Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciłem do domu trochę zbyt wesoły. Do domu Hiltona. Byłem gotowy na tą awanti. Chciałem się z nim pogodzić, jak cholera. Ale najpierw musiałem przemówić mu do rozsądku.
Zadzwoniłem więc, dzwonkiem przy furtce, a ona natychmiast została mi otworzona. Totalnie ekspresowo. Wszedłem na podwórko domu Maca i pokierowałem się do drzwi. Nie zdążyłem złapać za klamkę, bo w progu stanął Hilton. Totalnie dziwny Hilton. Wyglądał wyjątkowo seksownie. Dobrze. Miał na sobie czarną koszulę i tego samego koloru spodnie. Bardzo dopasowane spodnie. Jakby specjalnie szykował się na spotkanie ze mną. Wiedział, że lubię patrzeć mu się na dupę. I bardzo intensywnie pachnał. Ale był dziwnie zły. Chyba. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy, kiedy był całkowicie obojętny.
- H-hej... - mruknąłem, stając przed nim. - Jestem.
- Widzę. - przepuścił mnie w progu, a ja wszedłem do środka. Zamknął za nami drzwi i poczekał, aż zdejmę buty. Myślałem, że był zły, ale chyba nie był. Bo złapał mnie delikatnie w pasie i wprowadził w głąb domu.
- Jesteś głodny?
- A zrobiłeś coś do jedzenia?
- Nie.
- To nie.
Nasza rozmowa była totalnie sztywna. Bałem się tego co miało nastąpić. Nie chciałem kłócić się z nim jeszcze bardziej. Ale to, że nie uśmiechnął się na mój widok było niepokojące. I to cholernie. W każdym razie poszliśmy do jego pokoju, jak zwykle. Usiadłem na jego łóżku, jak gdyby nigdy nic i położyłem moją torbę na podłodze zaraz obok. Mac stanął nade mną i spojrzał na mnie. A ja na niego. Zapadła dziwna cisza. Mega dziwna. Nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji. Już nie byłem na niego zły. Czułem tylko żal. Zacząłem bawić się materiałem swojej czerwonej bluzy, bo zacząłem się denerwować. Nie wiedziałem jak zacząć temat. On też. Na szczęście to on robił za faceta w tym związku. I to on wziął sprawy w swoje ręce.
- Co to były za esemesy, Rene? - zapytał spokojnie. Za spokojnie. Aż się wystraszyłem.
- Co to były za laski w Hollywood, Hilton? - warknąłem w odpowiedzi.
- Co? Cillian znowu ci o wszystkim powiedział? - zmarszczył brwi i włożył ręce do kieszeni spodni.
- Tak, i co z tego? Ty byś pewnie mi nie powiedział, że śliniłeś się do jakiś szmat? - powiedziałem z wyrzutem. Dobiłem sam siebie tymi słowami. Bo serduszko mnie zakuło.
- Nie mów tak. Nic takiego nie miało miejsca. One na mnie leciały, a ja chciałem je spławić. - przewrócił oczami i machnął ręką. - Lepiej mi powiedz, czy naprawdę przelizałeś się z tym dupkiem. - ukucnął przede mną i oparł się rękoma na moich kolanach.
- Tak. - odpowiedziałem szczerze. - Nie lizałem się z nim, tylko... pocałowałem go. - byłem odważny. W cholerę odważny. Bo wiedziałem, że Mac zareaguje krzykiem na coś takiego. Zastanawiałem się, jaki by był gdyby nie brał tego świństwa. A może jego złość nie była powodowana narkotykami? Może po prostu taki był? Tego mogłem dowiedzieć się tylko od jednej osoby. Od mojej kochanej Kelly, rzecz jasna.
- Rene... - spojrzał w moje oczy, a jego oddech stał się ciężki. Złapał mnie za policzek. Nie delikatnie. To było mocny i stanowczy dotyk. - Jak to, do cholery? - płonął. A ja się bałem. Bałem jego agresji. Tego co miało nastąpić. Zacząłem bać się osoby, na której zależało mi najbardziej na świecie. Której powinienem ufać bezgranicznie. Coś się popsuło. Nadal się psuło. I to bardzo raniło. I mimo wszystko w to brnąłem, bo tak cholernie zakochałem się w Macu Hiltonie.
- To twoja wina. - zadrżałem. - Potraktowałeś mnie jak szmatę. Przelizałeś się ze mną przed snem, a nawet nie powiedziałeś ,,dobranoc". Nie przytuliłeś w łóżku, jak zawsze. Nawet nie okryłeś kołdrą. Nie pożegnałeś się w piątek i nie dzwoniłeś cały weekend. Nawet nie pisałeś. W dodatku kręciłeś z jakimiś dziwkami. - powiedziałem szybko, zaciskając dłonie na pościeli. - Ciebie w ogóle interesuje to, że przepłakałem przez ciebie trzy dni?! Wiesz ile się nacierpiałem?! A ty w najlepsze macałeś po cyckach jakieś kurwy! - wykrzyczałem. Czułem ból i rozgoryczenie. Miałem ochotę uciec. Uciec od Hiltona i problemów. Cofnąć czas i nigdy się do niego nie zbliżać. Ale kochałem go. Bardzo go kochałem. Byłem gotowy zrobić wszystko i wszystko wybaczyć. Nie wyobrażałem sobie życia bez niego, mimo że momentami chciałem, aby go w nim nie było. To wszystko było bardzo skomplikowane. Sam tego nie rozumiałem.
Nie rozumiałem tego co zrobił.
Podniósł rękę. Zdążyłem wypowiedzieć ostatnie słowo i poczułem ból. Nie psychiczny. Nie w sercu. Na twarzy. Mac mnie uderzył. W policzek. Z prostej ręki. Po bólu pojawił się strach. A zaraz potem łzy. Nie poznawałem go. To nie był mój kochany Mac Hilton, w którym się zakochałem. Nie chciałem... Nie chciałem go.
Złapałem się za bolący policzek i zamknąłem oczy. Znów cały zadrżałem. Bałem się, że zrobi to znowu. Ale nie zrobił.
- Rene... - jego głos był cichy. - Boże, Rene, przepraszam... Cholera, przepraszam. - złapał mnie za tył głowy. Jego ręka się trzęsła. Cały on. Był wściekły. Ale teraz też wystraszony.
Odtrąciłem go. Odepchnąłem od siebie i wstałem. Nic nie mówiłem. Wstałem, wziąłem swoją torbę i ruszyłem w stronę wyjścia. Chciałem zniknąć. Chciałem uciec. I już nie cierpieć.
- Rene! Proszę! Nie odchodź! - pobiegł za mną. Złapał mnie za przedramię, ale ja natychmiast go odepchanąłem. I szedłem dalej. Płakałem. Cicho. Nie potrafiłem powstrzymać tych łez. Nigdy nie czułem się tak skrzywdzony. Na nim zależało mi najbardziej. I nigdy bym się tego po nim nie spodziewał. Nigdy. Ufałem mu, a teraz to zaufanie legło w gruzach. Nasz związek nie miał sensu. A ja nadal chciałem walczyć.
- Rene... Proszę. Naprawdę przepraszam. To się nigdy więcej nie powtórzy. Przysięgam, Rene! - zaszedł mi drogę. Złapał mnie za dłonie i przysunął je do swojej twarzy, również się pochylając. Zamknął oczy i pocałował je.
- Proszę... Przepraszam. - szepnął w moją skórę.
- Nie wiem co się z tobą dzieje. - powiedziałem cicho przez łzy, które za cholerę nie chciały przestać lecieć. - Boje się ciebie, rozumiesz? - zadrżałem. To niestety była prawda. Bardzo przykra prawda. W końcu przyznałem to przed sobą. I czułem się z tym paskudnie.
Mac spojrzał na mnie. Otworzył szerzej oczy, które po chwili zaszły łzami. Rozchylił usta. I też zaczął płakać.
- Wiesz... To wszystko się tak skumulowało. Gdyby to było same uderzenie, wybaczyłbym ci. - zabrałem swoje dłonie z objęć jego dłoni. - Ale traktowałeś mnie jak szmatę. Teraz wiem, że nic dla ciebie nie znaczę. Jestem tylko twoim pocieszeniem. Znalazłeś sobie we mnie to, czego nie miałeś. Wiedziałeś, że nie potrafię ci odmawiać, dlatego byłem łatwym celem. Ale teraz... Teraz ja już nie chcę, Mac. - powiedziałem dość pewnie. Ale nadal cicho. Zagryzłem wargę, chcąc powstrzymać szloch. Nigdy nie czułem się tak okropnie. Nie sądziłem, że Mac doprowadzi mnie do takiego stanu. Wszyscy, ale nie on.
- Jak to nie chcesz? Proszę, Rene. Wybacz mi. Zmienię się dla ciebie, przyrzekam! - krzyknął za mną. Ale ja nie słuchałem. To wszystko nauczyło mnie, że jego słowa są puste. I nie robiłem sobie nadziei, że to prawda. Że tak faktycznie się stanie.
Nie odpowiedziałem. Zbiegłem na dół i po prostu wyszedłem z jego domu, zostawiając go samego. Nie wiedziałem, czy to był nasz koniec, czy mała rewolucja naszego związku. Zdecydowanie był dojrzały. Zdecydowanie go kochałem. I nadal chciałem o niego walczyć. Ale już nie potrafiłem.

---

Troszkę krótki, ale szybko dodany, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie 🤣❣️

Czo ten Mac wyprawia 😂 hahaha 😂

To na kiedy chcecie tego nexta? 😎

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro