XIX ,,Kyō... oto moje imię."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XIX ,,Kyō... oto moje imię".

Gdy zobaczyłam Shinsou siedzącego przy oknie przed kawiarnią, przyjęłam od niego porządny ochrzan. Czułam się jak małe dziecko, które dostawało opieprz od surowego rodzica. Po parunastu minutach, kiedy chłopak ostygł z burzliwych emocji i wybaczył mi występek na festiwalu sportowym, postanowiłam wytłumaczyć mu wszystko, co mnie ostatnimi dniami męczyło. Opowiedziałam mu o niepokojącym mnie Monomie Neito, przypuszczeniu głównego celu jadłospisu Eraserheada i o najważniejszym — zobaczeniu swoich własnych wcieleń, przemawiających do mnie, pomimo tego, że to były jedynie halucynacje. Hitoshiego bardzo poruszyła ta sprawa. Nie ukrywał, że w życiu nie słyszał czegoś takiego. Przy napomnieniu jego pojedynku z Midoriyą, wyszłam z pytaniem na temat wspomnień wybudzających z Brainwashingu. Sprawa była... skomplikowana. Żadne z nas tego nie ukrywało. Fioletowowłosy dostrzegając moje zmęczone oczy, wspomniał, że to normalne zjawisko, kiedy przypominałam sobie koszmary z przeszłości. Mówił, że wiadomość o zabiciu drugiego człowieka zawsze oddziaływała negatywnie, bo: ,,Pierwsze morderstwo jest zawsze najcięższe i męczy najdłużej, a z czasem staje się już czynnością pozbawioną głębszego nad nią myślenia, jak jedzenie czy oddychanie". Tego dnia poprosiłam Shinsou, by nie używał na mnie swojego daru. Chłopak uszanował moje zdanie i polecił, bym zrobiła sobie jutrzejszego dnia dzień wolny. Tak więc, gdy wróciłam do domu, a reszta dnia szybko mi minęła, przespałam się kilka godzin, śniąc o uciekaniu przed superbohaterami i poczekałam aż nastała środa. Koło godziny dziesiątej podjechałam do Musutafu zabrać rzeczy od Todorokiego, cały ten czas czując na sobie jakiś niechciany wzrok, jakby ktoś za mną podążał. Lecz zawsze, gdy się odwracałam, nie mogłam dojrzeć żadnej patrzącej się na mnie osoby. Po powrocie do domu postawiłam pudła koło łóżka, przykrywając je kocem. Po jakimś czasie, gdy słońce zaczynało zachodzić i odbębniłam prace społeczne, spotkałam swoją mamę, która podeszła do mnie z podejrzaną miną. Zapytałam ją, o co się tak zamartwiała, a ta odparła, że Ereaserhead zadzwonił do niej i zniósł zawieszenie. Nie dyrektor, a sam Eraserhead. Informacja ta sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wychowawca postanowił nagle zmienić zdanie. To było podejrzane. Napisałam do syna Endeavora czy w jego przypadku również się tak stało. Odpisał mi dość szybko, że on też zamierzał pojawić się w czwartek w szkole.
Dziadkowie pojechali rankiem do domu, wujkowie jeszcze we wtorek przed obiadem, a mój ojciec... przepadł jak kamień w wodę. Nie można było się do niego dodzwonić. Zabrał z domu torbę i trochę ubrań, a to oznaczało, że musiał wyjechać przynajmniej na dwa dni.
W czwartek, odkąd się obudziłam, padał deszcz. Stukanie wielkich kropel o szybę wprowadzało mnie w stan melancholii. Zebrałam się powoli z łóżka, pakując podręczniki do czarnej torby. Po kilkunastu minutach wzięłam w dłonie przezroczystą parasolkę, zapakowałam w kostkę ubrania Katsukiego, założyłam na szyję aparat i ruszyłam na pociąg. Wyszłam wcześniej, dlatego się nie śpieszyłam. Zatrzymywałam się co jakiś czas, przyglądając się innym ludziom. Pstryknęłam dwa czy trzy zdjęcia, po czym dotarłam do Yuuei niecałe pół godziny przed pierwszą lekcją. Włożyłam parasolkę do pojemnika, zmieniłam buty, wcisnęłam eleganckie ubrania do szafki Bakugou i zdębiałam, zauważając patrzącego się w moją stronę Monomę. Zaraz po nim, napotkałam wzrok stojącego cztery metry ode mnie Shinsou. Spojrzeliśmy się po sobie bez słowa, udając, że się nie znamy. Jednak blondyn... palnął parę niemiłych słów na temat mojej reputacji, przykuwając tym wzrok paru osób. Kendo, przewodnicząca klasy 1B, zdzieliła chłopaka po głowie, złapała go za fraki i pociągnęła w stronę klasy, przepraszając mnie za jego zachowanie. Krzywiąc się, machnęłam głową na boki, po czym skierowałam się do sali. Wszyscy w Yuuei byli w jakimś stopniu zwariowani. To był fakt, nie opinia.

— ...Parę dzieciaków z podstawówki krzyknęło do mnie: ,,Nic się nie stało!" — usłyszałam załamany głos Sero, który opowiadał o swoim spotkaniu przed szkołą z grupką osób.

— Nic się nie stało! — dobiła go leżąca na ławce Asui, wprowadzając bruneta w załamanie.

— Hej... — przywitałam się ze znajomymi.

— Bakuike! — krzyknęła w szoku Ashido. — Ty tutaj? Nie na zawieszeniu?

— Ciekawa historia, ale Aizawa zadzwonił wczoraj do mojej matki i jak gdyby nigdy nic oznajmił, że wycofuje zawieszenie z rejestru — palnęłam niezrozumiale, odkładając nową torbę na ławkę.

— Kurde, nieźle! Chyba naprawdę zapunktowałaś sobie u wychowawcy — mruknął z zaskoczeniem Kirishima. — Ciekawe dlaczego zmienił zdanie.

— Co nie? Nie mogę tego zrozumieć — mruknęłam, wzruszając ramionami. — Todoroki to samo. Nie ma go jeszcze, ale też ma przyjść.

— Masz kontakt z Todorokim? — zdziwiła się Uraraka.

— Jakoś tak wyszło — odpowiedziałam jej, siadając na blacie swojej ławki.

Och? Co tam masz? — stanął przy mnie Kaminari, zerkając w stronę aparatu. — Mogę zobaczyć?

— Tylko nie popsuj — ostrzegłam go, zdejmując z szyi pasek.

— Nie rób już ze mnie takiego fajtłapy! Kurde, niezły — obejrzał przedmiot, po czym przystawił sobie aparat do twarzy. — Uśmiechnij się!

Uniosłam delikatnie kąciki ust, pokazując prawą ręką znak pokoju. Flesz rozbłysnął po klasie, przykuwając tym uwagę paru osób. Żółtowłosy wszedł w galerię zdjęć, przyglądając się fotografii.

— Z takim talentem to ja na fotografia powinienem iść, a nie bohatera — zaśmiał się, kontynuując robienie zdjęć różnym osobom z klasy. — Niesamowite, że wystarczył jeden dzień i nagle jesteśmy w centrum zainteresowania! Ale ty, Bakuike, wydawałaś się w poniedziałek zrelaksowana, kiedy dziennikarze się na ciebie rzucili. Chyba dawałaś im najwięcej odpowiedzi i komentarzy, bo jeśli chodzi o wywiady, to w telewizji głównie było widać ciebie!

— Widziałam właśnie — zaśmiałam się lekkodusznie, machając dłonią do wchodzącego do klasy Tokoyamiego i Todorokiego.

— Bouroshi — rzekł mrocznie krukogłowy, po czym skierował się na swoje miejsce.

Shoto nic nie powiedział. Jedynie kiwnął głową.

— Kaminari, przestań robić te zdjęcia! — palnęła poirytowana Jirou, nie mogąc wytrzymać dłużej migającego światła.

— Ale nie moja wina, że wychodzą takie ładne!

— Ładne wychodzą, bo robisz zdjęcia głównie dziewczynom! — burknął oskarżycielskim tonem Sero.

Mineta słysząc to, pojawił się obok Denkiego, próbując zobaczyć zdjęcia koleżanek z klasy.

— Bouroshi, zabierz mu ten aparat! — krzyknął Ojiro, który został brutalnie potraktowany fleszem.

— Jeszcze jedno, ostatnie! — obiecywał żółtooki, nakierowując obiektyw w stronę wchodzącego do klasy Katsukiego. — O matko, ale mina! Muszę to uwiecznić!

— ZARAZ JA CI MORDĘ UWIECZNIĘ NA BETONOWYCH SCHODACH! WON! — warknął blondyn, przepychając się do swojej ławki.

— Agresywny od samego rana, że też masz siłę tak na siebie patrzeć w lustrze — burknął ze śmiechem Kaminari, oddając mi aparat.

Kiedy Bakugou usiadł na krześle, spojrzałam na niego niepewnie. Na jego karku można było dostrzec kawałek wystającego spod ubrań opatrunku, a spod rękawów marynarki i koszuli wystawały skrawki bandaży, które chłopak starał się ukryć. Czerwonooki wyglądał dużo lepiej i żywiej, w porównaniu do poniedziałkowego wieczoru. Odczułam pewien rodzaj ulgi, widząc, że chłopak nabrał sił, co nie oznaczało, że się na niego nie gniewałam.

— Dobry... — burknął ze zmęczeniem Aizawa, wchodząc do klasy.

Mężczyzna nie miał na sobie już żadnych bandaży, a pod jego prawym okiem pojawiła się nieduża blizna powstała od ataku Nomu.

— Dzień dobry!

Kum? Widzę, że zdjęli już panu opatrunki. Miło to widzieć — uśmiechnęła się zielonowłosa, kiedy wychowawca stanął za biurkiem.

— Naszą starszą panią poniosło trochę przy leczeniu — odparł szarooki z nawiązką do Recovery Girl, drapiąc się po policzku. — Ale mamy ważniejsze rzeczy do roboty. Specjalną lekcję z teorii bohaterstwa. Pseudonimy... Macie wymyśleć swoje imiona bohaterskie — fakt ten mnie zaniepokoił. Miałam wymyśleć nick, którym by się do mnie zwracali inni. Trochę mnie to przerażało, bo jedyne zwroty jakie mogłam usłyszeć na ulicy były dość... paskudne. A teraz sama musiałam się nazwać, będąc prawie pewna, że ludzie i tak nie zaprzestaliby swoich bluźnierczych wyzwisk. — Ma to związek z nominacjami od zawodowców, o których wcześniej wspominałem. Zwykle praktyki zaczynają się na drugim czy trzecim roku, gdy uczniowie zdobędą już doświadczenie i staną się przydatni. To, że już teraz otrzymaliście oferty pokazuje, jak bardzo są wami zainteresowani. Możecie te oferty jednak stracić do końca nauki w Yuuei, jeśli w oczach bohaterów zniknie wasza wartość.

— Czyli musimy pokazać, że warto było nas nominować? — upewniła się Hagakure.

— Dokładnie. Oto podsumowanie wszystkich ofert. Zwykle są one równomierniej rozłożone, ale w tym roku ta dwójka skupiła na sobie większość uwagi  — rzekł nauczyciel, uruchamiając projektor. Na tablicy pojawiła się tabelka z dziesięcioma osobami. Przekraczający cztery tysiące ofert Todoroki stał na pierwszym miejscu, a za nim z ponad trzema tysiącami Bakugou. Zaraz po nich był Tokoyami, Iida, Kaminari, Yaoyorozu, Kirishima, Uraraka, Sero... i z kilkunastoma ofertami na samym końcu byłam ja.

— Jaka kolosalna różnica! — załamał się Denki, przechylając głowę do tyłu z niedowierzania.

— Co oni?!

— Todoroki na pierwszym, a Bakugou na drugim? — zdziwiła się Jirou.

— Odwrotnie niż na olimpijskim podium — dodał czerwonowłosy.

— Niektórzy boją się nominować kolesia, którego trzeba było skuć na rozdanie medali — szepnął Sero.

— KTO BY SIĘ BAŁ CZEGOŚ TAKIEGO?! — odwrócił się w stronę czarnookiego urażony Bakugou.

— A Bouroshi? — usłyszałam głos fioletowowłosej. — Pomimo, że zajęła trzecie miejsce, to nie ma trzystu ofert jak Tokoyami, a ledwie dwanaście! Jest dosłownie na samym końcu.

Zacisnęłam dłonie w pięści, spuszczając głowę.

— Co się dziwić? — mówił Sero, spoglądając sceptycznie w moją stronę. — Jej bójka z Todorokim była straszna i jest w końcu córką Killhaka. Każdy by się bał wysłać ofertę do dziewczyny, która ma ojca mordercę.

— Sero! — zganił go Kirishima. — Nie powinieneś tak mówić! Bakuike przecież...

— Wzięli to personalnie... — szeptałam cicho, nie zwracając uwagi na innych. — Na co ja się tak staram, skoro wszyscy mają mnie za jebanego potwora? Na co... Dwanaście ofert, a cztery tysiące. Mnie i Todorokiego dzieli jakaś przepaść. Czemu muszą mnie tak oceniać nawet po tym, jak starałam się odpowiadać dziennikarzom miło i kulturalnie? Czemu wszyscy mnie traktują jak pierdolone bydło... — zmrużyłam oczy w bólu, opierając się o rękę.

— Niezależnie od tego czy ktoś złoży wam ofertę, czy nie, wszyscy weźmiecie udział w praktykach z profesjonalistami — kontynuował Aizawa. — W USJ sami przekonaliście się jak to jest walczyć ze złoczyńcami, ale możliwość przyjrzenia się pracy zawodowców z bliska będzie wartościowym doświadczeniem.

— Więc stąd te pseudonimy! — uradował się Sato.

— Teraz to już jest bardzo ciekawe! — zaśmiała się Uraraka.

— Mimo że to tymczasowe imiona, radzę do tego podejść poważnie... — rzekł wychowawca.

— ...Bo inaczej możecie tego pożałować! — krzyknęła Midnight, wchodząc do pomieszczenia z uśmiechem na twarzy i ręką na biodrze okrywającym cienkim, bohaterskim strojem. — Często się zdarza, że pseudonimy szkolne zapadają w pamięć obywateli i stają się rzeczywistymi imionami przyszłych bohaterów!

— No i tak sprawa wygląda — mruknął Eraser, kiedy bohaterka stanęła obok niego. — Midnight przypilnuje, by wasze imiona trzymały się kupy. Ja jestem z tego do kitu — rzekł, zawijając się w żółty śpiwór. — Nadając sobie pseudonim, cementujecie cały swój przyszły wizerunek i ukierunkowujecie rozwój. Te imiona mają odzwierciedlać to, kim jesteście.

Ostatnie zdanie wypowiedziane przez czarnowłosego sprawiły, że dostałam dreszczy. ,,Odzwierciedlać, kim jesteśmy...?" — przed moimi oczami stanęła wizja trzynastoletniej mnie z wyciągniętą w moją stroną ręką. — ,,Kyō, każesz mi decydować szybciej, niż sądziłam...". Wzięłam jedną tablicę i czarny marker od Bakugou, podając resztę rzeczy za siebie. Siedziałam sztywno, patrząc się w puste, białe pole. Nie wiedziałam, co powinnam napisać. Kazano mi zadecydować. Nie byłam gotowa, choć wiedziałam, że na wojnę z Uriyim też nigdy nie zdołałabym się przygotować. Musiałam coś wymyśleć. Było to jednak cięższe niż sądziłam. Humor całkiem mi się popsuł. Zawiesiłam wzrok na leżącym na ławce aparacie, czując wewnątrz siebie niewyjaśniony strach.

— Dobra, minęło już piętnaście minut. Może zacznijmy prezentację pseudonimów. Kto chce zacząć? — powiedziała radośnie Midnight, uświadamiając wszystkim, że prezentacja imion była publiczna.

— ★To ja pierwszy! Błyszczący bohater: I cannot stop twinkling! Co oznacza, że nie pobijecie mojego blasku!★

— Łatwiej będzie je wymówić, jeśli usuniesz ,,I" i skrócisz ,,cannot" do ,,can't" — poprawiła tablicę Aoyamy nauczycielka, oddając mu ją do rąk.

— ★Racja, mademoiselle!

— Ja następna! — wystrzeliła z miejsca Ashido. — Pseudonim Alien Queen!

— Nawiązujesz do tej bestii z serii Obcy, co miała żrącą krew?! WYKLUCZONE! — przeraziła się nauczycielka, na co różowoskóra wróciła do ławki z przybitą miną.

Po pierwszych dwóch pseudonimach, atmosfera w klasie zgęstniała. Rozluźniła się jednak, gdy kolejne imiona bohaterskie brzmiały już przyziemniej. Zaczęło się od Asui, która wybrała imię Froppy, potem poszedł Kirishima, który przyjął imię dawnego bohatera Red Riota. I tak jeden za drugim, aż na podwyższenie wyszedł Bakugou i palnął:

KING EXPLOSION MURDER!

— Źle. Spróbuj jeszcze raz — mruknęła od razu Midnight, nie patyczkując się z chłopakiem.

— CZEMU DO CHOLERY?! — uniósł się blondyn.

— Nazwij się ,,Pan Wybuszek"! — naśmiewał się z niego Eijirou, a razem z nim cała klasa.

Z dwudziestu jeden osób, pozostały trzy, które wciąż nie miały pseudonimów. Ja, Midoriya i Bakugou. Zielonowłosy podniósł się w pewnym momencie z miejsca i stanął za biurkiem nauczycielskim. Oczy wszystkich były skierowane na niego. Moje również. Spojrzałam z niedowierzaniem na chłopaka i jego zapisaną tablicę.

— Midoriya? — wybełkotał Mineta.

— Jesteś tego pewien? — pytał Kaminari z przerażeniem.

— To imię może zostać z tobą już na zawsze... — mówił Kirishima z przejęciem.

— To imię... Zawsze go nienawidziłem — powiedział skromnie zielonooki. — Ale ktoś... Pomógł mi zobaczyć w nim światło, którego nie dostrzegałem. Zaskoczyło mnie to, ale... uszczęśliwiło. To mój pseudonim! Deku! — zadeklarował z uśmiechem chłopak.

Ta nagła akcja sprawiła, że agresywne skrobanie po tablicy siedzącego przede mną blondyna, ucichło, a Uraraka uśmiechnęła się szeroko. Tak wciąż bez wymyślonego pseudonimu zostałam tylko ja i Bakugou.
Byłam na tyle markotna i wypruta z emocji, że nie dawałam rady nawet rozmawiać z Kaminarim przez pół sali, który próbując mi jakoś pomóc, walnął, że powinnam nazwać się Livehak z nawiązaniem do odwrotności własnego ojca. Zacisnęłam dłoń w pięść, pokazując mu tym, że im więcej będzie gadał, tym bardziej go poturbuję. Ale wciąż musiałam zdecydować, więc podniosłam marker z ławki i przystawiłam go do tablicy, robiąc czarną kropkę. Czułam jak łapał mnie stres, a serce uderzało w mojej klatce tak mocno i szybko, jakby miało zaraz wybuchnąć. Wzięłam głęboki wdech i nabazgrałam ostrożnie pseudonim po angielsku. Uniosłam powoli rękę do góry, czując na sobie wzrok granatowowłosej.

— Bakuike - Bouroshi! — wywołała mnie.

Przycisnęłam tablicę do siebie, wstając. Stanęłam na podium z tablicą skierowaną do ziemi.

— Na ulicach czasami można było usłyszeć pewne plotki... — zawahałam się, po czym uniosłam swój zimny wzrok na klasę. Mówiłam powoli i wyraźnie, a w moich słowach była wyczuwalna żądza zemsty wymieszanej z nagłym przypływem pewności siebie. — Jakiś czas temu... w okolicach marca zdarzył się wypadek w mieście Sapporo. Niewiele osób wie o tym incydencie, a jeszcze mniej pamięta, bo w internecie nie utrzymują się informacje na ten temat. Stolica Hokkaido została oblężona przez potężnych ludzi w białych płaszczach i przerażających maskach. Dowódca organizacji terrorystycznej, który śmiał się bohaterom w twarz, wydłubał pamiętnego dnia na ścianie ratusza cztery słowa: ,,Ofiara, Wysłannik Boży, Bóg i Demon". Zdjęcia do tej pory są rozsyłane na różnych blogach... Człowiek, który dokonał tej zbrodni, uważał, że posiadał moc karania tych, którzy na karę rzekomo zasłużyli. Wymierzał szklaną sprawiedliwość, chcąc edukować i nauczać ludzi ostrymi, dobitnymi i przerażającymi czynami oraz słowami, które rzadko były słyszalne poza miejscami, w których przebywał... Był jednakże wszędzie. Na ulicach, w miastach, we wszystkich budynkach, a co najgorsze w ludzkich głowach. Przerażeni mieszkańcy wpatrując się w ciemności, widzieli jedynie białe płomienie. Zostawali z niczym. Strach, pożerał ich nadzieje. Niektórzy nazywali go przyjacielem, obrońcą uciśnionych i potępionych przez rząd dusz, inni zwykłym mordercą, a sam śmiał stawać ponad wszystkimi i nazywać się Bogiem o armii anielskiej wypełnionej ludźmi słabymi psychicznie: demonami, bestiami i żądnymi krwi potworami. Nie znano jego imienia ani twarzy, a występował jedynie pod pseudonimem. Dlatego właśnie... stojąc tutaj, chcę, by ludzie patrząc na mnie, widzieli we mnie kogoś, kto jest w stanie wyruszyć na wojnę przeciwko samemu Bogu. Kogoś, kto pokazuje, że wiara nie pomoże w czasie kataklizmów. Kogoś... kogo ludzie nazywać będą pogromcą bogów — przechyliłam tabliczkę w stronę klasy. — Bohaterka odrodzenia: Godslayer.

— To... naprawdę oryginalna historia — rzekła z powagą i niepokojem Midnight wśród rozpływającej się po klasie ciszy, łapiąc się ze zmartwieniem za podbródek. — Rzeczywiście kiedyś było głośno na temat szóstki złoczyńców, którzy próbowali (jak to oni twierdzili) otworzyć ludziom oczy... Jesteś pewna, że chcesz przyjąć na siebie imię, które sprawia, że ludzi oblewa strach? Czy bohaterka nazywana siebie pogromczynią bogów jest tym, czego pragniesz? zPOmijając już fakt, że ludzie nie patrzą na ciebie przychylnie przez twoją... no wiesz, sytuację rodzinną — zmartwienie i niepewność w jej głosie sprawiało, że kobieta sama zaczynała się gubić.

Spojrzałam z powagą na nauczycielkę, ściągając brwi z niezdecydowaniu.

— Strach jest względny jak wszystkie uczucia, których doznajemy. Nie ma tu miłości ani radości czy bólu, zawiedzenia... Wszystko dzieje się tylko w naszych głowach. I ja, jako bohaterka odrodzenia, nadam słowom nowe znaczenie. Dam im nowy początek — zadeklarowałam, prostując się dumniej. — Nie poddam się, bo w końcu widzę przed sobą drogę. Pokrytą cierniami i przeszkodami, ale widzę ją i nie zamierzam odwracać wzroku. Będę po niej iść, nawet jeśli moje nogi zaczną krwawić. Ludzie zawsze patrzyli na mnie jak na potwora. Choćbym starała się ze wszystkich sił zmienić ich zdanie na mój temat, to i tak polegnę. Dlatego chcę przybrać imię, które zagnieździ się w nich jeszcze głębiej. Dojdę do celu, choćbym miała się tam znaleźć w poćwiartowanych kawałkach.

Granatowowłosa patrzyła jeszcze chwilę w moje skupione tęczówki, po czym westchnęła ciężko.

— To bardzo odpowiedzialne i przerażające słowa, jak na tak młody wiek — zastanawiała się jeszcze chwilę, nie wiedząc, co mi opowiedzieć. — Niech będzie. Nadawaj nowe znaczenia i sprawiaj, by ludzie patrząc na ciebie, widzieli zbuntowanego anioła, przeciwko swojemu stworzycielowi. Godslayer — palnęła pod nosem, delikatnie się uśmiechając w moją stronę. — Jeszcze nigdy w swojej karierze nauczycielskiej nie przepuściłam tak buntowniczego pseudonimu! Ach, ci młodzi!

— Dziękuję — skinęłam głową z wdzięcznością, zabierając tablicę z biurka. Widziałam na tyle klasy trzy rozmyte postacie. Skrzyżowałam wzrok z trzynastoletnią Kyō, która kiwnęła do mnie głową i jak dym z kadzidła, rozmyła się na moich oczach razem w czarnym obłokiem i czteroletnią mną.

— A CO Z MOIM LORD EXPLOSION MURDER?! DLACZEGO TO NIE PRZESZŁO?! — uniósł się zezłoszczony blondyn, który próbował już dwa razy zaprezentować swój pseudonim.

— JESZCZE PYTASZ! — palnęła cała klasa z nauczycielką na czele.

Usiadłam bez słowa w ławce, czując na sobie niepewny wzrok Kirishimy. Kiedy spojrzałam w stronę czerwonookiego, ten odwrócił głowę. Coś go gryzło. Moja przemowa była dziwna, lecz Eijirou... Widziałam, że słuchał mnie bardzo uważnie, nie zważając na częściowe niezrozumienie klasy.
Poczułam ból w prawej skroni. Przeciągły gwizd roznosił się po głuchym pomieszczeniu. Syknęłam, widząc urywki obrazu deszczowego dnia z przeszłości oraz chłopaka o czarnych włosach i przestraszonych, czerwonych oczach, patrzącego w moją stronę.
Widziałam jak... Skakałam po śliskich dachach budynków. Padał deszcz, ale w miarę ciepła pogoda sprawiała, że chłód się mnie nie imał. Ulice były zalane wodą, błękitne niebo przykryte burzliwymi chmurami wisiało nad miastem... Ale ja byłam w nienajlepszym stanie. Misja, którą wyznaczył Error nie została wykonana z idealną dokładnością. Między nasze poczynania stanęła po raz kolejny Grupa X, która swą działalność rozszerzała z każdym dniem. Czując drętwienie nóg i osłabienie, potknęłam się o rynnę, upadając z hukiem na brzuch. Kościana maska wydała z siebie zduszone chrupnięcie, a dzwoneczki zaklekotały żałośnie od silnego deszczu. Zjechałam bezwładnie z dachu i spadając na ziemię z drugiego piętra, obijałam się o ściany obiektu szkolnego. Jęknęłam cicho i przeciągle, czując przyćmiewające moje myślenie zawroty głowy. Zdołałam namacać ręką kawałek białej ściany i przysunąć się pod nią. Oparłam się plecami o murek, patrząc przez pęknięte szkła maski na kapiące mi na nogi wielkie krople brudnej wody. Uniosłam część kościanej maski, zdejmując z dolnej części twarzy biały, przylegający materiał. Nabrałam łapczywie powietrza do ust, czując chłodny powiew wiatru na swoich czerwonych od krwi ustach i rumianych od przeziębienia policzkach. Byłam przemęczona, chora i ranna. W dodatku oddzieliłam się od drużyny i straciłam z nimi łączność. Grupa X od początku to planowała. Wiedzieli, że byłam mózgiem organizacji, więc próbowali się mnie pozbyć jako pierwszej, nie zważając na szaleńczego Uriyiego, który stracił już swą poczytalność i zabijał każdego na swej drodze czy rodzeństwa Toshiby, którzy potrafili całe miasto pokryć duszami męczenników. Bohaterowie sprawnie zagłuszali łączność i uderzyli prosto w mój słaby punkt — elektronikę, którą posiadałam na swym ubraniu. Cały sprzęt, jaki miałam, siadł. Adrenalina dalej trzymała moje powieki szeroko otwarte, ale czułam, że opadłam z sił.

Stuk, stuk, stuk. Stuk, stuk...

Słychać było odbijanie się wody od dachówki.

Stuk, stuk, stuk... Tuk, tuk.

Klapa śmietnika drżała pod wielkimi łzami chmur.

Tuk, tuk, tuk... Tuk...

To już nie brzmiało jak deszcz, a chód.

Tup, tup, tup... Tup, tup.

O zamglonym od deszczu widoku, zerknęłam w bok, czując rwący ból w karku. Czerwone oczy niewysokiego chłopaka wpatrywały się we mnie ze strachem. Czarne włosy do połowy szyi nachodziły mu na twarz, a jego uchylone, różowe usta ukazywały ostre, białe zęby i język. Nieznajomy uczeń gimnazjum trzymając w dłoniach ciemną parasolkę oraz rozerwaną w dwóch miejscach torbę szkolną, wpatrywał się we mnie w osłupieniu, zaciskając dłoń na czarnym mundurku. Czuł strach i był w szoku, a jego słabe ciało nie potrafiło się wybudzić, by się poruszyć. Szybko odwróciłam głowę na bok, naciągając pośpiesznie maskę na twarz. Jednakże tak nagły ruch przyprawił mnie o kłujący ból.

— Czy ty... Jesteś ranny! ...Ranna? — poprawił się, próbując zrobić w moją stronę parę kroków.

Kiedy usłyszałam szuranie butów, wystrzeliłam ogradzającą mnie od nieznajomego niewielką, bardzo krzywą ścianą srebra pokrytą ostrymi szpicami.

— Nie podchodź — warknął mój chłodny, elektroniczny głos, ukazując chłopakowi świecące się łuną bieli oko. Przeklinałam w myślach aktywator głosu, który piszczał co jakiś czas z awarii. Był wadliwy i mógł wypuścić z ust mój prawdziwy głos, dlatego starałam się używać jak najmniej słów. — Odejdź.

Chłopak przystanął, wpatrując się z przerażeniem, jak uciskałam krwawiącą na białym odzieniu ranę w okolicach brzucha.

— Jesteś bohaterką? — pytał o chwiejnym głosie, ciągle stojąc niedaleko mnie.

Słyszałam, że się poruszył. Część jego wątłego ciała ukazało się zza bryły metalu. Dzieliło nas niecałe sześć metrów.

— Powiedziałam, żebyś stąd poszedł — powtórzyłam się, łypiąc na niego z grymasem malującym się od bólu.

Próbowałam namacać sakwy zawieszone na ubraniu. Uciskałam drugą ręką ranę, stękając cicho od najmniejszego ruchu.

— Kurwa — przeklęłam, czując, że pojemnik przy pasie mi upadł. Otworzyłam go chwiejnie. Był pusty. Skończyła mi się i adrenalina, i morfina. Musiałam jak najszybciej stąd uciekać, lecz prawie nic nie widziałam, a moje ciało się mnie nie słuchało. Pozostawało mi wybrać inną opcję. Nie potrafiłam pozbyć się bruneta, więc zerkając na niego co jakiś czas, zajęłam się wyciąganiem kabli z rękawicy na lewym przedramieniu. Chroniłam wilgotne druty małym daszkiem srebra, czując, jak zostawiona rana zaczęła wyrzucać z siebie więcej krwi.

— Biały płaszcz... Maska kościanego jelenia z kolorowym pióropuszem... — mówił cicho gimnazjalista, a jego oczy poszerzały się z każdym jego słowem.— Ty nie jesteś bohaterką...! Tylko...

Mała iskra elektryczności wydobyła się przy mojej ręce, parząc mnie boleśnie. Warknęłam cicho, zaciskając dłoń w pięść.

— Czego ty ode mnie chcesz? Wracaj do domu — mówiłam poirytowana, wyciągając jeden z kablów. Nie mogłam już znieść głupich akcji Uriyego, ale wciąż musiałam grać przykrywę. — Nareszcie — mruknęłam, widząc, że poziomy hologram miasta pojawia się niecały centymetr nad ekranem. Czerwona kropka pojawiła się w miejscu położenia szkoły. Wysłałam koordynaty do Blackaouta, mając nadzieję, że łącze zostanie przekazane do niego natychmiastowo. W końcu Toshibę widziałam jako ostatniego, zanim zostałam odciągnięta od organizacji przez Eraserheada.

— Jesteś jedną z Białych Płaszczy? — pytał retorycznie czerwonooki, wymawiając potoczną nazwę drużyny, którą używały osoby nienależące do Podziemia. Pomimo tego, że się bał, w jego oczach dostrzegłam iskrę zafascynowania.

— No tak... Wszyscy nas tak tutaj nazywają — doszedł do jego uszu trzeszczący, mechaniczny głos spod mej maski.

— Czyli to prawda... wy naprawdę jesteście wszędzie! Nie mogę uwierzyć... we własnej osobie jesteś tutaj... — szeptał z szokiem, trzymając mocno parasolkę. — Mówili dzisiaj o was w wiadomościach! Jesteście tymi samozwańcami, którzy pomogli ubogim siedem przecznic stąd i zniszczyli komisariat, prawda? I doszło do morderstwa przez jednego z twojej grupy.

— Nie jesteśmy samozwańcami — westchnęłam ciężko. Podparłam się ściany, klękając w błocie. Moje umorusane mokrą ziemią i krwią dłonie spoczęły na posadzce, a całe ciało wsiąkało spadający z nieba deszcz.

— A-ale... — bełkotał.

Między czterema grupami społeczności nadprzyrodzonej pokazującej się w mediach... — zaczęłam, podnosząc się powoli i nie przerywając kontaktu wzrokowego z chłopakiem. Był niegroźny, widziałam to w jego oczach, dlatego kontynuowałam tłumaczenie mu podstaw. — ...Samozwańcom bliżej jest do bohaterów, bo nawet pokazując się nielegalnie w kostiumach, wciąż pragną pomagać potrzebującym, jak ci herosi. Za to my, antybohaterowie, którzy wydawać by się mogło, stoimy blisko z samozwańcami, to właściwie nie jesteśmy kategoryzowani ani bliżej do nacji złoczyńców, ani do bohaterów. My, to nie te ikony, które widujesz w codziennym życiu. Jesteśmy skryci w ciemnościach budynków. Zabijamy, popełniamy przestępstwa i karzemy ludzi wedle naszej woli. Robimy, co nam się żywnie podoba, bo chcemy pokazać światu to, co rząd przed wami ukrywa — zakasłałam, obracając się w stronę nieznajomego. — Kiedy bohaterowie i złoczyńcy zajmują się sobą, a samozwańcy wpieprzają się w życie obcych ludzi, my pełzniemy pomiędzy wyrwami społeczeństwa, nawracając zbłąkanych. Stain, Kaeorph, jak to nas tu nazywają, Białe Płaszcze... Każdy z nas ma motywy, warte usłyszenia i choć mówimy o całkiem odmiennych rzeczach, to z czasem można zauważyć między nami podobieństwo. Dlatego właśnie antybohaterowie są najodpowiedniejszą frakcją, która potrafi przystosować się czy zbuntować przeciwko życiu lub śmierci. Nas się boją, bo mówimy prawdę, która rani i nacina skórę głównie samymi słowami.

— Jasne, ale pomagacie wielu ludziom! — zacisnął dłoń mocniej na parasolce czerwonooki, przybierając na twarzy nieugiętą i zdeterminowaną minę. — Pomagacie ludziom kosztem swojego życia. Czy to nie czyni was bohaterami? Ich bohaterami?

Przyglądałam się w ciszy chłopakowi. Emocje jakie ukazywał były... Interesujące. Barwne, różne i przyjemne dla mojego ciekawskiego oka.

— Powiedz mi... Podziwiasz ich? — zapytałam cicho, wpatrując się w zaskoczone, lecz przerażone ślepia gimnazjalisty. — Czy patrząc na bohaterów, chcesz stać się jednym z nich? Przynależeć do ich społeczeństwa? Ratować innym ludziom życie, walcząc ze złoczyńcami i wznosić się po chwałę oraz uwielbienie?

— Chcę być... — zawahał się pod presją świecącego się w jego stronę białego oka maski. — Chcę być kimś, kto daje nadzieję tym, którzy ją stracili... — szepnął z niepewnością w głosie, ściągając brwi i marszcząc czoło.

Nie mogąc ustać na nogach, zjechałam powoli na ziemię, siadając na zgiętych nogach.

— P-płaszczu, powinnaś udać się do szpitala! Zadzwonię po...

— Rusz się choćby o krok, a zarżnę jak bezpańskiego kundla.

Mój chłodny i cierpki głos, który wahał się pomiędzy mym właściwym, a zmienionym elektronicznie sprawił, że chłopak zesztywniał. Sięgnęłam dłonią do maski, zatrzaskując jeden z przycisków na zmieniaczu głosu.
Oparłam rękę na wytworzonej bryle srebra, czując, że omdlewałam. Lecz nie zaprzestałam wpatrywania się swoimi bezuczuciowymi ślepiami w czarnowłosego. Ale pomimo groźby, brunet wcale nie wyglądał na wystraszonego. Stał tam, przede mną. Jasne buty miał umorusane w ziemi i biała koszula od mundurka skrywała jego tors. I z parasolką w ręku, milcząc jakąś chwilę, patrzył się na mnie ze współczuciem, jakby chcąc przeciwstawić się swojej intuicji i podejść bliżej mnie, by mi pomóc.

— Krwawisz... Gdzie jest reszta twojej drużyny? — zapytał niepewnie, kucając nagle.

— Dlaczego się mnie nie boisz? — zapytałam wprost, ignorując jego pytanie. Byłam ciekawa jakiej odpowiedzi mi udzieli.

— Och... — posmutniał nagle, a trochę deszczu skapnęło z parasolki na jego bark. — Choć wydawać się to może niezrozumiałe i poplątane, i może trochę szalone, kiedy chcę zostać bohaterem... to dla mnie nie jesteście kimś, kogo powinno się bać — rzekł, a w jego czerwieni tęczówek dostrzegłam zagubienie wymieszane ze szczerością. — Wy, Płaszcze, robicie wiele dobrych rzeczy, sprzeciwiając się prawu, ale ja to rozumiem... Prócz zabijania. Na to niestety wciąż nie potrafię znaleźć sensownej odpowiedzi. Byłem... Jestem wami i waszymi naukami zafascynowany, bo sprawiacie, że zaczynam myśleć nad swoim życiem poważniej. Odmieniliście mnie i jestem wam za to wdzięczny. Starałem się być na bieżąco z waszymi akcjami, ale nigdy nie potrafiłem przewidzieć, gdzie się pojawicie, a na ogół o was prawie nic nie wiadomo... Dlatego nie widzę powodu, żeby się was bać. Szczególnie ciebie. Ale powiedz mi, dlaczego uciekacie się do zabijania?

— Myślisz, że Stain zdołałby przekazać swą prawdę ludziom samymi słowami? — mruknęłam ze spokojem, zaczynając dostrzegać mroczki przed oczami. — Drastyczne i niehumanitarne czyny czasem są zapalniczką ludzkich wyobrażeń. A Kaeorph? Czy nie zabił dwóch osób, nie mogąc znieść faktu, że nikt go nie słuchał? Jeśli chcesz uwagi, zrób coś, co ludzie mają za niemoralny czyn. Ci, co nie mają czasu, by dotrzeć do ludzkiego społeczeństwa ukazując wszystko z pozytywnej strony i wchodzą po schodach bez najmniejszego zamartwiania nie zrozumieją nas, których czas goni, odkąd się urodziliśmy. My nigdy nie mieliśmy schodów prowadzących na szczyt. Musieliśmy więc wymyśleć sposób, który pozwoliłby nam w krótkim okresie się uaktywnić.

— Wciąż trudno jest mi to zrozumieć, ale rozjaśniłaś mi sprawę... Co nie zmienia faktu, że chciałbym cię jakoś wesprzeć. Pozwól mi sobie pomóc. Przyrzekam, że cię nie wydam! — uniósł głos, kładąc dłoń na piersiach. — Tylko tak zdołam wam się odwdzięczyć za to, co dotąd zrobiliście! Dla mnie jesteście w dziwnej mierze bohaterami i chociaż podziwiam tych rządowych herosów, to was również! U-uratowaliście mnie!

— Więc jesteś głupi... — westchnęłam z zawiedzeniem, widząc, że białe światełko w szkle soczewki w mojej masce zaczynało blaknąć.— Nie możesz podziwiać i nas, i ich. Nasze frakcje się ze sobą kłócą. Ty się ze sobą kłócisz. Jesteś zagubiony i nie wiesz czego chcesz. Spójrz na siebie. Widzę tylko mizernego chłopaka, bez krztyny nadziei, którą zadeklarował dawać innym. Jak chcesz tego dokonać, nie wierząc w samego siebie?

— Proszę... — zacisnął z nerwów zęby, wystawiając w moją stronę parasolkę. — Przynajmniej schroń się przed deszczem...

Spojrzałam na niego chłodniej niż wcześniej. Krople wody zaczęły skapywać na ciało chłopaka, a czarny, smutny parasol „wisiał" pomiędzy nami, hałasując przy tym cicho.
W pewnym momencie wydał się zduszony dźwięk. Bordowy obłok pojawił się na kilka sekund obok mnie, a w nich stanął Blackout. Toshiba dostrzegając bruneta, wyciągnął natychmiastowo ręce przede siebie. Wielka, czarna plama upodabniająca się do człowieczego, porozrywanego na strzępy łba bestii pojawiła się za plecami gimnazjalisty niczym potwór wyłaniający się z ciemności. Czerwonooki spojrzał za siebie ze strachem, przewracając się na plecy. Nim dusza męczennika zacisnęła swe zęby na bezbronnym dzieciaku, fala mojej mocy rozmyła ją jak dym.

— Nie zabijaj go — szepnęłam do Zamanchiego.

Władca dusz, co bordowe oczy miał skryte pod maską, a głowę pod kapturem spojrzał na mnie z irytacją. Nie odezwał się. Spojrzał ukradkiem na siedzącego w błocie przerażonego chłopaka, po czym kucnął przy mnie. Podał mi mały woreczek, a ja wyciągnęłam z niego igłę i wbiłam ją sobie z zawartością morfiny nad brzuchem. Zakleiłam ranę i przepasałam ją srebrnym włóknem, przyciskając do ciała. Czułam się trochę lepiej po dwóch czy trzech minutach, dlatego o własnych siłach wstałam z posadzki. Nie zwracałam uwagi na cieknącą po moich spodniach stróżkę krwi, bo był to czynnik naturalny. Musiałam dostać się do sterylnego pomieszczenia i się zszyć. Prowizoryczny opatrunek wciąż był niewystarczający na tak głęboką ranę. Toshiba trącił dłonią mój bark, chcąc się ewakuować, lecz ja twardo stałam w miejscu, patrząc na gimnazjalistę, który był kilka... tylko kilka metrów ode mnie.

— Jak się nazywasz? — zapytałam go, opuszczając nieco głowę.

Zamanchi stał za mymi plecami, obserwując w milczeniu ruchy bruneta.

— K-kirishima — wymamrotał niepewnie.

— Imię ci nadano?

— Eijirou. Nazywam się Kirishima Eijirou — poprawił się, drżąc.

Pomimo tego, że zadeklarował, że nie bał się „Płaszczy", kiedy stawało się naprzeciwko dusz Blackouta i widziało się śmierć, to było to nieuniknione, by zwyczajnie przestać się bać.

— A więc Eijirou, powiedz mi czy twe zagubienie pożera cię od środka? Podziwiasz nas, a chcesz zostać bohaterem. My mamy całkiem odmienne poglądy, w porównaniu do tych fałszerzy. Patrzę na ciebie, na twoje mokre, czarne włosy i przepełnione smutkiem oczy, i widzę chłopaka, który jest jednym z nas, a ślepo dąży do zostania kimś całkiem innym. Czy naprawdę chcesz dawać ludziom nadzieję?

— T-tak... Ale co masz na myśli, mówiąc, że jestem jak wy? — zapytał ze strachem, spoglądając na swoje ręce.

— Och... — westchnęłam ze zmęczeniem. — Dokładnie to, co powiedziałam, Eijirou. Nie należysz do społeczeństwa kierowanego rządem. Jesteś słaby, mizerny i przepełnia cię żal. Przechodzisz przez trudny okres i oczy mnie nie mylą, że cierpisz na depresję.

— Co? — wymamrotał w szoku, nie potrafiąc uwierzyć, że mówiłam prawdę. — Skąd...? Dowiedziałaś się o tym widząc mnie przez ten krótki czas?

— Moje oczy dostrzegają to, czego inni nie potrafią. Widzę ludzkie cierpienie lepiej niż ci się to wydaje. Eijirou, nadziei nie da się zabić — kontynuowałam, robiąc w jego stronę kilka kroków. Podniosłam z ziemi parasolkę, składając ją jednym ruchem. — Chociaż w porównaniu z innymi... jest dla ciebie jeszcze droga wyjątku. Jako odmieniec stoisz na granicy dróg, co nie zdarza się często. Możesz wciąż wybierać. Potrzebujesz czasu, miesięcy treningu i długiego odpoczynku, jeśli chcesz zmienić swoje życie na lepsze. Aktualnie jesteś tylko kukłą. Pustą, smutną i porzuconą, jednakże jeśli postanowisz zebrać się w sobie, stanąć na czele wyzwania i powiedzieć: „Zostanę bohaterem, który da innym nadzieję", to ci się to uda — kucnęłam przy uspokajającym się czerwonookim chłopaku, wystawiając rękę w jego stronę. Moja umorusana dłoń spoczęła na jego policzku, a kciuk przyłożyłam do małej blizny nad jego prawym okiem. Patrzył się na mnie tym blaskiem czerwieni błyszczącej się w przerzedzającym się deszczu.— Ci, co idą naszymi naukami, dostrzegają więcej niż myślisz. Wciąż tego nie widzisz, ale jesteś lepszy z dnia na dzień. Eijirou, przyszłość jest zachwiana — spoważniałam, wciąż głaskając opuszkiem palca drobną bliznę zaniepokojonego bruneta, brudząc tym jego twarz resztkami swojej krwi i cząstkami błota. Przechyliłam głowę na lewy bok, odkładając parasolkę pod nogi czarnowłosego. — Bohaterowie umierają. W tym momencie ludzie jeszcze się nie buntują, lecz degradacja społeczności herosów następuje, a niegodziwość złoczyńców się szerzy. Musisz uważać i mieć na uwadze tę ważną informację. Wpatrując się w ludzi, miej z tyłu głowy tą świadomość, że korupcja wchłonie domy, które teraz widzisz, ziemię, po której stąpasz i twarze osób, które poruszają się tymi samymi drogami co ty. Podążaj za naszymi naukami nieprzerwanie, lecz wiedz, że nie spotkamy się już drugi raz. Niech moje słowa, jak i słowa całej drużyny nigdy nie opuszczają twojej głowy, a zapewniam cię, że będziesz zdolny do wielkich czynów — rzekłam, zabierając dłoń.

Wstałam powoli, widząc, jak chłopak siedząc na ziemi z iskierkami w oczach, zaciskał dłoń na mokrej parasolce.

— A moja moc? Czy nie...? — zaczął z przybitą miną, obawiając się, że jego indywidualność popsuje jego plany.

— Czy pytałam o twoją moc? — przerwałam mu, rozwiewając lęk. — Powiedz mi, Eijirou, jakiego bohatera podziwiasz najbardziej? — zapytałam, zaciskając prawą dłoń w pięść.

— ...Red Riota — odpowiedział mi cicho, spuszczając głowę.

Wystawiłam rękę w jego stronę, a chłopak ułożył mokre dłonie w koszyczek. Metalowy przedmiot spoczął na jego skórze. Był to niewielki, srebrny breloczek wyglądający jak idol Kirishimy. Brunet uniósł na mnie wzrok, wpatrując się we mnie z zaskoczeniem.

— Jeśli będziesz miał silną wolę i będziesz pamiętał o wszystkich rzeczach, o których ci powiedziałam, napędzając swe myśli niczym woźnica... nie zważając na indywidualność, którą posiadasz, zdołasz zrobić krok naprzód. Widzę w tobie nadziejęEijirou, możesz zostać bohaterem.powiedziałam stanowczo, dostrzegając pojawiające się na policzkach chłopaka łzy mieszające się z deszczem.

Odwróciłam się do Blackouta, odchodząc od gimnazjalisty.

— A... — wstał szybko z ziemi, ściskając w dłoniach breloczek i parasolkę. — Dlaczego nie schroniłaś się przed deszczem? — zapytał niezrozumiale, powstrzymując mnie spytaniami od zbliżenia się do Toshiby.

Przystanęłam. Spojrzałam na Kirishimę, spoglądając w jego zagubione ślepia. Przechyliłam głowę na bok, oceniając wyskakujące na jego twarzy uczucia.

— Kiedy niebo płacze, można wyczuć żal bogów i tęsknotę za utraconymi przez nich chwilami nadzwyczajnego życia — powiedziałam ze spokojem, odchylając głowę do góry. — Chroniąc się przed deszczem, odcina się od siebie większość świata. Deszcz... Widzisz, jak odbija się od maleńkich, zielonych liści na drzewach, czarnych, asfaltowych ulic i wsiąka głęboko w pachnącą życiem ziemię. Czujesz zapach matki natury łaskoczącej cię w nos, kiedy akceptujesz jej dary. Słyszysz szum, który tka swoimi wodnymi nićmi cudowną melodię dla cierpiących od hałasu uszu. Wystawiasz język i smakujesz wolności. Takiej, której nigdy nikt ci nie podarował. Wolności... Która stoi na wyciągnięcie twojej ręki. Krople nadziei spływają wzdłuż twojego gardła, rozkoszując twe podniebienie. Zamykają cię i oczyszczają od środka. Twa skóra najpierw stawia opór. Jest zimna, drży i cierpi — uniosłam rękę przed siebie, patrząc jak krople wody opadają na mój płaszcz. — Jest jak tarcza, chroniąca cię przed nieszczęściem. Ale gdy zło przemija, a płynne pociski zaczynają tańczyć na twojej skórze w rytm energicznej aczkolwiek spokojnej muzyki, nagle dostrzegasz rodzące się miasto. Tętni ono życiem i pozwala oczyszczać się z brudu. Jest to naturalna kolej rzeczy. Kiedy krople nawilżają moją skórę, czuję, jak obmywają mnie z całego bólu, jaki przeżyłam. Lubię deszcz, Eijirou — uśmiechnęłam się delikatnie, choć nie mógł tego spostrzec. Deszcz zaczynał ustawać, a promienie słońca przebijające się przez chmury tworzyły w tańcu bladą tęczę. — Zasmakuj go, a nigdy więcej nie będziesz potrzebował parasola. Może to nadzieja sprawia, że znajdujesz nowe znaczenia. A może piekło. Nie dowiesz się tego, jeśli nie zrobisz kroku naprzód. Hmm... dziwne, jesteś jedną z nielicznych osób, którym to powiedziałam. Jakby na to nie patrzeć... to drugą. Zapomnij o tym. To była dość osobista odpowiedź.

Tymi oto słowami pozostawiłam zagubionego chłopaka, znikając w bordowym dymie klaszczącymi dłońmi Blackouta.

Patrzyłam się na aparat, jakbym była w transie. Przełknęłam ślinę, czując swoje szybko bijące serce, próbujące uciec z mojego ciała. Zerknęłam w stronę patrzącego się na nauczyciela Kirishimy i jego czerwony plecak, przy którym wisiał srebrny breloczek Crimson Riota. To nie mógł być przypadek. Spotkałam już czerwonowłosego w gimnazjum i przeczuwałam, że on pamiętał spotkanie ze mną, jednym z „Białych Płaszczów".

— Deszcz... — szepnęłam, wyglądając przez okno, na ulewę. — Może wcale nie jest on taki straszny?

— Skoro wszyscy zdecydowali się już na pseudonimy, pora wrócić do omawiania praktyk — mruknął głośniej Eraserhead, wybudzając mnie z myśli. — Będą trwały tydzień. Jeśli chodzi o miejsce praktyk, osoby z ofertami dostaną spersonalizowane listy. Coś sobie z nich wybierzecie. Osoby bez nominacji otrzymają listę rozsianych po kraju agencji, które przyjmują naszych praktykantów. Każda z nich pracuje w innych dziedzinach i lokacjach.

— Dla przykładu — wtrąciła się Midnight. — Trzynastka częściej zajmowałby się akcjami ratunkowymi po katastrofach niż walką ze złoczyńcami!

— Przemyślcie swój wybór. Macie się zdecydować się podczas dwóch dni — powiedział stanowczo nauczyciel, rozdając kartki wszystkim uczniom równo z wybiciem dzwonka rozpoczynającego przerwę.

Widząc, jak Aizawa wychodził z klasy, wciąż trzymając kartkę w ręce, podniosłam się bez słowa i ruszyłam za nim.

— Przepraszam? Czy możemy chwilę porozmawiać? — zaczepiłam bohatera, stając za nim. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, zatrzymując się w progu drzwi.

— O czym dokładnie, Bouroshi? — zapytał, a jego zimny wzrok spoczął na moich stalowych, bladych tęczówkach.

— Zapytam wprost. Dlaczego pan zniósł zawieszenie? Jeszcze kilka dni temu chciał pan wydalić mnie i Todorkiego ze szkoły, potem zabronił udziału w festiwalu... Jak dotąd stanęliśmy naprzeciw wszystkim tym rzeczom i powinniśmy teoretycznie zostać ukarani, a pan postąpił całkiem odwrotnie — założyłam ręce na klatce, spoglądając z podejrzliwością na nauczyciela. — O co z tym wszystkim chodzi?

— Bouroshi, zapewniam cię, że mam wystarczająco ważny i niecierpiący zwłoki powód, żeby znieść zawieszenie. Dalej jestem wściekły na waszą dwójkę i chętnie bym się was pozbył. Złamaliście ustanowione przeze mnie zasady, ale jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni... — westchnął, nawiązując do bójki dwójki bohaterów w gabinecie dyrektora. — Okazałem wam łaskę i radzę jej nie naruszać kolejny raz.

Huh...? — mruknęłam, zastanawiając się nad słowami wychowawcy. — Co może być dla pana aż tak ważne, żeby przypilnować, by nasza dwójka znajdowała się w szkole?

— Słyszałaś, co powiedziałem? — westchnął poirytowany, doskonale wiedząc, że lubiłam zadawać pytania. — Szczerze, potrzebuję w szkole jedynie ciebie. Jeśli jednak wróciłabyś z zawieszenia tylko ty, ludzie mogliby nabrać podejrzeń — powiedział ciszej, by przysłuchująca się naszej rozmowie Ashido nie wyłapała za wielu słów.

— Potrzebuje pan mnie? Do czego dokładnie...? — patrzyłam na czarnowłosego sceptycznie. — Sprawa, która jest ważna i ma związek ze mną brzmi, jakby zaraz miało się stać coś złego. Bardzo złego — próbowałam przycisnąć nauczyciela, lecz bohater nie wyglądał na uległego. Stał twardo w miejscu, rzucając mi srogie spojrzenie. Otwierał już usta, żeby mi powiedzieć parę oschłych słów, ale został uciszony przez kolegę ze swojego rocznika.

— O, Eraser! — pojawił się przy herosie Present Mic, kładąc mu ręce na barkach. — Co tak stoisz? Szukają cię w nauczycielskim! Chcą porozmawiać o dzisiejszym dniu i paru ofertach na praktyki drugoklasistów ...Bakuike - Bouroshi, nie zauważyłem cię! Jak leci? — spojrzał na mnie z uśmiechem blondyn, śmiejąc się głośno.

— Present Mic! Dziękuję, wszystko u mnie dobrze. Chciałabym podziękować panu za przekonanie pana Aizawy, by pozwolił mi na udział w festiwalu! — ukłoniłam się nisko, na co bohater dał kilka kuksańców w bok przyjacielowi z głupim uśmieszkiem na twarzy.

— To moja najlepsza uczennica z angielskiego z twojej klasy! — palnął głupio do Eraserheada. — HEY! Bakuike! To w głównej mierze zasługa Erase...! AJ, AJ! — krzyknął z bólu Yamada, kiedy został brutalnie złapany przez mojego wychowawcę.

— Przestań hałasować — fuknął brunet, ciągnąc Mic'a ze sobą. — Masz za długi jęzor...

— Kurczę, fajnie ci tak — mruknęła z westchnieniem rożowowłosa, opierając głowę o rękę. — I Aizawa, i Yamada cię lubią.

— Mic mnie lubi tylko dlatego, że głównie ja z nim rozmawiam na angielskim — odparłam ciężko, siadając na pustym miejscu Aoyamy. — A Eraser? Proszę cię! Słyszałaś go! Wyrzuciłby mnie, jeśli dałabym mu do tego okazję!

— E tam, nie znasz się! — palnęła Mina z przeszywającym mnie spojrzeniem kręta. — Aizawa cię lubi, ale jest jaki jest, dlatego ciężko to zobaczyć. Próbuje cię jakoś zmobilizować, dlatego wymierza ci kary i jest oschły!

— No, bardzo mi jego dobroć pomogła, kiedy przez kilka godzin muszę sprzątać w tygodniu jakieś śmieci na ulicach... — mruknęłam z sarkazmem, wpatrując się w dokument zawierający oferty agencji.

Po jakiś kilku minutach ciężkiej atmosfery, Ashido zwróciła się do grupki osób stojących niedaleko nas.

— Ej... Wybraliście już do której agencji idziecie? — zapytała ze zmęczeniem, leżąc na ławce z kartką w ręku.

Trwała właśnie mozolnie ciągnąca się przerwa.

— Ja chcę do Mt. lady! — palnął Mineta, odwracając się w stronę dziewczyny.

— Mineta - chan, zgaduję, że masz jakieś niecne plany — mruknęła Asui do chłopaka, podchodząc do rożowoskórej.

— A ty, Bakuike? Coś już wybrałaś? — zapytała się mnie złotooka, zaglądając mi przez ramię.

Spojrzałam na nią niepewnie.

— Dalej się zastanawiam... — odparłam z tęgą miną, powracając do patrzenia się na oferty.

Pomimo tego, że dostałam ich tylko dwanaście, agencje nominujące mnie należały do znanych bohaterów, utrzymujących się w czołówce. Było kilku, których nie kojarzyłam, ale prócz agencji mojej matki, znalazły się należące do osobowości takich jak Sir Nighteye, Best Jeanist, Mirko, Hawks i jeden, najbardziej mnie zastanawiający — Endeavor. Rozważałam czy zaszła jakaś pomyłka i zgłoszenie od Todorokiego miało trafić do kogoś innego. Przez myśl mi jednak przeszedł moment, kiedy matka palnęła przy herosie, że podziwiałam go za dzieciaka. Nie była już na tyle uprzejma, by wspomnieć, że miałam już innych idolów. 
Zakryłam twarz dłonią, wpatrując się w różnorodne agencje. Czterech bohaterów widniejących na pomarszczonej kartce papieru należało do Grupy X. Czułam, że to nie mógł być przypadek. Mirko była bohaterką, która miała gdzieś nabywanie nowych członków do swojej agencji, szczególnie kiedy nie potrzebowała niczyjej pomocy. Hawks... Poniekąd to samo. Był młody, szybki i potrafił załatwiać sprawy według własnych, nieograniczających go zasad. Praktykanci mogliby tylko go spowolnić. Best Jeanist wydawał mi się jak jakaś czająca się na mnie bestia, która jedynie czekała na okazje by mnie związać i zawieść na komisariat. Ale ten Endeavor... Nie mogłam przestać o tym myśleć...
Spojrzałam w stronę Todorokiego. Musiałam się go spytać, co on by zrobił. Zresztą... i tak chciałam z nim dzisiaj porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro