Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam za błędy, bo nie sprawdzałam! 😭

To będzie chyba na tyle z tego maratonu. Może coś dzisiaj jeszcze uda mi się napisać, ale nie wiem, bo mam troszkę roboty... Nauczyciele nie mają duszy, zadając pracę domową na majówkę! I jeszcze tyle sprawdzianów 😱😭

Także tego... To tyle jak na ten maraton. Życzę miłej lektury! ❣️

A fanów Ereri/Riren zapraszam na dwa nowe shoty! 💘🐈

---

Wiadomość mamy wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłem się, bo myśl, że rodzina ma nam się powiększyć o takiego skarba jak Logan sprawiała, że robiłem się szczęśliwy i to momentalnie. Z drugiej strony... Pamiętałem, jak to było kiedy mama była w ciąży z moim bratem, a ja totalnie odszedłem na drugi plan, a kiedy się urodził, to nawet na trzeci. Byłem wtedy cholernie zazdrosny i buntowałem się, ale... Ale jakoś przeżyłem. To mogłem przeżyć i teraz.
Mac nie dzwonił do mnie od skończenia lekcji. Prawdopodobnie myślał, że jestem na niego zły. A nie byłem. Może trochę. Ale nadal miałem zamiar iść do niego na noc i zrobić mu ten obiad.
Wziąłem sportową torbę i zacząłem pakować do niej rzeczy. Szczotkę do zębów, kosmetyki, piżamkę i ubranie na następny dzień. Kasę oczywiście też. I inne takie pierdołki. I usłyszałem pukanie do drzwi. Spojrzałem na nie, a w progu stanął Hilton. Zdziwiłem się i nie wiedziałem do końca co zrobić. Bo jakoś tak mózg mi się zawiesił.
- Hej, Rene... - mruknął cicho i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. W ręce trzymał małą torebkę z logiem moich ulubionych pączków. - Zerwałeś się ze szkoły... Oł je.
- Tak, i co? - zrobiłem krok w jego stronę, a mój ton zabrzmiał tak odrobinę... Dosłownie ciut za chłodno.
- Źle się czujesz? - mruknął cicho i złapał się za ramię. Był sztywny jakby ktoś mu kija w dupę wsadził.
- Co? - zmarszczyłem brwi. - Jeżeli o to ci chodzi, to nie jestem zły. - uśmiechnąłem się do niego. On odetchnął i złapał się za klatkę.
- Matko... - wziął głęboki wdech. - Myślałem, że jesteś zły. - posłał mi delikatny uśmiech, który wyrażał jego zadowolenie.
- Jestem tylko trochę wkurzony, bo... Dajesz się wykorzystywać. - zapiąłem torbę i zarzuciłem ją na ramię. Wziąłem głęboki wdech. - Mam nadzieję, że nie dałeś im tej kasy, bo to wszystko cholernie śmierdziało kłamstwem.
Mac odwrócił ode mnie wzrok i wbił go w podłogę. Cały się spiął, a jego twarz zrobiła się rumiana. Było mu głupio? O tak. Był idiotą. Dał się zrobić. Jego problem. Jego problem, który niesamowicie mnie denerwował. Podszedłem do niego i złapałem go za łokieć. Znaczy trochę nad łokiciem. Tak trochę bicek, ale jednak łokieć. Nieważne. Po prostu go złapałem, a raczej delikatnie dotknąłem. Potrafiłem opanować emocję, dlatego nie zrobiłem tego mocno. Wręcz przeciwnie. Dla Hiltona nie potrafiłem być ostry. Nie kiedy tak stał przede mną i robił taką minę. Po prostu... Wymiękłem momentalnie.
- Daj te pączki, bo głodny jestem. - uśmiechnąłem się jak anioł, a przynajmniej taki miałem zamiar. Bo pewnie wyglądałem jak niedorobiony bachor, który chce dostać cukierek.
- Nie chciałem cię zawieść, Rene. - drążył. A ja strzeliłem facepalma. Ale tak w myślach.
- Co? Nie było truskawkowych donutów? - grałem idiotę, bo naprawdę nie mogłem patrzeć, jak ta głupota się smuci. No i Hilton w końcu zaczął się śmiać. Objął mnie ręką za szyję i przytulił się. A ja znów potajemnie mogłem go powąchać. Naprawdę, nie miałem pojęcia skąd on bierze takie perfumy. Wyjechane w kosmos. Przymknąłem oczy, a moja dłoń wylądowała na jego plecach. I zacząłem go głaskać zupełnie jak bestię. No prawie. Bo ja też czerpałem z tego przyjemność.
- Mam truskawkowe i malinowe. Jakieś kokosowe i coś tam jeszcze. - jego druga dłoń również powędrowała na moje plecy. Tyle, że jego ruchy były... Takie długie i powolne. Ale było mi bosko.
- Mam ochotę... - wymruczałem w jego tors, a moje oczy kompletnie się zamknęły. - Na tego truskawkowego... - dokończyłem po chwili przerwy.
- Wszystkie są twoje. - powiedział cicho, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Wyszczerzyłem się jak głupi. Jedzenie to naprawdę było coś, co momentalnie potrafiło poprawić mi humor. I zapach Maca. Ah, te moje fetysze...
- Zajebiście się z tobą przytula... - odsunąłem się od niego, a on spojrzał na mnie jak szczeniak, który chce miskę kiełbasy. - Ale nie mogę cię rozpieszczać. - dodałem i odepchnąłem go od siebie. On spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja wykorzystałem sytuację, aby wyrwać mu torbę z pączkami. A ten nie ogarnął jeszcze bardziej. Życie jest ciężkie, Hilton.
Mac spojrzał zaśmiał się po chwili i roześmiał się głośno, racząc mnie swoim uśmiechem hollywodzkey gwiazd. - Głupek... - mruknął już ciszej, kręcąc przy tym głową. W takim stanie wydał mi się niezmiernie słodki. Słodki... Cholernie słodki. Zupełnie jak moje donuty. A moje serduszko cieszyło się z jego uśmiechu.
- Jak mnie nazwałeś, ty głupia pchło?

***

Mac uparł się, żeby na obiad upiec kurczaka z frytkami i sałatką, a na kolację zrobić pizzę. Nie zamówić. Zrobić, żeby mnie pognębić jeszcze bardziej. Ale nie mogłem mu odmówić, bo jego tłumaczenie mnie urzekło:
- Rene, ale taka twoja, prosto z serca, smakuje najlepiej.
- Chyba prosto z pieca.
No i nie mogłem mu odmówić. No nawet gdybym chciał byłem za miękki w tej sprawie. Zacząłem zauważać, że za łatwo mu ulegałem, a on nieświadomie wiązał sobie mnie wokół palca. Gdyby tylko zdał sobie z tego sprawę byłbym w czarnym dupsku.
Skończyłem przyprawiać kurczaka, a ten szybko wylądował w piekarniku. Sałatka była już pokrojona, a frytki czekały na kąpiel w oleju. Kuchnia w domu Maca była tak wielka, że zgubiłem się w niej dwa razy. Znaczy tak jakby... Po prostu nie potrafiłem się odnaleźć, a ten debil siedział tylko przy blacie i śmiał się że mnie przy każdej możliwej okazji, kiedy rozlglądałem się za położeniem lodówki. Mój wzrost w dodatku mi nie pomagał, a wręcz przeciwnie, dlatego moje zadanie było utrudnione.
Usiadłem obok niego i wziąłem jego szklankę, w której było jakieś picie. - Wykończysz mnie, Hilton. - wziąłem małego łyka. W sumie to naprawdę się umachałem.
- A za ile będzie gotowe? - położył głowę na ręce, opierając się łokiciem o blat.
- Jak się zrobi. - wypiłem mu to picie, bo takie dobre było. Dobre pomarańczowe. Podałem mu szklankę, sunąć nią po blacie. Wstałem i przeciągnąłem się. - Chodź w coś pograć, to szybciej zlecą te dwie godziny.
- Dwie godziny?! - jęknął zrozpaczony, krzywiąc się przy tym. - Ale Rene! Jestem głodny!
- Chodź. - złapałem go za rękę i zacząłem ciągnąć w stronę wyjścia. - Gdzie ty masz tu jakieś bumboxy? - zapytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. - Mac?
Nie, stop. Otrzymałem. Ale nie taką, jaką bym chciał. Hilton idiota, złapał mnie w pasie i podniósł do góry.
- Ty! Idioto! Co ty odpierdalasz?! - wystraszyłem się i znieruchomiałem. A moje serduszko chyba chciało mi wyskoczyć z piersi.
- Przytulam.
- Przytulasz?! Ty sadysto! Postaw mnie! - no i nadal tak się darłem, bo to chyba jednak zawał był. Dostał ode mnie łokciem brzuch, ale zamiast mnie puścić to przewrócił się. I takim oto sposobem wylądowaliśmy na ziemii. Znów zderzyliśmy się głowami i znów śmialiśmy się jak dzieci. Przekręciłem się szybko na plecy. Znaczy tak szybko jak mogłem, bo ta gruba dupa na mnie leżała i ograniczała mi ruchy, śmiejąc się jak idiota, tak że nie mógł się ruszyć.
- Hilton... - śmiałem się jak głupi. - Ty głupia niezdaro. - położyłem dłoń na jego plecach i korzystając z okazji znów go powąchałem, zanurzając nos w jego szyi. Jak zwykle zapach jego perfum mnie odurzył. Były takie słodkie, a jednocześnie męskie i miały w sobie to coś. Taki pazur. Idealnie odzwierciedlały charakter Hiltona. Bo momentami wyglądał słodko, a potem jak twardziel, do którego każdy bałby się podejść i powiedzieć nawet głupie cześci. Nawet przeprosić w autobusie! Cokolwiek! Ale ja znałem go za dobrze i wiedziałem, że on tylko tak udawał, bo w środku był miękką kluchą, która tylko ciągle by się przytulała.
On po chwili odsunął się trochę, aby na mnie spojrzeć. I chuj. Poczułem lekki stresik. Bo sytuacja znów się powtórzyła. Spojrzeliśmy sobie w oczy. On patrzył na mnie tak... Tym spojrzeniem. Ja zresztą na niego też. Bo w tamtej chwili wydał mi się najcudowniejszą istotą na ziemi. I najgłupszą.
- Rene... - szepnął cicho, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego dłoń. Poczułem jego dłoń na swoim policzku. A właściwie opuszki palców, które już po chwili były zatopione w moich włosach. A mi zrobiło się cudownie, bo to jak dotykał... Było nie do opisania.
- Lepiej wstań, zanim zdarzy się coś, co nigdy nie powinno, głupi Hilton. - szepnąłem, ciągle patrząc w jego onieśmielające oczy. Było pedalsko, ale to co czułem... Chuj, nie mogłem się oprzeć.
- Chcę, ale... Nie potrafię. - odszepnął. A po chwili znów zapadła cisza. On tak po prostu na mnie patrzył, a ja wsunąłem delikatnie dłoń pod jego koszulkę, by znów dotknąć tych jego idealnie wyrzeźbionych pleców i tej apetycznej, jak najlepsza czekolada, skóry.
- To ty decydujesz o tym co będzie jutro, więc lepiej tego nie spieprz. - powiedziałem nagle, wywołując u niego... Właściwie to nic. Ciągle tak samo na mnie patrzył. A mi było ciągle, tak samo cudownie.
- Ja... Ja chyba już wiem. - szepnął. Czułem to. Po prostu czułem, jak się zapominamy. A raczej jak mieliśmy się zapomnieć. Już byłem pewien, co między nami zajdzie. Mój rozsądek krzyczał, abym to zakończył, ale nie potrafiłem, bo magia tej chwili skutecznie zagłuszyła jego desperackie wołanie. I ja się zapomniałem. Bo dotknąłem jego policzka, tak delikatnie, jak to przed chwilą on dotykał mnie. Mac rozluźnił się troszkę, bo uśmiechnął się do mnie czule, a ja natychmiast to odwzajemniłem. Kochałem patrzeć jak uśmiechał się do mnie tak słodko. Kochałem, kiedy był szczęśliwy. Kochałem go uszczęśliwiać...
Dźwięk przekręcanych kluczy w zamku zakończył wszystko. Nie wiedziałem, czy na szczęście, czy na nieszczęście. Ale to było rozsądne.
Hilton zszedł ze mnie szybko, jakby to wszystko było zakazane i jakby chciał ukryć to przed całym światem. Właściwe było, bo my nie mieliśmy prawa.
Pomógł mi wstać i otrzepał mnie z kurzu, którego tak naprawdę nie było. Spojrzeliśmy na siebie w ten sposób jeszcze raz. I ja już wiedziałem, że czeka nas długa, nieprzespana noc, zajęta bardzo poważną rozmową.
Jak się okazało do mieszkania weszła jakaś starsza pani. Była grubszą kobietą o bordowych włosach. Na sobie miała jakąś długą spódnice i ładną koszulę w kwiatuszki. Zdziwienie Hiltona było tak duże, że myślałem, że wypadną mu oczy.
- Pani Bett? Co pani tutaj robi? Przecież miało pani nie być? - a więc to pani Bett była wybawieniem z całej tej chorej sytuacji.
- Mac! Skarbie! - Podbiegła do nas, a raczej do mnie, bo zaczęła mi się przyglądać, jakbym był duchem. - Masz nowego przyjaciela? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś! - złapała mnie za ramiona i zaczęła oglądać z każdej strony. - Jaki śliczny...
- Pani Bett! - Hilton zwrócił jej uwagę, a ja nie wiedziałem co zrobić.
- Em... Dzień dobry? - bardziej zapytałem, niż przywitałem się. Miała taki wielki biust... Myślałem, że jej cycki zaraz mnie pochłoną!
- Oh, dzień dobry, skarbie! - mocno mnie przytuliła, po chwili jednak mnie puszczając. - Jestem ciocia Bett. Miło cię poznać, kochanie!
- Rene Beresford, przyjaciel Maca. - również się przedstawiłem i uścisnąłem jej dłoń. Ukradkiem spojrzałem na Hiltona. Posłałem mu spojrzenie typu ,,Chyba musimy poważnie porozmawiać.", a jego spojrzenie wyrażało tylko ,,Bardzo poważnie, Rene".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro