Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To co trzymało mnie tutaj...

3...

Było silniejsze, niż myślałem.

2...

A przekonałem się o tym dopiero...

1...

Kiedy on tak mocno mnie skrzywdził.

...

- Rene Beresford! - wraz z krzykiem nauczycielki, podskoczyłem w szkolnej ławce, czując jak serducho podchodzi mi do gardła. W sali natychmiast rozległ się głośny chichot moich rówieśników... A raczej, po prostu moich kolegów z klasy. Byłem młodszy o rok, dlatego nie mogłem ich tak nazywać.
Wiedząc, że już nie mam szans na wybrnięcie z tej niefortunnej sytuacji, nawet nie starałem się schować mojego smartphona do kieszeni. Po prostu trzymałem go w ręku pod ławką, z otwartą stroną w przeglądarce z odpowiedziami do testu.
- T-tak, pani profesor? - przełknąłem głośno ślinę i z uroczo-zdenerwowanym uśmieszkiem, uniosłem wzrok na swoją nauczycielkę. Widząc jej wyraz twarzy, pobladłem. Jej wredny uśmieszek mówił sam za siebie - Mam cię!
- Czy mi się wydaje, czy piszesz pracę niesamodzielnie? - uniosła swoje rude, krzaczaste brwi, które naprawdę przydałoby się wyregulować i wiedział to nawet taki chłopak jak ja.
Uśmiechnął się, będąc teraz tylko zdenerwowanym, a na moich policzkach pojawiła się krwista czerwień. To nie była moja wina, że nie potrafiłem matematyki. Ale moja wina, że dałem się przyłapać jak frajer. Jak za każdym razem.
- O-oczywiście, że... - moją wypowiedź znów przerwał głośny chichot klasy, na który nauczycielka nawet nie zareagowała. Zacząłem się zastanawiać, czy oby na pewno nie powiedzieć prawdy. Nie chciałem już robić z siebie większego błazna, mimo że i tak nim byłem.
- Tak? - wlepiła we mnie czujny wzrok i zaczęła tupać nogą, co tylko bardziej mnie zestresowało. Atmosfera stała się jeszcze cięższa.
- N-no... Właściwie... - podrapałem się po głowie, spuszczając wzrok. Było mi już naprawdę głupio. Klasa ciągle się ze mnie śmiała, a ja nie miałem pojęcia, dlaczego akurat na mnie tak się uwzięli. Podobno wiek nie gra roli, a najwidoczniej uważali mnie za głupszego od siebie przez to, że byłem młodszy.
- Niech się pani już nad nim nie znęca i weźmie od niego ten telefon. - po raz pierwszy ktoś się za mną wstawił. Wszyscy skierowali wzrok na bruneta, siedzącego w ostatniej ławce, łącznie ze mną - Na Maca Hiltona, który z kolei miał rok w plecy, czyli po prostu nie zdał, a w naszej klasie znalazł się przypadkiem. Nie wiedziałem, czy zrobiło mi się miło, czy jednak się zawstydziłem. Jakby nie patrzeć po raz pierwszy ktoś się za mną wstawił. To chyba było zawstydzenie. Wiedziałem, że on też mnie nie lubi.
- No co? - uniósł brwi, rozglądając się po uczniach, którzy patrzyli na niego zdziwieni. - To już przesada. Chce napisać sprawdzian w pieprzonej ciszy. - Tak, to było zawstydzenie.
Nauczycielka spojrzała na niego z góry. Zrobiło jej się głupio i nie skomentowała jego wypowiedzi. Wyciągnęła rękę w moja stronę, patrząc na mnie jak na kogoś gorszego od siebie. Westchnąłem tylko i do jednej ręki wcisnąłem jej telefon, a do drugiej sprawdzian, na którym już widniała niewidzialna jedynka.

...

Mac Hilton. Mac Hilton. Kto by się spodziewał, że trafi na dywanik do naszej wychowawczyni. Podobnie jak ja, ale ja miałem problemy z nauką. On tylko z regularnym uczęszczaniem do szkoły.
Pani Parker - nasza wychowawczyni, i pani Olsen - ta sucz od matmy, stały nad nami, jak dwa katy nad małą, grzeszną duszą... A raczej dwoma.
Mac wydawał się znudzony, bo nawet nie raczył obdarzyć kobiet swoim wzrokiem. Siedział w ławce, wlepiając wzrok w tablicę, za to ja... Bałem się strasznie. Problemy z matematyką miałem duże, nie było co ukrywać. Byłem pewien, że znów chcą zadzwonić do moich rodziców, którzy na tym punkcie byli bardzo przewrażliwieni. Nawet korepetycje nie pomagały. Nie było mocnych na mój mózg... Tak jakby.
Pani Parker spojrzała na mnie troskliwie i pokręciła głową, a jej rude, kręcone włosy zafalowały przez malutki wiaterek.
- Rene i Mac - zaczęła, wzdychając ciężko. - I co ja mam z wami zrobić? - podparła się pod biodro, uśmiechając się do nas czule.
- Przepuścić do następnej klasy. - Mac zaśmiał się głupio. Na jego twarzy pojawiło się kilka malutkich zmarszczek, przez co wyglądał znacznie doroślej. Jedynie, małe dołeczki w policzkach powodowały, że choć trochę przypominał dziecko.
Ja siedziałem cicho. Nie widziałem co powiedzieć. Sytuacja nie była zabawna, a on śmiał się z niej. To on tak naprawdę był dziwny. Nie ja.
Spojrzałem w dół. Tak jakby. Nasze dłonie leżały obok siebie na ławce. Moja była mniejsza, przez co wyglądałem przy nim jak dziecko. Jego karnacja była taka jak moja, tylko on był bardzo opalony. W cholerę! Jakby dopiero co wrócił z tropików!
- Bardzo bym tego chciała chłopcy, ale wydaje mi się, że macie małe kłopoty z matematyką. Z czego to wynika? - spojrzała po nas, a ja tylko odwróciłem wzrok. - Rene?
Zacząłem rozpaczać we wnętrzu, bo naprawdę wolałem, aby zapytała o to Maca. Był śmielszy i bardziej charyzmatyczny ode mnie. Ja też się starałem, ale najwidoczniej tak nie było. Mój wygląd nie wystarczał, aby wszyscy ubiegali się o moje względy.
- No cóż... - podrapałem się po głowie. - Nie mam talentu do matematyki? A-a... A ratuje się jak mogę. - wyszczerzyłem zęby, uśmiechając się sztucznie. Wiedziałem, że to nie przyjedzie. Mogłem od razu powiedzieć ,,Jestem debilem z matmy". Miałbym przynajmniej święty spokój. Chyba.
Kobieta przeniosła wzrok na niebieskookiego bruneta, siedzącego obok mnie. To było aż dziwne, że pan doskonały miał problemy ze szkołą. Właściwie na wpół doskonały.
- A ty Mac? Dlaczego masz tak niską frekwencję? Przecież uczysz się dobrze i nie masz problemu z materiałem. - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, mówiąc przyjemnie. Hilton tylko wzruszył ramionami i obrażony odwrócił od niej wzrok, na widoki gdzieś za oknem. Pokręciłem delikatnie głową. A podobno to tylko dziewczyny mogą strzelać fochy.
- Chłopcy... - westchnęła, jakby już nie miał do nas siły. - Ustaliliśmy z panią Olsen, że ty Mac będziesz pomagać w lekcjach Rene, a wtedy pani profesor przepuści cię do następnej klasy. - uśmiechnęła się do nas delikatnie. - To jedyna szansa, abyście oboje zdali więc wykorzystajcie ją dobrze.
- Ale... Ale ja nie mam czasu, Pani Parker! - Mac uniósł się i otworzył swoje usta, tak szeroko, że miałem wrażenie, że zaraz mnie wciągnie do środka... Dlatego odruchowo się od niego odsunąłem. Poza tym był straszny.
- Takie są warunki pani Olsen. Inaczej będziecie powtarzać klasę. Przykro mi panowie. - wzruszyła bezradnie ramionami i uśmiechnęła się ciepło. - Mam nadzieję, że dacie radę.
Spojrzałem nieśmiało na Maca, ale natychmiast odwróciłem wzrok, kiedy nasz spojrzenia się spotkały. Gdyby tak znaleźć plusy całej sytuacji, można by było czerpać z tego wszystkiego korzyści. Niestety korepetycje do tej pory nic nie dawały, ale mogłem zyskać znanego kolegę, a dzięki temu szacunek innych uczniów. Byłem gotowy się poświęcić.
- Naprawdę nie ma innej opcji, pani Parker? - jego oczy stały się dziwnie szkliste, a wyraz jego twarzy zrozpaczony. Oj szkoda.
- Do końca roku zostało niewiele czasu. Nawet gdybyś chodził codziennie, nie starczy ci czasu, aby mieć połowę obecności. Przykro mi, Mac. - westchnęła bezsilnie. Była widocznie przygnębiona cała sytuacją, podobnie jak mój nowy korepetytor. Ja podchodziłem do sytuacji inaczej.
- Damy radę, pani profesor. - w końcu się udzieliłem. - Niech pani się nie martwi. - chciałem pocieszyć ją w jakiś sposób. Była naprawdę dobrą nauczycielką i wspierała uczniów całą sobą.
- Bardzo mnie to cieszy, Rene. - uśmiechnęła się do mnie delikatnie, patrząc na mnie wdzięcznie. - Jeżeli będziecie potrzebować pomocy zwróćcie się do mnie.

...

Mac Hilton. Nigdy bym nie przypuszczał, że za tą skórzaną kurtką, obcisłymi spodniami i groźnym wyrazem twarzy, może kryć się tak miła osoba. W pewnym sensie. Wydawał się groźny, bo był bardzo potężny... W prawdzie bałem się do niego mówić, ale to on ciągle o czymś mówił, więc nie czułem się przy nim tak źle. Nie wiem jakim sposobem wylądowaliśmy w kawiarni, ale bardzo ucieszyło mnie to, kiedy uświadomiłem sobie, że to moje pierwsze wyjście z kolegą od przeprowadzki, czyli początku września.
Tak jak wspominałem, byliśmy w kawiarni. Powoli zajadałem wuzetkę z pysznym kremem, kiedy to Mac pił kawę i ciągle o czymś nawijał. Głównie o planie naszych schadzek z matematyką - co, gdzie, kiedy.
Ja co chwilę się uśmiechałem i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem nieśmiały, i że nie potrafię dużo przy nim mówić. Z początku wydawał się zirytowany, ale ja też trochę byłem. W końcu musiałem dodatkowo poświęcać czas na naukę. On też nie był z tego zadowolony, ale zmotywowany. Ja trochę mniej.
- Zawsze tak mało mówisz? - uniósł brwi, patrząc na mnie. Dokończył swoją kawę jednym łykiem i wlepił we mnie wzrok. A ja poczułem się jeszcze bardziej zakłopotany.
- No... W sumie dużo nie mówię. - wzruszyłem ramionami. - Zdecydowanie wolę słuchać i patrzeć.
- To dobrze. Przynajmniej nie będziesz irytujący. - prychnął i odstawił swój kubek na bok. - Zostaje tylko jedną kwestia...
- Tak? - odpowiedziałem od razu.
- U mnie, czy u ciebie? - zapytał. Złapał za swoją kurtkę.
- Możemy raz u mnie raz u ciebie, jeżeli to nie problem. Mam młodszego brata i może być głośno... Ale częściej bywa w przedszkolu, więc to tylko wyjątkowo... - powiedziałem i dojadłem do końca moje ciastko. Tak swoją drogą było pyszne. Szalałem za wuzetkami bardziej, niż za najpiękniejszymi kobietami świata.
- Zajebiście. Jutro u ciebie o... O której kończysz lekcje?
- Trzynasta. - odpowiedziałem natychmiast.
- W takim układzie będę o czternastej. - wstał i zaczął zakładać kurtkę.
- Będę czekać. - kiwnąłem. - Przygotuję obiad. Co lubisz najbardziej? - uśmiechnął się ciepło, mrużąc delikatnie oczy. Mac naprawdę nie był zły.
- Jestem raczej wszystkożerny. - po raz pierwszy uśmiechnął się do mnie. - Niczym nie pogardzę.
- Cieszy mnie to. - uśmiechnąłem się, a on w tym samym momencie położył banknot o dużym nominale na stole. - W takim razie dzisiaj ja stawiam. Do jutra młody. - ruszył do wyjścia, a mijając mnie, zmierzwił moje włosy.
- Hej, Mac... - mruknąłem cicho i mimowolnie się uśmiechnąłem. Byłem pewien, że mieliśmy szansę na fajną znajomość. Fajną przyjaźń. Hilton nie był taki zły, w dodatku nie denerwowałem go... Było lepiej, niż dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro