10. the

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA!

Przed przeczytaniem upewnij się, że poprzedni rozdział skończyłeś/aś w takiej formie, w jakim jest teraz!
Poprzedni rozdział ulegał zmianom i dopisywałam przez jakiś czas fragmenty, więc coś mogło cię ominąć!

P.S Uwaga na niektóre trochę drastyczne fragmenty

•••

Kazuha nie był w stanie kontrolować swojego ciała, które skakało, biegało i wymachiwało mieczem jak szalony tygrys. Zdawało mi się, że patrzy z boku na samego siebie. Wszelkie jego wahania i skrupuły przestały miecz znaczenie, gdy jego ręce same usiłowały zamordować Tomo.

Przerażenie zacisnęło mu gardło, gdy zrozumiał, że ktoś wdarł się do jego umysłu i kontrolował ciało. Nie, to nie był ktoś, a Fujin, bóstwo uwięzione na tej zapomnianej przez Celestię wyspie. Podczas rozmowy powoli przejmował kontrolę nad Kazuhą, nawet namówił go do próby oswobodzenia z łańcuchów. A teraz uśmiechał się ze swojego miejsca mimo spuszczonej głowy i zamkniętych oczu. Wykorzystywał głupiego, naiwnego Kazuhę.

Choć chyba nie to było w tym wszystkim najgorsze.

Tomo. Tomo, jego kochany, troskliwy i wiecznie uśmiechnięty przyjaciel. Jego słońce. Co się stało z tymi błyszczącymi, folkowymi oczami? Kiedy i dlaczego ten kolor zastąpiła surowa, pusta purpura?

Nie widział jego wyrazu twarzy przez szarą, zniszczonà maskę, jednak te które oczy mówiły wszystko. Ten mężczyzna z odstającymi kośćmi, ciemnymi od brudu, długimi włosami i ruchami nieludzko silnymi i szybkimi... To już nie był Tomo, którego wizja płonęła najjaśniej w całej Inazumie.

Zarówno on, jak i Fujin kontrolujący Kazuhę nie powstrzymywali się. W każdej chwili miecz jednego mógł skrócić drugiego o glowez a jednak nie pociekła nawet jedna kropla krwi. Zupełnie, jakby to nie była walka wymizerniałego śmiertelnika i bóstwa korzystającego ze zdrowego, silnego ciała.

Ale w końcu Tomo zginie, prawda? Zostanie pokonany, jego głową potoczy się po podłodze i spadnie do lawy, a wtedy... Wtedy już nie będzie trzeciej szansy

Jeśli Kazuha nie odbierze Fujinowi władzy, wkrótce straci wszystko, czego odzyskania był tak blisko

Skupił się na swoim szybko bijącym sercu i zlanej potem skórze, próbując stworzyć na nowo więź z własnym ciałem. Dudniący puls. Kłujący ból w zmęczonych stopach. Pieczenie zdartego wnętrza dłoni. Każda żyłka i nerw. Wyczuł to wszystko i użył całej siły woli, by pochwycić cel i przejąć nad nim kontrolę. Kolejna kropla potu spłynęła mu po twarzy. Przez chwilę myślał, że podziałało. Jego ciało zamarło. Fala ulgi wstrząsnęła nim tak mocno, że z opóźnieniem zauważył prawdziwy powód przerwania walki.Tomo też się nie ruszał. Zawisł jak porzucona marionetka. Kazuha spróbował postawić krok w jego stronę. Nic z tego.

Przeraźliwa myśl zmroziła mu krew w żyłach. Czy Tomo umarł? Jego serce stanęło z nadmiernego wysiłku? Dosięgła go jakaś straszliwa klątwa?

Nagle Tomo drgnął. Serce Kazuhy opadło z ulgi. A wtedy ten zrzucił maskę i ukazał piękną, niemal jaśniejącą twarz. Kazuha poczuł, jak jego uszy czerwienieją, gdy Tomo wyprostował się i zaczął powoli wracać do dawnego siebie. Jasna, czysta skóra. Szerokie, muskularne ramiona. Lśniące blond włosy z fioletowymi przebłyskami i...

Ah. To wciąż nie był jego Tomo. Kogokolwiek teraz miał przed sobą, świecące oczy i stoicki wyraz twarzy nie należały do osoby, którą pragnął ujrzeć.

Żal zastąpił szok i Kazuha pomyślał, że jest już zmęczony. Co jeszcze musi się stać, żeby wreszcie mogli paść sobie w ramiona i wrócić razem do domu? Czy w ogóle będzie im to dane?

Jego ciało na nowo przybrało pozycję bojową.

— Sama Raiden Makoto zaszczyciła mnie swoją obecnością? Cóż za miłą niespodzianka — głos Kazuhy odbił się od ścian groty. — Czemu zawdzięczam tę wizytę?

Przez twarz Tomo przemknął cień bólu.

— Jestem Raiden Ei, Fujinie, fałszywy Bogu wiatru.

Zimny dreszcz przebiegł po karku Kazuhy. Electro archon przybyła, by zniweczyć plany ich wszystkich, oraz dokończyć swoje dziełom wtedy bogini spojrzała na niego. Nie na tą nieposłuszną, cielesną powłokę, która wciąż się buntowała, w na Kazuhę, uwięzionego we własnym ciele i niezdolnego do jakiejkolwiek reakcji. Wtedy na twarz Tomo wypłynął uśmiech, tak obcy i znajomy jednocześnie, że serce Kazuhy mimo woli zabiło kilka razy szybciej.

— Zaimponowałeś mi, Kaedehara — dziwnie szorstki, cichy głos Tomo wcale nie tracił na swej sile i wdzięku. — Pozwól, że teraz ja się wszystkim zajmę.

A wtedy zaatakowała.

Te ruchy zupełnie nie przypominały nagłych, gwałtownych ataków, którymi Tomo nacierał na Kazuhę. To były te same, przerażające w swym pięknie manewry, o jakich szeptali między sobą mieszkańcy Inazumy. Miecz wirował w powietrzu, jakby obdarzony własnym umysłem. Iskry sypały się na wszystkie strony, roztaczając złowrogi, a jednocześnie hipnotyzujący blask.

Bam. Niezgrabny unik. Bam. Światło błysnęło i kosmyk białych włosów opadł na kamienną posadzkę. Fujin wyraźnie tracił pewność siebie, gdy raz za razem mijał się z wrogim ostrzem. Kazuha poczuł, jak zaczyna brakować mu tchu. Szala się przechyliła. Teraz to jego życie było zagrożone.

Z tą myślą przyszedł dziwny spokój. Miał przed sobą nie swojego przyjaciela, a Raiden Ei - potężnego electro archona. Boginię, która pozwoliła, by jej kraj pogrążył się w chaosie a ludzie w strachu i rozpaczy. Tę, która przed wiekami walczyła za nich z całych sił, o której słyszał, że ma troskliwe i ciepłe serce.

Powiedziała, że wszystkim się zajmie, a on postanowił jej zaufać. Aether powierzyłby jej swoje życie. Kazuha musiał uwierzyć, że Raiden Ei była po jego stronie. Tylko to mógł zrobić w swojej bezsilności.

Bo Fujin, choć coraz słabszy, walczył zaciekle. Kazuha czuł, jak bóg wiatru zmusza go wszystkie mięśnie do ruchu mimo skrajnego wyczerpania. Bolało. Niedługo to śmiertelne ciało miało osiągnąć swój limit. On również musiał to dostrzec, bo wykonał szybki ruch ręką i odskoczył w bok, ledwo unikając odcięcia nogi. Kątem oka dało się zauważyć, że wilki zataczają wokół walczących szeroki krąg. Przez myśli Kazuhy przemknęło niepewne przekleństwo. Musiał liczyć na to, że jego archon widzi to i wie, co to może oznaczać.

Zaczęło kręcić mu się w głowie. Świat wirował, wpływając na szybkość uników. Wkrótce na jego ciele pojawiły się nowe rany. Niegroźne, ale bolesne i utrudniające ruch. Mimo boli Kazuha miał ochotę zaśmiać się z ulgi. Raiden Ei naprawdę zamierzała utrzymać go przy życiu. Nie walczyła na poważnie.

Gdy tylko Fujin przestanie kontrolować jego ciało i zostanie pokonany, z pomocą bogini on i Tomo wrócą do domu. Tak. Tak właśnie będzie.

Starał się nie myśleć o tym, że Tomo nie był już sobą.

Wilki w końcu dały o sobie znać. Ich lśniąca śmierć zabłysła tysiącem barw, gdy w jednej chwili, zgodnie, jakby dzieliły umysł, zaatakowały. Ich łagodność, jaką przejawiały wobec Kazuhy zniknęła w chwili, gdy ich zęby rozszarpały skórę Tomo.

Trysnęła krew. Raiden Ei nawet nie drgnęła. Zamachnęła się mieczem, a jeden z wilków obrócił się w kupę popiołu trafiony błyskawicą. Krew dalej obficie barwiła postrzępione szaty Tomo. Z pewnością rany nie przeszkadzały bogini, ale co z człowiekiem zamkniętym w środku?

Kazuha zacisnął pięści i odwrócił wzrok, ale straszliwy obraz nie chciał zniknąć mu sprzed powiek. Oczyma wyobraźni widział kończyny wyrywane ze stawów i wbijające się w nie zęby. Nie potrafił tylko wpaść na to, jak brzmiałby krzyk jego zawsze uśmiechniętego przyjaciela.

Tymczasem kolejne dwa stworzenia runęły z piskiem na ziemię, zostawiwszy po sobie tak wielkie i paskudne rozcięcia na skroni Tomo, że serce Kazuhy podeszło mu do gardła. Tak śliczna twarz, tak paskudnie oszpecona... Czy tam w środku jego ukochany towarzysz tracił zmysły z bólu? Czy tam w ogóle było coś do stracenia?

Światło spływającej po ścianach lawy odbijało się od futra ostatniej pary wilków gotowej oddać życie za tchórzliwego, podstępnego boga. Kazuha przypomniał sobie, jak te majestatyczne, dumne stworzenia zaniosły go tutaj na własnym grzbiecie i doprowadziły go do Tomo. Wpatrywały się wtedy w niego z zaciekawieniem, niemal sympatią. Czy tak mądre istoty musiały umrzeć tu i teraz?

Czy nie właśnie tak stracił Tomo? One tylko służyły. Wykonywały rozkazy. Były narzędziami. Jak ci wszyscy biedni ludzie, którzy stracili życie podczas wojny. To Fujin był ich prawdziwym wrogiem... A może wcale nie?

On tylko próbował oswobodzić się z łańcuchów, w które zakuła go bogini. Był praktycznie w takiej samej sytuacji, co Tomo, który jednak najwyraźniej nie potrafił się sprzeciwić. A może nie chciał. Nie, nie, na pewno electro archon coś mu zrobiła. Zgadza się. To ona była ich prawdziwym wrogiem. Ona uwięziła tu Tomo. Ona ich rozdzieliła. To przez nią w Inazumie zginęło tylu ludzi...

Uniósł miecz, całą siłą woli ignorując odrętwienie i przeszywający ból. Fujin musiał już stracić nad nim kontrolę, teraz szarpał za łańcuchy i swoim rodzaju własnym ciele. Wilki walczyły dalej, już niepewnie i ostrożniej Raiden Ei bardziej się nimi bawiła, niż walczyła naprawdę. Biedne, jak Tomo, potraktowany jak marionetka. Przez te wszystkie lata skazany na żałosną wegetację i utratę wolnej woli...

Aether się mylił. Jakąkolwiek ta kobieta akurat nosiła twarz, ona zawsze była i będzie okrutna i bezwzględna. Póki chodziła po tym świecie, bezpieczeństwo wszystkich bliskich mu ludzi było tylko względne.

Raiden Ei spojrzała na niego z irytującym spokojem.

— Możesz rzucić miecz — odparła głosem Tomo, który wzbudził u Kazuhy dreszcz. — Już po wszystkim. Poprawię łańcuchy i Fujin utraci wszelkie nadzieje na ucieczkę.

Wszystko go bolało. Ledwo był w stanie zrozumieć cokolwiek z tego, co usłyszał. Świat wirował mu przed oczami, nogi już dawno odmówiły posłuszeństwa. Miecz ważył tony i chyba tylko siłą woli dawał radę utrzymać go w górze. Mimo to, stał dalej. Dla Tomo.

Bogini uniosła brew. Podeszła do niego powoli, lecz on się nie ruszał. Tkwił w miejscu, z chwiejącymi się nogami i mieczem wyciągniętym przed siebie, jakby trzymał go pierwszy raz. Przy Raiden Ei patrzącej na niego z góry był mały i słaby.

Kątem oka zauważył trupy najdłużej walczących wilków, w tym przywódcy stada. Z ich rozszarpanych brzuchów wylewały się wnętrzności. Żółć podeszła mu do gardła. Te biedne, niewinne stworzenia nie zasłużyły na taki los.

Walcząc z mdłościami, zmusił się do uniesienia wzroku ja twarz Raiden Ei. Nie zastał w jej spojrzeniu pięknej, fiołkowej barwy, jaka towarzyszyła zawsze uśmiechowi Tomo, ani zimnej purpury, która jeszcze niedawno gościła na jego oczach. To był zupełnie nowy odcień, jasny, lecz głęboki, ostry, ale ciepły. Taki kolor oczu mógł mieć tylko archon. Z całych sił starał się go znienawidzić.

— Jesteś przyjacielem Aethera, więc pozwolę ci odejść. — Wyciągnęła do niego dłoń, wielką i silną, która kiedyś bawiła się jego włosami. — Zabiorę cię z powrotem do Inazumy. Chodź.

Jak ona śmiała odzywać się do niego tym głosem?

Szum lawy powoli go ogłuszał. Przytłaczający, słodki zapach krwi zatykał mu nos. Raiden Ei stała spokojnie, ale ciało, które zajmowała, było ciężko ranne.

Co się po tym wszystkim stanie z Tomo? Umrze? Wróci do życia w tym więzieniu? Czy historię usłyszane w dzieciństwie o dobrej i miłosiernej bogini naprawdę były kłamstwem?

— Nie idę... — wykrztusił, choć sam miał problem ze zrozumieniem własnego bełkotu. Zauważył, że dłonie mu drżą nienaturalnie mocno. Nie czuł już palców. — Bez... Tomo.

Zdołał zauważyć jedynie wyraz zdziwienia na tej pięknej, zbyt pięknej twarzy, zanim ziemia się pod nim osunęła i cały świat zniknął.

•••

Tomo znów miał na sobie maskę, przez którą widać było jego puste, purpurowe oczy. Nachylał się nad nim i chyba sprawdzał mu puls.

Co za dziwny sen.

Kazuha byłby pewien, że stracił czucie w całym ciele, gdyby nie otępiający, wszechobecny ból. Nie był w stanie ruszyć żadną kończyną, nawet przekręcić głowy. Po prostu leżał, wpatrując się w Tomo i próbując znaleźć w nim ukojenie.

Powoli docierał do niego szum wodospadów lawy i brzęczenie łańcuchów. W oddali zauważył sklepienie jaskini. Czyli wciąż w niej był, choć nie wyczuwał już wcześniej wszechobecnego odoru krwi.

— Obudził się — zachrypnięty, cichy głos Tomo był jeszcze trudniejszy do zrozumienia, niż wcześniej. — Jest wycieńczony.

Odpowiedziało mu mruknięcie gdzieś z boku. Kazuha spróbował unieść rękę - bezskutecznie. Będzie musiał jakoś zorientować się w sytuacji bez wstawania.

Skupił się na osobie nad sobą. Nie pozostał nawet ślad po wspaniałości, jaka wręcz emanowała wcześniej od Tomo, który wrócił do wyglądu przypominającego bardziej trupa niż żywego człowieka. Kości wystające spod poszarpanego ubrania i brudna, zniszczona skóra w wielu miejscach obwiązana paskami zakrwawionego materiału przedstawiały żałosny obraz. Serce ścisnęło się w piersi Kazuhy. Co ona mu zrobiła...

Wtedy to do niego dotarło. Ten jeden, jakże oczywisty, a zarazem nieprawdopodobny fakt.

Tomo był tutaj. Żywy. On naprawdę nie umarł, przez cały czas czekał na niego w tym miejscu, na tej wyspie! Mógł wrócić do nich wszystkich, znów wieść szczęśliwe życie u boku Kazuhy.

To brzmiało jak sen tak piękny, że Kazuha zaczynał się zastanawiać, czy na pewno się obudził.

— Weź to i podłóż mu pod głowę. — Drugiego, damskiego głosu nie był w stanie rozpoznać, choć miał pewność, że już wcześniej go słyszał.

Po chwili poczuł pod głową kościste palce, a następnie coś miękkiego. Ulga nastąpiła natychmiastowo i ból stał się trochę mniej nieznośny. Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Nie minęła minuta, a Tomo znów pojawił się w jego polu widzenia, najwyraźniej poprawiając u Kazuhy jakieś bandaże. Jego ruchy, sztywne i pewne wywoływały pewien dyskomfort.

Może by tak nie było, gdyby Kazuha nie czuł się jak jedna wielka kulia cierpienia.

— Niepotrzebnie trzymasz przy życiu tego dzieciaka — trzeci głos wywołał u niego zimny dreszcz. Fujin. — Widzisz do jakiego stanu go doprowadziłaś? Lepiej wymień go na tego małego.

— Żebyś znowu przejął jego ciało? Nie rób sobie nadziei. — W tym samym, kobiecym głosie, co wcześniej, rozbrzmiała ostra nuta. Raiden Ei, bez wątpienia. — Zwiąż mu usta.

Tomo bez chwili wahania odszedł i wkrótce dotarły do Kazuhy jęki protestu. Głuche stuknięcie i ucichły.

— Dobrze. Kaedehara jest nadal przytomny? — Chwila ciszy. — To ułóż go pod kolumną. I daj mu to.

Mimo niezdrowego wyglądu, Tomo z łatwością podniósł Kazuhę i ułożył w pozycji siedzącej. Jego ciało osunęło się bezwładnie po kolumnie. Udało mu się utrzymać w górze tylko głowę.

Tomo wykonywał polecenia Raiden Ei. Z własnej woli nigdy by tego nie zrobił. Gdyby mógł, na pewno zamknąłby Kazuhę w niedźwiedzim uścisku i zrobił wszystko, by przenieść ich w bezpieczne miejsce.

Mdły, ledwo wyczuwalny zapach otulił ich obu, gdy Tomo podsunął mu do ust gliniane naczynie i napoił go znajdującym się w nim płynem. Z pragnienia niemal nie zauważył nagłego pieczenia w gardle, zajęty napawaniem się ukojeniem, jakie przyniósł mu rozgrzewający napój. Mlasnął, z niepowstrzymanym zadowoleniem zauważając, że ból nieco zelżał, pozwalając mu się poruszać. Tomo podsunął mu jeszcze trochę napoju i tym razem Kazuha poczuł jego słodkawy smak.

— Sa... ke? — wychrypiał niepewnie. Zadrżał, otrzymując od Tomo kiwnięcie głową w odpowiedzi. Jego obecność tutaj wciąż wydawała się nierealna.

— Nie zamierzam cię upijać, więc nie licz na więcej — Raiden Ei stanęła nad nim w całej swej okazałości. Kazuha wzdrygnął się na widok ciemnego fioletu jej oczu. Zbyt ciemnego. — Skoro się obudziłeś, to chodź. Zabieram cię do Inazumy.

Kazuha ledwo zdusił kaszlnięcie.

— Czy ty... — wydusił z trudem. Przynajmniej nie było to już tak bolesne. — Zamierzasz wykonać... Egzekucję? Na mnie?

Raiden Ei spojrzała na niego przeciągle... I uśmiechnęła się lekko. Wręcz przepraszająco. Kazuha zamrugał, nie będąc pewien, czy nie ma przypadkiem halucynacji. Podkręciła głową, a jemu opadła pierś.

— Więc... Chcę odejść z Tomo.

— Przykro mi, ale to... Niemożliwe — odparła z westchnieniem. — Oczywiście, on nie musi już pilnować Fujina od kiedy znów osobiście opiekuję się Inazumą. Po prostu...

Krew zagotowała się w żyłach Kazuhy. Tyle przebytej drogi. Tyle nadziei i pokonanych przeciwności. Wszystko po to, by zostawić tu biednego Tomo na pastwę bóstwa, które nawet skute łańcuchami stanowiło zagrożenie?

Nawet nie próbował zrozumieć Raiden Ei czy ją usprawiedliwić. Zamieniła w piekło życie całego kraju. Kazuha stracił przez nią swojego przyjaciela, którego uczyniła swoim niewolnikiem. Zabiła wszystkie wilki, które tylko wykonywały rozkazy swego pana. Które były takie same jak Tomo.

Jak on mógł jej w ogóle zaufać?

Electro archon wyraźnie posmutniała. Splotła ręce za plecami i zerknęła na Tomo, który stał nieruchomo ze wzrokiem wlepionym w pustkę.

— Chłopcze, to nie jest już tą samą osobą. Gdy się tu zjawiłeś, on wyczuł twoją obecność. Wtedy Shogun... — Westchnęła. — Powinnam była ją powstrzymać. Naprawdę mi przykro.

Raiden Shogun. Raiden Ei. Aether opowiadał mu o tym, a jednak Kazuha wciąż nie był w stanie do końca pojąć sytuacji. Ale to nie miało znaczenia. Ona zamierzała dalej więzić Tomo, więc musiał ją powstrzymać.

— Co mu zrobiłyście? — warknął, poprawiając pozycję, by pokazać, że jest już w stanie walczyć.

Bogini westchnęła, najwyraźniej nie zamierzając protestować przeciwko oskarżaniu również niej. Odwróciła się do Tomo.

— Zdejmij maskę.

Kazuha wstrzymał oddech. Wcześniej widział twarz Tomo tylko po tym, jak Raiden Ei przejęła jego ciało. Teraz natomiast mógł w pełnej okazałości oglądać ten przerażający obraz.

Trupio blada, brudna skóra. Zapadnięte policzki. Ogromna, świeża rana na skroni, dopiero co zszyta. Trzy wielkie, czerwone ślady od czoła do ucha

I ten wyraz twarzy. Pustym jak u marionetki. Wzrok utkwiony w nicość.

Zupełnie, jakby zabrano mu duszę.

Kazuha poczuł, jak jego oczy wypełniają się łzami. Z trudem, chwiejąc się na nogach wstał i chwycił Tomo za ramiona.

Ten nawet nie drgnął.

— To... Tomo...? — wyjąkał. — Potrząsnął nim lekkim zero reakcji. — Tomo, słyszysz mnie, prawda?

Jest. Jeden ruch. Schylił głowę, spoglądając beznamiętnie na Kazuhę, którego roztrzaskane serce zabiło parę razy szybciej.

— Tak jest — powiedział tylko. Nic więcej. Żadnego "nie martw się, Kazu", czy "oczywiście, głuptasie". Jeśli w ogóle go rozpoznał, nie miało to żadnego znaczenia.

— O nie... — Kazuha złapał Tomo za policzki, próbując znaleźć chociaż jeden, maleńki znak rozpoznania. Nic.

Kazuha poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Zjawił się za późno. Tomo żył, ale jedynie jako pusta skorupa. Nic nie pozostało z jego ukochanego słońca.

Ale jednak żył. Był tutaj, z nim, patrzył na niego, jak najbardziej prawdziwy, materialny. To mimo wszystko Tomo, który miał umrzeć, a przeżył. Zdarzył się cud.

I Kazuha będzie o ten cud walczyć.

Niechętnie odsunął się od zimnego, kościstego ciała. Zacisnął pięści. Przez lata powstrzymywał kiełkującą w nim nienawiść, która tej nocy sięgnęła zenitu. Nienawidził electro archona całym sercem, miał ochotę zacisnąć palce na jej szyi i ściskać, ściskać, aż jej ciało zwiotczeje, a twarz zastygnie w wyrazie agonii...

Zamiast tego uklęknął przed nią. Schylił głowę, by ukryć tłumioną furię.

— Błagam — wyszeptał, lecz jego głos poniósł się po całej grocie, odbijając od ścian. — Zrobię wszystko. Będę ci służył do śmierci, tylko daj mi zabrać go do domu.

Z pewnością usłyszała jad w jego głosie, jednak nic nie powiedziała. Nie widział jej twarzy, więc wyobraził sobie, jak spogląda na niego z pogardą.

— On jest niebezpieczny — usłyszał. — Taka broń...

Broń? Tak właśnie widziała ludzi?

— Będę go pilnował za cenę własnego życia — odparł pewnie, ignorując świerzbienie palców.

— Nie będziesz mógł wieść z nim normalnego życia. Będzie dla ciebie ciężarem, a gdy go porzucisz, wyciągnę z tego konsekwencje — ton Raiden Ei był spokojny, niemal niepewny. Ziarenko nadziei mimowolnie wykiełkowało w sercu Kazuhy.

— Przysięgam, że nigdy go nie porzucę. Będę się nim opiekował tak, jakby od tego zależał los całego kraju.

Raiden Ei zamilkła. Zastanawiała się, wiedział to, lecz nie mógł nic z tym zrobić. Pozostało mu czekać i mieć nadzieję, że rozstrzygnie to pokojowo. Nie wygrałby prawdziwego pojedynku, szczególnie, gdy jego ciało wciąż drżało z wyczerpania.

Po dobrych dwóch minutach usłyszał:

— Naprawdę go kochasz, prawda?

Zesztywniał. Tomo towarzyszył mu przed długi czas. Byli nierozłączni. Wspólnie wędrowali, poznawali świat, troszcząc się o siebie nawzajem. Kazuha po prostu nie wyobrażał sobie życia bez niego, bez względu na to, ile lat rozłąki by ich nie dzieliło.

— Tak. Dlatego nie mogę go tutaj zostawić.

Raiden Ei uklękła przed nim. Uniósł w zaskoczeniu głowę, a ich oczy się spotkały. Twarze niemal się stykały. Usta bogini wygięte były w nostalgicznym uśmiechu.

— Dawno temu byłam bardzo podobna do ciebie, chłopcze — powiedziała, a jej głos zabrzmiał ciepło, przyjaźnie. — W porządku. Idźcie. Znajdźcie swoje szczęście.

Mimo jej słów, twarz mówiła co innego. ”Nie potrafiąc zostawić przeszłości za sobą, skazujesz się na wieczną udrękę.”

•••

Napisałam do na obozie i przepisywałam będąc u Cappuccino_89 pozdro

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro