23. Milczenie dmuchawców

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział zrealizowany dzięki pomocy dh. Inki, dh. Mai, dh. Marty i portalu Psychotekst.
Rozdział zawiera brutalne sceny, których inspiracją jest wydarzenie z jednego z dawnych obozów nad tym samym jeziorem.

Milczała. Zresztą - co miała mówić. „Wszystko okay"? Nie. Nie było okay i widziałem to. Mogła wypalić „zamknij się" albo „wyjdź", jednak ona milczała i patrzyła na mnie z czymś w oczach, co mogłem nazwać spokojem. Dziwnym spokojem.

Wokół niej roznosił się zapach rumianku, który koił mój lęk. Ująłem jej dłoń i przesuwałem kciukiem po jej skórze, a ona trzymała w drugiej ręce kubek, z którego unosiła się pachnąca para. Objąłem ją lekko i przytuliłem do siebie. Poczułem, jak dreszcz przeszywa moje ciało; do pamięci wrócił chłód znad jeziora. Przełknąłem ślinę, czując, jak wielka gula staje mi w gardle.

Chciałem powiedzieć jej dwa słowa. Tylko dwa słowa. Jednak wciąż nie widziałem, czy chodziło mi o „Kocham cię" czy o „Jestem chory". Kocham cię, choć jestem chory i odchodzę.

- Przepraszam... że musiałeś brać w tym udział - szepnęła tylko, wtulając się we mnie. Jej bliskość sprawiała, że czułem się dobrze, a jednak tak niepewnie. Zaraz odsunęła się jednak i zacisnęła wargi, ważąc słowa.

- Klara... - Zebrałem się w sobie. Wziąłem z jej dłoni kubek i odstawiłem go na ziemię, po czym ująłem jej ręce. - Wolałem brać w tym udział i słuchać twojego płaczu, niż potem... niż potem płakać, gdybym zobaczył cię rano. - Wyrzuciłem z siebie to zdanie, które kotłowało się we mnie pół nocy. - Ale nie mówmy już o tym, okej? - Pogładziłem ją po policzku.

- Ale już dobrze, tak? - spytała. Nie chciała mojej uwagi swoim czynem. Nie chciała „atencji". Jej słowa były czyste, jej postawa sprawiała, że głos stawał mi w gardle. Śmierć Gustawa zrobiła z niej Klarę, która była świadoma ogromu spraw w swoim sercu. A przy tym tak pokorna, rozumiejąca. - Już z tobą dobrze? Dziś jest tak ładnie, pewnie macie jakieś ciekawe zajęcia. - Ścisnęła moją dłoń i zamilkła. Ogarnęła nas cisza. Chciała ominąć temat poprzedniej nocy i dała mi to pojąć.

- Tak, nawet zdążyłem dziś zjeść śniadanie, jak człowiek. - Uśmiechnąłem się. Przymknęła oczy, kładąc policzek na mojej dłoni. - Mam nadzieję, że ty też. - Przełknąłem ślinę, nie wiedząc, co mówić. Dziewczyna wytarła oczy i powoli wypuściła powietrze. Odczytałem to jako sygnał, że chciałaby pobyć sama.

Zerknąłem na zegarek. Niech to szlag, pani Zosia musiała się naczekać na mnie, a i chłopcy już pewnie zgłodnieli.

Uniosłem jej ręce w swoich i ucałowałem jej blade dłonie, po czym wstałem i pocałowałem ją w czoło na pożegnanie. Wyszedłem z namiotu, zostawiając lekko odkrytą połę, by światło słoneczne mogło wpaść do środka. Dziewczyna tylko smutno się uśmiechnęła. Zaraz po tym przyszła Ala z jakąś kobietą, o której Soplica powiedział mi, że jest psychiatrą i byłą drużynową jednej z warszawskich drużyn. Wiedziałem więc, że z Klarą będzie tu wszystko w porządku. Mimo że pytania typu „jak tam", „jak się masz" mogły ją wnerwiać, to potrzebowała rozmowy. I pomocy.

Nie chciałem mówić, że ją rozumiem, bo nie rozumiałem i frustrowało mnie to. I miałem świadomość, że puste „rozumiem" jej nie pomoże, nawet jeśli byłaby to prawda. Potrzeba było czasu, terapii, odpowiednich ludzi. I ciszy.

***

Na obiedzie przysiadł się do nas Miłek z drużyną. Pani Zosia zaserwowała nam schabowe z masą ziemniaków, co ucieszyło nas do tego stopnia, że nawet nie przeszkadzał nam piasek pomiędzy nimi. Jedliśmy więc z radością i nawet Witek przestał rzucać tęskne spojrzenia ku Uli i zajął się swoją menażką. Z tego, co dowiedziałem się od Oskara, chłopak zauroczył się w zastępowej i na wartach nie raz szedł do Ekilore, niby w celu wykradzenia proporca, a tak naprawdę, by popatrzeć na wartującą dziewczynę.

Przy stole Słoneczników Henryk kroił kotleta Natalce, wyglądając przy tym, jakby co najmniej odcinał komuś głowę. Anastazja mówiła coś do niego, jednak ten tylko jej przytakiwał. Miejsce Samanty było puste; co raz tylko Olaf podchodził do Ekilore i patrzył, czy wszystko jest w porządku. Soplica przyszedł do kuchni tylko po jedzenie dla Klary i zaraz zmył się do zgrupowania.

- Atmosfera jest gorsza niż powietrze w męskiej szatni po wf - zauważył Rudolf, zabierając mi kompot, albo coś, co kompot udawało.

- A ludzie sztywniejsi od tych na Powązkach. - Podebrałem mu pół kotleta i trochę surówki z marchewki. - Podobno jak to zjesz, to stajesz się rudy i tracisz duszę.

- No, widzisz, to wiadomo, czym rodzice karmili Legowską. - Nałożył sobie ziemniaków z mojego talerza od menażki. Roześmialiśmy się, na co Patrolski zgromił nas wzrokiem. Miłek ziewał nad stołem; w nocy, z tego, co mówił Maciej, planował grę nocną i zasnął w połowie, twarzą na kanapie w kadrówce. Miał teraz odciśnięte na czole supełki z pryczówki. Wyglądało to na tyle zabawnie, że gdy oparł się na stole i przymknął oczy, jego harcerze próbowali grać mu na policzku w kółko i krzyżyk.

Justyna i Laura siedziały z Coroną na końcu stołówki i śpiewały sobie cicho „Rzekł Pan - stało się", klaszcząc przy tym pod stołem. Przyboczna Gwiazd uśmiechnęła się do nas ciepło i palcem pokazała najpierw dwie pionowe kreski, następnie poziomą linię w powietrzu, a potem „okejkę". Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Znaczyło to, że w następną noc będą kończyły obrzędowość i dzisiaj pole jest wolne. Stuknąłem w stół pięć razy, na co Zawisza podniósł się znad talerza i pokazał ten sam znak, co Kamińska, tyle że rozpoczął go jedną pionową kreską - chcieli kończyć dzisiaj.

Ponieważ nie chciałem wchodzić w drogę Wietrznym, uznałem, że obrzędowość zakończymy z niedzieli na poniedziałek, a ta noc zostanie wolna. Obóz zbliżał się do końca, a my byliśmy już przemęczeni i chcieliśmy tylko wrócić do swoich domów, położyć się na łózkach i przespać ciurkiem osiem godzin, bez wstawania. Choć kochaliśmy harcerstwo z całych sił, nasze budziki nie podzielały tej miłości.

Choć uśmiechaliśmy się i wariowaliśmy, w środku pękaliśmy z emocji. Chyba każdy, kto zauważył zawirowania w Słonecznikach, martwił się o Klarę. Byliśmy zdekoncentrowani i niepewni, a przecież nie o to chodziło. Ten obóz miał być dobry i bezpieczny.

***

Po obiedzie zarządziliśmy zajęcia dotyczące naszej obrzędowości i jednocześnie pracy w drużynie. Nazywaliśmy to w hufcu „Kręgiem Ognia i Noża". Polegało to na tym, że każdy, kto przez ten obóz był na kogoś zły, pokłócił się czy miał o coś wąty, brał nóż, wbijał go w ziemię i dokładał swój patyk do ogniska. Żeby podkreślić łączność ze świętym Jerzym, powiedziałem im, że tak jak on ocalił dobrą dziewczynę przed złożeniem w ofierze, tak my składamy wszystko, co złe, by wydobyć z nas tylko dobro.

Usiedliśmy więc w kręgu, rozpaliliśmy ognisko i po kolei każdy, kto tylko chciał, wchodził do „Kręgu Ognia i Noża". Gdy dowiedzieliśmy się, że Antek miał dość Stasia, bo uważał, że jest dziecinny, Marek zazdrościł Tomkowi krzyża, Hubert był wściekły na Mikołaja, który zniszczył jego siekierę na pionierce, a Kuba, Szymon i Adrian zabrali Kacprowi wszystkie słodycze, krąg ognia zgasł. Ja i Rudolf dołożyliśmy swoje patyki, mówiąc o złości na inne kadry. Kaszlnąłem, gdy wiatr popędził dym w moją stronę, jednak starałem się wytrwać w kręgu do końca.

Gdy ten się zakończył, przeszliśmy do rzeczy związanych z atrybutami patrona. Wzięliśmy trzy białe flagi i poprosiliśmy naszych chłopców, by namalowali na nich to, co było dla nich symbolem Jerzego. W tym czasie my zajęliśmy się robieniem kijków do tych „proporców", które mieliśmy zamiar uroczyście mianować na zakończeniu, by prócz oficjalnych nazw zastępów, każdy z nich miał i „tajną obrzędowość", zwaną też „ukrytą", która była ujawniana tylko w święta drużyny.

Podczas tych zajęć poczułem się nagle gorzej. Ból przeszył moją klatkę piersiową i zakołysałem się podczas wstawania. Rudolf popatrzył na mnie z powątpiewaniem - musiałem wyglądać niepokojąco, bo przyboczny poderwał się i wyszliśmy na chwilę do kadrówki, zostawiając chłopców przy malowaniu. Usiadłem na pryczy i wziąłem głęboki oddech, lecz ból zaczął promieniować na resztę ciała i zleciałem na ziemię. Zwinąłem się w kulkę i przez chwilę trwałem w tej pozycji, próbując dojść do siebie. Atak. Atak zbliżał się, a ja nie miałem już leków. Wciąż o nich zapominałem.

Zacisnąłem powieki i przytrzymałem się dłonią pryczy, by wstać. Szczap przełknął głośno ślinę i złapał mnie za ramię.

- Zostań - powiedział. - Ja się nimi zajmę.

- Nie, spokojnie, to tylko skurcz. - zapewniłem go, choć nie mogłem wziąć głębszego wdechu. Byłem cholernie uparty i to był mój błąd. - To ostatnie zajęcia na dziś, potem kąpiel, pożegnamy dzień i pójdą s-spać. - Ostatnie słowo przerwała mi próba złapania oddechu.

Przyboczny pokręcił głową. Obaj wiedzieliśmy, że nie działałem w tamtym momencie zgodnie z tym, jak powinienem. Ale nie mogłem ich zostawić. Chciałem, by ten obóz był dobrym wspomnieniem. Choćby dla nich.

Po chwili podniosłem się i wyszedłem z kadrówki, by zobaczyć ich prace. Ledwo stałem na nogach, pamiętam. Może gdybym się wtedy położył i nie wychodził w nocy do Corony, wszystko byłoby dobrze.

***

- Dobranoc, druhu. - Krzyżyk na czole i uścisk dłoni. Świeczki przy kapliczce wypalały się, jak gdyby były naszą klepsydrą, mierzącą czas obozu. Patrzyłem na te małe światełka i uśmiechałem się, szczęśliwy, że ta noc zaczynała się tak spokojnie. Wyprzytulałem małych harcerzy, wystawiłem warty i uzupełniłem książkę pracy. Zrobiłem wszystko, co miałem i przypomniałem sobie, że miałem iść za podobóz Corony, by sprawdzić, czy harcerkom Justyny nic nie zagraża.

- Dobranoc, Eduś. - Stasio przytulił mnie mocno do siebie. - Ale wrócisz? - zapytał, siedząc na warcie z kocem na plecach. Odstawiłem go i podszedłem do bramy, po czym uśmiechnąłem się do małego.

- No, pewnie, za pół godzinki powinienem być znowu z wami - odparłem pewnie, myśląc nad tym, by jeszcze zajrzeć do Klary. - Obudź następną wartę, śpiochu! - Zasalutowałem blondynkowi i wyszedłem w stronę podobozu Gwiazd.

Szedłem spokojnie, modląc się w duchu, bo nie miałem na to czasu w kręgu, gdyż Łukasz i Tomek wymagali uciszania przy czytaniu Pisma. Filtrowałem więc sercem cały ten dzień i poprzednią noc, dziękując za Klarę i prosząc o spokojny sen dla niej. Pomyślałem, że teraz już naprawdę jej powiem, wywalę z siebie to wszystko. Miałem wrażenie, że noc ułatwiała słowom życie na zewnątrz serc.

Panie, proszę Cię. Naucz mnie szczerości serca, tak jak Ty byłeś szczery w swojej Miłości. Szczery, bo Twoje umęczone dla niej ciało, pokazałeś światu, który tonął w kłamstwie. Panie, proszę Cię, naucz mnie prawdziwie kochać.

Poprawiłem chustę i kopnąłem jakiś kamyk, który leżał na ścieżce. Gdzieś w oddali huknęła sowa, wiatr zaświszczał pomiędzy drzewami. Oddychałem powoli, a ból odchodził w zapomnienie, wypierany przez słowa modlitwy.

Wbiłem ręce w kieszenie i wyminąłem kilka drzewek pomiędzy namiotami Piotrowskiej a drogą. Lubiłem samotne spacery na obozie - pozwalały odpocząć i przemyśleć pewne rzeczy, a sprawy bardzo się skomplikowały. Co było z Samantą? Jak zareagował Henryk? Czy Słoneczniki zostaną rozwiązane?

Wiedziałem, że Klara dałaby radę je poprowadzić, gdyby odpoczęła i wyleczyła się. Była tak ciepła, wyrozumiała i pełna zapału, a dzieciaki ją kochały. Ja ją kochałem...

Myśląc o tym, wszedłem do podobozu Justyny i pomachałem warcie, po czym wyszedłem północną stroną w kierunku zagajnika, gdzie pojawiały się rzekome cienie. Szczerze - nieco obawiałem się, że leśniczy nie odstrzelał wilków albo że to banda jakichś podpitych ludzi. Gdyby skrzywdzili harcerki Justyny, jej pękłoby serce, a my wszyscy mielibyśmy spory problem z prawem i własnym sumieniem. Bo przecież to miał być bezpieczny obóz.

Jakieś gałęzie złamały się pod naporem moich stóp, gdy szedłem w kierunku wschodnim od jeziora. Noc nie była zimna - wręcz przeciwnie, wiatr był dość ciepły i deszcz nie kropił. Pomyślałem, że mógłbym nawet posiedzieć na warcie i uznałem, że zwolnię z niej kogoś, jak tylko wrócę od Klary.

Odchyliłem sięgające ku dołowi konary jakiegoś drzewa i wszedłem do zagajnika, rozglądając się uważnie. Już chciałem wyjąć z kieszeni latarkę, by uważnie zbadać to miejsce, gdy spostrzegłem kilka ciemnych postaci, mniej więcej pięć metrów ode mnie. Opuściłem rękę z czołówką i sprawdziłem, czy mam telefon w kieszeni - przeszedł mnie dreszcz, gdy spostrzegłem, że zostawiłem go w kadrówce. Ostrożnie zrobiłem krok naprzód i zauważyłem błysk na piersi jednej z postaci. Po lewej stronie. Harcerski krzyż.

Przełknąłem ślinę i przesunąłem się lekko w ich stronę, próbując wyczuć dłonią przycisk zapalający latarkę. Postacie odsunęły się w tył - byliśmy coraz dalej od namiotów Justyny, coraz dalej od potencjalnej pomocy. Poczułem, że robi mi się niedobrze. Przeklinałem się w duchu za zostawienie telefonu.

- Służba wartownicza - powiedziałem twardo. Odpowiedział mi rechot. Nawet nie śmiech. Rechot. Już samo to sprawiło, że zacząłem mieć złe przeczucia. Do zgrupowania dobiegłbym stąd w kilka minut. Zacząłem to kalkulować.

- Edmund Miód jak zwykle niezawodny. - Usłyszałem przed sobą znajomy głos, który rozbił moje myśli. - Mogłem się zakładać, że przyjdziesz, przynajmniej miałbym z tego jakiś zysk. - Rozpoznałem Henryka Patrolskiego. Zacisnąłem dłonie, czując, że są mokre od zimnego potu.

- Zgubiłeś się? - zapytałem. - Podobóz Słoneczników jest w drugą stronę. Zostaw harcerki Justyny.

- One nie są mi do niczego potrzebne. To ty się zgubiłeś - odparł ze śmiechem. - Nie umiałeś trzymać się swojej roboty, ojej, tak nie postępują harcerze. Jak to leciało? „Postępuje po rycersku"? - Mówił w sposób, jakiego nienawidziłem; jak do idioty, albo dwuletniego dziecka. Już miałem się cofnąć, gdy poczułem uderzenie, które powaliło mnie na ziemię. - W mundurze się nie leży, prawda?

Spróbowałem się podnieść, jednak ktoś z pozostałych zacisnął mi ręce i zakneblował usta. Poczułem obrzydliwie gorzki smak, którym przesiąkł materiał, jaki wepchnięto mi do buzi. Gdy któryś z mężczyzn zapalił latarkę, dostrzegłem, że jest to czarna chusta z żółtą obwódką i słonecznikiem. Kaszlnąłem, jednak bez skutku - poczułem tylko chęć zwymiotowania, nie mogąc otworzyć ust, by złapać oddech. Po chwili podniesiono mnie z ziemi i jeden z towarzyszy Patrolskiego przerzucił mnie sobie przez ramię. W głowie mi wirowało, nie czułem swoich mięśni, nie byłem w stanie się wyrwać, choć próbowałem, lecz za każdy ruch dostawałem uderzenie w bok, które sprawiało, że kuliłem się na ramieniu tego obcego człowieka. Nie miałem leków, byłem osłabiony i kręciło mi się w głowie, dodatkowo pas wbijał mi się w brzuch tak niemiłosiernie, że prawie traciłem oddech. Nie wiedziałem, co się dzieje, gdzie mnie niosą, gdzie idziemy. Nie mogłem nawet krzyknąć, wezwać pomocy. Byłem sam. Byłem sam na obozie pełnym moich przyjaciół.

Nie zakryli mi oczu, więc widziałem drogę, którą szliśmy. Znałem ją - to była ścieżka prowadząca na polanę dmuchawców. Przestraszyłem się, że owa grupka mogła zrobić coś Klarze. Szarpnąłem się w rozpaczy, jednak jeden z nich trzymał mnie tak mocno, że opadłem bez sił. Oni szli w milczeniu. W tamtym momencie cisza była dla mnie najgłośniejszym z krzyków.

Weszliśmy pomiędzy kwiatki, jednak oni nie zmierzali do środka polany, a do drzew, które ją otaczały. Kichnąłem przez pyłki, za co zostałem uderzony w twarz. Metaliczny smak krwi wypełnił mi usta i zmieszał się ze śliną. Boże, pomóż mi.

Po chwili niosący mnie dryblas, rzucił mną o ziemię. Upadłem na rękę i poczułem ogromny ból w łokciu. Nie mogłem złapać powietrza, zaczynałem się dusić, nadchodził prolog ataku. Patrzyłem na nich błagalnie, chciałem wołać o choćby danie mi dostępu do normalnego oddychania, jednak ci tylko stali i patrzyli wyczekująco na Patrolskiego.

Ten zbliżył się do mnie i ukucnął przede mną. Zadrżałem i zimny pot oblał mi plecy, gdy zobaczyłem jego przeraźliwie ciemne oczy. Krzyż błyszczał wśród nocy, mieszając się z pięknem gwiazd. Profanum, pomyślałem. Przyboczny szarpnął mnie za koszulę mundurową, podrywając tym samym do góry. Zacisnął rękę na pasie guzików i podciągnął pierścień, jak najwyżej mógł, co utrudniało mi oddychanie. Ktoś kopnął mnie w stopy i dreszcz przeszedł po moim ciele.

- Proszę, Henryk... - szepnąłem, na co ten tylko uśmiechnął się cynicznie. - Proszę cię... - Robiło mi się ciemno przed oczyma. Chłopak pokręcił głową.

- Ja też cię prosiłem, Edmund - powiedział. - Tyle razy. - syknął. - Żebyś zostawił moją Klarę i moją drużynę. I co? - Rzucił mną o drzewo. Uderzyłem głową w pień i przez chwilę świat mi migotał. - Nie spełniłeś mojej prośby. Ja byłem fair. - Uniósł ręce w górę w geście niewinności. - A ty? - Zbliżył się znów. - A ty... - Pokręcił głową, uśmiechając się przy tym tak, że przeszły mnie dreszcze. - Rozpieprzyłeś mi drużynę, zniszczyłeś moją drużynową i zabrałeś mi dziewczynę, którą kochałem? To jest to wasze bycie fair w tym pierdolonym ZHR?! - krzyknął, po czym uderzył mnie z całej siły w twarz. - Samanta ma teraz na głowie komendę hufca, bo tobie zachciało się być uczciwym?! - Moje krótkie oddechy wymieszały się ze śmiechem tamtych facetów.

Jeden z nich poderwał mnie do góry i uderzył z całej siły w żebra. W tym czasie drugi rozerwał moją koszulę mundurową, po czym rzucono mną o ziemię. Wiatr uderzył we mnie, a jego ciepło wydawało mi się być ogniem piekielnym. Miałem wrażenie, że wybiłem sobie bark przez upadek. Spuściłem głowę, nie mając siły jej unieść, gdy w tym czasie Patrolski oderwał lilijkę z mojej rogatywki i przyjrzał jej się uważnie.

- Wyrzuciłeś leki Klary - zaczął, obracając odznakę w dłoniach. - Ciekawe... - Jego głos brzmiał psychopatycznie. - Wiesz, bardzo lubimy się z pielęgniarką i wiem, że trzymała raz leki dla pewnego drużynowego. Leki wspomagające oddychanie, wiesz coś o tym? - Zdjął z lilijki zabezpieczenie przed ostrzem i ukucnął przede mną. - I podobno ten drużynowy ma parę szwów po operacjach... - mówił powoli i wyraźnie. - Pewnie bardzo cię bolą, co? - Gdy to powiedział, starszy mężczyzna przytrzymał moje ręce. - Ale nie martw się, zaradzimy temu. Żebyś nie musiał wynosić Klary z chatki czy coś... - Przejechał ostrzem po szwie z marca. - No, proszę, co my tu mamy. - Mały szpic wbił się w ranę. Syknąłem z bólu, lecz czyjaś dłoń zamknęła mi usta. Gorące łzy spłynęły mi po policzkach, gdy Henryk przesuwał lilijką po mojej skórze.

- Czego ode mnie chcesz? - Wydusiłem z siebie przez łzy, gdy nieco odkryto mi usta. Ból był nie do wytrzymania. Szwy pękały, krew płynęła mi po boku. Wyłem z rozpaczy i niemożności. Wtem, usłyszałem dźwięk otwierania puszki.

- Żebyś zniknął z historii Ekilore. Zresztą... - Pokręcił głową ze śmiechem. - Narnia też cię nie potrzebuje. Jesteś ścierwem. Rozpadną się, zobaczysz. A twój przyboczny będzie cierpiał tak samo jak ja, gdy odebrałeś mi moją przyjaciółkę. - Henryk przytrzymał mi głowę, chwytając za podbródek. Poczułem zapach alkoholu i przed oczami mi zawirowało. - Będzie cierpiał tak samo, jak ty, gdy dowie się, jak wielką krzywdę chciałeś wyrządzić twoim ukochanym podopiecznym.

Nigdy nie piłem. Na imprezach potrafiłem bawić się bez tego, ojcu do obiadu odmawiałem. Nie czułem pociągu do upijania się czy choćby raczenia alkoholem. Składając przyrzeczenie, obiecałem sobie, że chociażby dopóki będę wychowawcą, nie tknę trunków. I udawało mi się. Do tego momentu.

- Do dna! - Patrolski przechylił puszkę, a gorzki płyn wpadł mi do gardła. Kaszlnąłem, dławiłem się tym, jednak przyboczny nie odsunął się, dopóki, dopóty nie wlał we mnie wszystkiego. Potem poszła kolejna. I kolejna. Nie umiałem policzyć, to było jak automat. - Twoje zdrowie, Edmund Miód. - Pokręcił z uśmiechem głową i poklepał mnie po policzku. Miałem ochotę wypluć język; ścierpł mi od smaku alkoholu. - No, grzeczny chłopak.

Popatrzyłem na niego zaszklonymi oczyma. Ciemnowłosy podniósł moją koszulę mundurową i przyjrzał się jej. Miała na sobie ślady krwi, była lekko porwana. Wyrwał coś z kieszeni i rzucił materiał jednemu z facetów. Drugi z nich podniósł mnie do pozycji siedzącej, a Henryk włożył mi coś w dłoń.

- Dobranoc, druhu drużynowy. - powiedział, a potem ktoś uderzył mnie w głowę tak mocno, że straciłem przytomność.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Kochani!
To był jeden z boleśniejszych rozdziałów, jakie napisałam. (podobno) Kiedyś nad Sajnem miało miejsce jedno pobicie drużynowego (z tego, co pamiętam z opowieści jednej z funkcyjnych) i na nim się oparłam.

Znalazłam też coś takiego w swojej galerii i może kiedyś pod tym "szyldem" się coś pojawi:

Druhna Agata mnie zabije, ale uwielbiam patrzeć na jej rysuneczki do SM i OL, okay?

Kocham Was mocno!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro