18. To taka nasza tradycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Samanta i jej drużyna stanęli przy bramie, obserwując swoją przyboczną, siedzącą z Mikołajem i Stasiem. Blondynka zdawała się ignorować fakt, że jej podopieczni byli tak blisko i zajęła się mówieniem chłopcom o tym, które drzewo najlepiej się pali i dlaczego kora brzozowa jest taka fantastyczna. Legowska przewróciła oczami i spojrzała na mnie z oczekiwaniem. Fakt, byłem gospodarzem tego bałaganu.

      — Proponuję, byśmy usiedli w kręgu, dobrze? — Klasnąłem w dłonie. Moja drużyna oderwała się od Klary i powiodła oczyma po Ekilore. Wystarczyła chwila i rozbiegli się do namiotów po karimaty i śpiewniki. Rudolf wszedł do kadrówki po gitarę, omijając Samantę szerokim łukiem. Przez głowę przemknęło mi, że się pokłócili, jednak nie chciałem tego tematu poruszać przy dziewczynie; uznałem to za niestosowne. — Gotowi? Ekilore, chodźcie, siadajcie! — zachęciłem naszych gości, najlepiej jak potrafiłem.

      Henryk spojrzał na mnie ozięble, po czym usiadł przy jednej ze swoich zastępowych. Klara zagasiła ognisko i otrzepała ręce, po czym podniosła się. Legowska momentalnie poderwała się z miejsca i podeszła do przybocznej z gotową mową na ustach. Czułem, że nie jest zbytnio zadowolona z zachowania swojej funkcyjnej.

      — Klara, słońce, chodź, usiądziesz z kadrą — powiedziała z uśmiechem. Riońska cofnęła się lekko, a ja przytrzymałem ją ramieniem. Dziewczyna zachwiała się i położyła dłoń na mojej piersi, jak gdyby szukając oparcia. Przełknęła ślinę i posłała mi szybkie spojrzenie, z którego starałem się wyczytać jakąkolwiek informację. Niestety tego harcerstwo nie uczy przy szyfrach.

      — A może... — zawahałem się. — przemieszamy ludzi? Uwaga, kochani, jednak jeszcze nie siadamy, czas na pląsik! — Wyszedłem na środek i zakręciłem się. — Kto z was zna „Pingwinka"? — Podskoczyłem. — O, jak przyjemnie i jak wesoło w pingwinka bawić się, się, się! Raz nóżka lewa, raz nóżka prawa, do przodu, do tyłu i raz, dwa, trzy!

      — Czy ja usłyszałam „pingwin"? — Piotrowska, idąca akurat z harcerkami na mycie, wbiegła do podobozu z piskiem i wskoczyła mi na plecy. — Najlepszy pląs na świecie, aj! Gramy!

      Pokazaliśmy więc, jak się w to gra, po czym zaangażowaliśmy Narnię i Ekilore. W duszy modliłem się, by Klara wylądowała jak najdalej od Samanty, bo czułem między nimi napięcie. Dostrzegłem, że Riońska unikała jej od sytuacji w kadrówce i zacząłem rozmyślać, czy takich akcji nie było wcześniej, przez co przyboczna mogła nie chcieć tam spać i uciekała do chatki. Dodatkowo Samanta wydała mi się bardzo zaborcza. Postanowiłem, że porozmawiam o tym z Miłkiem, gdy będę miał wolną chwilę. Drużynowy znał ją dłużej i umiał spojrzeć na tę sytuację szerzej.

      Skakaliśmy już wszyscy po całym podobozie i śmialiśmy się, kiwając jak pingwinki. Nawet Patrolski się ożywił i porwał jedną z zastępowych do tańca. Gdy usiedliśmy ponownie w kręgu, zauważyłem, że mam obok siebie Klarę. Serce uderzyło mi mocniej o klatkę piersiową i poczułem palące gorąco na policzkach. Sięgnąłem po ukulele, a Rudolf strojący gitarę, przysiadł przy Hubercie. Usłyszałem pierwsze dźwięki „Ballady o krzyżowcu", którą mieliśmy zwyczaj zaczynać wieczory na tym obozie i oparłem dłonie za sobą, prostując plecy. Samanta patrzyła na mnie przez chwilę, po czym przeniosła wzrok na senną Klarę, która ledwo trzymała się w pozycji siedzącej. Oparła się o moje ramię: prawą ręką przytrzymałem ją z tyłu. Patrolski rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, więc tylko przesunąłem się bardziej w jej stronę, by nie opadła na ziemię i zająłem się instrumentem.

      — Jako gospodarze, chcielibyśmy zadedykować gościom naszą ukochaną piosenkę. — powiedziałem, uśmiechając się do Samanty. — Poprosimy o „Czwartą nad ranem". — Skinąłem w stronę Szczapa i przejechałem dłonią po strunach ukulele, puszczając Klarę. Cichy i spokojny dźwięk usiadł pomiędzy nami i zakołysał się na ustach harcerzy i harcerek.

Czemu cię nie ma na odległość ręki?
Czemu mówimy do siebie listami...
Gdy ci to śpiewam, u mnie pełnia lata.
Gdy to usłyszysz, będzie środek zimy...

      Ta piosenka była o nas. Była o tęsknocie, którą odczuwałem w nocy, budząc się pomiędzy wartami i szukając jej dłoni obok siebie. Co noc dotykałem jedynie szorstkiej brzozy, która stanowiła pion mojej pryczy. Byłem dzieckiem, które nie umiało określić swoich uczuć, a jednak ich pragnęło. Wiedziałem, że nie przypominam tych wszystkich chłopaków, w jakich zakochiwały się dziewczyny. Nie byłem bad boy'em, chłopcem bez zasad, wariackim i szarmanckim mieszkańcem przedmieścia czy pełnym tajemnica przystojnym casanovą. Byłem tylko harcerzem z fletem, ukulele, jednym płucem i tęskniącym sercem.

Może sen przyjdzie?
Może mnie odwiedzisz?

      Klara zamknęła oczy i czułem tylko, jak jej głowa unosi się wraz z moją dłonią, targająca struny. Przygryzłem wargi w konsternacji i śpiewałem cicho, ważąc każde słowo. Ta stara piosenka była moją modlitwą, moją chwilą sacrum i moim marzeniem. Rudolf wczuł się w grę na tyle, że wszyscy patrzyli tylko na niego. Nawet Henryk wyglądał na uspokojonego piosenką.

      — Dziękujemy i chcielibyśmy nieco wprowadzić was w tematykę naszej patronki, więc poprosimy „Hej, chłopcy, bagnet na broń!" — powiedziała Samanta, gdy skończyliśmy tę poranną balladę. Blondynka podniosła głowę z mojego ramienia i przełknęła ślinę. Zaczęliśmy grać, a jej głos wplątał się pomiędzy inne.

Hej, chłopcy, bagnet na broń!
Długa droga, daleka przed nami...

      Ja jednak słyszałem tylko te dźwięki przy mnie. Jej delikatny, melodyjny i wypełniony jakimś dziwnym lękiem sopran. Splotła dłonie i patrzyła się na swoje buty, gdy wokół tętniły dźwięki powstańczej pieśni, którą znałem z windy w Muzeum Powstania Warszawskiego. Pagon pozbawiony sznura patrzył na mnie ośmiopłatkowym słonecznikiem. Poniżej znajdowała się plakietka Ekilore – połowa słońca i połowa słonecznika z kotwicą Polski Walczącej w środku, a także naszywka kursu metodycznego. Sam kończyłem Prochownię i Agricolę, więc ucieszyłem się, że Klara także kształciła się w kierunku metody. Może Samanta chciała przekazać jej drużynę? Może wtedy jeździlibyśmy razem na obozy...

      — Czas na iskierkę! — Zreflektowałem się po chwili, że skończyła się piosenka i czas zacząć dalszą część śpiewanek. — Proponuję, żeby zaczęły ZZ-ty. — Pogładziłem Riońską po dłoni. Uśmiechnęła się i ziewnęła. — Trzy osóbki, a potem pląsamy i tym razem wybierają Słoneczniki! — Czułem, że atmosfera między mną a Samantą była napięta. — Zastępowi Ekilore, macie pierwszeństwo.

      — To ja poproszę „Jam wiosenny" dla druha Witka. — Ula, zastępowa Amor, uśmiechnęła się promiennie do mojego zastępowego. Chłopak spuścił wzrok, na co jego podopieczni zaczęli puszczać do siebie porozumiewawcze oczka. Klara zaśmiała się cicho i splotła swoje palce z moimi, przesuwając kciukiem po mojej skórze. Poczułem dreszcz, który szybko przeszył mi ciało. Uniosłem nasze ręce i, gdy reszta zajęta była skandowaniem „gorzko, gorzko" do Uli i Witka, ucałowałem wierzchnią część dłoni Klary. Riońska spłonęła rumieńcem, a jej zmęczone oczy przysłoniły długie rzęsy. Znów oparła się o moje ramię i patrzyła przed siebie, na Anastazję i Huberta, którzy rozmawiali cicho pod czujnym okiem Oskara i Wojtka. Samanta zerkała co raz na Rudolfa, jednak ten prędzej wszedł w rozmowę z Henrykiem, niż na nią spojrzał. Z tego, co wywnioskowałem z jego rozmowy z siostrą, pokłócili się o coś bardzo i urażony Szczap obnosił się z tym.

      — Druhno, a wiesz, że druh Edmund nie pozwolił nam zepsuć twojego ogniska? — Mały Stasio wpakował się pomiędzy nas i spojrzał na Klarę. Przyboczna uśmiechnęła się z trudem i powoli wypuściła powietrze. — Ja to myślę, że druh Edmund druhnę bardzo lubi. — Spojrzał na mnie. — Prawda, druhu? — Otoczył mi rączkami szyję i przytulił się do mnie mocno. Poklepałem go po pleckach i posadziłem sobie na kolanach, dając mu ukulele do potrzymania. Chłopczyk trącił niedbale struny, wierząc, że wydadzą jakiś sensowny dźwięk.

      — Pomówienia. — Roześmiałem się. Dziewczyna przeczesała włosy i spojrzała na resztę kręgu; piosenka się zmieniła i teraz wybrzmiewał „Bieszczadzki trakt". — Ładnie to tak na własnego druha gadać? — Połaskotałem malucha, na co ten zaśmiał się radośnie i jeszcze mocniej mnie przytulił. — No, ktoś tu będzie zmywał gary po Rudolfie i czyścił toi'ki! — Potargałem go po jasnych włoskach. — Dobra, uwaga, teraz słuchamy, ty gaduło.

      — Ale druh powie druhnie Klarze? — Maluch obrócił głowę w moją stronę. Posłałem krótkie spojrzenie w stronę Riońskiej, a ona wzruszyła ramionami i rozpogodziła się, słuchając nas z zainteresowaniem.

      — Co powiem? — Włączyłem się dosłownie na chwilę w trzecią zwrotkę „Bieszczadzkiego traktu".

      — Że ją druh ko-aaa! — Pisnął, gdy zakryłem mu buzię dłonią i prawie wysmarkał mi się ze śmiechu w rękę. Cały krąg popatrzył na nas z rozbawieniem, nawet Sami szczerze się uśmiechnęła. Dopiero wtedy Rudolf na nią spojrzał.

      Dwadzieścia minut później zaczęliśmy śpiewać „Jaki był ten dzień", gdy spostrzegliśmy, że dzieciaki ziewają. Zerknąłem na zegarek; musiałem jeszcze wygospodarować zastępowym czas na mycie, więc wstałem powoli i klasnąłem w dłonie. Wszystkie oczy powędrowały w moją stronę, więc przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się.

      — Dziękujemy Słonecznikom za wspólne śpiewanie. Sądzę, że razem wygralibyśmy The Voice Of Poland czy Mam talent!. Niestety, nawet takie gwiazdy muzyki biesiadnej jak wy muszą chodzić spać. Zbieramy się więc, a drużynie druhny Samanty dziękujemy. Do du, do du...

      — Do dużej doszli wprawy! — odkrzyknęli podopieczni i zaczęli zbierać karimaty.

      — Narnia, za pięć minut zbiórka na modlitwę! — krzyknąłem, po czym, biorąc gitarę, podszedłem do Samanty. Rudowłosa poleciła Henrykowi, by zabrał drużynę na mycie, po czym popatrzyła za Rudolfem, idącym z moim ukulele do kadrówki. — Wyjaśnisz mi, co się dzieje? — Skinąłem głową na przybocznego.

      — Pokłóciliśmy się. Nie mam czasu, jestem drużynową, muszę ogarniać własną drużynę. Jechanie na obóz z osobą, z którą jesteś, byłeś, Bóg wie co robiłeś w związku to beznadziejne rozwiązanie — odparła. — Ale będzie dobrze. — dodała po chwili z uśmiechem. — I dzięki za śpiewanki, było superancko! — Przybiła mi piątkę. — Do jutra, widzimy się na biegu, Miód!

      Powiodłem za nią wzrokiem, gdy podbiegała do idących Słoneczników i coś szepnęła do Henryka. Zacisnąłem palce na gryfie gitary i poczułem chłód strun. Odwróciłem się i poszedłem w stronę kadrówki, by odłożyć instrument i jednocześnie zobaczyć, co dzieje się z Rudolfem. Przyboczny siedział na pryczy z konspektem biegu na stopień i patrzył się na niego smutno. Usiadłem obok niego i położyłem mu dłoń na ramieniu. Uśmiechnął się lekko i wytarł nos, po czym oparł mi głowę o rękaw. Na stole leżała koperta z wyczynem na HO dla niego. Miał znaleźć garniak i przepłynąć się małym jachtem. Wymyśliłem to po tym, jak wspólnie obejrzeliśmy Titanica, uznając to za najbardziej niemęski film na świecie.

      — Idź spać, pożegnamy dzień bez ciebie, dobrze? — szepnąłem, okrywając go kocem. — I nie przejmuj się Legowską.

      — Naprawdę jestem gorszy tylko dlatego, że nie mam granatowego sznura? — Pociągnął nosem. Pokręciłem przecząco głową i podałem mu termos z herbatą rumiankową z miodem. Pani Zosia, nasza kucharka, uważała, że wszystko można wyleczyć rumiankiem i w kuchni ciągle pachniało miodem i ziołami.

      — Jesteś najlepszy bez granatowego sznura. Patrz, zielony sznur to trawa, trawa, po której chodzą ludzie, gdzie rosną kwiaty, gdzie żyją zwierzęta. Ile musi znieść taka trawa? A niebo? Niebo tylko nosi na sobie słońce, gwiazdy, planety, ono się tylko przygląda, ładnie wygląda. Ale to trawa jest tą, która znosi cały ten świat, rodzi się z nim i umiera. Niebo tylko pochmurnieje. — Pocieszyłem go. — Samo niebo jest beznadziejne. Ktoś przecież musi oglądać je z perspektywy trawy. Leć spać. Odpocznij, jutro jest bieg, druhu ćwiku. — Kolejny raz uśmiech wszedł mi na usta. Szczap pokiwał głową. — Dobranoc. — Zgasiłem latarenkę w kadrówce i wyszedłem na zewnątrz, biorąc małe Pismo Święte i zapałki ze stołu.

      Ciemny podobóz otulił mnie swoim spokojem. Podszedłem do kapliczki i wyprostowałem lonty w świeczkach, by je zapalić. Przed tym popatrzyłem się z troską na drewniany krzyż i poprawiłem go, by stał pionowo, po czym odpaliłem zapałki i małe płomyczki błysnęły pod Tym Jedynym. Zamknąłem oczy i skupiłem się na indywidualnej modlitwie. Serce paliło mnie z tęsknoty i bólu, nad którym nie umiałem zapanować, nie potrafiłem go uleczyć.

      Coraz bardziej się gubiłem i trwający obóz mi tego nie ułatwiał. Niejeden, który czytałby moje myśli, pewnie przewróciłby oczyma i odszedł, wyklinając. Ale taki byłem, choć przecież nie chciałem.

      Szukałem miłości, bo bez niej nie byłem w stanie żyć. Ten kto nie kocha, ten nawet się nie narodził, bo przecież miłość jest źródłem prawdziwego życia. A ten kto nie żyje miłością, umiera. Prawdziwa śmierć jest wtedy, gdy serce przestaje kochać.

      Kaszlnąłem i otworzyłem Pismo Święte, szukając cytatu, który mógłbym wpleść w pożegnanie dnia. Kartkowałem właśnie Księgę Psalmów, jedną z moich ulubionych ksiąg Starego Testamentu, gdy usłyszałem kichnięcie obok siebie. Podniosłem głowę i zobaczyłem Klarę, wpatrzoną w jaśniejące świece. Dziewczyna wodziła zielonobrązowymi oczyma po drewnianym krucyfiksie i zaciskała usta. W jej oczach szkliły się łzy, a blada skóra miała na sobie znamiona zmęczenia; szczególnie szare pasma pod oczami o tym informowały.

      — Mogę zostać z wami na modlitwie? — zapytała cicho. Schowałem zapałki i spojrzałem w te zmęczone oczy, które ugięły mi kolana swoim bólem spod rzęs. — Proszę. — dodała, a ja kiwnąłem głową, bo właśnie chłopcy wychodzili do kapliczki.

      Stanąłem przy krzyżu i otworzyłem Pismo Święte na fragmencie, który wybrałem. Kartki zaszeleściły, a wersety, które podkreślałem swego czasu ołówkiem, odbiły się od moich oczu. Chrząknąłem i powiodłem spojrzeniem po harcerzach. Niektórzy ziewali, ale jeszcze trzymali się na nogach.

      — „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja Was pokrzepię". — odczytałem fragment z Ewangelii według świętego Mateusza. — Przed wami trudny dzień. Nie jeden raz możecie zatrzymać się, powiedzieć „hej, to wszystko jest bez sensu, nie idę dalej". Możecie zawrócić albo chcieć iść w inną stronę. Jednak, gdy naprawdę poczujecie, że nie dajecie rady, że to was wykańcza... Idźcie do Niego. Idźcie do Niego swoim sercem, a stopami po tym świecie, dalej. Idźcie i krzyczcie „pomóż mi, ratuj, Panie, ratuj mnie!". On słyszy krzyk Waszego serca, ale słyszy też jego szept pomiędzy łzami. — zakończyłem. — I chciałbym zostawić was z tą myślą o trudzie i przychodzeniu, o drodze i Panu. Wyśpijcie się. Wartujcie dobrze. I czuwajcie. — Zamknąłem Księgę i spletliśmy dłonie. Palce Klary wstrząsnęły mnie swoim chłodem. — Zaśpiewajmy „Idzie noc".

      Gdy śpiewaliśmy tę piękną piosenkę na pożegnanie dnia, patrzyłem na ich twarze. Na oczy, które przymykały się ze zmęczenia, na dłonie, które przesuwały palcami po rękach sąsiadów, na zmierzwione włosy. Wiedziałem, że gdy będzie im źle, przyjdą i do mnie. Wtedy myślałem, że ufają mi na tyle. Byłem tego pewny.

      Gdy uścisnęliśmy sobie dłonie, przeszedłem do naszej wieczornej tradycji. Co wieczór kreśliłem każdemu z nich znak krzyża na czole i posyłałem spać. Pozostali więc w kręgu, a ja podchodziłem do nich kolejno i żegnałem ich krótkim „dobranoc, druhu". Po tym geście odchodzili z kręgu i wracali do namiotów. To było nasze wieczorne rozesłanie.

      Dochodząc do końca kręgu, zobaczyłem, że Klara wciąż w nim stoi. Poczułem, że dreszcz przeszedł moje ciało, jednak w dalszym ciągu żegnałem harcerzy. Antek przytulił mnie nawet i powiedział, że on chce wartę o drugiej, jaką uznawało się od lat za najgorszą.

      Stanąłem przed Riońską i popatrzyłem na nią z troską, którą rozcieńczał smutek. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, a w tym uśmiechu zobaczyłem nasze zimowisko, mróz i słońce, śnieg na parapecie i stare pianino pod oknem. Powoli uniosłem rękę i nakreśliłem jej znak krzyża na czole. Palce mi drżały i serce waliło jak głupie, gdy odsunąłem się od dziewczyny.

      — Dobranoc, druhno — powiedziałem z wielką gulą w gardle. — To taka nasza... tradycja.

      — Dobranoc, druhu. — Uniosła się na palcach i pocałowała mnie w policzek. — To taka nasza tradycja. — Opadła na palce, a ja, tknięty jakimś idiotycznym impulsem, przytuliłem ją mocno do siebie. Wzdrygnęła się, ale objęła mnie lekko. Jej chuda postać prawie wymykała mi się z ramion. Smukłymi palcami gładziła mnie po plecach, po czym, kładąc głowę na mojej piersi, ułożyła jedną dłoń obok swojej twarzy i delikatnie jeździła palcami po mojej klatce piersiowej. Zakołysałem się z nią lekko i poczułem, jak mój mundur staje się mokry od łez. Pogłaskałem ją po głowie jak dziecko i tuliłem do siebie.

I teraz jesteś na odległość ręki.
I nie mówimy do siebie listami...

      — Druhu, pójdziesz ze mną umyć zęby? — Usłyszałem głos Stasia. Odsunęliśmy się z Klarą od siebie i, zakłopotany, spojrzałem na mojego harcerza. — Twoja dziewczyna może iść z nami, jak chce. Lubisz Colgate czy Elmex? — zwrócił się do Riońskiej, która roześmiała się cicho i założyła pasmo włosów za ucho.

      — Już idziemy. — zapewniłem chłopczyka, po czym zdmuchnąłem świeczki. — To co, druhno Klaro Riońska, Colgate czy Elmex? To poważna decyzja, uważaj. — Zaśmiałem się.

      — Absolutnie Elmex, w końcu ma myszkę na opakowaniu, jest przesłodka! — Pogłaskała blondaska po główce i spojrzała na mnie z uśmiechem. Prawdziwym uśmiechem.

      Gdy wystawiła się już warta i harcerze poszli spać, wzięliśmy Stasia i powędrowaliśmy w kierunku myjalni, by mały w spokoju wypucował ząbki. Jego opiekunowie zastępczy mieli kręćka na tym punkcie, więc musiałem go z tym pilnować. Szliśmy ciemnym placem apelowym, a potem drogą obrośniętą mleczami. Wszędzie nad tym jeziorem dmuchawce, co dawało przepiękny widok, gdy się któryś trąciło.

      Słychać było pohukiwanie sów i delikatny szum drzew. Nad zgrupowaniem powiewała biało-czerwona flaga i paliło się ognisko. Jakub Wąwóz, wywodzący się z „Watry", zawsze rozpalał w nocy ogniska w zgrupowaniach i kazał warcie je podtrzymywać.

      Poszliśmy nad wodę z jedną z misek, by blondynek wypłukał buzię. Gdy przykazywałem małemu, by wyszorował dokładnie jedynki, Klara zdjęła buty i powoli weszła w chłodną toń. Woda plusnęła cicho, gdy zderzyła się z jej stopami. Dzieciak zachichotał, gdy przyboczna ukucnęła i przyglądała się czemuś w wodzie. Po chwili klasnęła pomiędzy zimne fale i schowała coś pomiędzy dłońmi, zostawiając małą przestrzeń pomiędzy palcami. Wyszła na piasek i skinęła na Stasia, by do niej podszedł. Harcerz spojrzał na jej dłonie, pomiędzy którymi trzepotała malutka, czerwona rybka. Klara uśmiechnęła się, puściła jej oczko, po czym wypuściła ją do wody ku uciesze chłopca.

      — Moi rodzice kupili rybki, jak stresowałam się przed maturą. Patrzenie na nie dodawało mi otuchy i spokoju — powiedziała po chwili. — Małe, kolorowe, wolne od tego wszystkiego. Zjadające glony... — Dodała mniej melancholijnie, na co roześmialiśmy się ze Stasiem. Wziąłem chłopca na ręce i zwróciłem się w stronę obozu. Riońska oparła się na moim ramieniu i przez chwilę wodziła palcami po mojej dłoni.

      — A potem zdechły? — dopytał Stasio z rozbrajającą szczerością. Przewróciłem oczyma i pstryknąłem go w nos.

      — Uciekły. — Zapatrzyła się w las przed nami, w ciemne niebo i gwiazdy, które budziły się do światła na czerni nieboskłonu.

      W tamtym momencie mógłbym powiedzieć, że wyglądaliśmy jak rodzina. Jakbyśmy byli ze sobą od lat i na lata. Ale to była tylko noc na obozie harcerskim, a takie noce były bogate i w cuda, i w dziwy.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Dziś rocznica Akcji pod Arsenałem. W ten niezwykły dzień chciałabym znów zabrać Was na obóz nad Sajnem. ♡

Lubicie Stare Dobre Małżeństwo? Jeśli tak – którą piosenkę najbardziej?

uwielbiam małe gesty między Klarą i Edziem, jejciu!

Kocham Was mocno, skarby!
Czuwaj!

P.S. Nazwa Ekilore oraz wszystko co związane z obrzędowością tej drużyny jest objęte prawem autorskim. To samo z Coroną i Narnią. Proszę o nie wykorzystywanie tego. I to tak poważnie proszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro