Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja mama uparła się, że zrobi obiad, dlatego ja nawet nie przyłożyłem palca do tych złocistych kotletów z piersi kurczaka i chrupiących frytek, które już stygły w oczekiwaniu na Maca. Uznała, ze musi zrobić coś, jak to ujęła dla ,,młodych mężczyzn, którzy lubią sobie pojeść", i to właśnie dlatego zamiast tradycyjnie ziemniaków, przygotowała frytki.
Kazała posprzątać mi w pokoju i ładnie się ubrać, czego oczywiście nie zrobiłem, bo porządek w pokoju mam zawsze, a stroić się dla chłopaka nie miałem zamiaru. Była bardziej podekscytowana, niż ja, że po raz pierwszy miałem przyprowadzić kolegę do domu. Nie liczyło się dla niej to, że był dwa lata starszy... Ani to, że musieliśmy spotykać się z przymusu... Tylko to, że ,,mam" swojego pierwszego kolegę od początku roku, a był już marzec, więc minęło trochę czasu.
Przejrzałem się w lustrze w swoim pokoju. Zdenerwowanie zaczęło mi się udzielać, mimo że nie powinno. Mac nie był kimś wyjątkowym, a tylko moim korepetytorem. Ale wyszło jak wyszło.
Swoje włosy starałem się odgarnąć do tyłu, co nie przynosiło dużych efektów. Stawiałem je na żel, ale mimo tego kilka blond loczków zawsze opadało na moje czoło, przez co wyglądałem jeszcze bardziej jak dziecko. Tak. Dziecięca uroda była nieodłącznym elementem mnie, a szczególnie podkreślały ją duże, niebieskie oczy wpadające w zieleń... No i mój wzrost, który liczył ledwie metr sześćdziesiąt cztery. Wyglądałem jak dziecko i byłem kurduplem... Jak ktokolwiek mógł mnie szanować, skoro wyglądałem tak niewinnie i głupio? No właśnie. Nikt. Domyślałem się, że z Hiltonem będzie podobnie. Odwali swoją robotę, a potem będzie udawać, że mnie nie zna. Tak... Byłem pewien.
W końcu doczekaliśmy się jego przybycia. Miałem farta, że moja mama wyszła ,,na chwilę" do sąsiadki po cukier, dlatego mogłem przyjąć go bez siary sam.
Wyszedłem ze swojego pokoju, wchodząc od razu na schody i pokierowałem się do korytarza, łącznego z kuchnią. Otworzyłem drzwi, a w progu zobaczyłem Maca. Ubrany był jak zwykle w swoją skórzaną kurtkę, podobnie jak w dopasowane spodnie. Jego włosy inaczej wyglądały... Były trochę roztrzepane, a całe ich ułożenie uciekło gdzieś do lasu.
- Cześć... Rene. - uniósł brwi, patrząc na mnie jakoś dziwnie.
- Cześć, Mac. - otworzyłem szerzej drzwi, wpuszczając go do środka. Wszedł i od razu zaczął się rozbierać.
Wziąłem od niego kurtkę i dopiero po chwili zorientowałem się, że za bardzo się w niego wpatrywałem, i to właśnie przez to mógł na mnie tak dziwnie patrzeć. Odwiesiłem ją do szafy.
- Jesteś głodny? Chcesz obiad? - zapytałem go od razu, kiedy weszliśmy w głąb domu.
- Właściwie... No. - kiwnął głową i podrapał się po brzuchu. Przeciągnął się, a jego kręgosłup wydał dziwny chrup. - Ał... - mruknął cicho.
- To chodź. - kiwnąłem na niego i ruszyłem przodem w stronę kuchni. On ruszył za mną. Od razu podszedłem do kuchenki po drodze zabierając talerze z szafki. Mac rozgościł się i rozsiadł przy stole. Kiedy już miałem nakładać frytki spojrzałem na niego przez ramię. - Ile mam ci nałożyć, bo w sumie to nie wiem ile jesz... - mruknąłem dość niepewnie. Nie chciałem nałożyć mu za mało... Bo nie chciałem, aby czuł się niekomfortowo.
- Tyle ile je facet. - wzruszył ramionami.
- Czyli ile? - uniosłem brwi.
- Em... Tyle ile je twój tata? - podrapał się po głowie.
- Mój tata je jak dzik i ma brzuch bez dna.
- No, idealnie. - uśmiechnął się głupio i zaczesał swoje włosy do tyłu.
- No... Dobra. - wzruszyłem ramionami i nałożyłem mu trzy czwarte talerza frytek, a do tego dwa duże kotlety. Miałem nadzieję, że mu starczy. Sam nałożyłem sobie połowę mniej. Nigdy nie jadłem zbyt dużo... Nie licząc słodyczy, bo je jadłem na potęgę.
Podsunąłem mu talerz z obiadem pod nos, podobnie jak szklankę soku. - Smacznego.
- Dzięki. - mruknął i od razu wziął się za jedzenie.
Nie odpowiedziałem, bo poczułem się dziwnie zawstydzony. Zawsze tak miałem, kiedy ktoś mi dziękował. I nigdy tego nie rozumiałem. Ah, ten ja.
Usiadłem obok niego i także zacząłem jeść. Nie spieszyło mi się jakoś za specjalnie, jednak on... Pochłonął całą porcje z prędkością światła.
- Dołożyć ci? - zapytałem od razu, kiedy odłożył widelec.
- Nie trzeba, ale dzięki. Naprawdę dobre. - złapał za sok i wziął kilka większych łyków.
- Cieszę się. - spuściłem wzrok i znów wziąłem się za jedzenie. Czułem na sobie spojrzenie Maca. Więcej, wydawał się bardzo pewny siebie. Było widać, że czuje się swobodnie. To mnie drażniło, bo to był mój dom, a ja w tamtym momencie nie czułem się swobodnie, ani trochę. Byłem zazdrosny, że posiada taką umiejętność. Umiejętność bycia sobą i spokojnym przy obcych osobach.
- Ładny dom. - powiedział nagle. - Nie ma twoich rodziców?
- Tata nadal w pracy, a mama skoczyła na chwilę do sąsiadki. - dojadłem swój obiad i odstawiłem talerz obok siebie. Chwyciłem za szklankę i wziąłem łapczywy łyk soku.
- Nie spinaj tak dupy, bo cię nie zjem. - prychnął, śmiejąc się ze mnie, a mnie aż wbilo w krzesło i prawie się zakrztusiłem.
- C-co? - spojrzałem na niego szybko.
- Nie denerwuj się. - przewrócił oczami, uśmiechając się głupawo.
- Łatwo ci mówić... - mruknąłem cicho, odwracając wzrok. - To nie ciebie wszyscy gnębią, za nic... Ty też. Na początku roku wylałeś mi mleko do plecaka i wyrzuciłeś spodnie przez okno na wfie... - dodałem równie cicho, nie patrząc na niego.
- Powiedzmy, że byłem trochę buntowniczy...
- I jeszcze się tłumaczysz! - spojrzałem na niego nagle, mrużąc oczu.
- Okey, przepraszam. - westchnął. - Miałem gorszy okres, to było głupie.
- Chciałeś się po prostu popisać przed Leą. I ośmieszyłeś mnie przed nią, a była jedyną osobą, która się do mnie odzywała.
- Robiła to z litości... Poza tym też mi dała kosza. - przewrócił oczami.
- I co z tego! Twoja tłumaczenia nie zmienia tego, że cię nie lubię. - odwróciłem się od niego plecami. Spędziliśmy ze sobą dosłownie chwilę, a ja już miałem go dosyć.
- A myślisz, że ja ciebie kocham? - prychnął.
- Udawaj przed moją mama, że mnie lubisz... Myśli, że znalazłem przyjaciela. - powiedziałem cicho. - Nie chce, aby było jej przykro... Więc zrób to dla mnie, okey?
- Posrany jesteś, ale niech będzie. - mruknął po chwili namysłu.
- Dziękuję... - odetchnąłem. Mama była osobą, która bardzo mnie wspierała. Tak cieszyła się na ten dzień i nie chciałem jej zawieść. Nie mogłem. Byłem gotowy zrobić wszystko, aby była szczęśliwa. Nawet płaszczyć się przed tym gnojem.
- Ale pamiętaj, że nie ma nic za darmo. Wisisz mi przysługę. - dodał nagle, wstając od stołu.
- Jakoś nie dziwne. - również wstałem. - Schodami na górę i na wprost. Zaraz przyjdę. - powiedziałem cicho i wziąłem się za zbieranie brudnych naczyń. Mac kiwnął głową i ruszył wyznaczoną drogą. Ja zacząłem sprzątać. Nie miałem ochoty spędzać z nim czasu. Był zupełnie moim przeciwieństwem i już na samym początku wiedziałem, że nie da rady, abym się z nim zaprzyjaźnił. Nie chciałem tego. Musiałem tylko udawać.
Z górnej półki wyciągnąłem czipsy i wsypałem je do miseczki. Wziąłem też po jakiejś oranżadzie w puszce i ruszyłem do swojego pokoju.
Wszedłem do środka, a szlag trafił mnie momentalnie. Mac zrobił na mnie dobre pierwsze wrażenie, ale drugie było całkowicie odmienne. Naprawdę go nie lubiłem, a to, że szperał w moich rzeczach jeszcze bardziej się do tego przyczyniło.
Widząc mnie, zamknął jedną z szuflad i uśmiechnął się głupio.
- Książek szukałem.
- Jeżeli cię to zainteresuje, nie nie mam żadnych sprośnych rzeczy, więc nie masz czego tu szukać. - mruknąłem i usiadłem przy biurku, stawiając na nim czipsy i picie.
- Zauważyłem. Żadnych kompromitujących też nie. - podszedł do mnie i usiadł na krześle obok. Podsunąłem mu pod nos miskę z chrupkami - Jedz. - powiedziałem beznamiętnie i otworzyłem szufladę w biurku, wyciągając z niego podręcznik i zeszyt. Z kubeczka z przyrządami szkolnymi, wyciągnąłem niebieski długopis w chmurki i podałem mu go. - A teraz mnie ucz.
- Jaki władczy... - pokręcił głową i zagryzł czipsem. Wziął do ręki książkę i otworzył na odpowiedniej stronie. - Funkcje są zjebane dla wszystkich, więc to nie dziwne, że ich nie potrafisz. Inni mają farta, a ty jesteś przegrywem życiowym. Tyle. - podsumował i uśmiechnął się do mnie głupio.
- Pocieszające. - westchnąłem, patrząc na niego jak na idiotę. Zaraz... Przecież Mac Hilton był idiotą.
- Na szczęście masz mnie i od dziś twoje fatum odejdzie w nieznane. - puścił mi oczko i wyrwał kartkę z zeszytu.
- Posraniec... - wyzywałem go, patrząc gdzieś w bok. - Przestań odstawiać cholerny cyrk i zacznij mnie uczyć.
- Za mocno spinasz dupę. Nic ci nie wejdzie do główki. Jak na razie staram się ciebie rozluźnić, ale najwidoczniej...
- Jak narazie to mnie obrażasz i jestem jeszcze bardziej zdenerwowany, niż rozluźniony. - uciąłem jego wypowiedź. Czułem jak czerwienię się że złości. Mac to był cholerny burak i cham. W dodatku bezczelny!
- Okey... - westchnął. - Pierdolmy całą tą naukową teorię o tym gównie. Zapamiętaj, funkcja to kreska prosta jak pała, która albo stoi, albo nie chce stanąć, albo dopiero co staje.
- Jesteś obrzydliwy. - powiedziałem natychmiast, czując jak robi mi się niedobrze. Mac Hilton był pierdolnięty. Mocno i konkretnie.
- Przymknij się. - zatkał mi usta dłonią. - Tak najlepiej zapamiętasz i najlepiej się nauczysz. Nie umiesz nic, a dostaniesz z tego sprawdzianu tróję. Jeżeli nie, to zrobię to, co tylko będziesz chciał.
Szybko zdjąłem jego z rękę ze swoich ust. - Stoi. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że twoje metody nauczania są skuteczne.
- O tym przekonamy się po sprawdzianie. - uśmiechnął się do mnie łobuzersko, patrząc w moje oczy.

I tak wyszło. Mac Hilton - konkretnie posrany zboczeniec, uczył mnie matematyki w przedziwny sposób. Najgorsze było to, że skutecznie... A przynajmniej tak myślałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro