20. Mundur ZHP w jeziorze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Bieg zakończył się po godzinie szesnastej, kiedy dzieciaki zeszły do podobozów, by zjeść obiad. Riońska powiedziała, że źle się czuje i o piętnastej Henryk zabrał ją do podobozu. Wróciłem więc sam, odnosząc apteczkę do zgrupowania. Znów nie wiedziałem, co się działo. Dziewczyna zbliżała się do mnie, by zaraz potem uciec. I ten Stachura. Nigdy jakoś szczególnie go nie lubiłem, wydawał mi się niesamowicie smutnym człowiekiem, a nie lubiłem dołować się, gdy już i tak byłem nie w humorze.

      Usiadłem właśnie w kadrówce, podliczając chłopcom punkt za bieg. Do krzyża harcerskiego na podstawie dzisiejszych osiągnięć kwalifikowali się Janek, Marcel, Bartek, Stasio i Szymek. Mieli zamknięte próby na stopnie, zastępowi ich chwalili, Rudolf nie wykazał przeciwwskazań, więc uśmiechnąłem się z radością, wpisując do książki pracy, że będą w nocy składać przyrzeczenie.

      Cieszyłem się, gdy wygrzebałem ze skrzyni programowej pudełko w kształcie tarczy Piotra i wyjmująłem z niego przygotowane krzyże harcerskie. Przyrzeczenia w Narnii zaplanowałem, gdy ta drużyna jeszcze nie istniała, gdy byłem tylko zastępowym i marzyłem o tym, by założyć własną jednostkę, bo w Dwudziestkach nie zanosiło się na to, bym przejmował Uroczysko. Ich specjalny obrządek pozostawał tajemnicą dla wszystkich tych, którzy jeszcze nie nosili tego niezwykłego spectrum ideałów na swojej piersi.

      Gdy czyściłem srebrzyste krzyże, Rudolf wszedł do kadrówki. Słońce opaliło go na czerwono, przez co wyglądał jak mały pomidorek. Zdjął rogatywkę i usiadł na pryczy, po czym przewrócił się na plecy, wzdychając ciężko.

      — Zmęczony? — zapytałem, rzucając mu butelkę wody. Położył ją sobie na brzuchu i przez chwilę patrzył, jak się unosi, gdy oddychał. Płyn bulgotał przy tym zabawnie.

      — Potwornie. Te dzieciaki tak mnie wymęczyły. Pragnę jedzenia i terroru. W tej kolejności. — Zamknął oczy i ziewnął. — Do tego Samanta próbowała jakoś naprawić naszą sytuację. — Przewrócił oczyma. — Ech, rzucam tę robotę!

      — Ej, ej, gazelo, nie kopytkuj tak. — Wziąłem kolejny krzyż. — Może da się to jakoś wyjaśnić?

      — Nie chcę niczego wyjaśniać. Coś jest nie tak i nie chcę być częścią tego czegoś. Daj mi czekoladę, błagam. — Wyciągnął do mnie rękę. — Albo normalną dziewczynę.

      — Łap. — Odłamałem sobie kawałek i rzuciłem mu dość pokaźna Milkę. — Myślałem, że byłeś w niej zakochany. Wiesz, na zimowisku...

      — Na zimowisku, to była inna Samanta, dziękuję, dobranoc. Już wolę być samotną panną z kotami. — Przytulił do siebie poduszkę. — Chciałbym wrócić na to zimowisko, zanim coś się spieprzy.

     Miał rację, to była inna Samanta, a może po prostu inna maska Samanty, na którą obaj się nabraliśmy.

      Popatrzyłem na niego z troską i zająłem się książką pracy i krzyżami, po czym poszedłem do zastępów. Oskar i Hubert leżeli na pryczach, składając samoloty z papieru, które następnie Bartek i Tomek malowali, a Marcel rzucał w Karola, który narysował sobie na brzuchu tarczę. Nie miałem więcej pytań.

      — Gdzie jest Stasiek? — zapytałem, rozglądając się po namiocie. Chłopcy podnieśli się z prycz. — I Antek. — Skinąłem głową na ich materace. Poderwali się, by otrzepać je z okruszków.

      — Tam! — Oskar wskazał na bramę podobozu, przez którą właśnie wchodzili moi najmłodsi. Pokręciłem z dezaprobatą głową i podbiegłem do nich, porywając Antka na ręce.

      — Ziuu! Kto to wychodzi z podobozu i to nie do toi'ka? — Obróciłem się z chłopcem na rękach, czując ból z boku klatki piersiowej. Natychmiast podstawiłem go na ziemi i przypomniałem sobie, że od kilku dni nie brałem leków. Niech to szlag.

      — No, bo poszliśmy siku — powiedział rozbrajająco Stasinek. — I spotkaliśmy druhnę Klarę. A ona dała nam to i powiedziała, że to dla druha. — Wyciągnął zza pleców czarną chustę z żółtym obszyciem i wielkim słonecznikiem na trójkącie z tyłu. Wziąłem ją w dłonie i przesunąłem palcami po hafcie. Materiał pachniał herbatą rumiankową i ogniskiem. — Nasze są ładniejsze, co nie? — Stasio przyglądał mi się w oczekiwaniu.

      — Tak, tak. — Zreflektowałem się. Chusta Klary. Nie rozumiałem, dlaczego trzymałem ją w dłoniach. Mimo to, była uosobieniem dziewczyny. Delikatna, wyhaftowana pięknem i żółtą tasiemką oddzielająca zło od świata. — Lećcie do namiotu i odpocznijcie, potem pójdziemy na kolację. — Zwróciłem się do nich z uśmiechem. — Tylko nie budźcie druha Rudolfa, dobra? — Przesunąłem palcami po słoneczniku.

      Gdy pobiegli, wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Piotrowskiej. Wystarczyło szybkie „Jus, potrzebuję cię", a drużynowa, minutę po połączeniu była pod bramą mojego podobozu. Zapytałem jej, co to może znaczyć, bo studiowała psychologię i jednak trochę znała się na ludziach. W końcu pracowała z Idą, a to bywało problematyczne. Szatynka chodziła ze mną naokoło podobozu, bo musiałem mieć dzieciaki pod okiem i próbowała rozgryźć znaczenie tego wszystkiego. Rzuciła, że może Klara ma problemy natury psychicznej i wyjeżdża z obozu, żeby odpocząć, jednak Soplica poinformowałby nas o tym. Dopuszczaliśmy też możliwość, że pokłóciła się z Samantą i gest oddania chusty (w dodatku chłopakowi z ZHR) był jedynie prowokacją, by podburzyć drużynową. 

      Gdy nie udało nam się niczego wymyślić, wyjęliśmy ciastka czekoladowe i usiedliśmy przy bramie z herbatą, patrząc na moich chłopców, którzy grali w piłkę pomiędzy namiotami. Obstawialiśmy, że w którymś momencie trafią w kadrówkę i Rudolfa, co byłoby dość zabawne. W pewnym momencie Justyna stwierdziła, że musi zagrać z chłopakami, więc zarządziła, że brama będzie bramką i włączyła się w grę. Dołączyłem do moich dzieciaków i spędziliśmy ponad godzinę na bieganinie z piłką po podobozie, jakby to było najlepsze boisko na świecie. Corona przyszła po chwili, słysząc piski swojej drużynowej i zaczęła nas dopingować, robiąc sobie pompony z bibuły. Zbiegło się także zgrupowanie i pod koniec Jakub Wąwóz biegał pomiędzy naszymi namiotami z Filipem Miłkiem, a Maciek Zawisza darł się w niebogłosy. Naprawdę współczułem wtedy Rudolfowi.

      Gdy mieliśmy kończyć nasz mecz, Szczap wyszedł z kadrówki z mordem w oczach, po czym wziął jedno z dwóch wiader, jakie mieliśmy w ppżu, wykopał z niego dno i przymocował do bramy, mówiąc, że teraz gramy w kosza i ma gdzieś nasze turbomęskie zainteresowanie footballem. 

      Roześmialiśmy się wszyscy, krzycząc, że to nie fair, bo Miłek ma ze dwa metry i na pewno wygra. Harcerki Justyny piszczały z zachwytu, gdy ZHP-owski drużynowy zdjął koszulkę i zebrał swoich chłopaków do gry. Podzieliliśmy się na dwie drużyny i zaczęliśmy mecz, gdy słońce powoli schodziło ze sceny nieba, czekając na nasze oklaski za ten codzienny spektakl.

      Gdy wygraliśmy ze zgrupowaniem i gdy Soplica przysiągł przywieźć nam za ten czyn pudło lodów, wzięliśmy menażki i poszliśmy zjeść kolację. Szliśmy w dobrych humorach i byliśmy głodni jak wilki, a zmęczeni chłopcy nie narzekali na przesłodzoną herbatę, z czego się bardzo cieszyłem, bo pani Zosia miała tendencję do wsypywania za dużo cukru.

      — Narnia, powstań! Modlitwę poprowadzi druh Michał. — Złożyłem ręce i popatrzyłem na stół Słoneczników. Klara w spokoju jadła kanapkę z dżemem. Dawno nie widziałem u niej takiej harmonii w ruchach i postawie. Mówiła coś z uśmiechem do Henryka, który robił kanapkę Anastazji. Samanta siedziała z menażką pełną herbaty i patrzyła się w przestrzeń jak gdyby oderwana od rzeczywistości. Co raz tylko potakiwała na coś, co mówili przyboczni. Patrolski z czułością patrzył na Riońską, która co raz zerkała na zastępowych i mówiła coś do nich. W pewnym momencie Henryk objął Klarę ramieniem, a ta skrzywiła się nieco, jednak nie strąciła jego ręki. Samanta tylko kiwnęła głową.

      — Edek, ekhem, nie chcę nic mówić, ale jemy na siedząco. — Rudolf szturchnął mnie w bok. Usiadłem przy stole i poleciłem moim chłopcom, by zjedli przynajmniej dwie kanapki. — Coś się stało? — Przyboczny podał mi chleb i krem czekoladowy. — Nie, jednak nie będę cię tuczył. — Wziął całą łyżkę czekolady. — Mmm...

      — Chodź tu, piękna. — Zabrałem mu sztuciec. — Wybacz, była mi przeznaczona. — Oddałem mu łyżkę i wziąłem ser oraz ketchup. — Nie, tylko coraz bardziej nie ogarniam, co się dzieje w Słonecznikach.

      — Że tak powiem... Patologia się dzieje. — Posmarował sobie kanapkę białym serkiem i nałożył na to pomidora. — Samanta mnie dziś tak wkurzyła, że powiedziałem jej, że po obozie koniec. Że możemy utrzymać pozory, żeby nie było spin między dziećmi, ale potem baju, baj. Ona uwielbia takie gierki. Tfu! — Wypluł kawałek trawy, który wpadł do herbaty.

      — Kurde, Rudi... — Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Przyboczny wzruszył ramionami. — Jesteś jej mega oddany.

      — Byłem. — Ugryzł chleb. — Ale nie gadajmy o tym przy stole, chcę normalnie zjeść. Poza tym i tak dalej jestem w związku, no nie? — Uśmiechnął się smutno. — Smacznego, druhu drużynowy. — Ścisnął mi rękę.

***

      Noc otaczała nas ze wszystkich stron, jak gdyby chciała uczestniczyć w tym sekretnym i pięknym obrządku. Gwiazdy na niebie spoglądały na nas z radością, gotowe, by spełnić każde marzenie, jakie było wypowiedziane tamtej nocy. Wiatr ustał, a drzewa stały w ciszy, jak najdzielniejsi wartownicy. Czuwały nad nami, strzegły i przypominały o swej potędze. Znałem ich siłę i lękałem się jej, a jednocześnie kochałem ją.

      Podałem Rudolfowi pochodnię i położyłem na ziemi cztery worki. Pięciu kandydatów na przyrzeczenie harcerskie stało przede mną wraz z zastępowymi, którzy ziewali ukradkiem. Wyjąłem flet i powietrze przebiła melodia „Bitwy o Narnię". Przez ciało przeszły mi ciarki – a może był to chłód?

      Chłopcy wpatrzyli się w moją twarz z oczekiwaniem. Chrząknąłem i podniosłem z ziemi miecz Piotra, nieodłączny element naszej obrzędowości śródrocznej. Ostrze błysnęło w świetle księżyca i usłyszałem ciche „wow" z ust moich podopiecznych.Tak, to absolutnie było coś wow.

      Rudolf pochylił pochodnię w kierunku zbudowanego stosu ogniskowego i po chwili płomień wystrzelił w górę, jak gdyby biegnąc do gwiazd, pokazując im swoje światło. Wskazałem mieczem na worki i uniosłem głowę, po czym kaszlnąłem. Dym drażnił mi gardło.

      — Niech każdy z was wybierze dar rodzeństwa Pevensie, który będzie mu towarzyszył na drodze w Narnii i złoży go na ręce swojego opiekuna krzyża. Możecie wybrać go poprzez podanie mu tego przedmiotu.

      Chłopcy kolejno podchodzili do worków, brali wybrany przedmiot i potem, z dłonią opiekuna na ramieniu, składali przyrzeczenie, trzymając trzy palce nad ogniem. Widziałem ich łzy i słyszałem drżenie w głosie. Moje własne serce dygotało z emocji, gdy mały Staś podszedł do mnie z ptasim mleczkiem Edmunda Pevensie. Ukucnąłem przed nim i uśmiechnąłem się.

      — Ja bym chciał ciebie, druhu. — Podał mi jedno ptasie mleczko. — A to sobie zjem, dobrze? — Wskazał na drugie. Roześmiałem się i kiwnąłem głową, po czym skinąłem na Rudolfa.

     — Teraz będziemy braćmi ptasich mleczek, wiesz? — Wskazałem na słodycze, które trzymaliśmy. — Musimy je zjeść w tym samym momencie, gotowy?

     — Mmm. — odpowiedział mi mały, mając buzię pełną czekoladki. Roześmiałem się tylko.

      Trzymając dłoń na ramieniu mówiącego Stasia, czułem, jak łzy napływają mi do oczu. Gdy potem mały przytulił mnie i zacisnął rączki wokół mojej szyi, moje serce pękło. Pierwszy raz tej nocy.

      — Zabierz ich do podobozu. — powiedziałem do Rudolfa, gdy skończyliśmy cały obrządek. Chłopcy podziwiali swoje krzyże, chwalili się śpiącym na stojąco zastępowym i próbowali rozdmuchać ognisko, patrząc na iskierki na ziemi, które wyglądały jak rozgwieżdżone niebo. — Przejdę się jeszcze nad jezioro, dobra? — kaszlnąłem, naciskając dłonią na klatkę piersiową. Z trudem wciągnąłem nocne powietrze. Szczap popatrzył na mnie z powątpiewaniem. — Jest w porządku, po prostu uduszę się w kadrówce. — Powoli nabrałem sporą porcję tlenu i poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Przyboczny przytrzymał mnie mocno za rękę, bym oparł się na jego ramieniu.

      — Dobrze — odparł w końcu, gdy stanąłem o własnych siłach. — Ale masz dzwonić, jak coś się będzie działo. Chłopaki, idziemy, ja tam chcę się wyspać! — krzyknął do świeżych „przyrzeczniaków". Przytuliłem ich wszystkich i posłałem do prycz, zwalniając z warty.

      Gdy odeszli, skierowałem się na prawo, by dojść na plażę, gdzie zwykle się kąpaliśmy. Potrzebowałem spaceru, w głowie mi się kręciło. Podczas meczu przesadziłem z wysiłkiem fizycznym i osłabłem po tym, jednak nie miałem chwili, by odpocząć, bo przygotowanie przyrzeczenia także trochę zajęło. Potem była ta kolacja i rozdzielałem warty w zgrupowaniu dla Vento, więc straciłem rachubę czasu.

      Nocne spacery były dla mnie okazją do przemyśleń, do modlitwy, do refleksji. Podczas pracy w kadrze musiałem być skupiony na tym, by podobóz dobrze funkcjonował, by plan pracy był realizowany i zaniedbywałem pracę nad własnym charakterem, kształtując inne wśród drzew i ognisk.

      Wyminąłem ciemne postury drzew i skręciłem w stronę piaszczystego brzegu. Czułem się coraz słabiej, a chłód wody zawsze poprawiał mi świadomość, postanowiłem więc obmyć twarz w zimnej toni. Piasek otarł się o moje buty, gdy zszedłem ze skarpy na małe górki ze złotej ziemi. Oczeret rosnący nad brzegiem kiwał się wraz z podmuchami nocnego wiatru. Zamknąłem oczy, wciągając w płuca orzeźwiające powietrze, które przebiegło mi po klatce piersiowej, powodując lekki skurcz przy sercu. Oparłem się o najbliższe drzewo i oddychałem ciężko, gdy usłyszałem plusk wody. Gdy otworzyłem oczy, zamarłem.

      Blady księżyc rzucał jasną poświatę na ciemną taflę jeziora, a jego kolisty kształt odbijał się zygzakami w zimnej toni. Fale były znikome, jednak przy pomoście coś nieznacznie się poruszało. Odepchnąłem się od pnia i wytężyłem wzrok, dostrzegając czyjąś sylwetkę przy żerdziach, które były pionami mostku. W pierwszej chwili pomyślałem, że to ktoś ze zgrupowania przyszedł się wykąpać, jednak gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłem, że postać ta miała na sobie ubranie. Konkretnie mundur. Damski mundur ZHP. 

      Poczułem ostry zapach ognia, przybiegający gdzieś znad miejsca przyrzeczeń, jednak prawdziwy ogień zapłonął w moim sercu i spalił je na popiół, gdy zorientowałem się, kogo widziałem przed sobą. To była Klara.

      Klara z rozpuszczonymi włosami, opadającymi mokrymi kosmykami na ramiona.
      Klara o obłąkanym spojrzeniu, którym wodziła po tafli jeziora, mącąc ją bladą jak księżyc dłonią.
      Klara w mundurze ze wstążką na pagonie, ciemną od wody.
      Klara z kryształowymi łzami na policzkach z porcelany, które pękały pod naporem płaczu.
      Klara, która rzuciła ku mnie jedno spojrzenie, wypełnione bezbrzeżnym bólem, po czym opadła w zimną toń.

      Podbiegłem do pomostu i wyjąłem z kieszeni czołówkę. Założyłem ją szybko na głowę i zapaliłem, po czym wbiegłem na chyboczące się deski. Zaskrzypiały pod moimi stopami, gdy uklęknąłem na ich skraju i opuściłem dłonie do wody, szukając po omacku choćby jej ramienia, za które mógłbym chwycić. Chłód nocy uderzył we mnie i otumanił mnie na chwilę. Sekundy mijały jak oszalałe, jakby pędziły po kręgach piekielnych, a ja błądziłem rękoma w wodzie, czując zimne krople potu na plechach. Szalałem z przerażenia, gdy natrafiłem na jej barki. Pochyliłem się bardziej ku wodzie, jednocześnie uważając, by nie wpaść i, chwytając ją pod ramiona, pociągnąłem w górę z całej siły. Momentalny ból przeszył moje ciało, tak, że prawie wypuściłem dziewczynę znów na głębię. Łzy stanęły mi w oczach i syk wydarł się z ust, gdy ponownie chwyciłem jej zimne ciało i uniosłem ku górze, wyciągając na pomost. Opadłem na mokre deski, prawie dławiąc się własnymi łzami. Szwy piekły i ciągnęły jak głupie, więc przyłożyłem do nich rękę, jak gdyby to miało zatamować ból. Bałem się, że rana się naderwała, jednak tak się nie stało, więc uniosłem się lekko. Spojrzałem na Riońską i nachyliłem się nad nią, szukając oddechu. Ponieważ nie wyczuwałem muskania powietrza na policzku, popatrzyłem na jej klatkę piersiową, próbując zobaczyć, czy unosi się pod wpływem wymiany powietrza.

      Zmniejszyłem nasilenie światła czołówki, po czym odchyliłem nieco głowę dziewczyny i przyłożyłem usta do jej sinych warg, prawie dusząc się przy tym, jednak wiedząc, że potrzebuje tych wdechów, które mogły ocalić jej życie. Klatka piersiowa bolała mnie, jak gdyby ktoś uderzał w nią młotkiem. Powtórzyłem czynność trzy razy, gdy blondynka kaszlnęła i podniosła się gwałtownie. Atak odkrztuszania wody, której się nałykała, wstrząsnął jej ciałem. Przytrzymałem ją w pionie, by się wykasłała, choć nie czułem własnych rąk i tylko widziałem, że ją trzymam. Po chwili dziewczyna opadła mi na pierś, oddychając ciężko. Zakręciło mi się w głowie, jednak jako ratownik musiałem myśleć racjonalnie i tak samo działać. Sięgnąłem do kieszeni, szukając małej apteczki, którą zawsze tam nosiłem. Wyjąłem z niej koc termiczny, po czym spojrzałem na bladą Klarę. Przeprosiłem ją w myślach, po czym zdjąłem polar i stanowczym ruchem rozpiąłem jej koszulę mundurową, odwracając wzrok. Ściągnąłem ją z mokrego ciała dziewczyny i okryłem ją polarem Narnii, po czym nałożyłem jej jeszcze dodatkowo koc termiczny. Dygotała z zimna, a może bardziej ze strachu, gdy patrzyłem na nią, próbując opanować oddech. Czułem, że zaraz dostanę ataku, że przewrócę się do tej wody i stracę świadomość. Przełknąłem ślinę i wyjąłem telefon, uprzednio wycierając ręce o suche spodnie. Próbowałem wystukać jakiś numer, jednak palce za bardzo mi drżały i niechcący kliknąłem ikonkę dźwięku. Klara podniosła głowę.

      — Proszę, nie. — szepnęła, kaszląc przy tym.

      — Muszę zadzwonić do zgrupa, Klara. — powiedziałem twardo, szukając numeru Soplicy. Moje oddechy były krótsze od słów, które wypowiedziałem.

      — Błagam, nie. — Położyła dłoń na moim nadgarstku. Chłód jej palców sprawił, że znów przeszły mnie dreszcze. Jej smutne oczy patrzyły na mnie z bólem, który obejmował moje ciało. — Błagam cię, Edmund... — Zacisnęła rękę. Wzdrygnąłem się na ten gest. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej, uderzając we mnie i w nią.

      — Co więc chcesz zrobić? — Każde słowo raniło moje usta, na których czułem siny chłód jej warg. Zamknęła oczy, dygocząc od zimna i łez. Przytuliłem ją tylko mocno do siebie, czując, jak drży w moich ramionach. Była słaba, praktycznie leciała mi przez ręce. Oparła czoło na mojej klatce piersiowej, a ja starałem się utrzymać nas oboje w pionie, choć było to szalenie trudne w stanie, w jakim się obydwoje znaleźliśmy. — Klara, co chcesz zrobić? — powtórzyłem już szeptem, czując przy tym, jak ogromny ból przeszywa mi ciało. Dziewczyna trzęsła się i zaciskała ręce na moich ramionach, a jej drobną postacią wstrząsały spazmy.

     Niebo było wtedy koloru dmuchawców, pamiętam. To przez ten księżyc, który przyglądał się chłopakowi w mokrym mundurze i dziewczynie, która próbowała się utopić. To przez ten księżyc, który swoim blaskiem zgasił wyświetlacz telefonu, na którym wyświetlał się numer Jakuba Soplicy.

     — Klara?

     I tak jak dmuchawce milczą, tak wtedy ona zamilkła.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Dalej mam ciary, gdy czytam końcową scenę. Sprawa Klary w końcu się wyjaśnia. Jak myślicie, o co chodzi?

damagwiazd śmieje się ze mnie, że znowu opisuję multum kolorów i dźwięków, ale tak kocham Sajno i ludzkie emocje, że muszę, no 😂

Zaskoczeni decyzją Rudolfa?
A może na obozach gracie tak jak Vento, Corona i Narnia ze zgrupem?


Kto nie był na Powązkach, temu zostawiam to zdjęcie.
Kocham Was mocno!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro