XXV Wymówki Nezu, Killhaka i All Mighta.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XXV Wymówki Nezu, Killhaka i All Mighta. Konferencja przed praktykami bohaterskimi.

Wracałam pociągiem z trzema siatkami jedzenia, wpatrując się w ekran telefonu zapełniony wiadomościami o nowej pracy mojego ojca. Z kapturem na głowie i twarzą przykrytą nieco bardziej zadbanymi włosami niż w poprzednim roku, unikałam wzroku innych osób w przedziale. Maska Cthulhu wisiała na lewym boku mojej głowy, a podeszwy starych i brudnych butów lepiły się przez posypane drobnym pyłem metalu uliczki Srebrnego Miast. Przebywanie w tamtym miejscu spowodowało, że moje serce zakołatało z ulgi. Jednak złość, którą odczuwałam, dalej kłębiła się głęboko wewnątrz mnie. Przez ostatnie dni sporo się działo i pomimo dobroci moich przyjaciół, ciągle wydawało mi się, że niektóre sprawy stawały się trochę... zbyt tajemnicze i niedostępne jak na czasy, w których się znajdowałam. Odkąd wyszłam z dzielnicy z Phantomem i odmówiłam mu odprowadzenia na stację, planowałam zrobić coś głupiego. Tak głupiego i szalonego, że sama wahałam się nad tym coraz bardziej, dlatego odstawiałam ten plan na kolejny dzień, ale myśląc nad tym, przekładałam to jeszcze na kolejny i kolejny. Potrzebowałam jedynie, żeby mnie ktoś popchnął.
W dodatku, odkąd spotkałam Shinsou w Yuuei, coraz bardziej wydawało mi się, że wariowałam. Fioletowooki musiał mieć rację, co do skutków ubocznych Brainwashingu, a nachodzące na to czynniki tylko pogarszały moją sytuację. Prócz tej nagromadzonej pod warstwą skóry agresji, zaczynałam tracić rozum. Często miewałam zwidy, nie potrafiłam patrzeć w lustro, a moja głowa była dla mnie największym ciężarem od manipulujących mną słów Uriyiego. Sen, którego nie doświadczałam oraz powolna regeneracja mojego ciała mnie wykańczały. Niektórzy to widzieli bardziej, inni mniej. Traciłam czujność, wychodząc na czerwony wskaźnik snajpera, dlatego musiałam zwolnić, ukryć się. Poniedziałkowe praktyki były moim wybawieniem, bo jeśli bym się odważyła wyznać Edgeshotowi pewien fakt, który mnie gnębił od kilku lat, możliwe, że po nadchodzącym tygodniu wróciłabym do akademii odmieniona.
Wysiadłam na odpowiedniej stacji kilkanaście minut po siódmej wieczorem i skierowałam się do Midoriyi uliczkami skąpanymi w półciemnościach. Ściągnęłam z siebie maskę, odkładając ją na jedną z miejskich ławek. Wdrapałam się po betonowych schodkach na trzecie piętro, po czym zapominając o pukaniu, weszłam do przedsionka jak do własnego domu. W oczy od razu rzucił mi się zielonowłosy chłopak, stojący na środku korytarza z samym ręcznikiem owiniętym na biodrach.

— K-K-K-K-KYŌCCHAN?! — wybełkotał Deku ze strachem, rozpoznając mnie dopiero po paru sekundach. Zielonooki nie spodziewał się, że pojawię się przed nim w ciemnych ubraniach i tak niekorzystnym dla niego momencie, bo pomimo tego, że znaliśmy się od dzieciaka, jednak wciąż byłam dziewczyną, przy której mógł się czasami zawstydzić. — J-j-już wróciłaś?

Mhm — odmruknęłam z delikatnym uśmiechem, zdejmując buty. Powiesiłam na wieszaku bluzę, krawat oraz marynarkę, okładając torbę szkolną pod ścianą. Z zapełnionymi po brzegi siatkami w rękach ruszyłam w stronę kuchni. Minęłam zaniepokojonego chłopaka, który ciągle wpatrywał się we mnie z pewną obawą. — Dobry wieczór, pani Inko. Dziękuję za dzisiejsze bento — przywitałam się uprzejmie z kobietą siedzącą na kanapie.

— Ależ to drobiazg, Kyōno - chan! — uśmiechnęła się do mnie radośnie, po czym spojrzała na mnie z troską, odklejając się od telewizora. — W szkole wszystko w porządku...? Nic się nie działo? Izuku mówił mi, że trochę się Akihito pokłócił z All Mightem... Gdy to usłyszałam, strasznie się zaniepokoiłam...

— Mój ojciec jest narwany, co pewnie odczuli wszyscy w szkole, ale między nim a All Mightem powinno już być okej — powiedziałam z nadzieją, wychylając się zza blatu.

— Całe szczęście... — odetchnęła z ulgą zielonowłosa, wracając do oglądania telewizji. — Jeśli coś będziesz potrzebowała, to proszę, daj mi znać!

— Jasna sprawa. No! — palnęłam głośniej i wyciągnęłam z siatek jedzenie, szykując się do zrobienia kolacji. — Mam nadzieję, że lubicie krewetki, bo kupiłam ich całkiem sporo! — zaśmiałam się delikatnie, napełniając przy okazji zlew ciepłą wodą.

Ach! Poczekaj, pomogę ci! — obudził się nagle Deku, ale jak zrobił krok w przód, tak się od razu cofnął. — Tylko ten... U-ubiorę się najpierw! — oznajmił prędko i zniknął w swoim pokoju, nim zdołałam mu cokolwiek odpowiedzieć.

Za ten czas, gdy Midoriya przesiadywał w swoich czterech kątach, ja rozmawiając z jego mamą, wyciągnęłam wszystkie potrzebne garnki, umyłam dokładnie ręce i podwinęłam rękawy białej koszuli za łokcie. Po kilku minutach rozluźnionej atmosfery, Deku pojawił się przy mnie jak duch, strasząc mnie tym przypadkowo. Był niemalże jak zjawa, a to pojawienie się znikąd musiał podświadomie skopiować ode mnie, bo chodziłam tak cicho, że ludzie nigdy nie mogli się zorientować gdzie znikałam, a gdzie się pojawiałam. W piżamie stał przy blacie kuchennym i truł, że nie zamierzał stać bezczynnie i mi się przyglądać, bo chciał mi jakoś pomóc w przygotowywaniu kolacji. Tylko nie za bardzo ja chciałam, żeby to robił, bo jedzenie przygotowane przez Izuku było krótko mówiąc... niejadalne. Dlatego mając to na uwadze, dałam mu do obierania z pancerzyków w zlewie krewetki, a sama wstawiłam wodę na ryż i zabrałam się za krojenie warzyw. Inko w najlepsze siedziała przy telewizorze, ekscytując się serialem z wątkiem romantycznym, nawet nie zwracając uwagi na naszą dwójkę.

— Nie... nie spotkałaś żadnych dziennikarzy? — zapytał w pewnym momencie obierania zielonooki, zerkając na mnie z niepokojem.

— Nie — odparłam, wrzucając pokrojone warzywa do miski pełnej przypraw. — Było całkiem spokojnie, bo nikt mnie nie rozpoznał ani w pociągu, ani w sklepie. Widocznie czasem ja też zasługuję na chwilę szczęścia.

Przez chwilę było słychać tylko skwierczenie zapełniającej się jedzeniem patelni i odgłos telewizji w tle.

— Kyōcchan, powinnaś trochę bardziej uważać. Mam wrażenie, że ostatnio nie panujesz nad swoimi emocjami. Dzisiaj wyglądałaś bardzo... — urwał, zaprzestając każdej czynności. Spuścił głowę w dół i nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, wpatrywał się w nieduże krewetki. Nie miałam pojęcia czy nawiązywał do całości dnia, czy może widział moją panikę przy Monomie, czy chodziło jednak o złość, jaką odczuwałam po dowiedzeniu się o głupotach Killhaka.

Odwróciłam powoli głowę w stronę zmartwionego chłopaka, odkładając powoli koperek na blat.

— To nic takiego — uśmiechnęłam się delikatnie, zapewniając go, że było ze mną wszystko w porządku, choć kłamstwo to było ogromne. Niestety nie mogłam mu nic zdradzić na swój temat. — Jestem tylko trochę zdenerwowana na ojca. Przejdzie mi. Nie powinieneś się martwić mną, a sobą i ewentualnie resztą osób z klasy. Mną się nie przejmuj. Dam sobie radę.

Zerknęłam na Deku, widząc w kącikach jego oczu łzy. Wypuściłam ciężko powietrze z ust, sięgając po chusteczki stojące niedaleko mnie. Chłopak wziął jedną, podziękował cicho i zacisnął ją w dłoniach.
Kiedy zielonooki się uspokajał, a jego twarz nabierała z powrotem rumieńców, zapytałam się Inko czy miała gdzieś pół szklanki białego wina wytrwanego, które mogłam dodać do krewetek. Kobieta pokrzątała się po kuchni, lecz po paru minutach odparła, że nie znalazła żadnego alkoholu. Przypomniała sobie jednak, że sąsiadka z dołu lubiła czasem sobie coś wypić, więc zarzucając na siebie cienki kardigan, wyszła w ciapach do starszej pani z najniższego piętra w bloku.
Zostałam na chwilę sama z Izuku. Spojrzałam na niego ukradkiem, tylko jednym uchem słuchając, jak opowiadał mi jedną z jego historii. Moje myśli były w innym miejscu. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jego ręce były poranione oraz zdeformowane. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Głębokie od walki i parcia naprzód blizny stawały się z czasem coraz bardziej widoczne. Pogruchotane kości oraz przebarwienia wchłaniały jego czystą, pokropkowaną piegami skórę. Jego ręce zaczynały przypominać te moje. Poharatane i twarde od ciągłego wysiłku... Jednakże coś mi nie pasowało w Midoriyi. Zachowywał się inaczej. Trochę jakby dorósł, a jego uśmiech bardzo powoli zanikał. Myślałam o jego zmianach coraz bardziej, siekając przy tym koperek. W pewnym momencie przez moją głowę przeszedł chaotyczny śmiech, a głos Uriyiego zaczął mi mącić wszelkie myśli. Starałam się słuchać opowiadającego ciekawe historie Deku, ale nie mogłam skupić się na niczym innym prócz kłótni rozgrywającej się w mojej głowie.
„Błagam cię, daj mi święty spokój..." — mówiłam wściekle w myślach, mrużąc z ciągle odczuwanego bólu głowy oczy. — „Ciągle cię słyszę. Nie widzisz, że nie chcę z tobą gadać? Czemu nie możesz się zamknąć chociaż raz w życiu?"„Och, ale czy nie mam racji? Serce ci bije jak oszalałe, niemalże jakby miało zaraz wybuchnąć!"„Uriyi, zamknij się w końcu" — westchnęłam, próbując skupić się na rozmowie z Deku. „No co ty, Kyōno - chan? Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? A kto ci pomaga od początku roku? Gdybym ci nie przywracał wspomnień, to byś ciągle zastanawiała się, kiedy przejdzie twoja amnezja, będąc wciąż na linii startu" — ciągnął, sprawiając, że sztywniałam. ,,Co ty... co powiedziałeś?" — wymamrotałam. — ,,Ty jesteś odpowiedzialny za to, co widzę w snach?" ,,A myślałaś, że kto? To nie jest naturalne zjawisko. Daj spokój, robię ci tylko przysługę!" ,,Sprawiasz, że cierpię! To żadna przysługa, ty pierdolony morderco" — warknęłam, zaciskając mocniej dłoń na rączce noża. — ,,Przestań mnie męczyć. Pokaż mi jakieś milsze wspomnienia!" ,,A co ja jestem, wróżka? Nie potrafię takich rzeczy. Bierzesz wszystko albo nic. A zresztą i tak bym ci nie pomógł. Lubię patrzeć, jak cierpisz" ,,Zniknij w końcu" — mówiłam załamana w myślach. — ,,Zgnij gdzieś na odludziu, spal się na proch, utop się. Jak ja cię nienawidzę. Nikogo tak nienawidzę jak ciebie. Zrobiłabym wszystko, żeby cofnąć czas i odrzucić twoją ofertę wstąpienia do organizacji." ,,A ja chętnie cofnąłbym czas i wcielił do niej parę ciekawszych osób. Nie ma co się oszukiwać, całkiem nieźle sobie radzisz odkąd mnie zostawiłaś na pastwę losu, ale otaczasz się całkiem ciekawymi osobami. Zawsze marzyłem o drużynie, która była niezwyciężona. Kyono - chan, chętnie przyjąłbym pod skrzydła Todorokiego, wiesz? Och, ta siła!" — rozmarzył się Error, mlaskając swymi ustami. — ,,Och tak... jego ogień tak pięknie łączyłby się z moim, a ten lód byłby dużo bardziej zabójczy od twojego srebra. Szybko by się rozpuścił, a po szpicach przesiąkniętych krwią nie pozostałby ślad. Ten cały Tokoyami też by mi się przydał. Stąpa w ciemnościach niczym książę mroku. Strach jaki by powodował w bohaterach w noce nowiu byłyby jak najsmaczniejsza rozkosz~ A ta Yaoyorozu? Ach... Z pewnością potrafiłaby wytworzyć bombę atomową albo triggera w formie gazowej. Nogi same zaczynają mi chodzić, a brzuch się ściska, gdy o niej pomyślę! A Shiozaki? Wygląd bogini, która mogłaby rozszarpać na strzępy swymi cierniami każde ciało... Ta cała Nize z 2B też wydawała się interesująca. Chociaż ci wszyscy w porównaniu do Monomy Neito to płotki. Człowiek, który byłby w stanie skopiować wszystkie moje dary na raz i dary innych osób byłby najpiękniejszą bronią, jaką mógłbym trzymać we własnych dłoniach. Gdyby tylko cofnąć czas... Znalazłbym go i wcielił do swojej drużyny. To byłoby takie piękne, patrzeć na swoje odbicie. Ale przecież nie mogę zapomnieć o najważniejszym. Chłopak, który potrafi prześcignąć samego All Mighta... Och, nawet papcio by się nim zainteresował, gdyby dowiedział się, jak potężną moc posiada ten dzieciak." 

,,Midoriya Izuku."

Wściekłość wezbrała się we mnie tak wielka, że nie potrafiłam nad nią zapanować. Kiedy usłyszałam to imię, nie potrafiłam już się kontrolować. Nawet Uriyi patrzył na tego gnojka. On.
Ostry czubek noża wbił się w deskę do krojenia z hukiem, przykuwając tym uwagę Midoriyi.

— Jak to jest możliwe...? — mówiłam przez zęby chwiejnym, przesiąkniętym zazdrością głosem. Lewą ręką oparłam się o blat, a pusty, rozwścieczony wzrok przepełniony złością wbiłam w kępkę posiekanej zieleniny. — Jak to jest możliwe, że jesteś w centrum uwagi? Jak? Dłużej tego nie zniosę... Miałam gdzieś, że dostałeś moc i olewałam sobie All Mighta, który zerkał na ciebie od początku roku, jakbyś był jakiś wyjątkowy. Nie pytałam ani nie zagłębiałam się w twoje życie prywatne, choć czułam, że powinnam była to robić. Powiedz mi, dlaczego wszyscy z klasy upatrzyli sobie ciebie za wzór? Czemu Shigaraki podczas ataku na USJ wpatrywał się w twoją stronę? Nawet ten przebrzydły morderca w mojej głowie... Nie mogę tego zrozumieć. Wytłumaczysz mi to, Izuku? — mój wzrok spoczął na milczącym chłopaku. — Czy nie sądzisz, że trochę tu się fakty ze sobą mijają? Nie, na pewno widzisz. W końcu nie jesteś aż tak głupi. Głupio jednak myślisz, że jesteś jedynym, który potrafi obserwować ludzi. Dlaczego mój własny ojciec patrzy się na ciebie, a nie na mnie? Czy dla niego jesteś ważniejszy ode mnie? Podczas lekcji z nim, ten patrzył prosto w twoje oczy, jakby widział w tobie największy skarb na tej przesiąkniętej krwią ziemi. Na jego lekcjach brzmiał, jakby każde ze słów kierował do ciebie i tylko do ciebie. Nigdy się tobą nie interesował, ale odkąd zaczął nauczać, w jego głowie jesteś tylko ty. No i przecież... nie uważam, że ten złoczyńca pobiłby się z All Mightem za coś tak błahego, jak nazwanie go „nieinteligentnym". A co do nazw, dziwne wydało mi się, że zwrócił się do największego bohatera Japonii „chuderlaku". A festiwal sportowy? Kiedy walczyłeś z Shinsou, w jaki sposób udało ci się odzyskać władzę nad ciałem? Kogo tam zobaczyłeś? Czyżby jakieś wspomnienia przechodziły przez twoją głowę w tamtym momencie? Tak silne i nieznane tobie, że samoistnie otworzyłeś oczy? Powiedz mi, Izuku, jedną rzecz, która chodzi mi po głowie już od jakiegoś czasu. Nie mogę już tego znieść, że każdy mnie okłamuje i robi ze mnie idiotkę. Odpowiedz mi ,,tak" lub ,,nie". Czy All Might się kończy?

— Kyōcchan... O czym ty... — wybełkotał powoli zielonooki, lecz zamknął buzię, widząc mój pełen nienawiści wzrok.

— Czy ja mówię niewyraźnie? „Czy All Might umiera" to dla ciebie za dużo słów do przetworzenia? — warknęłam, łypiąc na niego groźnie. — Niesamowite, jak te niewidome się z tobą łączą. Twój trener, Toshinori Yagi, przykuł uwagę mojego ojca tamtego dnia na plaży i co? Niedługo po tym został zabrany do Tartarusa. Jaki związek jest między twoim trenerem a Symbolem Pokoju? All Might wybrał cię na swojego faworyta. Shigaraki też to zauważył. Bo wiesz co? Mam z nim sporo wspólnego. Chociażby to, że nienawidzę tego pierdolonego All Mighta równie mocno co Endeavora. Nienawiść to jedyna emocja, która się we mnie tli tak jasno, że swym blaskiem przyćmiewa każdą moją niedoskonałość. Tch... Jesteś chłopcem na posyłki w rękach przebrzydłego herosa, który potrafi tylko się szczerzyć. Po festiwalu sportowym, gdy pojawił się w Yuuei Killhak i dowiedziałam się, że sam, wielki, Symbol Pokoju był za tym, by ta kanalia nauczała w akademii, wiedziałam, że ta dwójka coś kręciła. I coś czuję, że ty wiesz dlaczego. Chodzi o ciebie, nie mylę się? Jasne, że nie. Ja się nigdy nie mylę. All Might sprowadził mojego ojca, żeby cię czegoś nauczył. Taki spec od indywidualności jest wyśmienitym nauczycielem dla tych, co dopiero zaczynają się doskonalić. Szczególnie z nowymi mocami, z którymi nie miało się wcześniej do czynienia. Radzę ci dokładnie dobrać słowa, bo od ciebie, od tego właśnie momentu zależy, co zrobię, Izuku.

Odwróciłam się przodem do Midoriyi, stając prosto. Oczy miał szeroko otwarte ze strachu, a udami opierał się o blat. Jego dłonie lekko drżały, a włosy na rękach stawały dęba. To była prawdziwa relacja między nami. Strach jaki w nim wywierałam, był nie do opisania za pomocą słów.
Od najmłodszych lat sporo się zmieniło. Kiedy kończąc swoje trzecie urodziny, z rodziną wprowadziliśmy się do nowego domu. Jakiś czas później poznałam Bakugou, Midoriyę, Tsubasę i całą resztę paczki z osiedla. Byłam wesołym dzieckiem. Gęba mi się nie zamykała i potrafiłam godzinami mówić o tym, co widziałam, co mnie fascynowało i co było według mnie niesamowite. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a energia mnie rozpierała. Wszyscy chętnie mnie słuchali i rozmawiali ze mną. Oprócz Izuku. Nie potrafiłam z nim utrzymać żadnego kontaktu. Zielonooki odpowiadał mi co najwyżej w jednym zdaniu i często milczał, odwracając wzrok, gdy próbowałam się z nim bawić. Może poniekąd była to wina Katsukiego, który za każdym razem widząc, że próbowałam swoich sił, by pobawić się z Deku, odciągał mnie od niego, mówiąc, że nie ma sensu bawić się z kimś, kto nie potrafi się do mnie słowem odezwać. Tak czas mijał... Rok, dwa lata, trzy, aż znalazłam się w pierwszej klasie podstawówki. Niestety pierwsze pół roku z dzieciakami z innego środowiska sprawiło, że cały zapas charyzmy i fascynację światem zostawiłam za sobą. W szkole nie widziano we mnie bezbronnego dziecka, a córkę strasznego złoczyńcy. Wszystkie emocje, którymi dysponowałam, zaczęły powoli zanikać. Stałam się cicha i znudzona. Patrząc przez okno, widziałam miasto skryte w kolorach szarości. Szybko dorosłam. Za szybko. Stałam się niezrozumiana. Chociaż... jedyną osobą, która potrafiła spojrzeć na wszystko z mojej perspektywy, był mój ojciec. Zobaczyć go niestety mogłam dopiero w drugiej klasie, kiedy po raz kolejny uciekł z Tartarusa. W klasie trzeciej, straciłam umiejętność całkowitego odczuwania emocji. Stałam się jak robot. Każde uczucie, które się we mnie tliło było udawane. Nauka, taniec, jedzenie, spanie, nauka, sporadyczne wyjścia z chłopakami, taniec, spotykanie się z Katsukim, nauka, spanie... i tak w kółko, i w kółko, aż moja zdolność do odczuwania emocji została całkowicie wyniszczona. Z podstawówki zapamiętałam bardzo wyraźnie dzień, w którym zostałam potraktowana przez innych jak parszywego stwora. To zaważyło na wszystkim. Mój światopogląd zamkną za sobą drzwi, pozostawiając głębokie rany, kiedy tamtego dnia otarłam się o śmierć po raz trzeci. Wmówiłam sobie, że byłam przeklęta. Przynosiłam ze sobą jedynie ból i cierpienie. Patrząc na własne odbicie w lustrze, widziałam nadchodzącą śmierć. Byłam i wciąż jestem jedynie talizmanem nieszczęść.
Nigdy nie chciałam zostać bohaterką jak inne dzieci. Nie po tym, gdy Endeavor wsadził mojego ojca do więzienia. Nie miałam celu w życiu. Starałam sobie znaleźć jakieś zajęcie, ale czego się nie tykałam to byłam w tym dobra lub całkiem beznadziejna. I to samo w sobie było nudne. Nie widziałam sensu robienia czegoś, w czym się już było najlepszym lub najgorszym. Z kim z tą potęgą miałam walczyć i komu opierać się, będąc słabym? Ciągłe wygrywanie męczyło, a nieustanne porażki nękały. Szczególnie wtedy, gdy nie czuło się szczęścia.

— Nie okłamuj mnie — mruknęłam, nie ruszając się z miejsca. — Odpowiadaj — ciągnęłam, wywierając na nim presję. — Wiem o tobie więcej, niż ci się zdaje, Izuku. Nie, nie wiem... — zaczęłam się gubić, czując jak obie osobowości zaczynają się ze sobą kłócić, a ja nie dawałam rady ciągnąć konwersacji rozpoczętej przez starą Kyō. Dlatego postanowiłam się wycofać. To był błąd. Musiałam uciec. Szybko. — Szlag... o czym ja przed chwilą mówiłam?

Podrapałam się po tyle głowy, udając, że próbowałam sobie przypomnieć ostatnie minuty. Jednak byłam kłamcą. Cholernym, bardzo dobrym kłamcą.

— Chyba coś o... Nie, nie ważne. Musiało mi się zdawać — pomachałam głową na boki, przymykając oczy. Spojrzałam na zielonowłosego z ciekawością. — Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś wyzionął ducha — zapytałam się go z troską.

— Kyōcchan... Nie pamiętasz, o co mnie przed chwilą zapytałaś...? — spojrzał na mnie niepewnie, ciągle patrząc się z niezrozumiałym dla mnie strachem. — Nic...?

Uch... — spojrzałam na deskę do krojenia. — Chyba o to czy macie białe wino do krewetek?

Zielonowłosy wypuścił powoli powietrze z ust, odchylając się od blatu, którego się kurczowo trzymał.

— Moja mama poszła po nie do sąsiadki — odparł.

Och! To świetnie — palnęłam z uśmiechem, zaczynając układać owoce morza na patelni.

,,Pierdolony kłamca. Nie poznajesz się nawet w lustrze. Kim ty kurwa jesteś, Kyōno? Kim u diabła jesteś, parszywy potworze?" — karciłam się w myślach.

— Kyōcchan, chyba powinniśmy przestać ze sobą rozmawiać — powiedział nagle Deku, wybijając mnie tym z rytmu.

— Co? — mruknęłam z niedowierzaniem. — Ale dlaczego?

— P-posłuchaj, jesteś niesamowita i dobra, ale nie sądzę, że będziesz zadowolona z naszej relacji, gdy przypomnisz sobie wszystko z gimnazjum... M-może zostawmy to i...

— Midoriya, o czym ty mówisz? — mówiłam z dziwnym niepokojem. — Czy ja na pewno spytałam cię o wino do krewetek? Bo po twojej minie i postawie wygląda, że czegoś się wystraszyłeś. Wszystko dobrze? Może ci nalać coś do picia? Kupiłam colę, jest w lodówce.

— Kyōcchan, proszę, przestań! Nic mi nie jest! P-patelnia mi prawie wypadła z rąk, dlatego się wystraszyłem...! J-j-ja po prostu się o ciebie martwię! My naprawdę nie mieliśmy dobrej relacji w gimnazjum, dlatego boję się, że możesz się później znienawidzić za to, co robisz teraz!

Zamilkłam, spoglądając na niego z obawą. ,,Co za niemoralnie ogromny kompleks bohatera..." — pomyślałam, wiedząc, że byłam na przegranej pozycji.

— Wiesz... Będę się o to martwić później — zaśmiałam się ze smutkiem, dokańczając układanie krewetek na patelni. — Bo na ten moment... jestem naprawdę szczęśliwa, że znalazłam ludzi, którzy mnie wysłuchują. Ty, Shoto, Shin... — urwałam, udając, że się zachłysnęłam śliną. — Ty, Shoto i Yohito. Tak, Yohito. Więc nie mów takich rzeczy, bo mnie to rani.

— Mam! — krzyknęła z uśmiechem Inko, wchodząc do domu z butelką wypełnioną w połowie winem. — Ale zaczyna pachnieć! Kyōno - chan, musisz mi koniecznie dać przepis na te krewetki!

Uśmiechnęłam się serdecznie do starszej kobiety, dziękując w myślach, że wyciągnęła mnie z tak niekorzystnej sytuacji. Nie chciałam jednak drążyć w środek tej rozmowy, bo to nie ja ją prowadziłam. Wydawało mi się, jakby moje struny głosowe były przez tamtą chwilę kontrolowane przez moją prawdziwą osobowość, a ja nie miałam prawa głosu. To było jedno z dziwniejszych uczuć, jakie było mi dane doświadczyć. Nie rozumiałam, dlaczego dawna ja postanowiła się nagle wybudzić i zapytać o tak ważne rzeczy Midoriyi. Nie byłam w stanie zadawać intrygujących mnie pytań zielonookiemu, więc postanowiłam zablefować i udać, że nic się nie wydarzyło. Do czasu byłam bezpieczna. Ale musiałam zacząć działać.
Na stole została podana obszerna kolacja, a relacja z Izuku wydawała się napięta już do samego końca. Tak też następnego dnia i następnego... atmosfera między nami zdążyła jedynie zgęstnieć. Cały weekend wydawał się nieprzyjemny. W szczególności wtedy, kiedy ćwiczyłam na balkonie lub w salonie. Deku zerkając w moją stronę podczas ćwiczeń, zdawał się o czymś myśleć. Był niespokojny, a gdy krzyżował ze mną wzrok, mieszał się, zaczynał telepać jak galaretka i mówiąc do siebie długie monologi, zajmował się obowiązkami w domu. Coś mu chodziło po głowie od dłuższego czasu, ale nie śmiał do mnie podejść i o to zapytać. Najbliższy kontakt fizyczny mieliśmy jedynie, gdy oglądaliśmy wiadomości lub film z jego mamą. Wtedy musieliśmy zachowywać się normalnie, siedząc obok siebie. Podsumowując... weekend wcale nie był spokony.

***

W poniedziałkowy ranek drugiego tygodnia maja Inko przygotowała mi ogromne bento i uprasowała starannie koszulę od mundurka. Razem z Deku ruszyliśmy do klasy po walizki ze strojami bohaterskimi, a potem na stację w Musutafu, by wysłuchać słów naszego wychowawcy przed praktykami. Nie rozmawialiśmy dużo. W sumie to prawie w ogóle. Byłam pewna, że to, co się wydarzyło w weekend między nami, musiało przerosnąć zielonookiego. Nie tylko jego zresztą. Po tym, gdy pokręciliśmy się w piątek po mieszkaniu, posprzątaliśmy naczynia po kolacji (wywalając prawie wszystkie talerze na podłogę, bo Deku się w pewnym momencie potknął, ciągnąc za sobą obrus), było już po godzinie dwudziestej drugiej. Wszyscy położyli się wtedy spać, a ja siedziałam na nogach przed oknem balkonowym. Oczy miałam przymknięte, a plecy wyprostowane. Idąc za radą Tokoyamiego, starałam się medytować. Niestety nie wychodziło mi to najlepiej. Mój oddech co chwilę przyśpieszał, kiedy pod mymi powiekami pojawiały się czerwone szramy pękającego lustra, a w nich stawałam oblana obcą krwią. Mój umysł... był przeciążony. Nie byłam w stanie zachować stoicyzmu, a częściowa lub całkowita utrata prawidłowej integracji pomiędzy wspomnieniami z przeszłości, poczuciem tożsamości, wrażeniami czuciowymi i kontrolą ruchów ciała wyniszczała mnie coraz bardziej. Dysocjacja, depersonalizacja, derealizacja, pomieszanie osobowości, zmiana tożsamości, amnezja, ASD... to były tylko niektóre schorzenia, które wystawili mi lekarze. Za dużo tego było. Miałam za dużo wad, których nie umiałam się wyzbyć. Więc medytacja mi nie pomogła. Nie potrafiłam nie myśleć. Albo źle coś robiłam, albo to nie było dla mnie. Ostatecznie spałam może ze trzy godziny, które przyprawiały mnie o strach i wybudzały w panice. Kyō przejmowała nade mną powoli kontrolę. Z każdym dniem... znowu stawałam się sobą. Tą racjonalnie myślącą dziewczyną, która nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnych uczuć. Z pewnej strony się cieszyłam. Z innej bałam. Bałam się, że zginę. Że osoba, którą wykreowałam przez dwa lata zostanie zmazana. Że moje uczucia zostaną wyplewione. Racjonalizm zagłuszy emocje. Ciągle czułam strach różnego rodzaju. To jednak była prawda, jaką mówili ludzie o wiedzy. Z każdą nabytą informacją, człowiek zaczynał coraz bardziej wariować. Boska moc informacji oślepiała uczonych, doprowadzając ich do szaleństwa. Ja zaczynałam szaleć. Zaczynałam przypominać ojca, którego podziwiałam za młodu, a jak się również okazywało również w gimnazjum. Rany... Jak będąc żywym można umrzeć tak żałośnie? To nie ma sensu. Muszę odsunąć na bok wszystko i wszystkich. Muszę się skupić na sobie. Muszę... zniknąć.
Zatrzymałam się na stacji, stając przy Tokoyamim. Niestety nie zdążyłam nawet do niego gęby otworzyć, bo zostałam wciągnięta w sam środek rówieśników przez Denkiego, który zaczął paplać do mnie o takich nieracjonalnych rzeczach, że się sama wyłączyłam w momencie, gdy przezywał mnie skautem, bo obładowana byłam gratami tak bardzo, że od tyłu nie można było mnie nawet rozpoznać.
Kiedy całe dwadzieścia jeden osób stanęło spakowane z walizkami w rękach w grupce, Aizawa zaczął się upewniać, że wszystko ze sobą zabraliśmy. Zadeklarował, że jeśli któreś z nas źle będzie się zachowywało u pro bohaterów i przyniesie mu wstyd, a on się o tym dowie, to po powrocie do szkoły da nam taką reprymendę, że do końca szkoły będziemy ją powtarzać jak mantrę za każdym razem, gdy go zobaczymy na korytarzu.

 — Bouroshi, jak się czujesz? — zatrzymał mnie Aizawa, gdy większość osób się już rozeszła w dobrych humorach za odprawą wychowawcy.

Westchnęłam ciężko, kładąc rękę na karku. Spoglądałam ukradkiem na telefon, do którego były przypięte zwinięte słuchawki douszne.

— A jak mogłabym się czuć? — mruknęłam sceptycznie. — Jest tak fatalnie, że nie potrafię się nawet cieszyć, że jadę do jednego z moich ulubionych bohaterów. Jestem zmęczona...

— Bouroshi, będę dzwonić — oznajmił Todoroki, nagle mijając mnie i Erasera.

— W porządku. W takim razie będę czekać — odparłam bezuczuciowo, zawieszając wzrok na oddalających się plecach heterochroma.

— Wy to poważnie jesteście jak babcie — palnął Kaminari z rękami na biodrach, który ciągle stał przy mnie.

Spojrzałam na niego z irytacją, wzdychając ze zmęczeniem.

— Ty to nie powinieneś już iść? — burknęłam, spoglądając na żółtowłosego.

Hm? Nie, mam jeszcze... Już ta godzina?! Szlag! Zagapiłem się! — zamotał się. Ściskając mocniej torbę w dłoniach, zaczął biec w stronę odpowiedniego peronu. — Widzimy się za tydzień, Bakuike!

— Źle sypiasz — pociągnął temat Eraserhead, kiedy zostaliśmy już we dwójkę.

— Nie sypiam — fuknęłam, wiedząc, że worki pod moimi oczami z dnia na dzień stawały się coraz bardziej widoczne. — Muszę już iść — odwróciłam się od bohatera, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

— Bouroshi — mówił chłodno wychowawca, równając ze mną krok. — Musisz zwolnić i wszystko jeszcze raz przemyśleć. Jestem pewien, że dalej myślisz o tym, co powiedział ci Fuyjitsu. Dobrze ci radzę, rozłóż wszystko na trzy lata, bo w takim tempie, nie dotrwasz do następnego semestru. Zdaję sobie sprawę, ile się dzieje w ostatnim czasie, ale nie możesz przeć, będąc zaślepiona swoimi problemami. Pogubisz się jeszcze bardziej. Popieram Fuyjitsu w wielu kwestiach, ale nie w tej. Jeśli będziesz pochopnie podejmować decyzje, może się to źle dla ciebie skończyć. I nie mówię tu o skutkach banalnych, a o utracie życia.

— Z całym szacunkiem, ale co pan może o tym wiedzieć? — powiedziałam szorstko, zatrzymując się niecały metr od wejścia do pociągu. — Ile może pan ciągnąć ten sam temat? Wiem, co mnie czeka. Pierdolona wojna, której nikt nie potrafi zobaczyć. Nie mam czasu. Nigdy go nie miałam. Nawet nie dają mi chwili, bym wypoczęła. Jestem jak jakiś zły omen, który sam się wyniszcza, nim zdoła się wzmocnić. Jak ktoś tak słaby jak ja, ma niby zostać bohaterką? Nikomu nie potrafię się postawić i nie umiem się skupić na tym, co ważne. Jestem żałosna. Nie nadaję się na bohaterkę i powinnam już dawno zrezygnować z tego zawodu. Jestem jak tykająca bomba, której nie mam czasu rozbroić, a jeśli wybuchnie... pociągnie ze sobą na dno wszystkich dookoła. Nie rozumiem, dlaczego każdy patrzy na mnie i myśli, że jestem silna. Nie jestem wzorem do naśladowania ani kimś, za kim powinno się stać. Czemu każdy oczekuje ode mnie tak dużo? Chciałam jedynie spokojnie dożyć jakiegoś pięknego dnia i siedząc na ławce, oglądać fajerwerki na pagórku pełnym kwiatów, kończąc swoje siedemdziesiąte urodziny. Nigdy nie mogę decydować... zawsze ktoś mną kieruje. Czy ja jestem jakimś narzędziem, którego się używa do momentu jego popsucia? 

— Bouro... — mężczyzna już chciał mnie zganić, lecz byłam pewna, że zauważając w kącikach moich oczu łzy, które wyciekały powoli na moje policzki, wolał zamilknąć. Poczułam, jak położył dłonie na mojej spuszczonej głowie i barku. Przyciągnął mnie do siebie, przytulając lekko, lecz ja tego uścisku nie odwzajemniłam.

— Niech mnie pan puści — mruknęłam bez emocji, nie ruszając się o krok. — To nie w pana stylu tak się kleić do bezużytecznego ucznia, który powinien wylecieć ze szkoły już pierwszego dnia.

— Bouroshi, wiesz dlaczego wciąż cię nie wylałem ze szkoły? — powiedział nagle szorstkim głosem, zmieniając temat. Czułam, że próbował odciągnąć mnie od negatywnych myśli. — Czasami... patrząc na ciebie, widzę samego siebie z czasów szkolnych. Tego chudego, jedzącego suche krakersy na każdej przerwie, z brakiem kondycji mnie. Choć fizycznie się różnimy, to myślimy podobnie. Ciągle się wahasz i nie wiesz, co ze sobą zrobić. Pałętasz się po szkole jak duch, zadręczasz się i wykańczasz przez stres. Spędzasz czas z Todorokim, by wkurzyć ojca i z Kaminarim oraz Ashido, mając nadzieję, że ich optymizm jakoś ci pomoże zapomnieć o problemach, ale to ma nietrwały skutek. Wiem dużo, Bouroshi. Po prostu niektórych rzeczy nie mówi się na głos, bo mogą zostać źle zrozumiane. Wiesz... Kiedy dowiedziałem się, że mnie podziwiasz, nie wyobrażasz sobie, jak się przeraziłem. Gdy ty zawstydzona zjeżdżałaś pod biurko, ja nie potrafiłem odzobaczyć w tobie siebie. Przez tę krótką chwilę miałem wrażenie, że patrząc na ciebie, dostawałem drugą szansę — mruknął, a jego głos obniżył się, jakby bohater zaczął wędrować wspomnieniami w głąb swojej głowy. — Że mogłem w końcu spojrzeć na siebie od strony nauczyciela i sobie pomóc. Kiedy chodziłem do Yuuei, nie byłam ani trochę pewny swojej wartości. Źle jadałem i ciągle spałem, dręcząc się, że nie nadawałem się na bohatera. Gdybym cofnął się do pierwszej klasy i przyrównał się do ciebie, nie miałbym z tobą najmniejszych szans w pojedynku czy zakresie posiadanej wiedzy. Sama więc widzisz, że ciągłe porównywanie się do innych jest tu zbędne. Pomimo tego, że nie masz prawa tego zauważać, jesteś do mnie podobna pod innymi względami i choć są tak odmienne, to dalej takie same, więc postaraj się pójść za moimi radami choć jeden, cholerny raz. Choć jeden raz mnie usłuchaj. Jesteśmy inni, ale dręczą nas te same rzeczy. Zapomnij o tym, co się działo przez ostatni czas i nabierz doświadczenia na praktykach. Postaraj się skupić na przyszłych wydarzeniach, a nie tym, co już było. Masz wrodzony talent do zostania kimś wielkim i musisz w to w końcu uwierzyć. Przyciśnięta do muru jesteś w stanie wykrzesać z siebie więcej niż myślisz. Udowodniłaś mi to już kilkukrotnie, ale widzę, że tobie to nie wystarcza. Bouroshi, chcę zobaczyć, co z ciebie wyrośnie. Wiem, że to trudne, ale nie możesz się poddać. Wiele osób patrzy na ciebie z wyczekiwaniem, więc bądź silna. Pomogę ci. Cokolwiek by to nie było, jestem tutaj, żeby cię wspierać, jako moją uczennicę.

Wyciągnęłam powoli drżące ręce przed siebie i wcisnęłam się w tors szarookiego, upuszczając walizkę i torbę na ziemię z roznoszącym się hukiem. Jego pełen troski głos doprowadził mnie do płaczu. Łkałam jak małe dziecko, zaciskając dłonie na czarnej koszulce bohatera.

— Przepraszam, że jestem taka głupia i irytująca. Przepraszam, że jestem wciąż za słaba i nie potrafię się wzmocnić. Przepraszam, że nie umiem pomagać, jak należy i że ciągle śpię na lekcjach. Przepraszam, że olewam treningi All Mighta i żartuję sobie z Lunch Rusha. Przepraszam, że nie wiem, jak powstrzymać ojca. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu... — wybełkotałam płaczliwie, zaciskając dygoczącą dłoń na jego czarnej koszulce. — Tak bardzo pana przepraszam...

— Nie sprawiasz więcej kłopotów niż inni — odparł stonowanie, wcinając mi się w zdanie i przytulając mnie trochę mocniej. — Nie przepraszaj za to, kim jesteś.

Czarnowłosy westchnął ciężko. Poczułam, jak zabierał dłonie ze mnie i nakładał coś na moją głowę. Niepewnie oraz bardzo powoli puściłam szarookiego, sięgając do przedmiotu na moim czole. Wykrzywiłam twarz w większej goryczy, czując pod palcami gogle bohatera. Łzy pociekły z moich oczu jeszcze bardziej, a policzki zapiekły od czerwonych jak maki rumieńców.

— Nie poddawaj się. Warto dotrwać do końca. Kiedy po kilku latach staniesz na ulicach miasta i rozejrzysz się wokół siebie, sama zobaczysz, że było warto przeć do przodu — rzekł czule, unosząc na kilka sekund kąciki ust. — No już, zmykaj — mruknął jak jakiś zatroskany ojciec, kiwając głową w stronę pociągu. Chowając ręce do kieszeni, zaczął powoli odwracać się i kierować się w stronę szkoły, bo to było jedyne, o czym musiał marzyć; o położeniu się spać w ciepłym śpiworze na podłodze pustej, cichej klasy.

— Eraserheadzie! — krzyknęłam, zrywając się z miejsca. Mężczyzna odwrócił się, a ja wpadłam na niego z impetem, ściskając go w mocno.

— Dziękuję. Za wszystko, co pan dla mnie zrobił — szepnęłam szczerze, po chwili odklejając się od niego. Przycisnęłam ręce do ciała i popatrzyłam zeszklonymi oczami na Aizawę. Na mojej twarzy dalej nie można było dojrzeć pozytywnej emocji, a jedynie żal, lecz tym razem wymieszany z wdzięcznością. — Niech pan bez wahania opieprza mojego ojca, bo jak wrócę z praktyk, chcę zobaczyć go na skraju wytrzymałości.

Eraser mruknął pod nosem, nawet się nie uśmiechając. Słysząc ostatni komunikat na wejście do pociągu, ukłoniłam się nisko wychowawcy i szybkim krokiem ruszyłam po swoje upuszczone rzeczy. Weszłam do wagonu, ciągle starając się wypatrzeć stojącego spory kawałek ode mnie czarnowłosego. Nie potrafiłam jednak dostrzec jego twarzy, bo głowę miał spuszczoną w podłogę, a jego sylwetka oddalała się z każdą sekundą.
Usiadłam na wolnym miejscu w rogu pociągu, wciskając plecak pod krzesełko. Nie tracąc czasu, włożyłam słuchawki do uszu, włączyłam telefon i weszłam w link wysłany przez brata kilkanaście minut temu. Obróciłam komórkę poziomo, skupiając się na rozpoczynającej się konferencji prasowej, emitowanej w całym kraju, we wszystkich pociągach i wielu banerach miast. Dziennikarzy było w bród, światła reflektorów ciągle gdzieś błyskały, a kamery aż nachodziły na siebie. Przy podłużnym, mahoniowym biurku znajdowały się trzy osoby. Od lewej stał All Might w garniturze, w środku Nezu w czarnej marynarce, a z prawej Killhak w eleganckiej kamizelce, który swoją drogą ubrał się, jakby szedł na pogrzeb.

Chcę przywitać wszystkich słuchaczy oraz zebranych tutaj dziennikarzy o godzinie ósmej trzydzieści na konferencji dotyczącej zatrudnienia na stanowisko nauczyciela Bouroshiego Akihito, znanemu światu również pod pseudonimem Nieśmiertelnego Geniusza: Killhaka, który jest dzisiaj razem ze mną i Bohaterem Numer Jeden, Symbolem Pokoju: All Mightem — zabrał głos dyrektor szkoły, mówiąc oficjalnie i z opanowaniem. — Zamierzam wyjaśnić wszystkie niedogodności oraz przyczyny rozpowszechnionej kilka dni temu wieści, jak i tych sprzed czasu, nim Bouroshi zyskał oficjalnie nietykalność. Zacznijmy od samego początku, od drugiego lutego tego roku. Po wielu miesiącach rozważania zalet i wad wszczęcia współpracy z Bouroshim, przeanalizowaniu szkód jakie wyrządził, kiedy się przeciw niemu opierało, a kiedy szło na kompromis; po mnogich, wyczerpujących dniach, doszliśmy do wniosku, że Bouroshi Akihito jest jednostką, z którą nie można porozumieć się siłowo tak, jak w wypadku aresztowanych złoczyńców czy przekonania go do bezkonfliktowego poddania się władzom. Przedyskutowałem z radą nauczycielską  oraz władzami wszelkie kwestie, które miałyby zaważyć na tej ryzykownej opcji i postanowiłem udać się do strzeżonego więzienia Tartarusa, by przedstawić Bouroshiemu pomysł na potencjalne dla niego stanowisko pracy. Wyjaśniłem dokładnie to, co by zyskał on, a to, co zyskalibyśmy my, a mianowicie: Bouroshi dostałby immunitet i jako obywatel kraju prawo do znalezienia pracy, w tym na posadzie nauczyciela w akademii. Natomiast my zyskalibyśmy profesora o ponadprzeciętnej inteligencji, kontrolę i ciągłą obserwację nad nim oraz sojusznika. Tego dnia pozostawił mnie bez odpowiedzi, a jakiś czas później zbiegł.

Skoro dostał tak interesującą ofertę, to dlaczego jej nie przyjął, a zwiał?! — zapytał ktoś z widowni, podjudzając chmarę dziennikarzy.

To proste — odezwał się Aki, rzucając ludziom puste, pełne nienawiści spojrzenie. Ręce miał założone na klatce i stał swobodnie, mając gdzieś oficjalność konferencji. — Nie rozumiecie wagi słów, które wtedy usłyszałem. Kiedy sam dyrektor zjawił się w celi, nie okazując najmniejszego strachu, wiedziałem, że sprawa była poważna. Chciałem ją samodzielnie wybadać, dlatego opuściłem Tartarus. Po tym, gdy dowiedziałem się wszystkiego i przebadałem prawdziwość słów Nezu, postanowiłem pojawić się w Yuuei osobiście i podjąć współpracę z nauczycielami, by nauczać przyszłych bohaterów. Zajęto się papierologią, immunitetem i sprawami zwalniającymi mnie z zarzutów, przydzielając mi tym czystą kartę. Jak już zostało powiedziane, mnie nie da się powstrzymać i jestem kimś, kto sam decyduje o swoim losie, nie zwracając uwagi na tych, co mnie lekceważą. Moje zatrudnienie nie miałoby miejsca, gdyby nie All Might. A skoro sam bohater Japonii zadecydował o mej wartości, komu było to zaprzeczać?

Talent do nauczania Bouroshiego jest w swoim rodzaju wyjątkowy — zaczął Symbol Pokoju, zwracając się uprzejmie do odbiorców. — Na moje polecenie, jako jedyny zaznajomiony z akcją wcielenia Killhaka do naszych szeregów od samego początku, zagłosowałem za tym, by nauczał w Yuuei. Walczyłem z nim nie jeden i nie dwa razy, i za każdym walka ta stawała się niczym głębia oceanu, którą poznaje się z nadchodzącymi latami. Bouroshi widzi świat inaczej niż my i potrafi przekazywać nauki, które potrafią wykrzesać z ludzi ich najgłębszą potęgę mocy, co potrzebują uczniowie akademii na ten moment najbardziej. Zostali zaatakowaniu przez Ligę Złoczyńców, a styczność z przestępcami dała do zrozumienia nauczycielom, że bez odpowiedniego przygotowania, nie będą mogli ruszyć dalej. Bouroshi już wcześniej sprawiał kłopoty i wcielenie go do U.A. chodziło za mną nie w lutym, a dużo wcześniej. Narodziło się dokładnie w momencie jego wrześniowego aresztowania.

A nawet wcześniej, już w lipcu. Dlatego właśnie wylądowałem w Yuuei — mruknął szatyn, wyciągając z tylnej kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego z nich i włożył do buzi, podpalając metalową zapalniczką. Dym buchnął, a ciężkie westchnięcie wydobyło się z ust złoczyńcy. Skrzywiłam się na ten widok. — Po tym, gdy wszystko zostało rozprowadzone, oficjalnie zacząłem nauczać. Aktualnie sześć klas profilu bohaterstwa jest pod moją opieką i moim zadaniem jest wykrzesać z nich to, czego nikt nie potrafił zrobić od narodzin Świecącego Dziecka. Musicie zrozumieć, że biorę swoją pracę na poważnie i chcę wyciągnąć z uczniów moc, której sami nie są świadomi. Na swym własnym przykładzie mogę powiedzieć, że gdyby nie moje przebudzenie, prawdopodobnie zginąłbym już wiele lat temu. Moja indywidualność, którą wszyscy nazywają Nieśmiertelnością, nie daje mi wiecznego życia. Jeszcze kiedy chodziłem do Yuuei, na pierwszym roku nie potrafiłem nawet zasklepić rany większej nić dwadzieścia centymetrów. Wiedza, którą posiadam pozwoliła mi jednak to zmienić, wykrzesać z siebie moc, na którą nie każdy zasługuje na rozwinięcie. W świecie, w którym społeczeństwo dzieli się na bohaterów i złoczyńców, czasami jednostki przechodzą z jednej części do drugiej i na odwrót. Zazwyczaj jest to jednak droga ,,dobra" na drogę ,,złą", ale jak widać, bywają wyjątki. Atak na USJ, wzmożona aktywność zbiorowa złoczyńców, strach zaczynający się budzić to tylko przedwczesne oznaki na to, że przyszłe pokolenie bohaterów potrzebuje wiarygodniejszego przygotowania. Moim zadaniem w Yuuei jest udoskonalenie grupy wybranych bohaterów, którzy będą w stanie równać się z potęgą Symbolu Pokoju, a nawet go przewyższyć. Me oczy widzą to, czego inni nie są w stanie. Niestety po tych dwóch dniach jestem w stanie powiedzieć, że nie widzę ani jednej takiej osoby. — schylił lekko głowę, a jego tęczówki błysnęły jasnym światłem. — I nie jest to moja wina ani wina bohaterów, a wasza. Plugawego społeczeństwa, które mąci i dezorientuje ludzi młodych. Patrząc na was, wiem, że oskarżacie mnie o wszystko, jako jednego z przedstawicieli gorszych przestępców kategorii SS. W takim razie pozwólcie, że ujmę to inaczej... czy nie byłoby to bardziej wiarygodne, gdybym właściwie uczył młodych złoczyńców, a nie bohaterów? Społeczeństwo, które spopieliło marzenia tych, co teraz są przestępcami jest wszystkiemu winne. Dzieciaki, które łamią prawo, mordując wszystkich na swojej drodze są aktualnie najlepiej rozwiniętymi osobami. System edukacji jest błędny, dlatego zmienię go na własną rękę, udowadniając tym swoją wartość. Kiedy w przeciągu trzech lat przedstawię wam kolejny Symbol, może wtedy otworzycie oczy. 

To, co Bouroshi chciał powiedzieć...

— Dokładnie to chciałem powiedzieć — wtrącił się zielonooki w wypowiedź Nezu. — Jestem otoczony beztalenciami. Czy znalezienie geniusza w tych czasach jest naprawdę aż takie trudne? Jedynym powodem, dla którego jestem na wolności, jest moja własna zachcianka. Nic mnie tu nie trzyma, a jednak stoję tutaj, na tej bezsensownej konferencji, żeby uświadomić wam fakty, które powinniście zobaczyć, kiedy wciąż miałem nadzieję na zostanie bohaterem, jakieś trzydzieści lat temu. Chcę pokazać tym dzieciakom z Yuuei, czego im brakuje. Wyjaśnić sprawy dla nich zbyt trudne, żeby sami je pojęli. Mój cel, który ustanowiłem trzy dekady temu, zaczyna się wypełniać. Endeavorze, jeśli to oglądasz, wiedz, że oficjalnie przegrałeś. Właśnie pokonałem cię we wszystkich aspektach. Witaj w czasach, do których dążyłem  od samego początku — burknął, zaciągając się ostatni raz dymem i wyrzucając wściekle niedopałek na wytworzoną ze srebra popielniczkę. Wystawił do kamery środkowego palca dedykowanego Bohaterowi Numer Dwa i skrzywił się z obrzydzeniem.

Co on mówi?! Kolejny Symbol? Cel z lat szkolnych?

— Wymorduje te dzieciaki! Nikt nawet tego nie dostrzeże! Wpuściliście na teren szkolny mordercę najgorszej kategorii!

— Racja! Przecież to świr! Co jeśli rzuci się na któregoś z uczniów?! — krzyknął ktoś spośród przekrzykujących się, wzburzonych dziennikarzy.

— Sprawy bezpieczeństwa zostały opracowane z największą dokładnością. Jeśli Bouroshi by próbował użyć mocy na którymś uczniów lub nauczycielów, wszczepione w jego skórę ładunki wybuchowe automatycznie by się uruchomiły, zapobiegając tym wszelkiego łamania prawa oznajmił ze spokojem Nezu. — Za ten czas, nim ciało by się zregenerowało, All Might zająłby się Bouroshim.

— Możecie być jednak spokojni mruknął mój ojciec, z powrotem zakładając ręce na klatce. — Nie lubię mijać się z własnymi celami. Przyszedłem nauczać w Yuuei, bo sam tego chcę. Może dzięki mnie zmieni się światopogląd. Nie możecie tego zaprzeczyć. W końcu jestem geniuszem.

***

— Pozostaje sprawa ostatnia, która związek ma z rodziną Bouroshiego i musi zostać poruszona powiedział po kilkudziesięciu minutach konferencji Nezu, a moje serce zabiło szybciej, przeczuwając, co dyrektor mógł powiedzieć. — Przez wszystkie lata nienawiść do Bakuike Okuno oraz jej dzieci: Yohito oraz Kyōnoake, narastała, przysparzając całej trójce wiele cierpienia. Czyny Killhaka sprawiły, że społeczeństwo wyżywało się na nich, a ten ból został zadawany również przez dawnych uczniów akademii Yuuei. Chcę osobiście przeprosić za zachowanie absolwentów mojej szkoły za tak irracjonalne zachowanie myszka skłoniła się nisko, a flesz aparatów zabłysnął jasno. Kiedy wyprostował się, a skupienie na jego twarzy dalej mocno się trzymało, wiedziałam, że to nie był koniec. — Sprawa jest na tyle poważna, że zagraża życiom tej dwójce nastolatków oraz absolwentce Szkoły Shiketsu. Ból jaki doświadczyli od najmłodszych lat, ciągnie się po dziś dzień i nie widać żadnych oznak poprawy. Jak dorosłych można o wszystko oskarżyć, tak błędem jest wywieranie niepotrzebnej presji na tych dzieciach. Znęcano się nad nimi, okaleczano, a pomimo tego, stoją twardo na nogach, nie uginając się wywieranej na nich presji. Pierworodna córka Bakuike idzie jej śladami i zagubieni powinni brać z niej przykład. Dlatego proszę o zrozumienie ich sytuacji rodzinnej oraz zastanowienie, ile musiała przejść.

Zwalcie winę na mnie — mruknął donośnie Killhak, patrząc na reporterów z wyższością. — I tak to robicie, więc nie robi mi to różnicy. Odczepcie się w końcu od mojej rodziny. Niczego nie zawinili. Spójrzcie na siebie. Banda bachorów nazywających się dorosłymi — parsknął z niesmakiem. — Znęcacie się nad tymi dzieciakami i moją żoną tylko dlatego, że nie potraficie się dobrać do mnie. Ale teraz jestem na otwartej dłoni. Jeśli czegoś ode mnie chcecie, będziecie wiedzieć, gdzie mnie szukać. Może będziecie mieć jaja i w końcu zwrócicie się z problemem bezpośrednio do mnie.

Killhak ukłonił się razem z All Mightem i Nezu bardzo nisko, zakańczając tym swoją wypowiedź. Zakryłam buzię dłonią, czując, jak moje oczy zaczynały się szklić. Uniosłam wzrok do góry, zauważając mnogie pary oczy, wpatrujące się prosto na mnie. Ludzie trzymający w dłoniach telefony czy oglądający konferencję na ekranie w pociągu, wyglądali na zaniepokojonych. Nie potrafiłam wyczuć w nich żadnej nienawiści. Wpatrywali się we mnie, jakbym była słaba. To było jeszcze gorsze uczucie niż gdy patrzyli na mnie z mordem w oczach. ,,Biedna, słaba Kyōno" — zapewne tak myśleli, wlepiając we mnie te obrzydliwe ślepia.

— Więc to dziecko mogło stracić życie? — odważył się zapytać grubszy mężczyzna w garniturze, zerkając na mnie. — Jest w wieku mojego syna...

— A te rany na jej dłoniach? Przykuły moją uwagę, gdy oglądałam festiwal sportowy... — szepnęła przerażona kobieta, trzymając małe dziecko na swych rękach. — Więc to wszystko wina Killhaka i gnębiących ją osób? 

Spuściłam głowę w dół, włączając głośną muzykę, by zatuszować szepty społeczeństwa. Pomimo tego, że konferencja wyjaśniła prawie wszystkie sprawy, to miałam dziwne wrażenie, że to były tylko wymówki, a prawda ugrzęzła w gardłach reprezentującej Yuuei trójki dorosłych na dobre.
Oparłam głowę o szybę, wbijając pusty wzrok w dach pociągu. Uśmiechnęłam się głupio, przypominając sobie widok osób, którym na mnie w jakimś stopniu zależało. Sięgnęłam dłonią do założonych na moją głowę gogli, ściągnęłam je z siebie i wystawiłam do góry, przyglądając im się dokładnie. Opuszkiem palca jeździłam po żółtej opasce, mrużąc oczy i wykrzywiając gorzko usta. 

— Zostawić przeszłość za sobą, co? — mruknęłam cicho, przyciskając gogle do klatki piersiowej. — Już wolę umrzeć, niż o niej zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro