XVI Festiwal Sportowy! Cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XVI Festiwal Sportowy!  „Spotkanie dwóch braci." — Część druga.

— Czas minął! Zaczynamy! — krzyknęła Midnight z uśmiechem na twarzy, machając swoim bordowym batem. — Ustawcie się w szeregu i odbierzcie swoje opaski!

Skrzyżowałam wzrok z Midoriyą. Zielonowłosy wpatrywał się we mnie z jakimś strachem i obawą. Odwróciłam głowę, nie mogąc znieść spojrzenia jego zielonych tęczówek. Też nie byłam zadowolona z tego, z kim połączyłam siły, ale koniec końców, przynajmniej udało mi się zgrać z Eijirou. Położyłam z Sero ręce na barkach Kirishimy i złapaliśmy go za dłonie, tworząc koszyczek na nogi Katsukiego. Blondyn zawiązał opaskę na czole, po czym wszedł na nas. Nie było już odwrotu.
,,Dla ciebie nie ma już ratunku"

— Kurwa... — szepnęłam, zamykając oczy. — Dlaczego teraz sobie to przypominam.

Poczułam wzrok bruneta na sobie. Nie tylko jego. Uniosłam na sekundę wzrok na blondyna. Chłopak prychnął, odwracając wzrok. Zignorowałam to. To i jego pozostałe dziecinne zachowania. Pokryłam prawe ramię oraz nogę metalem, wytwarzając na nim ostre ćwieki. Kątem oka przyglądałam się reszcie drużyn. Może utraciłam możliwość stworzenia swojej własnej kombinacji drużyny, lecz nie oznaczało to, że nie mogłam sprawdzić, przez kogo straciłam tę szansę. Skład Midoriyi został uzupełniony Tokoyamim, dlatego jego drużyna wyniosła dziesięć milionów punktów plus trzysta dziesięć. Ashido została zwerbowana do drużyny Shinsou, przez co liczyli trzysta siedemdziesiąt. Todoroki dodatkowo wciągnął do swojej grupy Kaminariego, tworząc paczkę posiadającą kompatybilne ze sobą indywidualności. Ucechowali sie na czwartym miejscu z łączną liczbą pięciuset osiemdziesięciu pięciu punktów. Hagakure i Jirou połączyły siły z Koudą i Sato, a Mineta z Shojim i Tsuyu. Można było stwierdzić dość niemiło, że takie moce niczym ochłapy, nie stwarzały żadnego zagrożenia w konkurencji. Co do reszty, podobierali się w interesujących grupach. Nie za bardzo kojarzyłam osoby z klasy B czy ze wsparcia, ale wiedziałam, że ich sprzęty, ale również i dary mogłyby sprawić mi pewne trudności. Musiałam uważać. Nawet na tych, którzy względnie nie stanowiliby dla mnie żadnej przeszkody. 
Zerkając na ciała chłopaków z drużyny, pokierowałam kawałki srebra z mojej skóry na ich. Spojrzeli na mnie, kiedy poczuli na sobie delikatny, nie do końca przyjemny na rozgrzanej skórze chłód. Cząsteczki metalu przylgnęły do ich różnych części mięśni i ubrań, niemalże wplatając się w nich, jakby były żywym organizmem. 

— Co ty robisz? — spytał sceptycznie Sero.

— Przyczepiam srebro do waszych ubrań — odparłam z małym podekscytowaniem, powoli napalając się na pokazanie swojej mocy z najlepszej strony. — Jeśli zajdzie taka potrzeba, łatwiej będzie mi wami sterować lub was obronić. Ale razem z tym, ty i Bakugou stajecie się bardziej podatni na elektryczność. Kirishimie to nie przeszkodzi ze względu na jego dar. Mój refleks nie jest najlepszy, ale defensywę i ofensywę udoskonaliłam na wystarczający poziom do walki drużynowej.

— Sterować? — zapytał niezrozumiale czerwonowłosy.

— Potrafię kontrolować srebro, a nie tylko wytwarzać czy pobierać z otoczenia . Kiedy ktoś się do was zbliży, będę mogła powielić te małe cząsteczki metalu na was, wykonując kontratak lub wytworzyć na tyle grubą ścianę, która odłączy nas od niebezpieczeństwa — wytłumaczyłam chłopakowi.

— Żadnego uciekania — warknął wściekle Bakugou. — Idziemy prosto na tego nerda. Dziesięć milionów ma być moje!

,,Na co ja się zgodziłam".

Ej, Eraserhead, pobudka! — odezwał się Present Mic w punkcie komentatorskim. — Przygotowania się zakończyły! Na boisku widzimy dwanaście drużyn! Pora wnieść okrzyki bojowe i ustawić się na miejsca! Nadszedł czas bezlitosnego starcia! Wydajcie okrzyk bojowy! Walka na polach U.A. zaraz się zacznie! Uwaga! Jesteście gotowi?! Jeśli nie, to mam to gdzieś! Zaczynamy odliczanie! Trzy...! Dwa...! Jeden...! STAAAAAART!

Wszystkie drużyny wbiegły na arenę, kierując się w stronę Midoriyi. Panował istny chaos. Wszyscy używali darów i miażdżyli drużyny jedną po drugiej. Ciężko było nadążyć za tym, jak zmieniała się punktacja drużyn. Nie minęła minuta, a dwie ekipy straciły swoje opaski przez głupią nieuwagę oraz roztrzepanie całym tworzącym się na arenie poligonem. Nim zdołałam się w ogóle lepiej rozgrzać, Bakugou zniknął w powietrzu, lecąc dzięki wybuchom do zielonowłosego. Był nieokrzesany. Nikt z drużyny za nim nie nadążał. Dark Shadow Tokoyamiego jednak sprawnie odepchnął blondyna, kiedy był w powietrzu.

— Co ten imbecyl wyprawia?! — darłam się, nie mogąc uwierzyć w czyny jeźdźca mojej drużyny. — Sero, ściągnij go tu, bo nas jeszcze zdyskwalifikują!

— Przecież wiem! — warknął czarnowłosy z grymasem, przyciągając swoją taśmą z łokci lidera na miejsce.

— RUSZCIE SIĘ! — darł się na nas Bakugou. 

Wszędzie latają opaski! Odpuszczenie sobie dziesięciu milionów i zabieganie o drugie albo czwarte miejsce to też dobra strategia!  — komentował Present Mic.

— Chwila, przemyślmy to! — próbowałam coś wskórać, kiedy biegliśmy w stronę drużyny Todorokiego. — Nie słuchacie Mic'a? Dobrze mówi, zajmijmy się mniejszymi punktami, by przerzedzić resztę drużyn! Większość skupia się na największej ilości punktów, więc możemy sporo zyskać, zostając na tej części! — mówiłam, starając się uniknąć choćby najmniejszego kontaktu z Kaminarim, który był w drużynie syna Endeavora.

— Gówno wiesz! — warczał Bakugou.

— Przestań się ze mną kłócić, wiem co mówię! — uniosłam się.

Wtem, nie wiedząc kiedy, nie miałam nawet okazji zareagować na przebiegającą za naszymi plecami drużynę. 

— Klasa A to banda prostaków — powiedział lider drużyny o blond włosach, prześmiewczo patrząc się w stronę Bakugou. — Nie słuchacie nawet własnych ludzi.

— Straciłeś ją?! — krzyknęłam w niedowierzaniu do czerwonookiego. Na parę sekund się rozkojarzyłam. Na parę. I już wszystko straciliśmy.

— Co powiedziałeś, dupku?! Oddawaj ją! Zabiję cię! — wściekł się lider, widząc swoją opaskę w rękach klasy B.

— Wiecie, kiedy Midnight ogłosiła pierwszą konkurencję, było wiadomo, że przez rundę eliminacyjną nie przejdą wszyscy. Oszacowaliśmy, że dostanie się około czterdzieści osób, więc zostaliśmy na tyle, przyglądając się waszym darom — zaśmiał się pod nosem szarooki.

— Cała klasa była w to włączona? — zdziwił się Kirishima, słuchając blondyna.

— Cóż, nie wszyscy, ale nie byłby to głupi pomysł... niż łapczywe pragnienie zdobycia pierwszego miejsca, za którym biegacie jak osioł za marchewką wystawioną przed nosem. Ale ty już jesteś sławny, nie? — naśmiewał się z Katsukiego. — Ofiara tego mułowego złoczyńcy. Musisz mi kiedyś opowiedzieć, jak to jest być atakowanym przez złoczyńców raz do roku.

— Zmiana planów... Zanim dobierzemy się do Deku, zapierdolę każdego z nich! — wściekł się Bakugou, zgrzytając zębami.

— Monoma, nie prowokuj go! Nie jesteśmy tu, by robić sobie wrogów! — zganiła chłopaka dziewczyna o rudych włosach z jego klasy, która przyszpilona była lodem do posadzki z resztą jej drużyny.

— Racja. Bohaterowi na coś takiego się nie godzi — odparł ironicznie blondyn. — Zresztą ile razy to człowiek słyszał o bohaterach, którzy padają ofiarom złoczyńców szukających zemsty. Och, ale nie często można usłyszeć o złoczyńcy, który żeni się z bohaterką. To dopiero ciekawe zjawisko. Dużo was takich jest, Bakuike - Bouroshi?

Prześmiewczy wzrok Monomy wywierał we mnie pewien rodzaj wściekłości. Czułam się niezręcznie. Jego cyniczny wzrok sprawiał, że na arenie znowu stała ta biedna Kyō z trzeciej klasy gimnazjum.

— Bouroshi — palnął przez zęby Bakugou.

— Nie musisz się do mnie odzywać, idioto — fuknęłam, a posadzka pokryła się srebrem i zaczęła piąć się w górę, tworząc ogradzające nasze dwie drużyny ściany.

— Trzymajcie nerwy na wodzy! Musimy odzyskać nasze punkty! — przemawiał do nas czerwonowłosy.

Wybuch wydobył się z dłoni blondyna.

— Jazda, Kirishima! Jestem teraz pierdoloną oazą spokoju!

— Liczymy na ciebie! — oznajmił, ruszając do przodu.

Bakugou zaatakował Monomę, lecz lider klasy B okazał się sprytniejszy. Uniknął ciosu łączonego z eksplozjami i wycelował dłoń w stronę Katsukiego. Srebro znajdujące się na policzku chłopaka nagle się rozrosło, pokrywając połowę jego twarzy. Wybuch trafił w metal, nie zadając żadnych obrażeń chłopakowi. Zatrzymaliśmy się na ułamek sekundy, wlepiając oczy w lidera przeciwnej drużyny.

— Bakugou, ktoś ma taką indywidualność jak ty! — wypalił z niedowierzaniem Kirishima.

Blondyn nie mogąc znieść tego faktu, po raz kolejny wykonał cios, lecz gdy dym się rozwiał, dostrzegłam, że Monoma nawet się nie wysilił przy obronie. Utwardzenie na jego ciele spowodowało, że nie odniósł żadnych ran.

— Nie no, świetne indywidualności, ale moja jest lepsza — zaśmiał się pod nosem.

— Co?! Moja! Znowu ktoś ją ma?! — palnął z niedowierzaniem czerwonowłosy.

— Nie — uciszył chłopaka Katsuki. — Ten koleś je kopiuje.

Zamarłam.

— Kop... i-iuje...? — wyszeptałam, zaczynając panikować. — Kopia...? O nie, nie, nie... 

Nie mogłam się ruszyć. Mrugałam szybko, próbując nabrać powietrza do ust. Gardło zacisnęło mi się diametralnie. Uścisk dłoni poluzował. Słyszałam tylko urywki krzyków i rozmów. Kirishima trzymał moją prawą dłoń, coś do mnie mówiąc. Ale ja nic nie rozumiałam. Chciałam rozpiąć koszulkę, lecz nie miałam wolnych rąk. Nie miałam czym oddychać. Przeszkadzało mi, że mojej szyi dotykał materiałowy kołnierz i szorstkie włosy. Chciałam, żeby się to tylko skończyło. Czułam się jak na polu minowym, gdy mną targały pomniejsze wybuchy. Pisk w uszach sprawiał wrażenie, jakby chwilę temu wybuchł przy mnie granat.

— Bondo? Chcesz się z nami bić?

— Monoma! Wystarczy, że nie damy się złapać! Taka ilość punktów gwarantuje nam miejsce w czołówce!

— Nie miej nam tego za złe, w końcu ty nas sprowokowałeś. Twoje przemówienie... jak ono szło? Ten żenujący tekst, jakoś tak... Ale co mi tam, już wystarczająco dzisiaj zrobiłeś — słyszałam prześmiewczy głos blondyna z równoległej klasy.

— Pierwsze miejsce... Ale nie tylko pierwsze miejsce, nie. Zdobędę pierwsze ze wszystkich pierwszych!

— Za nimi!

— Zastyga! Nie mogę się ruszyć! — panikował Eijirou.

— Bouroshi, rozwal to! Kurwa mać, ocknij się! — darł się Bakugou w moją stronę.

— Szybciej, mamy zero punktów! — słyszałam zduszony głos Sero. — Co jej jest?! Czemu nie odpowiada?!

— Tak samo miała podczas ataku na USJ! Bakuike, obudź się! Musimy się sprężać!

Widziałam... Fajerwerki. Rozmywały się przed moimi oczami w czasie noworocznej nocy. Były piękne. Kolorowe płomienie malowały się i układały w zapierające dech wstęgi. Zimny wiatr dotykał mojej twarzy, zamrażając moje policzki. Dostrzegając, jak za nisko rosnącym przy rzeczce lasem, celebrowało miasteczko, wypuszczając do nieba sztuczne ognie, zżerała mnie zazdrość, której nie potrafiłam w sobie na dłużej pielęgnować. Pragnęłam mieć ich uśmiechy na mojej twarzy, lecz smutek, który odczuwałam był zbyt silny, bym była w stanie unieść kąciki ust i zmrużyć oczy. Smutek... to nawet nie był smutek, a pustka rozprzestrzeniająca się w moim sercu, której nie mogłam zapobiec. Dlatego wyjęłam dłonie z kieszeni eleganckiego kimona, położyłam na ziemi drewniane ozdoby do włosów i położyłam na nich przywieszoną do mojego ramienia różyczkę. Stanęłam na śliskiej barierce na moście, wsłuchując się w ciche brzmienie złotych dzwoneczków przyszytych do części ciepłego ubrania. Długie kolczyki zahaczały o moje rozpuszczone kosmyki rozpuszczonych włosów. Oblizałam spierzchnięte usta, prostując się przed skokiem. Złożyłam dłonie do modlitwy, przykładając je splecione do twarzy.
Dink... 

Dink... 

Dink...!

Czekałam na mocniejszy wiatr. Chciałam przed śmiercią usłyszeć jeszcze raz melodię dzwonków. Fajerwerki były naprawdę piękne tego roku. Pragnęłam patrzeć na nie już zawsze, więc... Opuściłam ręce, które przylgnęły delikatnie do mojego chłodnego ciała. Biała chusta z jedwabiu spod mojej szyi została zwiana na ulicę. Usłyszałam, jak ktoś wypowiadał moje imię. Spojrzałam za głosem, zauważając, jak jedwabny materiał trzymała zszokowana osoba. 

— BOUROSHI, KURWA MAĆ! PRZESTAŃ SIĘ ZAWIESZAĆ! — słyszałam przygłuszony przez pisk w uszach głos czerwonookiego.

AAACH! — wystraszyłam się, kiedy eksplozje uderzyły mnie w twarz. — ...P-popierdoliło cię?! Co ty robisz?! — warknęłam, kiedy udało mi się nabrać trochę powietrza do płuc. — Co się stało?!

— MNIE POPIERDOLIŁO?! PRZESTAŃ NAS SPOWALNIAĆ!

— Bakuike! Wróciłaś?! Szybko, rozwalaj ten gips! — zarządził Kirishima, wskazując głową na trzymającą jego nogę breję.

— Trzeba było tak od razu! — fuknęłam, jednym ruchem rozrywając srebrną belką szarą maź. — Wybaczcie za to, popchnę nas. Trzymajcie się! Odzyskamy nasze punkty!

— Jak to popchniesz?

Srebro owinęło buty Sero i Kirishimy tak szybko, że nie byli w stanie tego nawet zauważyć. Pod nami pojawiła się metalowa plansza, która zaczęła nabierać na prędkości i pchać nas w stronę Monomy, zostawiając za nami błyszczący ślad. Kiedy byliśmy na tyle blisko blondyna, Bakugou wyskoczył w jego stronę, napędzając się wybuchami. Zrobiłam umyślnie poślizg całą drużyną, uprzednio wystawiając rękę przed siebie. Wystrzeliłam z palców złoże srebra, które unieruchomiło wrogie jednostki. Taki był plus, że gdy Katsuki był w powietrzu, miałam wolną całą, prawą rękę. Wtedy mogłam atakować bez większych problemów.

— Tsuburaba! Obrona!

Bakugou zawisnął w powietrzu przez dar szatyna, próbując przedrzeć się do Monomy.

Cha, cha, nie widzisz tej ściany! Sam jesteś sobie tego winien! — zaśmiał się czarnooki posiadacz daru bazowanego na powietrzu, próbując zrobić krok do przodu. — Co? Co to jest?! — spojrzał nagle pod swoje nogi.

— Nie lekceważcie mnie — mruknęłam z uśmiechem, kiedy srebro zaczęło się poszerzać i unieruchamiać coraz większą część drużyny.

Rozpraszając tym innych zawodników, Bakugou zdołał przebić się przez utwardzone powietrze i wyrwać dwie opaski przeciwnikom. Sero ściągnął blondyna do siebie, a ja wysunęłam złoże metalu do tyłu, ochraniając towarzyszy od atakujących nas zawodników festiwalu. Napieraliśmy dalej na drużynę Monomy, aż pozostali z niczym. Trzeba było przyznać Bakugou jedno. Jeśli ktoś mu zaszedł za skórę, to mógł jedynie godzić się z porażką.

— Drużyna Bakugou zdobywa dwie opaski i wskakuje na trzecie miejsce! Pod sam koniec ranking zmienia się jak w kalejdoskopie! Nie ma mowy o robieniu czegoś na pół gwizdka! Widać, że jest perfekcjonistą! OH! Bakugou wskakuje na drugie miejsce, niszcząc drużynę Monomy!

— Miałeś dać znać zanim wyskoczysz! — marudził Sero, uśmiechając się lekko po tym, jak przyciągnął do siebie Katsukiego.

— Przynajmniej zapewniliśmy sobie awans — palnął Kirishima.

— ZA MAŁO! Mamy mieć niepodważalne, pierwsze miejsce! Sam nie mogłem się wystarczająco spiąć! SZYBCIEJ! — wściekał się Bakugou, uderzając pięśćmi w utwardzoną głowę konia drużyny. — Rozpierdolę tego nerda na miazgę!

Biegliśmy w stronę części areny, na której zalegały wysokie mury lodu. Wymijając drużynę Monomy, skrzyżowałam wzrok z ich liderem. Czując od Neito duże zagrożenie, z automatu przeszedł po mnie dreszcz. Kirishima przywołał mnie jednak do porządku, odcinając ode mnie jakiekolwiek myśli. Tak biegliśmy w trójkę, niosąc na sobie czerwonookiego. Przebiłam się srebrem przez tamę wytworzonego przez Todorokiego lodu, a Bakugou wystrzelił do góry, kierując się do niego po opaskę wartą dziesięć milinów, którą przechwycił syn Endeavora od Deku. Nim jednak blondyn zdołał choćby zbliżyć się do kolorowowłosego, ogłoszono koniec czasu, a ten walnął plackiem w posadzkę i jak małe dziecko zaczął w nią uderzać ręką w szale. Pierwszą konkurencję zgarnął mu sprzed nosa Midoriya, drugą Todoroki... brakowało jeszcze, żeby ostatniej nie wygrał.

— Bakugou! Wszystko w porządku?! — podbiegł do niego Kirishima z Sero.

Stałam w miejscu, ignorując swoją tymczasową drużynę. Tak jak szybko nawiązałam z nimi współpracę, tak szybko ją rozwiązałam. Trzymałam ręce w kieszeniach i kątem oka obserwowałam wygrzebującego się z mojego srebra Monomę. Dar kopiowania, który posiadał... był niemalże tak rzadki jak ten teleportacji czy wymazywania. Ten chłopak zdecydowanie należał do części błogo obdarzonej społeczności. Nie chciało mi przechodzić przez głowę jak paskudne rzeczy mogły się wydarzyć, gdyby musnął mnie choćby opuszkiem palca. Na samą myśl robiło mi się słabo. Kiedy nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, wzdrygnęłam się. Nie uszło to jego uwadze, przez co wpatrywał się we mnie zadziornie. Miał takie potworne oczy nęczyciela. Blondyn uśmiechnął się do mnie, powodując na mojej skórze gęsią skórę. Przyłożył palec do swoich ust i mrugnął do mnie z zalotnym uśmiechem, po czym odwrócił się do mnie plecami. Poczułam w głębi serca, że Monoma coś wiedział. Dar kopiowania nie pasował na bohaterstwo. Dar Shinsou również nie. Wiele indywidualności gryzły się z ich moralnym stosowaniem. Ta drobna informacja sprawiała, że moje ciało się spinało. Możliwe, że Yuuei właśnie rzuciło mi wyzwanie w formie tego bezdusznego chłopaka z równoległej klasy profilu bohaterstwa.
Wtem Kirishima zawołał mnie do siebie, odrywając mój wzrok od szarookiego. Ściskając się za nadgarstek, podeszłam do niego powoli.

— Spójrzmy na pierwsze cztery miejsca!  — zachwycał się Present Mic, gdy na ekranach stadionu zaczęły pokazywać się zdjęcia. — Na pierwszej pozycji drużyna Todorokiego! Drugie miejsce zajęła drużyna Bakugou! Na pozycji trzeciej Tetsute... HUH?! Drużyna Shinsou?! Kiedy udało im się wskoczyć tak wysoko?! Nie można lekceważyć siły kamuflażu! I na miejscu czwartym, Drużyna Midoriyi! Te cztery drużyny przechodzą do ostatniej rundy! OKEJ! Czas na godzinę przerwy! Zjedzcie coś przed popołudniowymi atrakcjami! Do zobaczenia! Ej, Eraserhead, chodźmy coś przekąsić...! — razem z informacją od komentatora, na trybunach zaczął się mały ruch spowodowany głodnymi ludźmi, chcącymi się wydostać do strefy stoisk z jedzeniem.

— Druga lokata jest całkiem spoko. Nie ma tego złego — mówił Sero, z uśmiechem patrząc na Eijirou.

— Wydaje wam się, że on też tak to odbiera? — mruknął z ironią Kirishima, a zaraz po tym z trzewi kucającego na ziemi Bakugou wydobył się wściekły krzyk. — Bakuike, a co z tobą? — odwrócił się w moją stronę, zauważając mój niepewny wyraz twarzy.

Hm?  — mruknęłam, jak gdyby wybita z rytmu.

— Musi ci być ciężko zapanować nad tymi atakami. Mogę ci jakoś pomóc? 

— Ach, nie potrzebuję żadnej pomocy, dziękuję. Naprawdę nic mi nie jest — uśmiechnęłam się do niego, splatając ręce za plecami. — Wybaczcie za to spowolnienie wcześniej — przeprosiłam ich szczerze, kłaniając się delikatnie. — Trochę się zdekoncentrowałam.

— Wydaje mi się to poważne...

— Przecież powiedziała, że nic jej nie jest — burknął brunet, odwracając wzrok. — Przestań robić z niej taką sierotę.

— Oj, Sero! Daj spokój, przecież...!

— W porządku — weszłam w zdanie czerwonowłosemu, wciąż się uśmiechając. — Rozumiem jego gniew. Nie musisz zmieniać jego nastawienia na siłę. Nie wszyscy mogą patrzeć na córkę Killhaka, nie odczuwając mdłości. Pójdę już, jeszcze raz przepraszam.

— Bakuike, poczekaj! 

Odwróciłam się na chwilę do Kirishimy, który z jakąś trwogą ściskał pięści, patrząc dumnie w moją stronę.

— Nie... nie poddawaj się.

Mój uśmiech powoli przygasł. 

— Dlaczego nikt mi tego nie powiedział, gdy byłam w dołku? — szepnęłam do siebie, zauważając, że doping czerwonookiego nie był szczery. Chciał chyba powiedzieć mi coś innego. Musiał się jednak rozmyśleć lub mój wzrok musiał go wybić z rytmu.

Nie zwracając uwagi na wychodzących na stołówkę uczniów, zaczęłam szybkim krokiem iść na trybuny. Byłam rozbudzona, kiedy zauważyłam pewną ciemną smugę, która wyglądała, jakby się we mnie wpatrywała. Skręcałam korytarzami i przeciskałam się przez pracowników Yuuei. Wypadłam na jedno z pięter, poszukując ciemnej sylwetki mężczyzny. Znowu dostrzegłam jakiś ruch, lecz nim skręciłam w głąb stadionu, straciłam z oczu tajemniczą osobę. Podeszłam do barierki, doszukując się w cieniu jakiś wskazówek. Znikałam za zakrętami i wtapiałam się w tło. Złapałam dłońmi za poręcz na schodach, próbując odnaleźć wysokiego szatyna, którego jeszcze chwilę temu miałam na wyciągnięcie ręki. Krzyknęłam jeden raz, krzyknęłam i drugi, lecz nikt mi nie odpowiedział. Zeszłam szybko na parter, słysząc szczęk metalowych kółek prowadzonych przez betonowe podłoże. Pojawiłam się przy pokojach stojących niedaleko bocznego wyjścia, widząc jak starszy pan w czapce z daszkiem i szelkami, wprowadza wózek z narzędziami do kantorka. Oparłam się ręką o ścianę, uspokajając podwyższone ciśnienie od ciągłego biegu. Myślałam... Że widziałam... Czułam się, jakbym głupiała. Krzyknęłam ostatni raz imię mężczyzny, lecz tak jak poprzednio — nikt mi nie odpowiedział. Jedynie echo rozniosło drgania mojego głosu po opustoszałym korytarzu. Przełknęłam gęstą ślinę, zakładając ręce na klatce piersiowej. Mówiłam sobie, że Killhak nie mógł się znajdować w Yuuei. Wmawiałam sobie, że nie było takiej opcji, by dostał się do tak dobrze chronionej placówki. Chociaż były to tylko kłamstwa, którymi przyćmiewałam własne myśli. Prawda była taka, że nie musiałam go zauważyć, by potwierdzić, że znajdował się na terenie akademii. Wyczuwałam jego obecność jak magnes opiłki żelaza. Wolałam jednak myśleć, że ten imbecyl nie wpakowałby się w samo centrum bohaterów, nawet przy posiadaniu immunitetu.
Postanowiłam zapomnieć na tę chwilę o ojcu oraz Monomie i zgłębianiu wiedzy na jego temat. Zaczynał doskwierać mi głód, więc postanowiłam ruszyć na stołówkę. Człapałam korytarzem, zatracając się w upokarzających myślach. Nagle poczułam czyjś łokieć na swoim mostku. Chciałam już zadać jakieś pytanie, lecz w momencie zobaczenia powagi w czerwonych oczach Bakugou, zamilkłam. Chwilowe niezrozumienie jego reakcji spowodowało we mnie wzrost złości. Blondyn patrzył się na mnie jeszcze przez parę sekund, po czym skwasił się z typowym zdenerwowaniem. Przyłożył palec do swoich ust, pokazując bym była cicho. Cofnął rękę, która mnie zatrzymywała i zaraz po tym, zrozumiałam, dlaczego nie odezwał się do mnie ani jednym słowem. Za zakrętem można było usłyszeć rozmowę z udziałem znajomych głosów: Midoriyi i Todorokiego.

— Przytłoczyłeś mnie do tego stopnia, że złamałem przysięgę. Iida, Kaminari, Yaoyorozu, Tokoyami, Uraraka... Nikt nie zauważył, ale ja przez sekundę poczułem niewyobrażalną siłę. Dokładnie taką jak podczas starcia Nomu z All Mightem — mówił chłodno syn Endeavora, nawiązując do walki kawaleryjnej.

Stojąc twardo, wykręcona bokiem do blondyna, przysłuchiwałam się z ciekawością słowom heterochroma. Miałam nadzieję, że powie coś na temat swojego ojca, co ułatwiłoby mi poznanie prawdy o konflikcie Killhaka z Endeavorem.

— C-co chcesz przez to...? — usłyszałam jąkanie się zielonowłosego.

— Poczułem tę samą siłę od ciebie. Czy ty jesteś... Nieślubnym dzieckiem All Mighta?

Zmarszczyłam czoło, słysząc to głupie pytanie.

— To nie tak...! Chociaż gdyby to była prawda to też bym zaprzeczał, więc pewnie mi nie uwierzysz, ale naprawdę nie jestem...! Pozwól, że odpowiem pytaniem na pytanie. Skąd... takie wnioski? — plątał się we własnym słowotoku Deku.

— Nawet jeśli nie oto chodzi... to myślę, że coś ukrywasz. Pewnie wiesz, że moim ojcem jest Endeavor — zaczął nowy temat kolorowowłosy, co przykuło bardziej moją uwagę. — Wieczny numer dwa w tym świecie bohaterów. Jeśli naprawdę coś cię łączy z Symbolem Pokoju, to tym bardziej muszę cię pokonać. Mój ojciec jest silnym draniem, który ma obsesję na punkcie bycia najlepszym. Trochę wyjechał z tym swoim pseudonimem, to fakt... Wiedz, że zawsze widział numer jeden jako zaporę na drodze i leżący na ziemi paproch. Mój ojciec nigdy nie potrafił prześcignąć All Mighta, więc wyszedł z nowym planem.

— Co masz na myśli? Dlaczego mi to wszystko mówisz? — pytał skruszony Midoriya, widocznie zmuszony do odbywania niechcianej przez niego rozmowy.

— Słyszałeś o małżeństwach ze względu na dar? Były dość popularnym problemem w drugiej i trzeciej generacji. By zyskać najlepiej złączone dary... Siłą zmuszano partnera do małżeństwa. W tych działaniach brakowało etyki i człowieczeństwa. Dzięki swojemu majątkowi i popularności, ojciec zmusił moją matkę do małżeństwa. Wszystko po to, by położyć swoje łapska na jej darze. Wychowywał mnie na bohatera, który byłby w stanie prześcignąć All Mighta. Wszystko po to, by ugasić swoje chore ambicje. Nienawidzę tego! — uniósł głos w złości. — Nienawidzę, że to ścierwo widzi we mnie tylko narzędzie! Odkąd pamiętam, moja matka zawsze płakała. ,,Twoja lewa strona jest odrażająca". Tak mi powiedziała, wylewając wrzątek na moją twarz.

Zasłoniłam usta, nie mogąc uwierzyć czego byłam właśnie świadkiem.

— W skrócie — Nie chcę polegać na jego darze. Zamierzam wygrać festiwal bez jego udziału. Tylko takim sposobem, będę w stanie się go wyprzeć.

Rozmowa ucichła. Było słychać jakieś dalsze szepty i szur butów.

— Możesz zachować swoją relację z All Mightem dla siebie. Mam to gdzieś. Wybacz, że zmarnowałem twój czas.

— Ja... Zawsze byłem otoczony osobami, które mnie wspierały — wybełkotał Midoriya, nieco poważniejąc. — Niezależnie od sytuacji... Doszedłem tu, gdzie teraz jestem, tylko dzięki innym osobom. A All Might...? Chcę być taki jak on. Dlatego muszę się stać silny. Może to brzmieć żałośnie, porównując to z tym, co ty powiedziałeś, ale nie zamierzam przegrać. Tak chcę odwdzięczyć się wszystkim osobom, które we mnie wierzyły! Pozwól mi, że zwrócę twoją deklarację o wojnę. Ja... Pokonam cię, Todoroki!

Po wypowiedzeniu deklaracji, nastała cisza. Odeszli. Blondyn milczał. W pewnym momencie odepchnął się plecami od ściany, zaczynając iść w głąb korytarza.

— Zamierzasz to przemilczeć? — mruknęłam z niedowierzaniem, nie spuszczając z niego oczu.

— A co miałbym niby powiedzieć? — burknął, nawet się nie zatrzymując. — Nie mam wpływu na jego przeszłość. Za to znając ciebie, zaraz się wpakujesz w jakieś bagno. Umyłabyś się chociaż, brudasie — fuknął, spoglądając na moje brudne od wybuchów policzki.

— Póki jesteśmy sami, chcę cię o coś zapytać — odezwałam się do niego, sama się temu dziwiąc.

Blondyn zatrzymał się, odwracając głowę w moją stronę.

— ...Dlaczego tak bardzo starasz się mi pomóc? Nie potrzebowałeś mojej pomocy w bitwie kawalerii. Ani mojej obrony podczas ataku na USJ. Moje towarzystwo w gimnazjum też było ci zbędne, a w podstawówce nie wnosiłam do życia nic przydatnego. Zawsze byłeś w centrum. Interesujesz się sprawami prywatnymi Midoriyi i podsłuchujesz jego rozmowy. Traktujesz go okropnie tak, jak i mnie. Pomagasz mi, choć o to nie proszę i wyraźnie powiedziałam ci, żebyś się ode mnie odczepił. Czy myślisz, że cząstka tej dobroci sprawi, że zapomnę o wszystkim? Że każde twoje słowo wyparuje z mojej głowy i każdy czyn pójdzie w zapomnienie? Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę — spuściłam wzrok, zaciskając dłonie. — Todoroki wypowiedział wojnę Midoriyi dzisiejszego ranka. Ja zrobiłam to samo względem ciebie już w gimnazjum, a pomimo tego dałam ci się wykorzystać kilkadziesiąt minut temu. Chciałabym to wszystko zrozumieć, tę całą relację między nami, ale zdaję sobie sprawę, że cokolwiek byś mi odpowiedział, nie będzie miało to żadnego sensu, bo wciąż nie jestem tą, starą, bezduszną Kyōno.

— Nie zrozumiesz, dlaczego to robię... — warknął, spuszczając wzrok na podłogę.

— Właśnie o tym mówię! — uniosłam się, pokazując na niego rękami. — Więc umówmy się chociaż na jedno. Koniec z tym wszystkim. Daj sobie spokój. Jeśli jeszcze raz spróbujesz wtrącić się w moje sprawy, nie zawaham się podjąć odpowiednich decyzji. Będę z tobą walczyć. I nie tak żałośnie jak w gimnazjum. Nie zawaham się. Zapamiętaj to. Coś nie pasuje? — burknęłam niemiło z pytaniem retorycznym, idąc w głąb stadionu.

— Nie pasuje mi, że próbowałaś się zabić — odpowiedział ze zdenerwowaniem po chwili ciszy, stając do mnie na wprost.

Zatrzymałam się, odwracając do niego.

— Naprawdę? — zaśmiałam się z niedowierzaniem. — Zamierzasz teraz o tym mówić? A może masz ochotę o tym powiedzieć wszystkim? ...Rób, co chcesz. Nie dbam o to — wzruszyłam ramionami, udając twardą. — Powiedz im, że Bakuike - Bouroshi próbowała się zabić. Jak myślisz, na kogo padną podejrzenia namawiania do samobójstwa? Na moją rodzinę? A może ktoś zainteresuje się, co się ze mną działo w gimnazjum? Kto mi dokuczał, hm? — mój przeszywający wzrok widocznie wkurwiał blondyna. — Właśnie. Wszystko sprowadza się do ciebie. To twoja wina. Mojej rodziny również, ale nie jesteś niewinny. A o tym raczej nie wolałbyś nikomu wspominać, prawda? Spoko, tylko gadam głupoty. Uwierz mi, nikt by się tym nie przejął. Nikogo nie obchodzi, co się ze mną dzieje czy działo.

— Mówiłem ci...

— NIE! — wcięłam mu się. — ZAMKNIJ SIĘ! NIE ODZYWAJ SIĘ DO MNIE JUŻ! Nie rozumiesz tego?! To może się powtórzyć każdego dnia. Nie znasz daty ani godziny. I to nie był pierdolony wypadek! Byłam świadoma tego, co zamierzałam zrobić! Nawet jeśli byś chciał, nie dasz rady mnie upilnować. Jeśli będę chciała się zabić, to to zrobię! Trzeba było się zastanowić nad tym, co mi powiedziałeś i zrobiłeś, kiedy jeszcze miałeś okazję! Rany! — położyłam ręce na głowie, patrząc się w sufit. — Jest mi już lepiej, dobra? W końcu prę do przodu. Po takim kurwa długim czasie znalazłam powód, więc błagam cię, Katsuki, odczep się już!

Zdębiałam na chwilę, uświadamiając sobie, że zwróciłam się do blondyna po imieniu. Spojrzałam na niego z lekkim strachem, dostrzegając szok na jego twarzy.

— Powodzenia w wygrywaniu Festiwalu — powiedziałam do niego cicho, postanawiając zostawić go samego. — Mam nadzieję, że będzie to najbardziej niezadowalające zwycięstwo w całym twoim życiu.

Cichy dźwięk pianina rozbrzmiał w mojej głowie, gdy szłam rozległymi korytarzami. Rytmicznie hipnotyzujące uderzenia splecione z nuceniem Uriyiego dochodziły z mojej głowy. Śpiewał delikatnym głosem o Ikarze i jego topniejących od światła słonecznego skrzydłach. Śpiewał o kobiecie, która zmieniła świat jedynie swoim uśmiechem. Śpiewał o miłości. Erotycznej, emocjonalnej, pełnej pięknych uczuć, nieodwzajemnionej miłości. Śpiewał o grupce siedmiolatków, które zawsze bawiły się razem na dworze, a po dorośnięciu zostało tylko jedno, samotne i tęskniące za swoimi przyjaciółmi duże dziecię. Głos Errora był naprawdę przyjemny. Kiedy nie śmiał się ze mnie ani nie docinał, brzmiał jak najprawdziwszy anioł. Szkoda tylko, że w rzeczywistości był demonem z piekła rodem.
Spojrzałam w uliczkę korytarza. Nie było tu ani jednej osoby, a pianino cichło z każdym moim krokiem. Dziwne rzeczy się dzisiaj działy na terenie Yuuei. Ból głowy nasilił się znacznie, przez co nie mogłam się na niczym skupić. Skręciłam nagle do łazienki, chwiejąc się jak jakiś alkoholik. Oparłam się o umywalkę, spuszczając głowę w dół. Odkręciłam wodę, wsłuchując się w szum. Mówiłam pod nosem uspokajający mnie wierszyk. Będąc w podstawówce, nauczyła mnie go matka Midoriyi i od tamtej pory, gdy czułam, że mój stan był na krawędzi załamania się, recytowałam go sobie lub nuciłam pod nosem. Jakaś dziewczyna przeszła obok mnie z dużą obawą. Gdy przez przypadek spojrzałam na nią w odbiciu lustra, podskoczyła do góry i wyszła pośpiesznie z łazienki. Przemyłam twarz, spoglądając w swoje stalowe oczy. Miałam wrażenie, że nikłe szczęście, które w nich było, umierało. Odepchnęłam się od umywalki i uderzyłam pięścią w lustro, krusząc je na kawałki. Odłamki wbiły mi się w skórę, rozpryskując na najbliższe otoczenie trochę krwi. Traciłam nad sobą panowanie. Moje ciało nie chciało się mnie słuchać, jak powinno. Załkałam, kładąc się na umywalce. Krew kapała po mojej ręce na kafelki łazienki, a łzy mieszały się z brudem po eksplozjach na moich policzkach. A ta głupia melodia Uriyiego nabierała coraz głośniejszej i porywczej rytmiki. Zadawałam sobie pytania, ile jeszcze takiego cierpienia mnie czekało.

— Kurwa mać! — wrzasnęłam, łamiąc umywalkę w pół za pomocą mocy. Rzuciłam odłamkiem przed siebie, wpatrując się, jak odrzut niszczy jedną z kabin. Złapałam się dłońmi za głowę, ściskając ją mocno. — Jebany Monoma o głupim darze, pierdolony Bakugou i jego parszywa gęba z długim jęzorem — wymieniałam, rzucając odłamkami lustra we wszystkie strony. — Nienawidzę tego zbója Killhaka, nienawidzę jebanego Endeavora, nienawidzę tego skurwiela Uriyiego... Kurwa, kurwa, kurwa! Mam dość patrzenia na ich obrzydliwe twarze! Wszystko przez Shinsou... To jego wina. Gdyby nie on, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło. Czemu nie mogę po prostu stracić wszystkich wspomnień i nigdy ich już nie odzyskać?! — wydarłam się z bezsilności, kopiąc w stojącą na ziemi dużą doniczkę. — Dlaczego tak mnie nienawidzicie?! — zwracałam się do bogów, patrząc do góry. — Co ja wam zrobiłam, co?! To jakiś pierdolony test?! Chcecie mnie sprawdzić tak, jak Bóg sprawdził Hioba?! Gdzie jest moja nagroda, co?! Tylko tracę, a gdzie jest mój pierdolony zysk?! Nic nie robicie, tylko obserwujecie mój ból! Pokażcie się, a rozpierdolę wasze łby we własnych rękach!

***

Usiadłam z tacą ciepłego jedzenia przy stoliku na stołówce. Złapałam zabandażowaną ręką pałeczki i o trzęsącej się dłoni, wsunęłam do ust trochę makaronu.

— Co ci się stało w rękę? — usłyszałam nad sobą ciekawski, nieco szorstki głos.

Uśmiechnęłam się pod nosem, ukazując białe kły.

— I tak byś mi nie uwierzył.

Trzech chłopaków i jedna dziewczyna podeszli do mnie z szerokimi uśmiechami na twarzach, ignorując fatalny stan mojej dłoni. Byli to uczniowie z profilu zarządzania. Trzymali w rękach tablety z rysikami, mniejsze notesy i dwie podręczne kamery. Jeden z chłopaków i dziewczyna byli z klas drugich, a pozostała dwójka z pierwszych. Przysiedli się do mnie, z ekscytacją rozpoczynając temat pokazania mojej osoby na festiwalu sportowym w oryginalny sposób. Kiedy zapytałam ich, dlaczego postanowili skupić się akurat na mnie, odpowiedzieli, że zawsze byli zafascynowani moją sytuacją rodzinną, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pracowali również nad projektem szkolnym, który miał opowiadać o poprawieniu wizerunku bohaterów. Przez to, że pierwsze klasy dopiero się uczyły ekonomii, musiały wybrać do projektu jednego bohatera i jednego ucznia z bohaterstwa z równoległej klasy. Padło akurat na mnie. Starszaki miały tę samą sytuację z jednym, małym wyjątkiem. Oni nie mieli jedynie rozplanować działań na korzyść klienta, a również wpleść je w życie. W dodatku byli za to oceniani. Dlatego zapytali mnie o rozmowę, a ja z uśmiechem przyjęłam ich do stolika. Opowiedziałam im ogólnikowo o swojej mocy i problemach wywiązujących się od posiadania ojca przestępcy. Napomniałam w dwóch zdaniach o nękaniu, statusie i dyskryminacji. Cała czwórka sumiennie zapisywała informacje, zadając mi coraz to ciekawsze pytania, ale niewgłębiające się nadto w moje życie prywatne. Dobrze patrzyło im z oczu, co sprawiało, że rozmowa z nimi mnie odprężała i ciągnęła się jeszcze przez długi czas.

— Bakuike! Tutaj jesteś! — podskoczyła do mnie Ashido razem z resztą dziewczyn. — Wszędzie cię szukałyśmy! Po bitwie kawalerii zapadłaś się pod ziemię!

Zaśmiałam się na jej komentarz, wystawiając ręce do boków.

— Coś mnie zatrzymało po drodze.

— Przeszkadzamy? — zapytała uprzejmie Yaoyorozu, spoglądając na uczniów siedzących przy moim stoliku.

— Ależ skąd! — odparł najstarszy chłopak. — Właściwie to już się będziemy zbierać. Dziękuję, Bakuike - Bouroshi i życzę powodzenia w dalszym uczestnictwie w zawodach! Jeśli będziesz mieć chwilę, spotkajmy się za jakiś czas w szkole. Chcielibyśmy przedstawić ci owoce naszych działań! — ukłonił się nisko z resztą przyjaciół, po czym uśmiechając się do dziewczyn, poszedł w swoją stronę.

— Przystojniacha — palnęła Ashido, odprowadzając szatyna wzrokiem. — Kto to taki?

— Uczeń z zarządzania. Mają projekt do zrobienia na temat bohaterów i poprosili mnie o małą radę — odpowiedziałam, wstając z kanapy z pustą tacką po jedzeniu. — O coś chciałyście mnie zapytać? Chyba nie szukałybyście mnie całą grupą bez poważniejszego powodu?

— Chodzi o to, że pan Aizawa mówił o konkursie cheerleaderek — odparła Uraraka.

— Ponoć każda dziewczyna ma się przebrać w strój i wyjść na arenę za dziesięć minut — oznajmiła Yaoyorozu, wystawiając w moją stronę pomarańczowy top ze spódniczką i dwoma żółtymi pomponami. — Mam nadzieję, że trafiłam z rozmiarem.

Wzięłam pakunek do rąk, uprzednio odkładając tacę na stół.

— Ale wy pewne tego jesteście? — zapytałam sceptycznie, patrząc na ich zawstydzone twarze. — Mówili o tym dzisiaj? Wczoraj nic takiego nie słyszałam, a rano mnie nie było w szkole.

— Musieli nas pominąć — powiedziała Asui. — Przy dużych eventach często się to zdarza, kum.

— Ale mnie też to dotyczy? — ciągnęłam, nie mogąc uwierzyć słowom dziewczyn. — W końcu jestem zawieszona. I naprawdę sądzicie, że Aizawa nie powiedziałby nam czegoś tak istotnego?

Spojrzały po sobie zastanawiającym wzrokiem.

— Jeśli nie chcesz, myślę, że wychowawca zrozumie — mówiła Ashido.

— W porządku, zrobię to — westchnęłam, mając na uwadze, że dziewczyny same zmobilizowały się do znalezienia mnie i poinformowania o sytuacji. — Chodźmy więc.

Przebrałyśmy się w szatni dość sprawnie i wyszłyśmy na stadion. Ale ku naszemu zdziwieniu, nikt inny nie miał założonych na sobie pomarańczowych strojów. Stałyśmy w kupce, patrząc na siebie niezrozumiale.

— Ale wy serio pewne jesteście, że Aizawa kazał nam się przebrać? — pytałam dalej, ignorując przyglądającą się moim plecom Ashido. Przed ubraniem się w domu, zakleiłam swoje plecy ogromnym opatrunkiem, mając na uwadze jedną, bardzo ważną rzecz. Todoroki powiedział mi raz, że rozpoznał mnie w Kioto po bliznach na plecach, dlatego w czasie tak wielkiego festiwalu, postanowiłam ukryć je przed innymi. Czułam, że moje ubrania mogą ulec zniszczeniu podczas festiwalu, a moje blizny ktoś zdoła dostrzec, dlatego je zakleiłam, tłumacząc się, że wczorajszego dnia przewróciłam się na żwirze, zdzierając sobie skórę. Żyłam na kłamstwach, ale nie miałam innego wyboru.

— Cóż... No na sto procent to nie — stwierdziła Uraraka.

Przerwę mamy za sobą, więc pora ogłosić ostatnią konkurencję. Ale najpierw coś dla osób, które dotarły do finałów! To w końcu olimpiada sportowa! — rozpoczął swoją mowę Yamada, kiedy trybuny zapełniły się w większości po godzinnej przerwie. — Zanim ogłosimy ostatnią konkurencję, mam dobre wieści dla wszystkich, którym nie udało się zakwalifikować! Abyście dalej mogli cieszyć się festiwalem, przygotowano różne gry i zabawy! Załatwiliśmy nawet cudowne cheerleaderki z Ameryki, aby podgrzać atmosferę! A to co...? Co się stało w klasie A!? — darł się Present Mic, a nasza siódemka aż się spaliła ze wstydu. Idealnego komentatora nam wybrali. Oczy wszystkich były skierowane prosto na nas! — Mam nadzieję, że wszyscy będą się dobrze bawili! Po zakończeniu gier i zabaw nastąpi ostatnia konkurencja! Ułożyliśmy drabinkę szesnastu zawodników z pięciu wygranych drużyn. Czekają was pojedynki jeden na jednego!

— Mineta! Kaminari! Oszukaliście nas?! — krzyknęła w stronę dwójki głupio uśmiechających się chłopaków Yaoyorozu, opadając na kolana. — Dlaczego zawsze muszę wpaść w pułapkę Minety? Użyłam nawet daru do zrobienia tych strojów...

Położyłam ze współczuciem dłoń na barku Momo. Fioletowowłosy uczepił się jej pleców za pomocą daru podczas pierwszej konkurencji i nie raz patrzył w stronę brunetki wygłodniałym wzrokiem. Dla ciemnookiej było to niczym zmora. Dla niej i dla każdej z dziewczyn...

— Co za debile! — rzuciła pomponami w ziemię Jirou, rumieniąc się ze zdenerwowania oraz wstydu.

— Do finałów jeszcze chwila, nie ma co się stresować. Będzie dobrze, bawmy się dobrze! — machała we wszystkie strony pomponami Hagakure, tryskając energią.

— Toru - chan, podoba ci się, co? — powiedziała delikatnie Asui, wpatrując się w koleżankę.

— Wiedziałam, że coś tu nie grało — westchnęłam, machając jednym pomponem ze zdenerwowania, próbując się jakoś uspokoić. — Aizawa nie pominąłby czegoś tak istotnego! Chyba...

— Zabawy czas zacząć! Po ich zakończeniu szesnaście osób z czterech drużyn, które przeszły dalej, dadzą czadu w turnieju jeden na jednego! — powiedziała Midnight, skupiając wzrok widowni na sobie. Podeszliśmy całą grupą do podwyższenia, przysłuchując się kobiecie.

— Czyli ostatnia konkurencja to walki. Stanę na scenie, którą oglądam każdego roku... — oczy Kirishimy zaświeciły się z podekscytowania i dumy.

Uśmiechnęłam się na widok jego pociesznej twarzy.

— W zeszłym roku też był turniej? — zapytała z ciekawością Ashido.

— Co olimpiadę zmieniają trochę format, ale zawsze jest jakiś konkurs jeden na jednego. Na poprzedniej były zawody chan bary — wytłumaczył różowowłosej Sero.

Założyłam ręce na klatce, spoglądając ze złością na stojącego obok mnie Kaminariego. Ten szczerzył się do mnie, doskonale zdając sobie sprawę, że miałam mu za złe podpuszczenie dziewczyn w założenie strojów cheerleaderskich. Żółtowłosy zrobił kroczek w moją stronę. I kolejny. I jeszcze jeden, aż nasze ramiona się zetknęły. Wypuściłam z ust powietrze, rozczochrując mu włosy z lekkim uśmiechem. Denki skrzywił się, marudząc pod nosem, że spędził przed lustrem prawie godzinę, żeby ładnie je ułożyć. Odburknęłam mu tylko żartobliwie, że to zadośćuczynienie za jego głupi żart.

— Drabinkę ustalimy poprzez losowanie — oznajmiła Midnight, zarzucając swoje ciemnogranatowe włosy do tyłu. — Jak poznacie zawodników i kolejność, to przejdziemy do gier i zabaw! Szesnaścioro finalistów może zdecydować czy chce wziąć udział w grach przed finałami. Część będzie chciała odpocząć lub zachować siły — oznajmiła, trzymając w dłoniach białe pudełko z losami. — Dobrze, a więc zaczniemy od drużyny, która zajęła pierwsze miejsce...

— Przepraszam! Chciałbym... zrezygnować z udziału — rzekł ze zmarnowaną miną Ojiro, unosząc rękę do góry.

— Ojiro, czemu?

— To rzadka okazja pokazania się przed zawodowcami! — stanął po stronie zdziwionego Deku zaskoczony Iida.

— Praktycznie nie pamiętam nic z bitwy kawaleryjskiej. Myślę, że to wina daru tego fioletowowłosego... — rzekł ciszej blondyn, zerkając w stronę Shinsou. Milczałam, wsłuchując się w załamujące się słowa czarnookiego. — Wiem, że to niepowtarzalna szansa i głupio jest ją marnować... Ale każdy zapracował sobie, by się tu znaleźć! Nie mogę tu stać, nie będąc świadom, jak się tutaj znalazłem!

— Ojiro, nie przesadzaj. Daj z siebie wszystko! — machała pomponami Hagakure.

— Stawiając sprawę w ten sposób, ja też nic nie zrobiłam — odparła Mina, która również była w drużynie z Phantomem.

— Nie o to mi chodzi... — załamał się, zasłaniając twarz. — Tu chodzi o moją godność. Nie mogę... I czemu jesteście tak ubrane? — palnął, zawstydzając tym naszą siódemkę po raz kolejny.

— Nazywam się Nirengeki Shoda... z klasy B — wyszedł na przód grubszy chłopak o błękitnych włosach. — Ja również chciałbym zrezygnować z tego samego powodu. Mniejsza o umiejętności. Olimpiada Yuuei nie polega na tym, by do dalszych etapów przechodzili ci, którzy sobie tego nie wywalczyli.

— Nie mogę z nich! Są tacy męscy! — palnął ze łzami w oczach Kirishima.

Cóż za nietypowa sytuacja... — rozbrzmiał w głośnikach monotonny głos Present Mic'a.

— Taka młodzieńcza postawa najbardziej mnie kręci! — trzasnęła batem Midnight, z rumieńcami na twarzy. — Ojiro! Shoda! Przyjmuję wasze rezygnacje! Ale w takim razie potrzebujemy dwóch osób z drużyny Kendo, które to zdobyły piąte miejsce w poprzedniej konkurencji.

— Podczas bitwy prawie nic nie zrobiłyśmy, więc wydaje mi się, że zamiast nas, powinni przejść ci, którzy walczyli do końca i utrzymywali się w czołówce. Drużyna Tetsutetsu zasługuje na to bardziej niż nasza czwórka — powiedziała z uśmiechem rudowłosa Kendo. — Nie mam nic złego na myśli. To po prostu logiczne — uśmiechnęła się do szarowłosego miło.

— Tym oto sposobem, Tetsutetsu i Yoshida znaleźli się w czołowej szesnastce! — oznajmiła Midnight, kiedy drużyna przedyskutowała, kto przejdzie dalej. — A teraz spójrzmy na drabinkę!

Kiedy zauważyłam swoje nazwisko, pobladłam. Kirishima stwierdził, że wyglądałam bladziej niż trup. Kaminari spojrzał na mnie ze zdziwieniem, tykając mnie palcem w ramię.

— To chyba jakiś żart... — mruknęłam, czując jak całe moje ciało spinało się ze stresu.

Byłam przygotowana niemalże na wszystko, ale widząc swoją pierwszą walkę, którą miałam stoczyć z Kaminarim, poczułam, że mogłam przegrać z automatu. Cała odwaga, którą posiadałam, została zastąpiona strachem. Ale nie bałam się o przegraną, a o swoje życie.
Elektryfikacja. Najgorsze na co mogłam trafić. Nie był to lód ani kwas, ani utwardzenie, nawet nie wybuchy — był to prąd. Piekielna elektryczność, którą przyciągałam do siebie jak magnes swoimi metalowym kośćmi oplecionymi twardymi mięśniami. Takie złoże srebra, jakie tkwiło wewnątrz mojego ciała, było dla mnie zagrożeniem z wielu przyczyn. Zdawałam sobie sprawę, że gdyby elektryczność musnęła mojej skóry, mogłaby mnie uprażyć. I nie mówiłam tu żartem czy pół żartem. Prąd mógł mnie zabić. Byłam na niego podatna bardziej od temperatury. Już od dziecka było mi to wiadome.
Zostawiwszy pompony na ziemi, szłam korytarzami stadionu, rozmyślając o planie walki. Obmyślenie taktyki przeciwko Kaminariemu było moim priorytetem. Z ośmiu walk pierwszej rundy, ja miałam wystąpić jako trzecia. Gdyby udało mi się przejść dalej, walczyłbym z Iidą lub Hatsume Mei, a jeszcze w kolejnej miałabym nikłą szansę zmierzenia się z Todorokim. Idąc po schodach na wyższe piętro w celu znalezienia sobie jakiegoś cichego kąciku, do moich uszu doszła rozmowa z bardzo dobrze znanymi mi głosami. Stanęłam w miejscu, opierając się plecami o ścianę. Zacisnęłam dłonie, czując maleńką kropelkę potu, spływającą mi od karku aż po plecy. Przeczuwałam, że Killhak znajdował się w budynku. Zastanawiało mnie, do kogo kierował swoje pozbawione człowieczeństwa słowa.

— ...Wypominasz mi takie rzeczy już od pięciu minut, a tak dawno się nie widzieliśmy, braciszku — usłyszałam żartobliwy głos mojego ojca, który sprawiał wrażenie rzucanego w stronę mężczyzny chłodu, jaki przynosił jesienny wiatr. — Kiedy to ostatnio było? W sierpniu? Kiedy skułeś mnie kajdankami i uśmiechałeś się pod maską, ukazując swoją wredotę?

— Bracie? — fuknął w złości Endeavor, wprowadzając na mojej twarzy ogromny szok. Nie mogłam uwierzyć, że ci dwaj ze sobą rozmawiali. — Nie nazywaj mnie tak, kanalio. Zawsze byłeś taki cwany... Myślisz, że świat kręci się wokół ciebie, czyż nie? Jasne, że tak, zawsze tak sądziłeś. Odkąd cię poznałem, każdy zawsze musiał patrzeć na wielkiego i wspaniałego Bouroshiego Akihito! — warknął ironicznie pro bohater. — Naprawdę jesteś głupcem. Świat może istnieć bez ,,potężnego" Killhaka, który prowadziłby nas do odwróconego do góry nogami szczytu. Nie powinno cię to dziwić, ale radzimy sobie bez ciebie bardzo dobrze. Jesteś jak popiół pozostający po palącym się ogniu. Nic nie wartym prochem.

— To kwalifikujesz do ,,bardzo dobrze"? — oburzył się szatyn, wykonując jakiś gwałtowny ruch ręką. — Ubieranie się codziennie, jakby było Halloween? Ryzykowanie bezpieczeństwa mojej rodziny? Co ty sobie myślałeś?! Za każdym razem niszczysz moje życie, kiedy ja tylko próbowałem zadbać o to, czego tak bardzo pragnąłeś! Myślisz, że odkrywasz nowe rzeczy? Myślisz, że ktoś mógłby to zrobić? Ktoś inny niż kurwa ja?! Myślisz, że sam Bóg mógłby odkryć coś czego już sam nie odkryłem?! Nie, nie mógłby! Tylko ja jestem w stanie otworzyć ludziom oczy i brakowało tyle, TYLE, by się to stało! Pół roku, brakło mi tylko pół roku, a nawet i mniej!

— Pół roku brakowało do prawdziwej wojny. I tak za długo zwlekałem, chroniąc ten twój zawszony łeb. Nie przeginaj, sukinkocie. Nie możesz po prostu się pojawiać i oczekiwać, że wszyscy będą robić, co im rozkażesz, jak twoje małe, humanoidalne eksperymenty sprzed lat. Jesteś jebanym egoistą, który zasługuje na coś gorszego niż gnicie po wieczność w Tartarusie.

— Swoją drogą i tak mnie nikt w nim nie umie utrzymać — palnął półżartem, na co skrzywiłam twarz, doskonale wiedząc, że mój ojciec nie przepuściłby okazji do obrócenia całej sprawy w żałosny żart.

— Weź się w końcu w garść. Przyznaj się do swoich błędów i oddaj się służbom! — wściekł się czerwonowłosy.

— Wziąć się w garść? Ja niby mam się wziąć w garść?! — zaczynał denerwować się zielonooki. — O jakich błędach ty mówisz?! Jedyne o czym marzę po dziś dzień, to cofnięcie się w czasie i nie powiedzenie ci niczego, co planowałem osiągnąć! Chętnie wbiłbym ci całe żelastwo z mojego ciała prosto w twoją paskudną gębę! Ale wiedz, że nie wszystko na marne, Enji. Udało mi się przekroczyć próg, który powstrzymywał mnie przez ponad dwadzieścia lat. Udało mi się cię oszukać — zaśmiał się wścibsko. — Zyskałem, co chciałem, a ty nic nie możesz z tym zrobić! PFHAHAH! Pozwolę ci jednak patrzeć, jak otwieram oczy społeczeństwu! Już niedługo wszyscy o mnie usłyszą!

— Ktoś taki jak ty nie powinien dostawać żadnych ulg. To jakaś jebana drwina! Zabiłeś wielu ludzi, nie wychodząc nawet ze szkoły! Nie powinieneś chodzić po tych samych ulicach, co inni! — wypluł Todoroki, błyskając ogniem.

— Ja to robiłem dla dobra innych. Dla dobra twojego, jak i dla tej przebrzydłej, nierozwiniętej, głupiej w chuj bandy — fuknął, zgrzytając zębami. — Dlaczego mnie za to tak nienawidzisz?! Naprawdę dalej nie dostrzegasz tego, co ci pokazałem?! Jak można być tak prostackim! Chciałem ci tylko pomóc! Widziałem jako jedyny to co ty! Miałem wgląd na rzeczywistość twoimi własnymi oczami! — tłumaczył mężczyźnie Killhak, a jego głos zaczynał się wahać przez emocje, które rzadko kiedy pokazywał. Zrozumiałam, że mój ojciec darzył Endeavora braterską miłością. Niestety ona nie przetrwała do dnia dzisiejszego.

— Pomocy...?! — krzyknął urażony mężczyzna. — CHCIAŁEŚ MI POMÓC, ZABIJAJĄC TYCH BEZBRONNYCH LUDZI?! KTO CI KURWA POWIEDZIAŁ, ŻE POTRZEBOWAŁEM KIEDYKOLWIEK POMOCY?! Dużo lepiej radziłem sobie bez ciebie, przyjmij to w końcu do siebie! Zawsze wyglądałeś przy mnie jak chlew! Bawiłeś się uczuciami innych od samego początku! Byłeś i wciąż jesteś tylko przeszkodą na mojej drodze! Kamieniem, który wyrzuciłbym do oceanu na samo dno i patrzył się jak znika mi z oczu!

— Pragnąłeś być lepszy — unosił głos mój ojciec, nie zważając na lecące w jego stronę bluźniercze słowa. — Chciałeś być numerem jeden! Potrzebowałeś mocy, która prześcignęłaby wszystkich! Próbowałem ci to zapewnić! Mogłem pomóc tobie, jak i innym ludziom, lecz nikt mnie nie chciał słuchać! A ty, dobrze wiedząc, co zamierzałem zrobić, postanowiłeś mnie wydać! Może jeszcze sądzisz, że nie jesteś niczego winien? A pamiętasz, jak trzymałeś innych w niewiedzy, by nikt nie dowiedział się o moich eksperymentach? Zdradziłeś mnie, kiedy potrzebowałem cię najbardziej, ty pierdolony chuju. Byłem taki ślepy, wpatrując się w ciebie! Miałem cię za brata, skurwielu. Jedynego brata, jakiego kiedykolwiek chciałem mieć! Nie byłeś gotów poznać prawdy i dalej nie powinieneś jej znać... Jesteś niecierpliwy, wybuchowy, a co najważniejsze, jesteś ode mnie gorszy.

HAHAHA! — zaśmiał się głośno i drwiąco Todoroki. — Wiesz dobrze, że nie mogę się z tobą zgodzić!

— Nie jesteś ode mnie gorszy? — burknął Akihito z powagą, a jego ciężkie buty zaczęły krążyć wokół Endeavora. — Byłeś i jesteś jedyną osobą, z którą podzieliłem się informacjami, które mogłyby wprowadzić na świecie niesłychane zmiany. Nie zrobiłeś z tą wiadomością kompletnie nic. Dlatego wziąłem sprawy we własne ręce. Nie zatrzymasz mnie, choćbyś wstawał z ziemi i przewracany dalej się podnosił, i biegł... I biegł, i biegł, i biegł, i upadał po tysiąckroć, bo wiesz co, Enji? Ja posiadam coś, czego tobie zawsze brakowało. Nie mówię tu o ambicjach, wiedzy, inteligencji, przystojnej twarzy czy świetnym charakterze. Wiesz, co posiadam, czego ty nigdy nie powinieneś mieć? Rodzinę — moje serce zmiękło, słysząc łamiące się i drwiące zarazem słowa ojca. — Miałem i mam najpiękniejszą kobietę, jaka chodziła po tej ziemi. Mądrą, odpowiedzialną, silną...! Mam dwójkę dzieci, które pokonują granice wyznaczone im przeze mnie. Yohito nigdy się nie poddaje i zawsze jest przy bliskich, gdy tego potrzebują. Stał się głową rodziny pod moją nieobecność. Nie miał wyboru, bo ty, nie ja, ty, sprawiłeś, że musiał się taki stać. Kyōno, moja jedyna córka, dostała się do Yuuei i sprawuje się wzorowo. Rozwija się jeszcze szybciej ode mnie i wierzę, że podczas nauki w akademii, zrozumie to, czego nie potrafiłem jej powiedzieć prosto w twarz. Ale ty... — spochmurniał, wprowadzając napiętą atmosferę. — Dla ciebie U.A. było złą opcją. Co stamtąd wyniosłeś, bohaterze? Dumę? Władzę? Miłość? Wiedzę? Nie. Powiem ci, co wyniosłeś. Ból. Złość, zazdrość, zawiść. Jeśli mam być szczery, to cieszę się, że poznałem cię zanim byłeś tym gburowatym prykiem z tendencją do bycia najlepszym. ,,Będę numerem jeden! Prześcignę All Mighta!". Gratuluję, Endeavorze, zawiodłeś. I twój syn również polegnie.

— Skończ — mruczał wściekle.

— Nie jesteś dobrym bohaterem ani dobrym ojcem — ciągnął dalej Akihito, coraz to unosząc poirytowany głos. — Tym bardziej nie mężem.

— Kazałem ci się zamknąć — poważniał Enji.

— Nie, nie zamknę się. Pojebało cię? Będę mówił i mówił, aż ludzie mnie usłyszą! Będę mówił aż mnie zrozumieją! Nie przestanę, choćby mieli mnie torturować i zamykać, zabijać, i zabijać, i zabijać, aż oszaleję! Będę parł naprzód, okradziony z butów, zdzierając z własnych stóp skórę! Będę kopał w ziemi gołymi rękami, by dostać się do małego, nikomu niepotrzebnego źródełka! Będę się modlił w palącym się kościele, wyzywany od demonów i diabłów! Jeśli mam się już cofać, to tylko po to, by zrobić rozbieg i rzucić się w sam piekielny ogień!

— Ty naprawdę jesteś pierdolonym diabłem — warknął Todoroki, biorąc mego ojca za wariata.

— Powiedział bogobójca, co ugodził Boga największą bronią jaka istniała — swoim słowem. Serio... odpuść w końcu — westchnął zielonooki, próbując dać dawnemu kumplowi radę. — Powiedziałeś, że jestem kamieniem spadającym na dno, ale ja przecież stoję na tratwie. To ty toniesz. Dławisz się, machając bezskutecznie rękami z opaską zawiązaną na oczach. Nie pozwoliłeś sobie pomóc, więc to jedyna droga, która cię uratuje. Odpuść. Daj sobie spokój. Idź do synów. Powiedz im, że ich kochasz. Doradź im, żeby się uśmiechnęli i nazwali znowu ojcem. Pokaż córce, że ci zależy. Odwiedź żonę w szpitalu. Masz jeszcze szansę na odzyskanie tego, co straciłeś. Ja już nie. Nie będę dla Kyōno czy Yohito kimś, kogo będą potrzebować w życiu, skoro przez jego większość nie było mnie przy nich. Nie idź tamtą drogą, Enji.

— Bouroshi, nie wkurwiaj mnie.

— Posłuchaj mnie choć jeden raz, ty wredna kupo mięcha!

— MAM DOSYĆ SŁUCHANIA TWOJEGO PIERDOLONEGO GŁOSU! — unosił się bohater.

— Próbuję ci pomóc, głupcze. I to po tym wszystkim, co mi zrobiłeś — zachowywał spokój szatyn, lecz w jego głosie tkwiła czysta nienawiść.

— Doprawdy doceniam, ale powinno to już do ciebie dotrzeć, że nie zmieniasz świata w ten sposób — rzekł z ironią i chłodem. — Więc dam ci jedną szansę, żebyś odszedł raz na zawsze i nigdy więcej się nie pokazywał światu na oczy.

— Jasne — parsknął z niedowierzającym śmiechem, po czym zamilkł. — Mówiłem poważnie. Po festiwalu wróć do domu i zajmij się synem. Shoto jest twoją ostatnią szansą. Przestań patrzeć tylko na siebie! Straciłeś już Touyę przez własną głupotę, nie powtarzaj tego bł...!

Nastało głośne chrupnięcie, które nie pozwoliło dokończyć zdania Killhakowi. Dźwięk rozrywania ścięgien i głuchy odgłos łamania kości rozniósł się po korytarzu.
Tuk... Tuk, tuk... tuk...
Otworzyłam buzię ze łzami w oczach z szoku spowodowanego widokiem cieknącej, bordowej, kleistej cieczy. Wzdłuż środka korytarza odbijała się o podłogę część postrzępionej głowy ze zwęgloną skórą i spalonymi włosami. Na krawędziach rozerwanego mięsa, skóra zwijała się z oprószonym pyłem z ognia. Ścieżka krwi pojawiła się na posadzce, tocząc szczęki mojego ojca ze sobą. Martwa gałka oczna opadła na bok, wpatrując się we mnie z mordem w oczach. Zielono - żółta barwa tęczówki straciła swój żywy kolor, obumierając. Stała się czarna, ciemna i pozbawiona życia. Widok ten sprawił, że zamarłam ze strachu. Moje ciało dygotało, a serce tętniło w klatce w panice wywołanej odrażającym widokiem płonących szczątków. Słyszałam jak tkanki mojego ojca splatają się ze sobą, zalepiając dziurę w jego głowie. Zrobiłam krok do tyłu, nie mogąc oderwać wzroku od patrzącego się na mnie przypalonego oka. Moje chwiejne nogi spowodowały, że się potknęłam i lecąc do tyłu, zaczynałam obijać się po schodach, aż wpadłam na kogoś plecami, przewracając go przy tym. Leżałam na jakimś chłopaku, lecz nie mogłam się na niczym innym skupić, jak na ciężkich krokach zbliżającego się Killhaka.

— Nawet tutaj się nie hamujesz? — mruczał, a jego głos stawał się coraz wyraźniejszy. — I kto to teraz sprzątnie? Chryste... Wezmę już ze sobą tę szczękę, ale serio, gdybym się nie umiał leczyć, to byś mnie zabił, Endeavorze.

— Nie wspominaj nigdy o nim — rozległ się oddalony głos bohatera. — Ani o niej. I zdechnij w końcu.

Widziałam już cień rzucany przez mojego ojca. Drżenie ciała nie pozwalało mi jednak wstać. Jego sylwetka pojawiła się przy klatce schodowej. Mężczyzna podniósł martwą część swojego ciała i spojrzał na mnie nienawistnym wzrokiem. Rozpoznając mnie, jego twarz wymalowała się w zdziwieniu, zmieniając wygląd szatyna na łagodniejszy. Lecz ociekające jego ciało krwią wcale tej łagodności mu nie dawało. Obrócił się w moją stronę, gdy ciemna ciecz wciąż ciekła mu po ręce na posadzkę. Wyglądał paskudnie.

— Co wy tu robicie? — odezwał się naburmuszonym głosem. Ścisnął w złości oderwaną część głowy mocniej, łamiąc ją przy tym na drobniejsze kawałki.

Nie umiałam się odezwać. Patrzyliśmy w milczeniu na siebie.

— Chyba wam w niczym nie przeszkodziłem, nie? — uśmiechnął się głupio pod nosem, opierając swoje szczątki o biodro, jakby trzymał jakąś piłkę, a nie prawdziwą, ludzką głowę. Zawsze żartował chwilę przed katastrofą. Włosy przykrywały mu większą część twarzy, a oczy świeciły się jasno. Wyglądał jak demon.

Chłopak za mną poruszył się ostrzegawczo. Powoli odsunął moje plecy od swojego torsu i wyciągnął nogi spod mojego ciała. Nie spuszczając oczu z ojca, poczułam, jak osoba za mną wstaje.

— Nie powinniście tu być — spochmurniał Killhak. Nie był zadowolony, że ktoś był świadkiem jego rozmowy z pro bohaterem. — Słyszeliście coś, prawda? — pytał, idąc w naszą stronę.

Dum, 

dum, 

dum

Metalowe podeszwy uderzały o posadzkę, gdy schodził po schodach.

Z każdym krokiem mężczyzny, próbowałam cofać się do tyłu, lecz czyjeś nogi nie pozwalały mi tego robić.

— P-poczekaj, to nie tak jak myślisz! — jąkałam się, wstając na trzęsących się nogach.

Widząc żądzę mordu w oczach ojca, zmaterializowałam przed sobą ścianę. Ta nie wytrzymała nawet paru sekund. Szatyn przeszedł przez nią jak nóż przez masło.

— Nie tak jak myślę? — powiedział szorstko, unosząc jedną brew. — A mi się wydaje, że dokładnie wiem, co tu się stało. Wasza dwójka dowiedziała się rzeczy, które powinny zostać pomiędzy dorosłymi — wskazał na nas ręką, poważniejąc.

Widok martwej części głowy zbliżającej się w moją stronę mdliła mnie niesłychanie. Łzy w oczach rozmywały mi widok. Czułam na swoich barkach jak niezrozumiany ciężar wciskał mnie w posadzkę.

— Co słyszeliście? — naciskał, stając przede mną.

Moje plecy stykały się z ciałem chłopaka, który nie mógł już się cofnąć.

— Dlaczego mielibyśmy coś słyszeć? Rozmawiałeś z kimś? — pytałam, udając głupa.

— Zapytałem: „Co słyszeliście?", a nie „Czy coś słyszeliście?" — rzekł z powagą, zbliżając swoją dłoń w moją stronę.

Chłopak, który był jeszcze chwilę temu za mną, stanął przede mną, oddzielając mnie od ojca. Wpatrywałam się ze strachem w plecy Katsukiego, nie spodziewając się, że od początku był to właśnie on. Zaciskał dłonie w pięści, próbując nie pokazywać, że się bał. Bo Bakugou mógł grać twardego i uważać, że nie było rzeczy, które wywoływały w nim strach, ale prawda była taka, że blondyna od zawsze przerażał mój ojciec. Jego twarz, jego czyny, jego postura... Dar, motywy i idee. Bał się, bo to było naturalne, widząc jednego z większych złoczyńców Japonii. Mordercę i wariata, który umiał zabijać szybciej, niż dźwięk srebra dochodził do uszu. A pomimo tego, czerwonooki stanął na własnych nogach, przezwyciężając koszmar jego dzieciństwa.

— Z drogi — mruknął chłodno Akihito w jego stronę. — Ta sprawa nie dotyczy ciebie.

— Jasne, a niby kogo? — parsknął nerwowym śmiechem.

— Bakugou. Idź stąd — rozkazywałam mu, przeszywając go morderczym wzrokiem. Nie mogłam przewidzieć czynów ojca, więc wolałam zachować spokój i zostać z nim samotnie. Ale ten chuj znowu się wpierdalał. — Nie potrzebuję twojej pomocy. Idź. No już.

Huh? — mruknął, spoglądając na mnie kątem oka.

— Ogłuchłeś? — burknął Killhak, łapiąc blondyna za przedramię. Pociągnął go do boku, by móc zbliżyć się do mnie jeszcze bardziej.

— Nie moja sprawa...? — mówił cicho ze złością, łapiąc równowagę.

— Bakugou — naciskałam, czując, że wszystko schodziło na złą drogę. — Nie kłóć się. Zapomniałeś już, co ci powiedziałam? Wynoś się stąd.

— Żartujesz sobie ze mnie?! — fuknął w moją stronę czerwonooki.

— Nie, nie żartuję — odparłam sucho. — To naprawdę nie jest twoja sprawa. Zajmij się festiwalem sportowym. Po to tu jesteś.

— Tak jak i ty — powstrzymywał się od przekleństw, widząc przerażający wzrok mego ojca na sobie. — Czy ty bierzesz w ogóle coś na poważnie? — warknął. — Nie widzisz co tu się dzieje? A ty... P-pan, byłeś... był zamknięty przez cały ten czas w pudle i chodzi pan sobie dobrowolnie po stadionie? — zwrócił się do mojego ojca, przypadkowo zwracając się do niego niekulturalnie. — To jakiś żart, co?

— Od zawsze byłeś taki buntowniczy — powiedział Bouroshi, odkładając częściowo zwęgloną głowę na poręcz schodów. — Puszczę mimo uszu te bezczelne odzywki, ale tylko jeden raz. Bakugou Katsuki, najdzielniejszy i najsilniejszy gnojek z osiedla. Podobała mi się twoja dzisiejsza przemowa. „Przyrzekam, że wygram", dokładnie taki sam temperament miałem w liceum. Tylko mówiąc takie rzeczy, dobierałem lepsze słowa, by mnie inni nie nienawidzili. Ale powinieneś uważać, jak się do mnie zwracasz, młody. Nie jestem twoim przyjacielem, za to jestem od ciebie dużo starszy. Należy mi się choćby minimalny szacunek — rzucił sucho, nachylając się do chłopaka.

— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć — mówił przez zęby, uśmiechając się wścibsko.

— Uważasz, że nie należy mi się szacunek? Może powinieneś go okazać, żeby zachować wszystkie zęby albo całą głowę.

— Uważam, że nie zasługuje na nie psychol, który trzyma jebany łeb w rękach.

— Przecież leży na poręczy — powiedział Killhak, wskazując kciukiem na spaloną gębę.

— Bakugou, tato, dajcie spokój. To nie jest dobre miejsce... — próbowałam ich od siebie odsunąć, lecz wpatrywali w siebie z mordem w oczach, nie zauważając mojej osoby.

— Może powinieneś zastanowić się nad drugą szansą, morderco — burczał Katsuki.

— Drugą szansą na co dokładnie, gnoju? Wszystko wychodzi mi za pierwszym razem. Ja nie jestem tobą, pieroński nastolatku, by co chwilę podwijała mi się noga. Wciąż jesteś tylko skorupą, której nikt nie chce wypełnić — pocisnął go zielonooki.

— Oj, nie. Jesteś pan fałszywy i nie wie co się dzieje wokół tego parszywego cielska. Ranisz swoją własną córkę, by odreagować, bo nie potrafisz przerobić złości w inny sposób! — unosił się, przygotowując się do ataku.

— Powiedziałam, żebyście przestali! — próbowałam coś wskórać, łapiąc ojca za przedramię, lecz nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Byłam bezsilna.

— Ja nie wiem, co się dzieje wokół mnie? Ty siebie słyszysz? Wiem wszystko, co wiedzieć powinienem! — uniósł się szatyn, wyraźnie wkurzony obecnością Katsukiego.

Ach tak?! A wiesz, że twoja córka próbowała się zabić?!

Nastała cisza. W oddali można było usłyszeć jedynie komentowanie Present Mic'a. Czułam ciarki na barkach, których w życiu nie czułam. Zimno mi się zrobiło, kiedy złapała mnie fala potu wywołana strachem.

— Co powiedziałeś? — szepnął z niedowierzaniem Killhak, wpatrując się z blondyna.

Bakugou zdębiał, cofając się o krok.

— Co ty powiedziałeś?! — powtórzył złoczyńca ze wściekłością w oczach, zbliżając się do wystraszonego chłopaka.

Złapał go za fraki, ciągnąc do góry. Eksplozje wydobywające się z dłoni Katsukiego godziły szatyna w twarz, lecz ani jedna bruzda nie pozostawała na twarzy zielonookiego. Każdy spalony włos odrastał na nowo i każda tkanka leczyła się w mgnieniu oka. Morderca zaczął zaciskać mocniej dłonie na kruchej szyi przerażonego Bakugou. Katsuki próbował wyswobodzić się z uścisku, łapczywie próbując nabrać powietrza do płuc. Zaczął panikować. Bał się. I nie mógł nic zrobić. Tracił powietrze. Tracił czucie. Na korytarzu stała śmierć z kosą w ręku, czekając na odpowiedni moment.

— Zostaw go — stanęłam nagle pomiędzy nimi, łapiąc ojca za ręce, które trzymały gardło chłopaka. — On nic nie słyszał z twojej prywatnej rozmowy! Wchodził tylko po schodach, bo przyciągnął go huk twojej głowy odbijającej się o podłogę. On nic nie słyszał — zapewniałam go, mając nadzieję, że taka była prawda. Słyszałam, jak blondyn się krztusił. Bałam się, że Killhak go zabije. Naprawdę się bałam. — Załatwmy to między sobą tak, jak zawsze, dobrze? Proszę. Proszę cię, tato, zostaw go — ściskałam jego ręce, patrząc mu błagalnie w oczy.

Mężczyzna spojrzał w końcu na mnie, opuszczając powoli blondyna. Bakugou zaczął kaszleć, oddychając płytko. Łapał łapczywie powietrza do płuc, czując jak łzy pojawiały się w kącikach jego oczu. Jego dłonie trzęsły się, a klatka piersiowa dygotała od stresu. Pchnęłam ojca za biodra, kierując się w stronę parteru. Szatyn złapał w dłoń swoją oderwaną szczękę i łypał groźnie w stronę siedzącego na posadzce Bakugou. Nie odrywając dłoni od ciała ojca, odwróciłam głowę do czerwonookiego.

— Z tobą też sobie jeszcze porozmawiam — warknęłam oschle do zdębiałego rówieśnika.

— Ja też — burknął groźnie Killhak, piorunując chłopaka swoimi wściekłymi oczami.

Blondyn widząc jaskrawe tęczówki mężczyzny, cofnął nogę do tyłu, ciągle trzymając się za szybko bijące serce. Nie śmiał już się odezwać ani słowem. Chwila odwagi, jaką czuł, szybko została pokonana przez strach. Jebany Bouroshi... Tego człowieka nie dało się nie bać.
Doszłam z szatynem do pustego pomieszczenia, które było tymczasową szatnią mojej klasy. Po drodze złoczyńca pozbył się w niewiadomy sposób swojej martwej części ciała, po czym stanął blisko mnie, wlepiając we mnie swoje pełne wstydu tęczówki.

— „Zabić się"? — zaczął pytaniem, opierając się plecami o ścianę, całkiem zlewając sobie przy tym odbytą rozmowę z Endeavorem i próbę zabójstwa szesnastolatka. — Dlaczego? Kiedy? Co ci do łba strzeliło? To w ogóle prawda?

Spuściłam głowę, unikając wzroku ojca.

— Tak... — westchnęłam, podchodząc do stolika. Oparłam się dłońmi o niego, patrząc nieobecnym wzrokiem na paznokcie u rąk. — W pierwszy dzień tego roku. Nie mogłam dłużej tego wytrzymać — mówiłam, starając się odgonić łzy napływające mi do oczu. — To okropne uczucie błądzenia w koło sprawiło, że nie potrafiłam na siebie patrzeć. Kiedy zaczęły pojawiać się w mojej głowie niewyjaśnione wspomnienia, których nie potrafiłam zrozumieć, stałam się jakaś obłąkana. Nie umiałam odnaleźć drogi do wyjścia z dołka. Do tego dokuczali mi w szkole. Znęcali się nade mną, krzywdzili, niszczyli moje rzeczy. Dzień w dzień wracałam do domu posiniaczona, z rozerwanymi ubraniami i postrzępionymi butami. Odbierali mi wszystko, co miałam... Kiedy ty siedziałeś sobie w Tartarusie, ja byłam na skraju załamania — spojrzałam na współczującą twarz ojca, która w pewnym sensie była bardzo beznamiętna. — Nie potrafiłam się bronić i pokazywać z lepszej strony. Poniekąd lubiłam to, jak mnie krzywdzono. Dziwne, prawda? Chwila bólu fizycznego odciągała mnie od samobójczych myśli... Nie musiałam się przejmować swoimi problemami choć przez chwilę i mogłam zapomnieć o wstrętnych wspomnieniach. Zazwyczaj wszyscy ranili mnie w ręce, wiesz? — mruknęłam ze smutnym uśmiechem, gładząc się po chropowatym przedramieniu skrytym pod bandażem. — Blizny, które mi przysporzyłeś, stały się taryfą ulgową dla nęczycieli. Ranili mnie w nie, bo były już i tak poranione, i brzydkie, że ciężko było zadać na nich nowo wyglądającą ranę. Mogli się zawsze wymigać od znęcania się, zwalając na mnie całą winę. Raz próbowałam coś wskórać. Wiesz, co mi powiedziała psycholog, do której trafiłam? ,,Może tniesz się dlatego, że lubisz tego chłopaka, który ci dokucza?". Serio? Tnę się? Tylko to potrafiła wywnioskować? Zresztą co za idiota lubiłby kogoś, kto sprawia, że jego życie zamienia się w labirynt bez wyjścia? Więc tak, Bakugou miał rację. Nie wiesz wszystkiego, tato. Za to tobie dużo ciężej jest ukrywać niektóre informacje. Endeavor? Błędy z przeszłości? I kim do cholery jest Touya? — zapytałam prosto z mostu, patrząc na niego spod byka.

— Dużo słyszałaś? — zapytał z zawahaniem, lecz z jego oczu biła niewyjaśniona groza, wprowadzająca w pomieszczeniu napiętą atmosferę.

— Wszystko — skłamałam.

Zielonooki podrapał się po głowie, odwracając głowę na bok. Położył dłoń na jednej z szafek i zaczął gładzić opuszkiem palca wskazującego kant metalowego mebla.

— Touya był pierwszym synem Endeavora — powiedział nagle, dalej unikając mojego wzroku. Wciąż wpatrywał się w niebieską szafeczkę. — Był to fajny chłopaczek z ładną buźką. Radosny i miły, bardzo lubił swojego ojca. Aż się człowiek uśmiechał, gdy go widział. Jak każde dziecko marzył o zostaniu bohaterem. Miałaś taką samą twarz jak on, gdy byłaś w jego wieku. Taką naturalną i spokojną. Mieliście też podobne fryzury i sam też miał rany na rękach od poparzeń. Dziwne, że pierworodnego syna Endeavora i ciebie, jako moją pierworodną córkę, można było ze sobą jakoś zestawić.

— Co się z nim stało? — zapytałam, próbując odgadnąć emocje na twarzy szatyna.

— Zginął w pożarze — mruknął, chowając dłonie do kieszeni. — To była ogromna tragedia, przez którą ten chuj zmienił się na jeszcze gorszego głupca — fuknął z nawiązką do Enjiego Todorokiego.

— A Endeavor? Co z nim?

— A co by miało być? — fuknął wściekle. — Ten zapyziały bohater do dupy... Wkurwiam się na samą myśl o nim. Zresztą co ja ci będę mówił, skoro wszystko słyszałaś?

Mężczyzna wywrócił oczami, stając prosto. Spojrzał w moją stronę ze zmęczeniem, po czym podszedł i stanął obok mnie. Położył dłoń na moim barku, dziwiąc mnie tym. W jakiejś chwili... Nie czułam występującego dla mnie zagrożenia.

— Wierzę, że było ci ciężko odkąd zaczęłaś sobie wszystko przypominać — rzekł czule, co nie zdarzało się u niego często. — Człowiek potrafi się zmęczyć swoim życiem, naprawdę. Ja też próbowałem się zabić, ale jak na mój pech, nie mogłem umrzeć. Spójrz na mnie — uniósł ręce do boków, śmiejąc się pod nosem. — Jestem starszy z roku na rok, a wyglądam młodziej niż niektóre trzydziestolatki. Nie da się mnie uśmiercić. Wiesz jakie życie jest ciężkie, kiedy ciągle nadchodzą nowe rzeczy, a ty musisz patrzeć jak one przemijają? Okropne uczucie. Ale wiedz, że pomimo tego całego bólu, jest coś jeszcze — pstryknął mnie w nos jak małe dziecko, zakładając okulary przeciwsłoneczne. — Jest to podziw.

— Podziw? — powtórzyłam niezrozumiale, rozmasowując nos. — I dlaczego chciałeś się zabić?

Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, rozluźniając twarz.

— Podziw, który możesz odczuwać, patrząc jak świat się zmienia. Satysfakcja jest niepowtarzalna, gdy umiesz porównać do siebie dzień z wczoraj z dniem teraźniejszym czy przyszłym. Więc żyj, Kyōno, bo to jeszcze nie koniec. Wciąż nie pokazałaś, kim jesteś — odparł, nie odpowiadając mi na pytanie o próbie samobójstwa. — Wiem, że świat czasami może być okrutnym miejscem, ale właśnie dlatego musisz wstawać każdego dnia i zmagać się z tym, co wyrasta przed twoimi nogami. Najszczęśliwsze momenty twojego życia dalej czekają na twoje przyjście i jest tak wiele osób, które wciąż cieszą się, że z nimi jesteś. Wiem, że życie jest skomplikowane i niechlujne, zagmatwane i smutne. Tak szczerze do dupy. Ale wiesz, myślę, że skoro ja znalazłem kogoś, kto mnie kocha, to ty też znajdziesz. Zanim mnie zjebiesz, wiem, że tu nie o to ci chodzi, dobra? Po prostu... Ech... No wiesz... Ktoś marzy o spędzeniu całego życia tylko i wyłącznie z tobą. Dla nas wciąż jest szansa. Dla ciebie jest szansa. Myślisz, że Okuno się nade mną zlitowała i dlatego wciąż ze mną jest, kiedy nawet nie jesteśmy tak naprawdę małżeństwem i nosimy nieślubne obrączki? — mruknął, pokazując mi dłoń ze złotym pierścionkiem. — Czasem musimy żyć, bo tak chce los. Posłuchaj, dla kogoś na tym świecie jesteś słońcem. Dla kogoś, kto czuje się księżycem. Ktoś bez ciebie serio nie może istnieć. 

— Tak i twierdzisz, że matka nie może żyć bez ciebie? — mruknęłam, wpatrując się w niego.

— Tego nie powiedziałem, ale znamy się od liceum, więc wiesz, pewnie byłoby jej ciężko — nagle zielonooki złapał moją twarz w dłonie, uśmiechając się do mnie wrednie. — Przestań się tak obrażać, bo wyglądasz jak wstrętna ropucha.

— Tato... — złapałam jego zimne palce, czując jak moje serce mięknie. Nawet jego głupie żarty nie potrafiły sprawić, bym się rozkojarzyła — Dlaczego ty... Ja nie wiedziałam, że ty też chciałeś się zabić...

Ciii... — szepnął, całując mnie czule w czoło. — Nic nie mów. Zaufaj mi, dobrze? Ten jeden, jedyny raz. No, nie jedyny. Było, minęło, nie ma co do tego wracać.

Zatrzymałam go, gdy zauważyłam, że jego dłonie wyswobadzają się spod moich.

— Nie rób nic głupiego, dobrze?

Killhak poklepał mnie po głowie, zakładając pilotki, które często wieszał sobie na koszulce.

Och, Kyōno, kim bym był, gdybym nie zrobił czegoś głupiego? — zaśmiał się pod nosem, pozostawiając mnie w pustym pomieszczeniu za sobą.

— Na pewno nie sobą — powiedziałam do siebie z chłodem, przestając wymuszać z siebie sztuczne emocje. Westchnęłam cicho, wycierając dłonią policzki, które trzymał jeszcze chwilę temu złoczyńca tymi swoimi brudnymi, pozbawionymi człowieczeństwa łapami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro