21. Chciałam mu oddać nożyczki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      — Nie wiem. — Popatrzyła na spowite ciemnością jezioro, a jej głos mieszał się ze szlochem. — Myślałam, że nie będę musiała się tłumaczyć, ja... — zawahała się, a jej następne słowa roztrzaskały całą moją wiarę w drobny pył. Odsunęła się lekko ode mnie. — Ja już mam dość. Dość tego, że nie możesz płakać, nie możesz mieć gorszego dnia, nie możesz krzyczeć, cierpieć. Musisz być idealna, oddziaływać pozytywnie. Pieprzę oddziaływanie pozytywne! — krzyknęła, po czym przestraszyła się własnych słów i schowała twarz w dłoniach. — Nienawidzę tego wszystkiego, nienawidzę tego cholernego krzyża, który znaczy dziś tylko tyle, że umiesz lizać dupę drużynowemu. Nienawidzę tych ludzi, dla których liczą się pierdolone składki, dla których jesteś cyferką w ewidencji, a twoje wszystkie starania są do diabła!

      — Klara, poczekaj, spokojnie... — Choć wiedziałem, że powinna się wygadać, to bałem się, że zaraz ktoś usłyszy. Chyba lepiej dla niej by było, gdyby całe zgrupowanie się tu nie zlatywało. Gdy mówiła, napisałem tylko szybko do Soplicy. „Kuba, musisz jutro iść do Ekilore. To sprawa życia i śmierci".

      — Byłam spokojna. — odparła. — Byłam cholernie spokojna, posłuszna, karna, uśmiechnięta, grzeczna i nieznośna dla normalnych ludzi. Męczyłam się z tym cholernym uśmiechem, podczas gdy łzy spływały mi po gardle. Ale była idealna. Idealna na zbiórkach, na forach harcerskich. Idealna. Byłam taka, bo moja kochana drużynowa faszerowała mnie lekami, żeby nikt przypadkiem nie spostrzegł, że jest nie tak. W walonym Ekilore nic przecież nie jest nie tak! Jest idealnie! — Opadła na deski, uderzając czołem i pion pomostu. Stróżka krwi spłynęła jej z łuku brwiowego, co spowodowało jeszcze większy płacz. — Jest idealnie... — Płakała. Nie wiedziałem, co mam robić, czułem się bezradny. Teoria ze studiów okazała się niczym w obliczu nocy i jej łez.

      Powoli przysunąłem się do dziewczyny i dotknąłem ręką jej czoła. Było rozpalone, miała wysoką gorączkę. Poparzyła na mnie i usta jej zadrżały. Schowała twarz w dłoniach i szeptała głuche „przepraszam", choć przecież za nic jej nie winiłem. Otuliłem ją tylko mocniej kocem termicznym i sam miałem ochotę rozpłakać się nad tym wszystkim, co powiedziała, bo to było tak prawdziwe.

      Harcerstwo, w którym obecnie byliśmy, przypominało gnijące jabłko, które poznało, że jest symbolem grzechu. Skosztowaliśmy go i uzależniliśmy się od jego słodyczy, która powodowała próchnicę w naszych sercach.

      — Samanta straci funkcję, obiecuję ci. — powiedziałem po chwili namysłu. Dziewczyna powoli wciągnęła powietrze, choć spazmy wstrząsały jej ciałem. — I... i napiszę do naczelnictwa o krzywdzie, jaką ci zrobiła. Klara... — Delikatnie uniosłem jej głowę, kładąc dłoń pod jej podbródkiem. Drugą ręką zacząłem wycierać krew z jej czoła, po czym wyjąłem plasterek z apteczki i nakleiłem jej na ranę. — Co ona ci podawała?

      — Leki, które brałam w kwietniu. Odstawiłam je na obóz, nie chciałam być przy dzieciach na prochach. Głównie na uspokojenie... W czerwcu już było w porządku, czasem tylko to wracało... A-ale dla niej b-byłam zła. Bo się nie ś-śmiałam. Bo p-płakałam. Bo uciekałam i-i... — Opadła na moją pierś, dławiąc się łzami. Tuliłem jej mokre ciało do siebie i próbowałem uspokoić tą małą kulkę nerwów, które ciągnęły się jak włóczka przez cały obóz.

      — Chodź, musisz się przebrać, jesteś zziębnięta. — Podniosłem się powoli, unosząc ją za łokcie. Przylgnęła do mnie jak wystraszone dziecko, zaciskając nerwowo dłonie przy mojej klatce piersiowej. — Klaruś, tylko się przebierzesz. Chodź. — mówiłem łagodnie, spokojnie. — Pójdę po twoje rzeczy, dobrze? — Pogładziłem ją po głowie. — Nie bój się. — Przytuliłem ją znów do siebie i zakołysałem się lekko. — Zaraz wszystko mi powiesz, no, już. Jeszcze chwilkę, wytrzymaj. — Zdjąłem swoją chustę i wytarłem jej łzy jej zieloną częścią. Mógłbym wtedy powiedzieć, że wytarłem jej oczy nadzieją.

      Zaprowadziłem ją pod obóz Słoneczników i spojrzałem na bramę, która górowała w ciemnościach. W tamtej chwili wydawała mi się przerażająca i odpychająca. Dziewczyna opatuliła się złotą folią, mówiąc przy tym, że wygląda jak Ferrero Rocher. Próbowała odreagować to, co się przed chwilą stało i rozumiałem to. Z tego, co pamiętałem, to była jedna z reakcji. Odrzucenie i próba obrócenia tragedii w żart. Posadziłem ją więc przy drzewie i po cichu wszedłem do kadrówki Samanty.

      Na stole leżały jakieś pudełeczka i słoik z wypaloną świeczką. Prycz Klary była idealnie pościelona, śpiwór rozłożony, koc gotowy, by się nim okryć. Spojrzałem na „kombajn", jak to oni nazywali półki, po czym zabrałem z niego jakąś dłuższą sukienkę. Riońska nie brała na obóz prawie żadnych spodni, a nie chciałem robić rabanu, bo to mogłoby obudzić Legowską, która już i tak mruczała coś pod nosem. Sięgnąłem też po koc i rzuciłem okiem na kosmetyczkę drużynowej. Była otwarta i w środku leżało pudełeczko jakiegoś leku z literą D na początku nazwy. Wziąłem go i rzuciłem okiem na opis, pokręciłem głową z rezygnacją, po czym wcisnąłem go do kieszeni i wychodząc z podobozu, wrzuciłem do kosza.

      W milczeniu przeszliśmy z Riońską do toi'ków, by mogła się w spokoju przebrać. Oparłem się o drzewo i patrzyłem na ciemny las, próbując przyswoić to, co się zadziało. Klara chciała się zabić. Cholera, chciała się zabić i prawie zrobiła to na moich oczach. Nie mogłem w to uwierzyć, to była czysta abstrakcja. Dziewczyna, którą tak bardzo pokochałem leżała na pomoście, zalewając się łzami, a ja nie znałem ich źródła, choć domyślałem się, że było nim pęknięte z jakiegoś powodu serce. Bo przecież miłość jest źródłem.

      Gubiłem się w tym, co się tu działo. Samanta podawała jej antydepresanty, które odstawiła w czerwcu. Ale żeby je brać, musiała mieć jakiś powód, prawda? Tylko dlaczego Legowska i Patrolski brali udział w tej całej maskaradzie, która tak ją skrzywdziła, skoro podobno obojgu na niej zależało?

      Po chwili wyszła ku mnie w szarej sukience w maki i w moim polarze na ramionach. Odnieśliśmy jej rzeczy do kadrówki Narnii, gdzie sprawdziłem, czy dzieciaki śpią i zostawiłem Rudolfowi kartkę, że poszedłem na dłuższy spacer. Potem szliśmy w milczeniu drogą między podobozami. Blondynka wycisnęła wodę z włosów, znacząc na ścieżce ulotne znaczki i patrzyła w przestrzeń. Stąpałem koło niej w milczeniu, bojąc się, że swoim słowem zranię tę ciszę.

      Poszliśmy na polanę dmuchawców, otuloną tym razem ramionami nocy. Wiatr przechadzał się po niej jak pan po swoich włościach i umykał przed nami, trącając głowy mleczy. Riońska stanęła na skraju tej białej łąki i popatrzyła na horyzont, na którym zasiadły gwiazdy. Pachniało tu jeziorem i żywicą.

      Chciałem coś powiedzieć, jednak każde kolejne słowo, jakie wspinało się na mój język, było głupsze od poprzedniego. Patrzyłem więc tylko na dziewczynę, która zdjęła buty i powoli weszła w toń białych kwiatków. Usiadła wśród nich i trącała ich delikatne główki palcami. Jej szara sukienka zlała się z ich ciałkami i wyglądała jak cień. Jedynie czerwone maki odznaczały się na tym tle.

      — Więc... — zacząłem. — Dlaczego?

      — Myślałam, że nie będę musiała nikomu tego tłumaczyć — odparła cicho. Zrobiłem krok w przód i przysiadłem się do niej. Dmuchawce łaskotały mnie w skórę. Dziewczyna patrzyła się w przestrzeń, jak gdyby na niebie wyświetlały się następne zdania, jakie miała powiedzieć. — Że zniknę, tak jak słońce znika za horyzontem.

      — Wiesz, niektórzy boją się nocy i potrzebują promieni słońca. — odparłem. Uśmiechnęła się przez łzy. — Nie byłaś na spotkaniu kadry przed obozem, przyjechałaś po pionierce, nie nosisz sznura, Samanta wciska w ciebie leki, zachowujesz się jak nie ty. Klara, co się dzieje? Co się działo... — Głos stanął mi w gardle. Chciałem wymazać z głowy obraz znad jeziora, jednak nie mogłem.

      — Szukałam swojego wiersza. — rzuciła w przestrzeń.

      — Nie zmieniaj tematu — zwróciłem jej uwagę. Zamknęła oczy i pokręciła głową z lekkim uśmiechem. — Klara, no.

      — Nie zmieniam. Mówię ci prawdę. Szukałam swojego wiersza. Musiałam go napisać, by zrozumieć, co znaczy, wyrzucić go z siebie i zawrzeć na nagrobku. — Przez plecy przeszedł mi dreszcz, gdy wymówiła ostatnie słowo. — Bo przez ostatnie miesiące byłam, ba! jestem trupem. — Urwała i zamilkła.

      Błądziłem wzrokiem po jej twarzy, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Ból w moim boku nieco ustał, przez co mogłem skupić się na słowach dziewczyny. Trup? Nagrobek? To wszystko zaczynało układać się w sensowną całość.

      Zerwałem jeden z dmuchawców i bawiłem się nim w dłoniach, czekając na jej dalsze słowa i starając się nie myśleć o tym, że wirowało mi w głowie. A ona układała je w sobie, by podać mi gotowy obrazek, zamiast chaosu, jakim obrzucaliśmy się przez te niecałe dwadzieścia dni. Dwadzieścia dni. Dwadzieścia niewypłakanych łez. Dwadzieścia niedopowiedzeń.

      — To było w marcu — zaczęła znów, a jej głos był już cichy i spokojny. — Wychodziłam z domu na zbiórkę, wzięłam od Gucia nożyczki, kolorowy papier... — Przygryzła dolną wargę, gdy padło imię brata. — Gdy pakowałam je do plecaka, podszedł do mnie i przytulił mnie. Powiedział, że bardzo mnie kocha i żebym się nie bała. Roześmiałam się i powiedziałam, że nożyczki wcale nie są takie straszne, a papier kolorowy raczej mnie nie zje. Wyszłam. Boże, dlaczego ja wtedy wyszłam... — Schowała twarz w dłoniach. Położyłem jej rękę na ramieniu i powoli wciągnąłem powietrze. Odchyliła głowę do tyłu i uspokoiła się. — Wyszłam. Potem mieliśmy radę kadry, poszliśmy na kawę, zasiedziałam się. Rodzice mieli wrócić późno, więc skoczyłam jeszcze do sklepu, żeby kupić dla siebie i Gutka coś na kolację. Były długie kolejki, stałam chyba z pół godziny. Wróciłam do domu, nuciłam pod nosem jakąś piosenkę. To chyba był Stachura. Zawołałam do brata, jednak w mieszkaniu panowała cisza. Strasznie boję się ciszy, Edmund. — Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach.

      Zacząłem się domyślać, do czego zmierzała ta historia. Gdy już sobie to uświadomiłem, zerknąłem ku bladej twarzy dziewczyny. Przełknęła ślinę. Musiała to powiedzieć i oboje o tym wiedzieliśmy. Choć miałem ochotę na nią krzyczeć, nie mogłem tego zrobić. Nie potrafiłem unieść na nią głosu.

      — Krzyknęłam, że zjem wszystko bez niego, wstawiłam wodę na herbatę, po czym wzięłam nożyczki i resztki papieru, i poszłam do jego pokoju. On miał tam taki drążek przy suficie, wiesz, chciał się dostać do akademii wojskowej i trenował. Pchnęłam drzwi i... i... — Głos stanął jej w gardle, hamowany przez łzy. — I zobaczyłam g-go... W-wisiał t-tam, siny i... — Zamknęła oczy, jak gdyby znów zobaczyła ten obraz. — Powiesił się na zielonym sz-sznurze, ojciec trzymał swoje linki z wypraw. D-dlatego... nie noszę swojego. Nie noszę czegoś, na czym powiesił się mój brat... — Przejechała dłonią po ramieniu. — Pamiętam, że stałam jak idiotka i patrzyłam na jego ręce. Nie wiem, dlaczego na ręce, jakoś tak... Zostawił mi kartkę, że nie dostał się na WAT, że... jak wtedy przyjechał do Cichania, to.. to było po pożarze w schronisku. Był na kursie i wyszedł na harc. Jak wracał, to... chatka spłonęła. Nie wytrzymał tego, że jako jedyny przeżył... — Przypomniałem sobie o żałobie w ZHP. Dlaczego wtedy nie zwróciłem na to uwagi... Pieprzona czarna wstążka na krzyżu Samanty. — J-ja... Ja nie mogłam, to wracało każdej nocy, gdy kładłam się spać. Widziałam go przy suficie mojego pokoju, widziałam w namiocie. Płakałam. Tak się boję. — Kolejna fala łez przelała się po jej policzkach. — Mówiłam Samancie, że nie dam rady, mówiłam...

      Otoczyłem ją ramieniem i przytuliłem do siebie. Łkała w moją koszulę mundurową, a ja powstrzymywałem się od łez. To bzdura, że mężczyźni nie płaczą, nie walczą z emocjami, nie krzyczą w środku. Mężczyźni wrzeszczą, gdy ich dusza zanosi się spazmami. Wyją jak wilki, które ktoś postrzelił.

      — Chciałam odejść z Ekilore, jednak nie mieliśmy kogo obsadzić na moim miejscu, Ula jest za młoda. Do tego Henryk dostawał szału na Arsenale, jakaś dziewczyna z Mokotowa się do niego przystawiała, pokłócił się z Laseckim, to było straszne. Musiałam zostać, choć wyłam jak zaszczute zwierzę po każdej zbiórce. Chodziłam na terapię, żeby normalnie funkcjonować. W czerwcu lekarz uznał, że już jest lepiej i nie musiałam brać leków, jednak gdy przyjechałam na obóz, Samanta jakoś zdobyła to, co miałam przypisane i pod groźbą wywalenia z ZHP kazała mi to brać. Może rodzice jej dali, nie wiem. Dlatego byłam senna, przewracałam się, dlatego spałam poza obozem. — Ścisnęła moją dłoń. — I byłam wdzięczna za każdą noc, gdy przychodziłeś, bo wtedy się nie bałam. Bo... — Popatrzyła na mnie. — Bo pomagałeś mi, Edmund. — Chlipnęła i pociągnęła nosem. — I próbowałam ci za to podziękować. Gdy szłam dziś nad jezioro, to jedyne czego żałowałam, to, że nawet nie powiem ci tego głupiego „dziękuję". Że nie wytłumaczę ci, dlaczego to wszystko się działo, dlaczego byłam tak nieznośna, tak... Żałowałam.

      — Bałaś się tego, prawda? — Usiadłem tak, że opierałem się o ścięty pień, a ona przysiadła pomiędzy moimi nogami. Odchyliła się na moją klatkę piersiową i jej jeszcze nieco mokre włosy musnęły moja twarz. Okryłem ją kocem, który wziąłem z jej kadrówki, bo wiatr wkradł się na polanę, by nas posłuchać, a jego obecność wprowadziła pomiędzy nas chłód.

      — Bałam się. Chyba każdy człowiek boi się śmierci. Teraz nie wiem, czy tak naprawdę chciałam... chciałam skończyć. W tamtym momencie tak. To był impuls, dawka leków była tak silna, że otumaniła mnie i odebrała kontrolę nad sobą. Wchodziłam do wody i nie czułam zimna. Dopiero gdy wyciągnąłeś mnie na te deski, gdy poczułam... — Odwróciła się do mnie i powoli uniosła dłoń, po czym pogładziła mnie po policzku. — Gdy poczułam, że mnie trzymasz... Przepraszam, jestem taka głupia, nie powinnam tego mówić... — Zamknęła oczy, a spod jej powiek popłynęły łzy.

       — Nie jesteś głupia, Klara. — Zapewniłem ją. — Jesteś zraniona. Ale... — zastanowiłem się. — Twój brat bardzo cię kochał. I na pewno w tamtym momencie nie chciał, byś cierpiała z powodu jego cierpienia.

      — Skąd wiesz? — Wytarła oczy. — Przecież go nie znałeś.

      — Gdy jechaliśmy po ciebie, miałem okazję trochę z nim porozmawiać. — Wiedziałem, że kłamię, jednak nie widziałem lepszego wyjścia. — Mówił, że nikt nie tańczy tak jak ty i że z najgorszego łamagi umiesz zrobić Stefano Terazzino. Że wyglądasz prze... zabawnie w piżamce owcy. Że kiedy nazywasz ludzi wierszami, to nagle każdy odnajduje swój sens. Że nikt nie buduje takiego igloo z chlebów jak ty i nikt nie kocha tych dzieciaków bardziej. Im pękłyby serca, Klara...

      — Ale z ciebie ściemniarz. — Zaśmiała się przez łzy. — To z tobą budowałam igloo, a nie z Gutkiem. — Wytarła oczy. Poczułem, że się rumienię i dziękowałem ciemności, że to ukryła. — Łgarz z ZHR-u! — Pstryknęła mnie w nos, po czym zamknęła oczy i oparła się na mojej piersi.

      — Przynajmniej się starałem, tak? — Pocałowałem ją w czoło, na co dziewczyna uniosła powieki i przyjrzała mi się przez chwilę. — Dobrze, że to wszystko powiedziałaś. Może teraz będzie ci łatwiej. Nie musisz się kreować, Klara. Nie wiem jak u was, ale u nas, jedną z kardynalnych zasad wychowania harcerskiego jest naturalność. Chcesz płakać? Płacz, ale powiedz im dlaczego to robisz. Musisz to zrobić, Klaruś. — Dziwiłem się sam sobie, bo przecież sam wielokrotnie grałem w ZHR-ze, chociażby ze swoją chorobą.

      — Chyba tak... — Trąciła różaniec przy mojej kieszeni. — Jemu też kiedyś powiem. — Przytrzymała w palcach krzyżyk i przejechała po nim kciukiem. — Edmund? — Uniosła głowę. — Mógłbyś... Mógłbyś zrobić to jeszcze raz? Proszę.

      Pochyliłem się i ucałowałem ją ponownie, po czym okryłem szczelniej kocem. Spojrzałem na niebo i zastanowiłem się nad absurdem tej nocy. Ponad godzinę temu klęczałem na pomoście i walczyłem z własnym oddechem, a teraz? Trzymałem w ramionach potłuczone słońce i parzyłem sobie dłonie jego promieniami, których nikt nie widział.

      Klara gładziła kciukiem moją rękę i spoglądała ku ziemi. Trwaliśmy w tej ciszy, a każde z nas myślało co innego. Czy rozważała scenariusz samotnego pobytu nad jeziorem? Przecież nie mogła wiedzieć, że tam pójdę. Choć... Pamiętałem, że ktoś kiedyś mówił mi, że gdy kobieta popełnia samobójstwo, to robi to tak, jak gdyby jeszcze miał nadejść ratunek. Robi to ze słabnącą, ale jednak z Nadzieją. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że poszedłbym rano z Narnią nad jezioro, by umyć zęby i zobaczylibyśmy sinego topielca na brzegu. Nie... To się nie mogło tak skończyć.

      W tamtej chwili zapragnąłem powiedzieć jej o marskości moich płuc. O tym, jak niewiele mi zostało i jak wiele z tego straciłem na niepewności. Nie byłem jednak w stanie niczego z siebie wydusić, bo wciąż przyswajałem te dwa zdania. Gustaw Rioński nie żyje. Klara Riońska chciała utopić się w jeziorze. Cholera jasna, niech mi ktoś jeszcze raz powie, że harcerstwo jest dla idiotów.

      — A... — Musiałem o to zapytać. — A Henryk?

      — Ach. — Pokręciła głową. — Kolejny element układanki. Ma problemy z agresją i Sami uznała, że „spokojna i poukładana" dziewczyna go ogarnie. Tylko że ja nie jestem terapeutą. Ona też nie. I gówno wie o ludziach. Przepraszam. — Zreflektowała się. — Zwykle nie używam tylu wulgaryzmów. — Zarumieniła się. — Dalej jest mi tak głupio... To nie tak miało być. Borze szumiący, tak bardzo się gubię... — Skuliła się, podciągając kolana pod brodę. Maki na jej sukience zgniotły się; wygładziła fałdki dłońmi i spojrzała na łąkę. — Nie wierzę, że już nigdy bym tego nie zobaczyła...

      Wstałem, czując nagły ucisk w piersi. Długie siedzenie sprawiło, że nie mogłem nabrać głębszego oddechu. Odchyliłem głowę do tyłu i starałem się opanować chęć kaszlu. Klara podniosła się z kocem na ramionach i popatrzyła na mnie z troską.

      — Naprawdę chcę być dobrą harcerką, wiesz? I starałam się nią być dla moich dzieciaków. Mówisz, że celem harcerstwa jest naturalność. A nie zmusisz drzewa, by przestało usychać, gdy usycha. — Przełknęła ślinę. — I wiem, że popełniłam wiele błędów, jednak to nie jest tak, że teraz tylko ci się użalam. Nie. Ja naprawdę chcę być z tymi dziećmi. Tylko nie mogę ich zranić szkłem, jakie tkwi we mnie. Dla mnie to jest dojrzałość, gdy umiesz odejść, by coś naprawić, gdy twoja obecność psuje mechanizm. A potem wracasz jako zdrowy trybik. Po to byłam na terapii, po to brałam leki, po to chciałam przerwy. Bo gdy wciskasz brudnopis między poematy, to psujesz wszystko. A ja już nie chcę niczego psuć. — Skuliła się i popatrzyła na gwiazdy. — Chciałabym znowu być Klarą, którą poznałeś. — powiedziała, jak gdyby sama do siebie.

      Zerknąłem ku obozowiskom i zamyśliłem się. Brakowało mi słów, którymi mógłbym jej odpowiedzieć. Była zagubiona, zraniona, niepewna. Straciła swojego ducha i pewność siebie. Śmierć brata odcisnęła na niej piętno, jednak nie zabrała jej czułości, delikatności, szczerości w rozmowie, której już nie musiała hamować. Zawołałem w sercu Ducha Świętego, bo nie miałem już pomysłu na dalsze zdania, a ten gość zawsze mi pomagał.

      — Dalej jesteś Klarą, którą poznałem. — powiedziałem po chwili, gdy wiatr przemknął obok mojej twarzy. — Jednak pewne sytuacje wpływają na to, co się z nami dzieje, ale nie zabiorą ci tego, co w tobie po...lubiłem. — Ugryzłem się w język i odruchowo sięgnąłem do tylnej kieszeni. Nie zawiodłem się – moje małe Pismo Święte wciąż tam było. Wyciągnąłem je i chuchnąłem na nie nieco, by je osuszyć, po czym otworzyłem na jednej z zaznaczonych stron. — Cytowałaś mi Baczyńskiego. Poznaj więc mojego poetę. — Uśmiechnąłem się, otwierając „Drugi List do Koryntian" — „Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny". — powiedziałem powoli, widząc, jak dziewczyna ociera łzy. — Klara, nie jest ważne, czy płaczesz, czy się śmiejesz, ci wszyscy ludzie dalej będą cię kochać. — Ja będę cię kochał. — Rozumiesz?

      — Yhym. — Kiwnęła głową, wycierając nos.

      — To chodź tu, druhno Eklerko. — Rozłożyłem ramiona, a ona przytuliła się do mnie mocno. — Nie płacz, no, już, cichutko. — Pogłaskałem ją po głowie, czując, jak zaciska ręce na moich ramionach. Ta noc wydawała mi się szalenie długa, może przez ilość słów, którą usłyszałem w ten czas. — Już dobrze, wszystko już będzie dobrze. — Gładziłem ją po plecach, kołysząc się lekko. — Pamiętasz, jak tańczyliśmy na zimowisku? — Nie wiedziałem, skąd nagle we mnie tyle odwagi. Dziewczyna odchyliła głowę i popatrzyła na mnie. Wytarłem jej oczy i uśmiechnąłem się lekko. — Dobrze, że jesteś, Klaro Riońska.

      — Dobrze, że jesteś, Edmundzie Miodzie. — powiedziała dziewczyna, która chciała się utopić.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Kochani!
To był chyba najtrudniejszy rozdział w SM. Strasznie bałam się go napisać, żeby nikogo nie zranić przedstawieniem Klary. Strata brata, czy to samobójczą śmiecią czy nie, jest bolesna.
W tym miejscu dziękuję Mai, Adzie i Marcie za opowiedzenie o swoich doświadczeniach. Dziękuję też druhowi Jankowi, który niestety nigdy tego nie przeczyta, ale jestem pewna, że wie, bo kiedyś wiele o swoim "byciu bratem" mnie nauczył.

Jak oceniacie ten rozdział? Szczerze, serio.

Zbliżamy się do najważniejszej, końcowej akcji, mam nadzieję, że Was zaskoczę. Niedługo obóz i Lednica, więc chciałabym się wyrobić przed tymi wydarzeniami. Mam nadzieję, że z kimś się spotkam na HSL!

kocham Was,
Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro