Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten dzień w szkole był normalny. Chyba. Bo nasza wychowawczyni zapowiedziała wycieczkę klasową, na pięć dni we wrześniu. I już wszyscy zaczęli pieprzyć kto z kim nie będzie, czy będzie w pokoju. A ja miałem to w chuju, bo Hilton był już zarezerwowany dla mnie przed faktem zielonej szkoły. I on dobrze o tym wiedział. Bo jak brzmiały jego pierwsze słowa zaraz po informacji pani Parker?
- Rene! Ale się nawpierdalamy! - dokładnie takie. Ale najpierw to musieliśmy zdać, żeby na tę wycieczkę pojechać. A w szczególności ja, bo został mi do zaliczenia jeszcze jeden sprawdzian z matmy. I to był chyba najtrudniejszy dział, bo nie znałem gorszego cholerstwa od wartości bezwzględnej. Niby było łatwe, ale ja za nic nie mogłem tego ogarnąć. A niezaliczenie jednego sprawdzianu równało się z niezaliczeniem półrocza. Więc to była ciężką sytuacja. I trochę przygnębiająca. Ale na szczęście miałem Maca, który nie pozwalał mi myśleć inaczej, niż pozytywnie.
Znowu była matma. Znowu próbowałem skupić się na zadaniu. Mac znowu mi nie dawał się skupić i miział mnie w udo pod ławką. Ale to strasznie łaskotało i byłem pewien, że chce mnie tylko rozweselić. I nie potrafiłem się nie śmiać. Ale to dlatego, że on był idiotą.
- Rozumiem, że nadal będziesz dawać mi lekcje, tak? - uniosłem brwi, uśmiechając się zadziornie. - Nawet z tych bieżących lekcji?
- No. - ucieszył się jak idiota. - Ona i tak nie potrafi tłumaczyć. - parsknął, mając na myśli oczywiście panią Olsen. I miał rację, bo te lekcje nawet nie przypominały lekcji.
- No, akurat to prawda. - przyznałem, śmiejąc się niedyskretnie. 
- Ej, Rene. - Mac pochylił się do mojego ucha i powiedział ciszej. - Te laski z ostatniej ławki znów o tobie gadają.
- Te blachary? - i powiedziałem troszkę za głośno, bo nawet pani Olsen spojrzała na mnie upominająco. Ale i tak miałem to w dupie. A Mac dostał napadu śmiechu. Ale to też miałem w dupie. Centralnie, generalnie wywalone na wszystko. I do przodu. Hakuna matata, carpe dzień, czy coś tam... Wywalone.
- Wiesz, że Kelly chce do mnie wrócić? - nagle zmienił temat.
- Ta? - prychnąłem. - Naiwna. -pokręciłem głową.
- W zasadzie poruchałbym. Ma dobrą dupę. - przeciągnął się, bardzo dumny z siebie.
- Jesteś obrzydliwy i szmacisz się. Nie wiem jak można robić takie rzeczy nie z miłości. Przecież to intymne.- skarciłem go wzrokiem. Był moim przyjacielem, ale potrafiłem obrazić go i skrytykować bez skrupułów. Musiałem postawić go do pionu, bo jego system wartości naprawdę był spaczony. Bo Hilton był idiotą. I myślał nie w tę stronę ci potrzeba.
- Sama pcha mi się do łóżka, to czemu by nie skorzystać? - uśmiechnął się głupio. Naprawdę był z siebie dumny, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miał powodu, aby być dumnym. I to z siebie. Wręcz odwrotnie. A to, że tak mówił tylko odpychało mnie od niego.
- No nie wiem. Mnie osobiście ta laska obrzydza. Pusta i sztuczna. Ciekawe jak wyglądałaby bez makijażu. - mruknąłem, jakbym nie przejmował się niczym. Jednak zabolało... Zabolały mnie oczy na myśl o tej całej Kelly!
- Chcesz sprawdzić? - jego oczy zaświeciły się jak pięciozłotówki, a ja już wiedziałem o co mu chodzi.
- Nawet o tym nie myśl, Hilton! - pstryknąłem go w nos, na co on skrzywił się śmiesznie. - Lepiej mi powiedz jak zrobić to zadanie. - wsunąłem długopis między wargi i spojrzałem do tego podręcznika, na którego widok robiło mi się słabo. Jednak wolałem pouczyć się w szkole, a w domu mieć trochę wolnego, a nie drugą szkołę.
- Nie ma nic za darmo. - uśmiechnął się do mnie wrednie i oparł głowę na dłoni, wlepiając we mnie swój przemądrzały wzrok.
- Czego chcesz, głupia pchło? - przewróciłem oczami i mimowolnie uśmiechnąłem się do niego.
- Jakiegoś obiadu... I deser... - położył palec na ustach i spojrzał w górę, intensywnie zastanawiając się, jakby tu mi uprzykrzyć życie. Już naprawdę nie wiedział co wymyślać, aby tylko się ze mną podroczyć i trochę pozaczepiać. Ale miało to swój urok. No było urocze.
- Mama robi dziś spaghetti, to jak chcesz to przyjdź. - wzruszyłem ramionami i podsunąłem mu podręcznik pod nos. - A teraz tłumacz.
- Obiad, który wyszedł spod twoich rąk. - uśmiechnął się przebiegle, a ja miałem ochotę wyskoczyć przez okno. Gadał głupoty. Był głupotą. Taką z rączkami i nóżkami. I wkurzająca mordką.
- Jesteś posrany, Hilton. - pokręciłem przecząco głową.
- Tata wyjechał. - położył rękę na oparciu od mojego krzesła i zaczął drapać mnie delikatnie po plecach. - Chodź do mnie na noc.
- Czyli obiad, deser i kolacja? - przewróciłem oczami, śmiejąc się z niego.
- I śniadanie. - wyszczerzył się jak głupi do sera, a jego oczy zaświeciły się, jakby się czego naćpał. Ah, ten Hilton, głupi Hilton.
- Ale wytłumacz. - przysunąłem się do niego z tym biednym podręcznikem i wbiłem w niego wzrok. W sensie w Maca. A on się patrzył na mnie jakby chciał mnie zgwałcić.
- Uwielbiam cię, Rene. - posłał mi delikatny uśmiech. Po chwili zawstydził się i spuścił wzrok na podręcznik. Ah, ten Hilton. Był taki głupiutki. Głupią pchłą był.
- Zamknij się, bo jeszcze ktoś usłyszy. - powiedziałem łagodnie i to teraz ja tak na niego spojrzałem. - A chcę to słyszeć tylko ja.
Mac szerzej otworzył oczy, ale tak z umiarem. Zdziwiło go to, co powiedziałem. Mnie też, bo dopiero po chwili zrozumiałem co palnąłem. A nasza rozmowa przypominała flirt z taniego romansu. I bardzo słabego romansu. Ale udawałem, że nie ogarnąłem. Przecież mieliśmy zachowywać się jak na przyjaciół nastało.
- Tłumaczysz mi, czy się będziesz tak gapić.

***

Wyszliśmy na przerwę po tej jakże twórczej lekcji. Mac przynajmniej wytłumaczył mi to głupie zadanie. A było tak głupie, że myślałem, że mózg mi eksploduje. Ale jakimś cudem przeżyłem.
Pod salą czekali na nas Natt i Issac. Ich miny były takie poważne. O matko, groźnie. Już gacie pełne.
Podeszliśmy do nich i przywitaliśmy się, jak zawsze. Skleja, piąteczka, żółwik i inne takie. Ale atmosfera naprawdę była poważna, a ja byłem ciekawy, co tym razem mądrego mają nam do zaoferowania. Nic. Oczywiste.
- Chłopaki, musimy poważnie pogadać. - zaczął Natt, a ja tylko czekałem, w którym momencie zaczną oskarżać mnie i Maca o pedalstwo.
- Ta, a o czym? - mruknął Mac, dość niepewnie. Najwidoczniej spodziewał się tego samego co ja. Czyli oskarżenia nas o związek.
- Chodźmy stąd. - mruknął Issac i ruszył przodem. Natt spojrzał na nas i kiwnął głową, dając nam znak, abyśmy poszli za nimi. No i tak też zrobiliśmy, ale nasza formacja ,,w kupie raźniej" rozbiła się na gęsiego. A Hilton szedł za mną. Pochylił się do mnie i szepnął mi na ucho. - Myślisz, że chodzi o to, moja żonko? - prychnął, śmiejąc się cicho.
- Tak właśnie myślę, mężusiu. - pokręciłem głową, śmiejąc się z tego debila. To jak nazywał mnie żoną... Nie wiedziałem, czy było to bardziej żałosne, czy słodkie.
Koniec końców wylądowaliśmy na korytarzu, który prowadził do takiej mini hali, której nikt już nie używał. Był to bardziej składzik na ławki, niż hala.
Ja wskoczyłem sobie na parapet, a ci debile mnie okrążyli. Mac stanął na przeciwko, a po swoich obu stronach miałem Natta i Issaca. I czułem się trochę niekomfortowo, bo im nie ufałem, ani nic.
- Więc o co chodzi? - zapytał poważnie Hilton. Wyglądał jak nie on. Hilton i powaga? Coś nieprawdopodobnego.
- O Chrisa. - odpowiedział zmartwiony Issac. I faktycznie to było logiczne, bo z naszej pseudo paczki, tylko go nie było.
- Coś się stało? - zapytałem, naprawdę się trochę martwiąc. Wiedziałem, że Issac, Natt i Chris nie byli szczerzy, ani wobec mnie, ani wobec Hiltona, a Hiltona to dodatkowo wykorzystywali.
- Zrobił sobie problemy. - mruknął Natt.
- Powiecie o co chodzi, albo stąd idę. - warknąłem groźnie, bo ten przydługi wstęp mnie denerwował. W dodatku martwiłem się o tego idiotę Chrisa.
- Zadłużył się u niefajnych ludzi. - odezwał się Issac i złapał się za ramię. - I wpadł w... Zaczął ćpać. - wyglądał na naprawdę zmartwionego. - Mac... Wiemy, że to dla ciebie nie jest problem. - zwrócił się do niego. Była to albo świetna gra aktorska, albo Chris był naprawdę dla niego ważny.
Hilton. Widziałem jego zakłopotanie. Nie mógł odmówić. Po prostu nie miał wyjścia. A ja zrozumiałem o czym mówił wcześniej. Co miał na myśli, mówiąc, że jego przyjaciele go wykorzystują. Nie mogłem tak tego zostawić. Widziałem, jak czuł się źle... I mi też zrobiło się źle.
- Chyba naprawdę nie myślicie. - prychnąłem. - I co, spłacimy jego długi kasą Hiltona, a potem znowu się zadłuży i będzie ćpać dalej, bo będzie wiedział, że ma plecy i zawsze ktoś za niego wybuli? - zeskoczyłem z parapetu, mówiąc naprawdę nieprzyjemnie. - Ma bogatego ojca. To do niego trzeba iść. Chuj mnie to obchodzi, jaką da mu karę, ale na pewno go z tego wyciągnie. Inaczej sytuacja będzie się powtarzać i prędzej, czy później zdechnie od tych prochów. Więc, którą opcję wybieracie? - naprawdę byłem nieprzyjemny, bo się wkurwiłem na nich. Naprawdę zrobili sobie z Maca jakiś caritas i to niesamowicie mnie denerwowało. Ale Mac był ciotą, bo im się tak dawał. Nie mówiąc nic więcej, przepchnąłem Natta i ruszyłem pod salę lekcyjną. Chyba...

***

Wróciłem do domu sam, bo zerwałem się z lekcji. Nie miałem pojęcia dlaczego tak bardzo zdenerwowałem się tą całą sprawą. Myśl, że Natt, Issac i Chris są fałszywi wobec Maca i przyjaźnią się z nim tylko dla kasy, przyprawiała mnie o duże zdenerwowanie. Po prostu miałem ochotę wyskoczyć przez okno! Albo... Albo ich wyrzucić przez okno!
Nie miałem pojęcia, że Hilton może być taką ciotą i dawać im się tak robić. Przy nich nie miał kompletnie swojego zdania. Lizał im dupę, mimo że to on miał kasę i powinno być na odwrót. Był naprawdę większym idiotą, niż myślałem.
Leżałem na łóżku i przytulałem bestię. W zoologicznym nie udało się nam kupić obroży. Upatrzyłem, a raczej wymyśliłem, że dla niego idealnie będzie pasować niebieska obroża w białe kostki. I taką też chciałem sprawić tej kulce. A że nie było takiej w zoologicznym, no to nie kupiliśmy. Proste jak buła. I masło.
Posadziłem sobię tą białą kulkę na klatce i pocałowałem ją w nosek. A co zrobiła ona w zamian? Ugryzła mnie w nos! Taka niewdzięczna. A ząbki miała już naprawdę ostre.
- Ty mała cholero. - zaśmiałem się i odsunąłem ją od siebie.
- Rene? Już jesteś w domu? - i nagle usłyszałem głos. I już wiedziałem, że to mój koniec. Spojrzałem w stronę drzwi. W progu stała mama z Loganem na rękach. Usiadłem szybko i złapałem bestię w ręce. - Mama? Miałaś być w pracy. - mruknąłem cicho, krzywiąc się. Odwróciłem wzrok gdzieś w bok, bo zrobiło mi się głupio.
- Kochanie, zerwałeś się z lekcji? - weszła do środka, a kiedy była bliżej Logan wyciągnął ręce w moją stronę, chcąc się przytulić. Zrobiłem z nią wymianę, bo dałem jej kulkę, a sobie wziąłem braciszka i mocno go przytuliłem.
- Przepraszam... -  powiedziałem cicho.
- Ostatnio często się uciekasz z ostatnich lekcji. - złapała mnie za ramię. - Chyba chcesz o czymś porozmawiać, prawda?
- Po prostu dzisiaj się trochę zdenerwowałem. - przyznałem, krzywiąc się. - I... I jakoś mnie tak wzięło.
- I co dwa dni się tak denerwujesz? - uniosła brwi. - Odkąd poznałeś Maca twoje oceny się poprawiły, ale z frekwencją i zachowaniem coraz gorzej.
- Wiem... - spuściłem wzrok. - Ale chyba naprawdę się zaprzyjaźniliśmy. Cieszę się tym i jakoś tak... - nie wiedziałem co powiedzieć. Ale mama miała rację. Hilton ciągle mnie namawiał do uciekania ze szkoły. A to z wf-u, a to z chemii, a to chodź do kina zamiast do szkoły. I tak wyszło. Ale jak trzeba było to się uczyliśmy i to bardzo solidnie. Ewentualnie ściągaliśmy, ale to wyjątkowo.
- Skarbie, bardzo się cieszę, że znalazłeś przyjaciela. - posłała mi delikatny uśmiech. - Ale nie możesz robić, takich rzeczy. Już niedługo wakacje, został praktycznie miesiąc szkoły. Wytrzymaj trochę, co? - mówiła łagodnie. I za to ją kochałem. Zamiast na mnie krzyczeć i ukarać, wolała pokazać mi mój błąd. Naprawdę była złotą mamą. Bardzo mocno ją kochałem.
- Przepraszam. Postaram się poprawić. - mruknąłem cicho i mocniej przytuliłem do siebie Logana. Mama uśmiechnęła się do mnie i czule pocałowała mnie w czoło.
- To na obiad spaghetti? - klasnęła w dłonie.
- Miałem iść na obiad do Maca. I miałem u niego nocować. Mogę? - spojrzałem na nią zupełnie jak bestia, kiedy widzi jedzenie. Ona przewróciła oczami. - Dobrze. Ale masz dostać piątkę z matematyki.
- Co? Z czego? - zmarszczyłem brwi.
- Pani Olsen wpisała kartkówkę do dziennika elektrycznego na poniedziałek. Lepiej niech Mac cię przygotuje, bo ja z nim zatańczę. - zaśmiała się i zmierzwiła mi włosy.
- Jasne. - przewróciłem oczami. Mama wstała i podparła się pod boki. - Rene... - zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Co byś powiedział na... Siostrzyczkę? - i już wiedziałem, dlaczego mama była taka miła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro