*1*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny raz biegłem, jak na złamanie karku do szkoły. Spowodowane to było późnym zaśnięciem, które z kolei spowodowane było obserwowaniem dziewczyny. Czułem się, jak stalker. Dobra nie. Ja nim byłem.

Ale to miłość. Tak, to wytłumaczenie. To odpowiedź na wszystko. Masz zadanie domowe? Nie, niestety, ale zajęła mnie moja miłość. Masz pieniądze? Niestety zapomniałem ich wziąć przez moją miłość. Przecież to idealny powód! 

Wbiegłem szybko po schodach i skierowałem się do klasy. Wbiegłem w zakręt, ale nie zdążyłem wyhamować, a we mnie wpadło drobne ciało. Razem z tajemniczą osobą upadliśmy na podłogę.

- Przepraszam. - zacząłem szybko, a gdy ujrzałem pode mną ciemnowłosą piękność, speszyłem się jeszcze bardziej. - O mój Boże, nic ci nie jest? - wstałem z dziewczyny cały czerwony i podałem jej rękę, tym samym pomagając jej wstać.

- Nie, nic. To ja przepraszam. Nie patrzyłam, gdzie idę. - odpowiedziała dziewczyna, otrzepując się z kurzu.

- Na pewno nic ci nie jest? - upewniłem się. - Nie zgniotłem cię? Może połamałem ci rękę? O boże. Matka mnie zabije, ty nie wybaczysz. Na pewno jest okey? - mówiłem strasznie szybko i sam w sumie nie rozumiałem sensu swoich słów.

 Lecz dziewczyna, ani nie wyśmiała mnie, ani nie zwyzywała, tylko zachichotała! O mój boże, ale ona ma piękny śmiech. Ocknąłem się, gdy zauważyłem porozrzucane książki. Schyliłem się. Marinette chciała chyba to samo zrobić, dlatego zderzyliśmy się głowami.

- Umm... Przepraszam. - powiedziała dziewczyna, a jej twarz blisko mojej sprawiła, że zarumieniłem się jeszcze bardziej. Jeśli w ogóle było to możliwe.

- To ja przepraszam. - zebrałem jej książki i podałem dziewczynie.

- Dziękuje. - odpowiedziała.

Teraz, albo nigdy Adrien - przeszło mi przez myśl.

- To może w ramach przeprosin dasz zaprosić się na kawę? - sam siebie zdziwiłem. 

Tak odważne posunięcie, jak na mnie było wręcz dziwne. Marinette zmieszała się, ale po chwili pokiwała głową.

- Jasne.

- To może po szkole? Spotkamy się obok schodów. -zaproponowałem. Dziewczyna znowu zgodnie pokiwała głową i uśmiechnęła.

- To do zobaczenia! - krzyknęła, gdy odchodziła, a ja rozmarzyłem się po raz kolejny, patrząc w jej oczy.

- Do zobaczenia, Marinette. - szepnąłem. Odwróciłem się na pięcie i już miałem iść do klasy. Kiedy w szkole rozbrzmiał dzwonek na przerwę. - Cudnie. - skomentowałem to, jak zawsze, bo wiedziałem, że matka, tak czy siak mnie zabije albo - w najlepszym wypadku - uziemi.

Szybkim krokiem skierowałem się w stronę sali od historii. Gdzie na ławce siedział Nino.

- Łoo stary! Znowu Cię nie było! - odezwał się roześmiany.

- Nie dołuj mnie. - warknąłem

- Luz. - skwitował. - To, co takiego się dziś wydarzyło, że znowu nie było cię na francuskim? - zapytał, unosząc jedną brew. - Czyżby nasza kochana Mari? Miłość?  - zapytał, śmiesznie poruszając brwiami. Sprzedałem mu lekkie uderzenie w ramię.

- Może. - odpowiedziałem wymijająco.

- Opowiadaj kochaniutki. - cmoknął, a jego głos przypominał mi tylko Chloe.

W sumie zwrot też, bo tylko ona się tak do mnie zwracała. Spojrzałem na niego gniewnie, a on się jedynie roześmiał.

- Siedziała przez dwie godziny na balkonie. Nie chciałem, żeby coś się jej stało. - odpowiedziałem spokojnie.

- Przecież jest dużą dziewczynką. - powiedział Nino i zaśmiał się.

- I co z tego? Potrzebuje kogoś, kto będzie ją bronił. - wymamrotałem.

- A stało jej się coś?

- Nie, ale mogło, a ostatnio cały czas siedzi na balkonie.

- Może lubi? -zaproponował brunet.

- Daj spokój. Umówiłem się z nią. - oznajmiłem szybko po chwili ciszy.

- Czekaj co? - zapytał się Nino.

- No wpadłem na nią i się umówiłem do kawiarni. - z ust przyjaciela wydobyło się: 'uuu", jak przystało na dojrzałego siedemnastolatka. - Zamknij się.

- Nie sądziłem bracie, że się z nią umówisz. - Nino nagle jęknął, a ja spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek. - Straciłem pięć dych, bo założyłem się z Alyą o to kiedy się umówicie.

- Serio? Zakładacie się o nas? - zapytałem, zdziwiony.

- No, tak jakoś wyszło. - naszą wymianę zdań przerwał dzwonek na lekcje. - Szykuj się na spotkanie z potworem. - powiedział poważnie, a ja przełknąłem głośno ślinę.


O co chodzi z potworem? To nasza nauczycielka od historii, która jednocześnie jest naszą wychowawczynią. Stara baba, która uważa, że jest najmądrzejsza, a jej zdania nie podważy nikt, mimo, że czasem plecie głupoty. Znowu będę miał z nią na pieńku, bo nie było mnie na pierwszej lekcji, a na dodatek jestem słaby z historii. To mnożymy razy dwa i voila! Pani Ksenia mnie nienawidzi!

   Zabrzmiał dzwonek na przerwę, już miałem nie postrzeżenie wyjść z klasy, ale zatrzymał mnie głos, po którym przez kręgosłup przeszedł mi dreszcz.

- A gdzie ty się wybierasz, Agreste? - zadała pytanie nauczycielka. Odwróciłem się i spróbowałem wyglądać normalnie, ale nie wiem jak mi to wyszło.

- Na matematykę. - odpowiedziałem, licząc, że zostawi mnie w spokoju, ale nie! Trzeba mnie pomęczyć.

- Kolejny raz nie było pana na pierwszej lekcji. Ma pan jakieś wytłumaczenie? - przełknąłem ślinę, a w mojej głowie zamiast dobrego wytłumaczenia, znalazła się pustka.

- Zaspałem. - powiedziałem prawdę.

- Dlatego nie ominie cię skarga do rodziców.

- Dobrze. - miałem wychodzić, ale niestety nie udało się, bo potwór aka pani Ksenia zawołał mnie po raz kolejny.

- Zauważyłam, że masz złe oceny z historii... - gdybyś zauważała więcej, dodałem w myślach. - ...i stwierdziłam, że przydadzą Ci się korepetycje. - na dźwięk ostatnich słów zachłysnąłem się powietrzem. O kurdwa.

- Ale nie trzeba. - zapewniłem, ale kobieta podkręciła głową.

- Będzie pomagał Ci któryś z najlepszych uczniów. - i to mnie przerażało. Najlepsze osoby z historii to Max, Sabrina, Lila- choć nie wiem jak i Marinette. Oby ta ostatnia, oby ta ostatnia- powtarzałem w myślach jak mentrę. Przesunęła palcem po dzienniku i natrafiła na jedne z pierwszych nazwisk. - Zawołaj do mnie pannę Dupain-Cheng. -odetchnąłem z ulgą, ale w tym samym czasie byłem przerażony. - Agreste. - spojrzałem na nią. - No, idź po nią. - ponagliła mnie, a ja pokiwałem głową i wyszedłem z klasy. Skierowałem się w stronę matematyki, gdzie pod klasa siedziała ciemnowłosa. Poprawiłem koszule i przeczesałem palcami włosy.

- Hej Marinette. - powiedziałem. Dziewczyna podniosła wzrok z czytanej książki.

-O hej! - uśmiechnęła się, a moje kolana ugięły się, aby nie upaść siadłem obok.

- Potwó... aaaa znaczy pani od historii cię woła. - oznajmiłem.

- Umm okej. - zamknęła książkę i wstała z ławki, kierując się w stronę klasy w której wcześniej mieliśmy lekcje. Ja również wstałem i dogoniłem Marinette. Dziewczyna posłała mi zdziwione spojrzenie.

- No bo w sumie chodzi o nas. Znaczy o mnie, znaczy Ciebie, znaczy nie wiem. Co ja gadam? Przepraszam. -speszyłem się i zacząłem wykręcać palce.

- Ej, Adrienie,  spokojnie. - dotknęła mojego ramienia, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz.

- Mam złe oceny i chyba będziesz dawała mi korki. Znaczy, jak będziesz chciała, bo nie musisz. Poradzę sobie, co nie? Bo jak nie ja, to kto? Stracisz tylko czas i w ogóle. - westchnąłem. - Za dużo mówię, co nie? -zapytalem zirytowany.

- Troszkę. Ale jesteś słodki, jak się krępujesz.

OMG ratujcie mnie umieram.

***

Czekałem na dziewczynę pod szkołą i zastanawiałem się, czy to był dobry pomysł. Oczywiście zawsze chciałem się z nią spotkać, albo pogadać. Ale, co będzie jeśli zrobię pośmiewisko? Zginę na jej oczach. Zauważyłem, jak przeciska się przez licealistów i zmierza w moją stronę. Podeszła i spojrzała mi w oczy, a kolna po raz kolejny tego dnia, ugięły się pode mną. 

- To co idziemy? - zadała pytanie, a jej piękny głos przyniósł ukojenie dla rozszalałego serca. 

- J-jasne. - zająknąłem się i odwróciłem wzrok. Skierowaliśmy się w stronę kawiarni, tuż obok parku.

Przez całą trasę towarzyszyła nam cisza, taka nieprzyjemna, która miałem ochotę przerwać, ale nie odważyłem się. Co się z tobą dzieje Agreste?

- Kiedy widzimy się na korepetycjach?- zadała pytania, a ja przełknąłem ślinę.

- Jak Ci pasuje. Możemy nawet dzisiaj lub jutro.  Jak chcesz. - odparłem na jednym wdechu.

- Jutro o 17.00? - zaproponowała. 

Ja tylko pokiwałem głową i mruknąłem coś, co miało znaczyć 'tak'. Byłem skupiony na starcu w czerwonej koszuli w białe w kwiaty. Leżał i próbował dosięgnąć laski, która leżała kilka centymetrów przed nim.

- Poczekaj tu chwilę. - oznajmiłem i podbiegłem do starszego pana. Uklęknąłem na jedno kolano i podałem mężczyźnie laskę. Pomogłem wstać i uśmiechnąłem pocieszająco. - Wszystko dobrze? - zapytałem.

-Tak. Dziękuje. - odparł i uśmiechnął w dziwny sposób. Taki tajemniczy.

- Proszę uważać następnym razem. Do widzenia. - powiedziałem i odwróciłem się w stronę Marinette, która stała po drugiej stronie ulicy i przyglądała mi się z pięknym uśmiechem.

Ale bym ją pocałował. Przeszedłem przez ulicę, uważając na samochody i przystanąłem przy Dupain-Cheng.

- Idziemy? - zapytałem zaczerwieniony.

- Jasne. - odpowiedziała cicho. - Niesamowicie zachowałeś się w stosunku do tego staruszka. - powiedziała po chwili ciszy. Uśmiechnąłem się pod nosem i podrapałem po karku.

- Każdy, by się tak zachował. - rzekłem. 

 - Ale ty jedyny zareagowałeś w tedy. - powiedziała, a jej ręka dotknęła mojej, przez co przeszedł przeze mnie dreszcz.

- To nic. Lepiej się pośpieszmy, bo nigdy tam nie dotrzemy. - oznajmiłem i po chwili oboje się zaśmialiśmy.

Ona jest idealna. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro