      Przewróciłem kartkę, by uzupełnić plan dnia, gdy poczułem uderzenie w bok – Samanta usiadła obok mnie. Zdziwiłem się, bo przez praktycznie cały obóz nie mieliśmy kontaktu. Rudowłosa drużynowa zdawała się mnie unikać i czułem to. Wydawało mi się, że zacząłem jej w pewnym momencie przeszkadzać. A może byłem po prostu przewrażliwiony.

     — Hejka – naklejka, druhu drużynowy! — Legowska przeczesała włosy i oparła się o pień przy moim boku. Wzdrygnąłem się lekko, gdy jej pas od spódnicy trącił miejsce pod moim szwem. — Mam do ciebie pytanko. — zaczęła wesoło. Poczułem się niekomfortowo.

      — Słucham cię, druhno drużynowa. — Przełknąłem ślinę i klikałem długopis, który wysuwał i wsuwał głowicę do pisania. Sam nie wiem, dlaczego się wtedy denerwowałem. Może to przez poprzednie przemyślenia na jej temat.

      — Co powiesz na małe śpiewanki dziś wieczorem? Stęskniłam się za wami, wy słodkie ZHR-ciaki. — Poklepała mnie po policzku i uśmiechnęła się szeroko. — No i Henryk wyszedł z inicjatywą, więc uważam to za duży plus. — Uniosła dumnie głowę. — Dodatkowo, jeśli te argumenty cię nie przekonują, jutro jest bieg, więc twoje dzieciaki będą mogły odpocząć. Hm, co myślisz? Wcześniej będziemy robić zajęcia przygotowujące do biegu, więc to dobre zwieńczenie...

     Zastanowiłem się. Henryk przez kilka ostatnich dni wydawał się zapomnieć o całej sprawie między nami. Odkąd w nocy zaniósł Klarę do kadrówki, nasze relacje (jeśli można było to tak nazwać) były względnie dobre. Nie przyczepiał się już do mnie o choćby spojrzenie w stronę przybocznej, więc może rzeczywiście zszedł nieco z tonu i w końcu się ogarnął. Jeśli miało to pomóc w kształtowaniu jego dobrej postawy, byłem gotowy na te śpiewanki. Z drugiej jednak strony, czułem w tym zasadzkę i swego rodzaju próbę. Miałem wrażenie, że Patrolski obserwował to wszystko i wyciągał wnioski, o których nie miałem pojęcia.

      — Moi harcerze na pewno się ucieszą — powiedziałem po chwili namysłu. Wiedziałem, że moi podopieczni lubili Ekilore, więc chciałem kierować się ich dobrem. Miłek miał rację. Nie potrafiłem zdecydować, co dla mnie było dobre. Ale wtedy uważałem, że tak nie można, że nie o to chodzi w byciu drużynowym. — Po kolacji, może być? Wcześniej chciałbym zrobić swoje zajęcia, bo przez rajdy i pogodę część nam uciekła.

      — Pewnie. — Klasnęła w dłonie. — I nie gniewaj się tak na mnie. Chcę, żeby wszystko było dobrze. — Założyła włosy za ucho, a w jej głosie wyczułem nutę powagi. — Ja serio cię lubię. Tylko, no, mam dużo pracy. I kadra mi wariowała troszkę, Rudi ciągle nie ma czasu. — Jej uśmiech wydawał mi się szalenie sztuczny. — No, to do zobaczenia.

      — Czuwaj... — Popatrzyłem, jak wstała i pobiegła do swojego podobozu. Miałem wrażenie, że Legowska chciała przypudrować ogromną ranę, która tworzyła się w jej drużynie. Jednak puder jej uśmiechów uwypuklał ślady zaschniętej krwi.

***

      Prawo harcerskie było jedną z rzeczy, którą uwielbiałem tłumaczyć. Uznałem, że jedną z fajniejszych form, by przystępnie wpoić chłopakom nasz harcerski dekalog, to Jeden z Dziesięciu. Wyrecytowaliśmy więc z Rudim całe prawo, po czym ustawiliśmy trzy skrzynie na środku podobozu, tak, aby każdy zastęp miał jedną dla siebie. Zastępowi usiedli jako koła ratunkowe i narysowali dla swoich zastępów plakaty z totalnie głupimi tekstami dopingu np. Wkuwać PH, jak do szkoły, pokonajcie ich Anioły!

      Założyłem „szybkie okulary" i kolejno zadawałem im pytania typu „Komu służyć ma harcerz według pierwszego prawa harcerskiego. Odpowiedź a) Bogu i Polsce, b) Bogu i Kaczkom, c) Bogu, ludziom i Unii Polski z Litwą", a oni naciskali na polakierowane szyszki, po czym Rudolf wydawał jakiś przeraźliwy pisk na moim flecie. Bawiliśmy się przy tym przednio i nagrodziliśmy ich nawet podobnie jak w programie, czyli popakowaliśmy słodycze w fikuśne kuferki i poprosiliśmy Maćka Zawiszę, żeby przebrał się w długie, białe prześcieradło jak w sukienkę i wręczył im je. Dawno nie widziałem ich tak radosnych.

     — Kochani, kochani, nie wszyscy razem, ja już mam swojego kawalera. — Pisnął Zawisza, po czym roześmiał się i przeczesał blond perukę. — No, jestem w związku, Związku Harcerstwa Polskiego, moi kochani!

      Potem usiedliśmy do sznurów funkcyjnych. Powycinałem zdjęcia ludzi z naszego środowiska i poprzyczepiałem je w podobozie. Gdy znaleźli dane zdjęcie, musieli powiedzieć, jaki sznur nosi dana osoba. Robiliśmy go następnie z muliny i przyczepialiśmy do zdjęcia za pomocą zszywacza, którym Rudolf prawie zszył sobie dwa palce.

      Po przerwie na podwieczorek zajęliśmy się stopniami harcerskimi. Zebrałem wszystkich kandydatów na bieg, dałem im koperty i powiedziałem, że mają piętnaście minut, by znaleźć osobę z każdym ze stopni, które mieli tam wypisane. Mogliśmy mieć pewne trudności z damską HR, ale akurat do Corony przyjechała harcmistrzyni Amanda Bytnar wraz z Felkiem, który wizytował obozy ZHP, więc problem został rozwiązany. W czasie, gdy oni biegali po całym obozie, zadzwoniłem do Loczka, by spytać go o stan zdrowia Jana. Masse jednak nie odbierał, a to zdarzało się dość rzadko, więc nieco się zaniepokoiłem. Uznałem, że może Soplica będzie coś wiedział, więc zostawiłem Rudolfa na straży w podobozie (gdyby on, chociaż sam siebie upilnował, to byłby cud) i poszedłem w stronę zgrupowania.

     Pogoda tego dnia była piękna. Słońce wędrowało za drzewami i zerkało pomiędzy ich koronami na nasz obóz. Woda w jeziorze była ciepła i lśniąca, a ptaki siedziały na pomostku, jak gdyby przyglądając się jej i rozmawiając z falami, które tworzył przechadzający się po tafli wiatr. Szedłem z wyraźną ulgą, utulony tym pięknem i dobrem, jakie wyczuwałem w naturze.

     Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, zerknąłem w kierunku kadrówki Ekilore. Na placu apelowym siedział Henryk z całą drużyną i tłumaczył im, jak działają szyfry. Przyboczny świecił latarką na jakąś czarną tubę, próbując przedstawić jak używać Morse'a, a zastępowi rysowali wielką tabliczkę czekolady, po czym rozdawali kostki tej prawdziwej, jeśli ktoś odgadł, jaka literka jest w danym okienku. Patrząc na Henryka w tej sytuacji pomyślałem, że to dobry człowiek, który uwielbia ludzi, z którymi przebywa. Może niepotrzebnie tak go skreśliłem.

      Zbliżyłem się do pół kadrówki i stanąłem obok drzewa, przysłuchując się głosowi Samanty, który wychwyciłem spośród śmiechów i próśb o czekoladę.

      — Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? Masz w tej chwili wyjść z namiotu i iść tam poprowadzić te pieprzone zajęcia! — Legowska była wzburzona. Pierwszy raz usłyszałem z jej ust wulgaryzm. — Mam tego dość i jeśli się do cholery nie ogarniesz, całe środowisko dowie się, co odpierdalasz. — Zmroziło mnie. — Rozumiemy się? No, to uciekaj na zajęcia. — Jej głos znów brzmiał normalnie, wynaturzony nieco przez uśmiech.

      Odsunąłem się na drogę, by nie spostrzegła mnie przy swojej kadrówce, po czym spojrzałem na Klarę wychodzącą z namiotu. Przyboczna uśmiechała się i usiadła obok Henryka, kładąc mu rękę na ramieniu. Lewą dłonią wytarła twarz i potargała jedną z harcerek po włosach. Jakiś młodszy harcerz powiedział coś do niej, na co Riońska uściskała go. Jej koszula mundurowa w dalszym ciągu była pozbawiona zielonego sznura; letni wiatr trącał jedynie małą wstążeczkę.

      Klara uniosła na chwilę głowę i jej spojrzenie przebiło mnie na wskroś. Uśmiechnąłem się do niej, jednak dostrzegłem w jej oczach kontrast do tej iskry radości. Puściła mi oczko i odwróciła się w stronę Henryka, który posłał mi wzrok pełen pogardy, po czym pocałował dziewczynę w policzek. Momentalnie odsunęła się do harcerzy i zaczęła im coś tłumaczyć.

     Byłem zdumiony słowami Samanty i nie wiedziałem przez chwilę, co mam ze sobą zrobić. Miałem ochotę wejść do kadrówki i nakrzyczeć na nią, ale a) nie potrafiłem krzyczeć, i b) nie wiedziałem o co chodzi. Zabolał mnie tylko fakt tego smutnego uśmiechu, który założyła na usta Klara. Musiałem w końcu coś zrobić, a czułem się cholernie bezradny.

***

      Wróciłem do podobozu w momencie, gdy siedział tam już Feliks Masse, tłumacząc moim harcerzom symbolikę krzyża i lilijki na przykładzie wielkich puzzli, które wycinałem w nocy. Usiadłem z nimi w kole i popatrzyłem na drużynowego Burzy z zainteresowaniem. Byłem już harcerskim staruchem, ale lubiłem, gdy ktoś robił zajęcia, w których mogłem brać udział. Poprawiłem więc pastelową chustę i zachęciłem Masse do mówienia. Sam nieco uciekłem w myśli o tym, co zastałem przy Ekilore.

      — A więc — zaczął Loczek. — macie tu takie przekozackie puzzle. Bo w sumie krzyż to takie wielkie puzzle, co nie? Tylko nie łamcie go jak Lasecki. — chrząknął i spoważniał na chwilę. — No! I chciałbym, żebyśmy je razem ułożyli. Kto wie, co oznacza dany element, ten układa. Zastępowi i ryby głosu nie mają! — Roześmiał się. Rudolf ziewnął szybko i oparł się o mnie, przysypiając mi na ramieniu. Jego blond włosy połaskotały mnie w ramię, a oprawki okularów wbijały się w skórę. Przyboczny westchnął cicho; był zmęczony, więc poprawiłem go sobie na ramieniu i pozwoliłem, by zasnął.

      — No, chłopaki, dawajcie! — zachęciłem ich. — Kto ma wygrać, jak nie Narnia? Za Narnię?

       — I za ZHR! — odkrzyknęli, po czym poderwali się do układania krzyża. Masse patrzył na nich z troską i uśmiechem, który chyba nigdy nie schodził mu z twarzy w obecności dzieciaków. Puzzle latały po placu apelowym i harcerze ganiali za nimi, drąc się i śmiejąc jak wariaci.

      Drużynowy Burzy wstał i chodził pomiędzy nimi, tłumacząc im, że te liście laurowe, to wcale nie znaczy, że krzyż nosił Juliusz Cezar, a ziarnka piasku to nie to samo co te ziarnka z Biblii, które oznaczały dla Abrahama płodność. Dopingowałem moich chłopców z całych sił, jednocześnie starając się nie obudzić przyjaciela.

      Gdy Masse uznał, że są już „naumiani" symboliki, pobiegł do Vento, by ogarnąć im zajęcia z prawa, a my zrobiliśmy przerwę na dzwonienie do rodziców. Choć próbowaliśmy ich tego oduczyć i tak zawsze znajdował się ktoś, kto chciał zadzwonić i podzielić się wrażeniami. Nie mogliśmy więc tego zabronić.

      Rudolf obudził się, wziął ze skrzyni linki i powiedział, że obiecał Justynie zajęcia z węzłów, po czym poszedł w kierunku podobozu Piotrowskiej, a ja zostałem z bandą głodnych i sennych dzieciaków, które domagały się kolacji i śpiewanek. Obiecałem im więc, że jeszcze kolacja, ostatnie zajęcia i pójdziemy się bawić.

     Przyjaciel wydał mi się szalenie smutny. Zwykle buzia mu się nie zamykała i razem robiliśmy największe głupoty na świecie, a tamtego dnia był wyjątkowo senny i oderwany od rzeczywistości. Zmartwiłem się, bo nie chciałem dopisywać i jego do listy ludzi, o których się tak bardzo na tamtym obozie obawiałem.

***

      Zajęciami po kolacji miało być budowanie ognisk. Ziemia wyschła po ostatnich deszczach, więc warunki były idealne do robienia stożków, piramidek i studni, a także do rozpalania bez użycia benzyny, jak to kiedyś zrobiliśmy z Rudim. Przygotowałem więc garść zapałek i rozejrzałem się za suchymi igłami, które były dość dobrą podpałką. Starałem się unikać szyszek, bo czasami wystrzelały gwałtownie z ogniska, a oberwanie takową gorącą szyszkową bombą nie było przyjemne.

      Wyszedłem za podobóz, bo na jego terenie prócz zeriby, nie mieliśmy żadnych gałęzi. Schyliłem się właśnie, by pozbierać kilka patyków do pokazowego ogniska, gdy usłyszałem za sobą dźwięk łamanych gałązek. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem Klarę, opartą o drzewo i patrzącą na mnie z lekkim uśmiechem. Mundur ZHP wydawał się pusty bez zielonego sznura. Zauważyłem też, że pierwszy raz nie założyła spódnicy, a czarne spodenki. Przełknąłem ślinę i skierowałem wzrok na ziemię, gdyż speszyła mnie jej obecność. Przytuliłem do siebie naręcze patyków, jakby były najwspanialszym pluszakiem na świecie i zerknąłem w stronę podobozu.

      — Podobno potrzebujecie kogoś ze zgrupa do zajęć o ogniskach. — zagadnęła. Kiwnąłem głową, bo przecież prosiłem o to Soplicę. Weź się w garść, ty idioto! — Więc Wąwóz pozwolił mi przyjść.

      — Cieszę się — odparłem w najbardziej nienaturalny sposób na świecie. — To... ten... zaraz chłopcy wrócą od Jusi z mycia menażek i będziemy mogli zacząć.

      — Fantastycznie! — Odsunęła się od drzewa, a jej ruchy były dziwnie powolne. Zachwiała się i stanęła bliżej pnia. Zrobiłem krok naprzód, na co ona wyciągnęła rękę w uspokajającym geście. — Idziemy?

      — Dobrze się czujesz? Wyglądasz na osłabioną. — Zaniepokoiłem się. Jej wyblakłe oczy schowały się pod wachlarzem rzęs. — Mogę sam zrobić te zajęcia, a ty wrócisz do kadrówki, wypoczniesz i...

      — Nie! — przerwała mi gwałtownie. — Znaczy... bardzo chciałabym zobaczyć, jak sobie radzicie, rzadko mam styczność z drużyną ZHR w akcji. — Uśmiechnęła się i schyliła po kilka patyków. Miałem wrażenie, że ich ciężar ją przygniata. — No i potem mamy śpiewanki, więc już jestem na miejscu. — Kolejny uśmiech rozpogodził jej bladą twarz. — Chodźmy.

     Choć to było zaledwie kilka metrów, miałem wrażenie, że podczas naszego powrotu Klara upadnie co najmniej dziesięć razy. Była nienaturalnie blada i zachowywała się jak w gorączce, jednak wszelkie moje pytania zbywała. Już nawet użyłem argumentu, że studiuję ratownictwo, co było szczytem głupoty, ale ona tylko roześmiała się i szła dalej.

      Usiedliśmy na placu apelowym i zaczęliśmy układać pokazowe ogniska, podczas gdy chłopcy odkładali swoje menażki do namiotów. Stukot metalowych naczyń zmieszał się z trzaskiem patyków i świstem zapałek pocieranych o pudełka. Riońska z czułością przekładała patyczki i igły, jak gdyby dotykała kwiatów, a nie zeschniętych badyli. Przyglądałem się jej z sercem na dłoni, podziwiając jej smukłe palce, troskliwe spojrzenie i kosmyki złotych włosów. Choć jej dłonie przesuwały się wolno i co raz ziewała, to sprawnie szło jej tłumaczenie tego, jak obchodzić się z ogniem.

      — Gdy ułożycie je kolejno na sobie, o, w ten sposób, tak na przemian, to powstanie wam studnia. Do środka możecie włożyć suche igły, liście i wszystko, co dobrze i szybko się pali. Byle nie szyszki! Szyszki to przyszli harcerze! — Roześmiała się. Przy moich harcerzach była taka swobodna i czuła, że rozpływałem się w środku jak głupi. — O, widzicie? Teraz poproszę druha drużynowego o zapałeczki. Jak dziewczynka z zapałkami, co nie? — Moi zastępowi wpatrzyli się w nią jak w obrazek. Ja zresztą też, nie oszukujmy się. — I trzask! Gotowe! — Ogień błysnął pomiędzy patykami i ciepłe światło oblało nasze twarze. Na policzkach Klary pojawiły się łzy, które starła szybkim ruchem dłoni. — Wybaczcie, wzruszają mnie ogniska. — Uśmiechnęła się, choć słone krople spadały jej na wargi. — To od dymu. — Roześmiała się.

      Rudolf, który wrócił od Piotrowskiej, spojrzał na mnie, unosząc przy tym prawą brew. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia; coś tu nie grało i to dość mocno. Nastój Klary zmieniał się co chwilkę, była osłabiona i blada. Piotrowska ze swoją damską szczerością uznała, że to na pewno nie jest okres, bo podczas okresu to ona wszystkich nienawidzi, więc zaczynałem coraz mocniej się obawiać.

      Riońska pomagała właśnie Ogniokrzewowi ułożyć igły w środku stożka, gdy usłyszałem chrząknięcie przy bramie. Podniosłem się i rozłożyłem ręce, by zrobić jak najlepsze wrażenie, choć czułem, jak wypełnia mnie uczucie zażenowania.

      — Ekilore, witajcie w podobozie Narnii!

♡❁♡

Kochani moi!
Rozdziałów SM wyjdzie pewnie mniej niż przy OL, ale myślę, że się Wam spodobają. Poprawiajcie mnie j krzyczcie, gdyby coś było nie tak.

Jeśli ktoś potrzebuje inspiracji do zajęć, to może przydadzą się Wam moje pomysły z czasów bycia zastępową.

Jestem totalnie podekscytowana tym, co będzie dalej i nie mogę się doczekać,  by Wam to opisać! Miałam dodać rozdział w rocznicę aresztowania Rudego, ale pomyślałam, że może wtedy usiądę do AWNŚPPK czy coś.
Jak myślicie, co jest z Klarą? A sytuacja z Sami?
#teamSamanta czy #teamJustyna?

Mieliście bieg na stopień?

Buziaki! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro