XXVII Mały koszykarz Matsuoka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XXVII Mały koszykarz Matsuoka.

Po parunastu minutach na miejsce zdarzenia przyjechały odpowiednie jednostki. Pożeracz został przewieziony w swojej ludzkiej postaci do Tartarusa, a helikoptery dziennikarzy oraz ambulanse zjawiły się w trakcie wszczętego przez policję śledztwa. Zebrał się spory tłum ludzi do ogrodzonego szczelnie przeszłego pola bitwy. Siedziałam na brzegu rozłożonego krzesła z zametalowaną do łokcia ręką przy karetce, patrząc, jak młoda kobieta kucała przy mnie i opatrywała moje rany na dłoniach. Odkaziła je i delikatnie zabandażowała. Sprawdziła moją twarz, za pomocą daru wyleczyła pomniejsze przetarcia oraz rozmową próbowała zapewnić mi wsparcie, którego tak naprawdę nie potrzebowałam. Starto ze mnie śluz i częściowy bród, po czym podłączono kroplówkę. Kiedy cień przykrył moje oczy, zerknęłam na wysokiego policjanta trzymającego żółty notatnik w dłoni. Podziękowałam za opiekę ratowniczce i ciągle będąc przypięta do leków, spojrzałam na funkcjonariusza.

— Siedź, dopiero co walczyłaś — rzekł, kiedy chciałam z grzeczności odkleić tyłek od plastiku. Patrzył w górę na skos od nas, nie mogąc wyjść z podziwu od powstałej przeze mnie metalowej budowli, która jeszcze chwilę temu trzymała ciasno ciało porywacza. — W życiu nie widziałem czegoś takiego. Ta wielkość i kształt... Ciężko mi uwierzyć, że zrobiłaś coś tak strasznego i pięknego zarazem w jednej chwili. Wy, dzieciaki z Yuuei, jesteście z całkiem innej ligi. Żeby unieruchomić samego Pożeracza... srebro jest raczej całkiem miękkie, ale to? To wcale nie wygląda na coś miękkiego.

Podążyłam za jego wzrokiem. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu, gdzie stał unieruchomiony Takehara, teraz znajdowała się jedynie moja pusta w niektórych miejscach przy podstawie konstrukcja z metalu. Wielka, wysoka, rozbudowana jakby miała własne kanały, przejścia i tunele; szeroka, spowita swym błyszczącym kolorem odbijała światło, wprawiając promienie słońca w taniec kolorów. Ta zniekształcona klatka wyglądała, jakby była żywym organizmem. Jakąś egzotyczną rośliną, która wzbudzała zachwyt i przerażenie w osobach, które ją obserwowały.

— Zaraz ją zabiorę — mruknęłam, wstając powoli i zmierzając w stronę budowli z uniesioną wysoko nad sobą kroplówką w dłoni.

— Bouroshi.

Odwróciłam się do tyłu, spostrzegając uśmiechniętego policjanta. Złapał za swoją granatową czapkę i machnął notesem.

— Dobra robota.

Ukłoniłam się mu, nie odwzajemniając uśmiechu. Kiedy znalazłam się przy metalowej konstrukcji, przyłożyłam do niej dłoń i sprawnie ją wchłonęłam, zametalowywując sobie tym całe ramię aż do barku i część szyi. Gdy wchłaniałam ten metal do swojego ciała, miałam jakieś dziwne przeczucie, jakby ktoś mnie obserwował. Spojrzałam w bok, wpatrując się w ociemniony kąt murku. Był... nienaturalnie ciemny. Wydawało mi się, że jakaś czarna postać, zamglona, ale nie rozmazana, o wyrazistym konturze stała tam i patrzyła się prosto na mnie. Odwróciłam wzrok, ignorując nieprzyjemny dreszcz błądzący po moich plecach.
Po parunastu minutach zamieszania udało mi się znaleźć Edgeshota, który udzielał krótkiego wywiadu z dziennikarzami. W pewnym momencie zauważyłam, jak stawał bokiem i wskazywał na mnie otwartą dłonią. Nie wiedząc jak zareagować ani o czym rozmawiał mój mentor z publicystami, spojrzałam w sam środek kamery, sztywniejąc. Jak jakiś robot zrobiłam parę wolnych kroków, a potem w niewyjaśnionym pośpiechu zniknęłam za karetką, unikając fleszu aparatów i wścibskich oczu obcych ludzi. Trochę spanikowałam w tej sytuacji, bo jak na przekór, mediów to ja akurat chciałam unikać jak ognia, a teraz każdy wiedział, że znajdując Edgeshota, znalazłby również mnie.
Było już popołudnie. Kiedy naprawy szkód po walce dalej trwały razem ze śledztwem oraz zapewnianiem ochrony mieszkańcom Tokijskiej dzielnicy, ja wylądowałam z Kamiharą na komisariacie. Przez prawie godzinę zeznawałam to, co zobaczyłam i zrobiłam. Po tym całym zamieszaniu z Pożeraczem siedziałam na poustawianych przy ścianie krzesłach na komendzie policji, miętoląc w rękach drewniany przedmiot i patrząc się w telewizor, który opowiadał o złapanym przez Edgeshota złoczyńcy. Media uchwyciły też mnie i tę małą dziewczynkę o głębokich, czerwonych tęczówkach. Przed dziennikarzami nigdy nic nie umykało.
Westchnęłam ciężko, czekając cierpliwie aż Bohater Numer Pięć zjawi się przy mnie, by opuścić budynek. Kiedy dochodziła godzina piętnasta, a ja zdołałam już zjeść z pięć pączków, które kupiłam w automacie i wypić dwie kawy, Kamihara zakończył zeznawanie oraz podopinał wszystkie niezamknięte sprawy. Nim mnie zauważył, zdążył zostać zatrzymany przez niewysoką kobietę z dzieckiem — tym samym, które prawie zostało porwane przez Takeharę. Gdy bohater został wyściskany, podszedł do mnie powoli, stanął nade mną i zerknął na lecące wiadomości w wiszącym przy suficie telewizorze na temat dzisiejszej konferencji U.A. oraz bohaterskich wyczynów różnych bohaterów.

— Skąd wiedziałaś, jak pokonać Takeharę? — zapytał szarooki ze spokojem, lecz pewną świadomością nieścisłości.

Nie mogłam nic innego zrobić, jak skłamać.

— Ojciec mi kiedyś o nim opowiadał. O mordercy i porywaczu zdolnym do ,,pożerania" indywidualności innych osób — mruknęłam, patrząc na swoje zabandażowane, lekko drżące dłonie. — ...Ale ja byłam głupia. Przepraszam, sensei, że walnęłam takie błędy, przy takim ogromnym zagrożeniu — przetarłam czoło, nie mogąc spojrzeć bohaterowi w oczy.

— O czym ty mówisz? — zapytał ze spokojem, próbując wyciągnąć ode mnie pełną odpowiedź.

— Nie byłam pewna czy mój plan wypali, nawet nie było czasu tego obgadać. Myślałam, że pan tam zginął... Miałam pustą głowę, szczególnie jeśli chodziło o powstrzymanie Pożeracza. Nie miałam pojęcia... gdyby nie ta dziewczynka, to wszystko by przepadło — załamałam się, zginając się w pół. — Moja lekkomyślność, by pana zabiła, a ja.. — mój głos się zawahał i został stłumiony w rozmowach innych policjantów.

— Walka za pomocą intuicji ma swoje plusy i minusy. Nie obwiniaj się za to, że próbowałaś pomóc. Na polu walki nigdy nie możesz polegać na jednym planie. To miejsce zmienia się względem najmniejszych czynników, których nie jest się w stanie ciągle zauważać, a sam Pożeracz był na dużo wyższym poziomie, niż ty i musisz o tym pamiętać. To był cud, że wyszliśmy z tego tylko z siniakami i przetarciami — rzekł bohater, kładąc czule swoją dłoń na moim barku. — Dobrze się spisałaś. Nie wmawiaj sobie inaczej.

— Mogło być lepiej... — westchnęłam, unosząc mały przedmiot w stronę bohatera, ciągle patrząc się w podłogę. — Ale jeden się ostał. Może ma tylko trochę wody na dnie, ale się starałam.

Gdy milczenie trwało długo i stało się nie do zniesienia, a drewniany kubek treningowy został ostrożnie wyjęty z mojej dłoni, skrzyżowałam wzrok z Edgeshotem.

— Chcesz mi powiedzieć... że nawet podczas walki z Pożeraczem, chroniłaś ten kubek przed upadkiem? — powiedział ze zdziwieniem, wpatrując się w przezroczystą ciecz na dnie naczynia.

Wzruszyłam ramionami, wyginając usta w dziwnym grymasie.

— W końcu to miał być mój dzisiejszy trening. Może nie trzymałam tego kubka przez cały czas, ale starałam się mieć na uwadze twoje słowa, sensei — wypuściłam głośno powietrze, zawieszając markotny wzrok na obrazie grubego policjanta. — Mówiłam prawdę. Chcę wyciągnąć z tego tygodnia jak najwięcej. Logiczne, że gdyby sytuacja z Pożeraczem zaczęła się jeszcze bardziej pogarszać, to bym zostawiła ten głupi kubek gdziekolwiek się dało, ale skoro była możliwość trzymania go, to pomyślałam, że spróbuję... Wiem, że to durne, że w tak śmiertelnie poważnej sytuacji to robiłam, ale coś mi kazało to robić. Wiem, że mój balans jest beznadziejny i to tylko jeden kubek, a nie siedem, i że to...

Cichy śmiech wydobył się spod maski Edgeshota, powodując tym zdziwienie na mojej twarzy. Pierwszy raz słyszałam śmiech tego bohatera.

Och, Bouroshi — wytarł kciukiem łezki w oczach, po czym spojrzał na mnie miło. — Jesteś naprawdę ciekawą osobą.

Położyłam chłodną dłoń na swoim karku, uśmiechając się niepewnie do szarowłosego.

— Chodź, pójdziemy coś zjeść, a po niedużym treningu nauczę cię medytacji — powiedział, zaczynając powoli iść w stronę wyjścia.

— Medytacji? — palnęłam niezrozumiale, podnosząc się z krzesła.

— Tak jak już zauważyłaś, balans jest potrzebny wewnątrz człowieka, jak i z zewnątrz — mówił, spoglądając w moją stronę. — I wypadałoby ci w końcu powiedzieć, dlaczego jesteśmy w Tokio.

Kiedy chciałam zadać idolowi jeszcze jedno pytanie, usłyszałam za sobą krzyk kobiety. Mimowolnie odwróciłam się za siebie, przystając w miejscu. Jej purpurowe kosmyki włosów wychodziły z luźnego warkocza, a srebrne tęczówki płakały z wdzięczności, gdy przyciskała do ciała czerwonooką dziewczynkę w sukieneczce, którą uratowałam z Edgeshotem przed Pożeraczem. Nim zdołałam zakodować cały obraz, jaki widziałam, do nóg płaczącej matki i drobnego ciała czerwonookiej przykleił się niski chłopiec. Ten sam, którego spotkałam przed stoiskiem z pieczywem chwilę przed walką. Na ten widok... złapała mnie jakaś melancholia. Odwracając się do wyjścia, usłyszałam nawoływanie. Spojrzałam ze zdziwieniem na dorosłą kobietę. Uśmiechała się do mnie tymi zapłakanymi oczami, ściskając córkę blisko siebie.

— Dziękuję ci — szeptała, a mi miękło serce, kiedy słyszałam jej pełen uczuć głos. — Tobie i Edgeshotowi... Gdyby nie wy... Gdyby...! — załkała.

— Nie musi mi pani dziękować. Taki już zawód bohatera — uniosłam kąciki ust, przechylając delikatnie głowę na bok. — Proszę na siebie uważać.

I gdy już się ukłoniłam, i zaczęłam odwracać z zamiarem wyjścia, odezwał się srebrnooki chłopiec.

— Jak się nazywasz? — zapytał arogancko, a ja spostrzegłam, że stał niecały metr ode mnie. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

— Bakuike - Bouroshi Kyōnoake — odpowiedziałam uprzejmie, szanując tego niskiego dzieciaka, który kilka godzin wcześniej nie hamował się z wyzwiskami.

— Długi masz coś ten pseudonim jak na klauna — burknął chamowato, zakładając wątłe ręce na klatce piersiowej.

— To moje imię, nie pseudonim — ściągnęłam brwi. — Rany, co za nastawienie... Wyglądasz jakbyś miał się na mnie rzucić z nożem w ręku...

— No, to jaki jest ten twój pseudonim, co? — ciągnął, patrząc na mnie z wyższością i wyczekiwaniem.

Zerknęłam na jego matkę i stojącą obok niej czerwonooką siostrę chłopaka. Dziewczynka miała złączone dłonie i patrzyła na mnie wielkimi oczami, a ona, jak i jej brat mieli na twarzach maleńkie rumieńce. Skupiłam swoje stalowe tęczówki na tych srebrnych fioletowoowłosego, kucając przy nim.

— Godslayer. Jestem przyszłym Symbolem Odrodzenia o imieniu Godslayer — odpowiedziałam, kładąc dłoń na mostku. Z mojej dłoni zaczęły wychodzić błyszczące żyłki, które kreowały na mojej klatce piersiowej śliczne, delikatne, kwieciste wzory. Zakręciły się i wiły przez jeszcze kilka sekund, tworząc ozdobny okrąg, który mogłam złapać. Wyciągnęłam stworzony ze srebra wianek, po czym położyłam go na głowie chłopca z delikatnym uśmiechem. — I nie jestem klaunem.

Nie zdążyłam nawet wstać, gdy mała dziewczynka wyswobodziła się z ramion matki i podbiegła do mnie. Przytuliła się do mojej dłoni, nie odzywając ani jednym słowem. Będąc ciągle obserwowana przez chłopca, założyłam czerwonookiej na główkę wytworzony ze srebra wianek, uśmiechając się do niej miło. Pogłaskałam ją po plecach i podniosłam się z podłogi.

— Uważajcie na siebie. Jest bardzo dużo niebezpieczeństw na tym świecie — mruknęłam, patrząc, jak ozdoba przekrzywiała się na głowie chłopca.

— Godslayerze! — pisnął srebrnooki, dziwiąc mnie tą nagłą zmianą temperamentu. Zacisnął rączki w pięści i wyprostował się dumnie. Jego oczy zeszkliły się nieznacznie, a usta wygięły w goryczy. — Jesteś najfajniejszym klaunem, jakiego spotkałem!

— Ale ja nie jestem klaunem... — westchnęłam ze zmęczeniem, po czym rozluźniłam twarz, doceniając ten niecodzienny komplement. — Nadążyć za tymi dzieciakami... — pożegnałam się z nimi uśmiechem.

Zeszłam po kilku schodkach, równając z Edgeshotem. Opuściliśmy komendę policji i szliśmy wolnym krokiem w nieznane mi miejsce. Było spokojnie. Bohater opowiadał mi o wartościach, na których musiałam się skupić i analizował ze mną walkę z Pożeraczem. Rozmową umilając sobie drogę, a przy tym edukując i udoskonalając moją osobę, w pewnej chwili podbiegł do nas z wymalowaną na twarzy ekscytacją rudowłosy chłopak przewyższający naszą dwójkę o dwie głowy. Miał z ponad dwa metry! Wpierw myślałam, że to jakiś fan Edgeshota, ale zamiast do szarowłosego, ten patrzył się prosto na mnie. Całą buzię miał pełną rumieńców, a puchata czupryna przy jego bladej cerze uwidaczniała pomarańczowe, radosne oczy. Był dobrze zbudowany, miał na sobie czarną koszulkę bez rękawów, spodenki do kolan w tym samym kolorze i czerwone buty sportowe z pastelowo - różowymi akcentami.

— Bouroshi! Bakuike - Bouroshi! — wypowiedział moje nazwisko z szerokim uśmiechem, nachylając się nade mną. Przez tę presję zatrzymałam się w miejscu i spojrzałam na niego ze strachem. Kamihara stanął niedaleko mnie, przyglądając się całej scenie z wyczekiwaniem i zniecierpliwieniem. — Nie mogę uwierzyć, że cię znowu widzę! Tak się bałem, gdy przestałaś mi odpisywać na wiadomości! Myślałem, że coś ci się stało, wiesz? Tak dawno cię nie było na żadnych zawodach, że wiele osób zaczęło się zamartwiać! Do tej pory oglądam te powtórki z tego niesamowitego wsadu, co zrobiłaś na Inter - High! Nie mogłem przeżyć, że As Aldery zniknął bez śladu. Całkiem odpuściłaś sobie ostatni rok gimnazjalny, ale teraz widzę dlaczego! Nic dziwnego, że nie miałaś czasu na grę, kiedy przygotowywałaś się do egzaminów w Yuuei. Szczerze mówiąc to mnie zaskoczyłaś, gdy zobaczyłem cię w wiadomościach i na Festiwalu Sportowym. Ale wymiatałaś! Nigdy nie mówiłaś, że chciałaś zostać bohaterką. Szczerze mówiąc, to strasznie ich oczerniałaś i nie lubiłaś rozmawiać o tym zawodzie. Ale wszystkich wkręciłaś, że tam wylądowałaś! Szczerze to większość miała nadzieję, że jednak pójdziesz w sport, nawet się pozakładaliśmy!

— Przepraszam... Ale czy my się znamy? — wydukałam niepewnie, nie dając rady nadążyć za słowotokiem chłopaka.

— Ty tak na poważnie? — palnął niczym niewzruszony niepoznaniem go chłopak. — Mogłabyś się chociaż postarać zapamiętać moje imię! Matsuoka Hina z Hachioji! Ma-tsu-o-ka! Chodziłem na twoje zawody w gimnazjum! 

— Matsuoka...? — powtórzyłam niezrozumiale.

— Oj przestań się zgrywać, chyba mnie nie zapomniałaś? — zaśmiał się, odchylając do tyłu. — Ja rozumiem, że nie widzieliśmy się ze dwa lata, ale nie musisz udawać, że mnie nie znasz. Chyba się mnie nie wstydzisz, co, Bakuike?

Matsu... oka? Tak, był ktoś taki... Prawie... Trzy lata temu. Wtedy jeszcze nie poznałam nikogo z organizacji Uriyiego, a o nim samym nigdy nie słyszałam. Był początek kwietnia w Gimnazjum Aldera. Na dziedzińcu szkolnym panował harmider i ciasnota od chodzących od stolików do stolików pierwszoklasistów. W pierwszy dzień wiele klubów szkolnych miało okazje zaprezentować się z jak najlepszej strony i przeprowadzać nabory do drużyn. Nic dziwnego, że każdy chciał wcielić do swojej części środowiska ciekawe osoby. Klub kulinarny, książki, tańca, muzyki, pływania, kendo, piłki nożnej, siatkówki, baseballu, zjawisk nadprzyrodzonych, fotograficzny... zawsze roiło się ich do groma.
Lecz już pierwszego dnia wiedziałam, że nie zawiążę kontaktów z rówieśnikami i swoją drogą, w ogóle mnie to nie ruszało. Każde stoisko, które mijałam, obserwowało mnie uważnie i z obawą, a ja nie interesując się krzywym wzrokiem ludzi, szłam przed siebie, by jedynie opuścić teren szkoły i zająć się ciekawszymi rzeczami. Tamtego dnia nie sądziłam, że ktoś oprócz czwórki znajomych otworzy do mnie gębę. Pamiętam ją do tej pory. Jej szczery uśmiech na twarzy i brak strachu w żółtych oczach. Emanowała radością i pewnością siebie, a w dodatku była niesamowicie zaparta na zwycięstwo. Włosy miała długie, kręcone, w kolorze mlecznej czekolady i brakowało jej jednego zęba, dokładnie górnego kła po prawej stronie. Trzymała arkusz zgłoszeniowy w swojej ręce, siedząc na stoliku i trzymając nogi na krześle. Patrzyła się wprost na mnie, nawołując moją osobę do siebie. Nie zwracała uwagi na zamieszanie, które się wytwarzało, gdy wielokrotnie moje nazwisko padało pośród innych. Za nią siedziały jeszcze dwie wysokie dziewczyny, a obok nich stał nieśmiały chłopak, menadżer klubu. 

— Bouroshi! Dołącz do naszego klubu! — krzyczała, szczerząc się do mnie i machając plikiem kartek, prawie się przy tym wywracając.

Byliśmy totalnymi przeciwieństwami. Ona ciągle się uśmiechała i była pełna energii. Przerastała mnie o głowę, z łatwością nawiązywała kontakty z innymi osobami oraz była głową drużyny. Ja nie odzywałam się niepytana, byłam pozbawiona uczuć i miałam głęboko w dupie znajdywanie znajomych. Zresztą nienawidziłam być w centrum uwagi, a kiedy nie miałam humoru, potrafiłam zniknąć wszystkim z oczu. Byłyśmy jak słońce i księżyc, dzień i noc. Nie było mowy, żebyśmy w ogóle mogły nawiązać nić porozumienia, a jednak bardzo naciskała, bym wstąpiła do jej klubu.
Stałam tam na środku dziedzińca z torbą założoną na jedno ramię i patrzyłam się pustym wzrokiem w jej stronę. Jedyne co można było odczytać z mojej twarzy, była irytacja, którą odczuwałam, gdy zabierała mi czas.

— Nie pożałujesz! — nalegała, puszczając do mnie oczko. Z mojej strony nie było żadnej reakcji. Cisza ciągnęła się nieubłagalnie wśród wesołych krzyków uczniów.

— Dlaczego tak bardzo chcesz, bym wstąpiła do tego klubu? — odezwałam się, a brązowowłosa słysząc mój cierpki i znudzony głos, pobudziła się. 

— ,,Dlaczego", pytasz? — zmrużyła oczy, uśmiechając się cwanie. Złapała się za podbródek, wskazując na mnie ręką i stając nagle na krześle. — Czy to nie oczywiste? Każdy schodziłby nam z drogi, gdyby widział cię na boisku. Strach jaki odczuwałby przeciwnik, widząc ciebie i twój przerażający wzrok, gwarantowałyby nam cudowne zwycięstwo!

— Nie interesują mnie kluby — mruknęłam, zamierzając opuścić teren szkoły.

— Jesteś silna — nie ustępowała żółtooka, zagradzając mi drogę. Złapała się za biodra i spojrzała na mnie, zadziornie unosząc głowę. — Małe ptaszki wyćwierkały mi, że byłaś najsilniejszą osobą w podstawówce i teraz jako pierwszoklasistka mogłabyś z łatwością pokonać każdego na swojej drodze, nie?

Nie odpowiedziałam. Mój pusty wzrok patrzył się na szczerzącą się do mnie, obcą gębę.

— Chcę wejść na sam szczyt! Inter - High, Puchar Zimowy, zamierzam zdobyć pierwsze miejsca! Nie musisz nic robić! Wystarczy, że będziesz trafiać do kosza i swoją obecnością obniżać morale przeciwników! Brzmi uczciwie, nie? Ja będę zwyciężać, a ty zyskasz poparcie w szkole pomimo swojej paskudnej reputacji. Lepszej wymiany nie uzyskasz! — zaśmiała się, wyciągając arkusz papieru. — To co, Bouroshi? Zaryzykujesz połamania paznokietków i spróbujesz swoich sił z koszykówce?

Patrzyłam na nią w milczeniu, przymykając w pewnej chwili oczy.

— Co za upierdliwość... — mruknęłam, podnosząc powieki. — Kluby są wymagające. Jeśli myślisz, że trafianie do kosza jest łatwe, to jak się zorientowałam, powinni cię zdeklasować na niższy stopień, bo na lidera to się nie nadajesz. Gry zespołowe wymagają wzajemnego zrozumienia i podobnych umiejętności. Jeśli ktoś jest za słaby, odpada, a jeśli za mocny, pozostaje mu grać samemu, bo nikt nie da rady za nim nadążyć. Chyba nie uważasz, że wszyscy zaakceptowaliby moje wstąpienie do drużyny, Ayano.

— Ayano? Heeee? Znasz mnie skądś? — uśmiechnęła się głupio, przybliżając do mnie twarz. Nie ruszyłam się o krok. Nawet nie mrugnęłam.

— Nakamura Ayano. Masz plakietkę na mundurku — spojrzałam w bok ze zmęczeniem, marząc o wydostaniu się z sideł tej dziewczyny. — A teraz już pójdę — powiedziałam z chłodem, idąc przed siebie.

— Bouroshi, gorzej z tobą niż z dzieckiem! — zaśmiała się na odchodne żółtooka, a ja czułam jej wzrok na moich plecach do momentu zniknięcia za zakrętem.

Tego samego dnia w nocy spostrzegłam, że pusty arkusz wypadł z mojej torby. Nakamura musiała mi go wcisnąć, gdy ze mną rozmawiała, a fakt, że zdołała to zrobić tak, by nie przykuwać mojej uwagi sprawiło, że poczułam się jak na pozycji przegranego. I wtedy... jakiś czas później, tego samego miesiąca, w trzecim tygodniu kwietnia pojawiłam się z wypełnionym arkuszem na boisku, niemalże wchłaniania przez wzrok klubowiczów.

— A jednak się zdecydowałaś — uśmiechnęła się brązowowosa, dobrze wiedząc, że wygrała tę krótką debatę między nami z rozpoczęcia roku. Rzuciła we mnie czarną piłką, którą złapałam bez wysiłku i wyprostowała się dumnie. — Pokaż na co cię stać, Bouroshi. Gramy mecz! Znasz zasady?

— Tylko głupiec by ich nie zrozumiał — odparłam szorstko, odrzucając jej piłkę. — Spróbujcie się do mnie dostosować.

— Wolnego! — zgięła się w pół, szczerząc do mnie z rumieńcami na policzkach. — Najpierw trzeba ci znaleźć odpowiednią pozycję!

— Już mam pozycję — mruknęłam, obserwując zawodników drużyny. — Patrzyłam na was już wcześniej. Ty jesteś rozgrywającym, Ayano. Dobierz mi resztę zawodników, bo jak wspominałaś, chcesz, żebym stwarzała zagrożenie na boisku i wzbudzała strach, a to rola tego, co nieustannie wbija jak najwięcej koszy, wyniszczając przeciwnika psychicznie.

— NO! I to jest pewność siebie, na którą czekałam! — krzyknęła, opierając piłkę o bok. Położyła na moich barkach ramię, prostując się dumnie. — Pokaż na co cię stać, Bouroshi, nie oszczędzaj nas!

Więc pokazałam. Pomimo tego, że w kosza grałam jedynie podczas wf-u, po trzydziestu minutach rozgromiłam przeciwną drużynę. Siła, którą posiadałam dzięki treningom ojca i strach jaki wzbudzałam... był niszczycielski, gdziekolwiek się znajdywałam. Czy to była szkoła, czy boisko, czy ulica — byłam symbolem strachu. Dumną osobą o ponadprzeciętnej inteligencji, która wtapiała się w tłum ludzi niczym cień, kiedy tego pragnęła. Klub koszykówki przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy siedzieli zmęczeni na mokrej od potu posadzce i patrzyli się na mnie z niedowierzaniem, na jedyną, która stała o własnych nogach, nie czując zmęczenia. Po tym jednym treningu, zostałam taranem klubu. Elementem, zdolnym poskromić każdego na swojej drodze. Byłam niska, w pierwszej klasie liczyłam niecałe metr pięćdziesiąt, a to tylko bardziej myliło wroga.
Kiedy nadszedł pierwszy sparring z jedną ze szkół z prefekturze, a ta została wyniszczona chwilę po tym, gdy obniżyłam ich wysokie morale, plotki między klubami koszykarskimi szybko się rozniosły. Nazwano mnie Asem Aldery. Niektórzy z zawodników nazywali mnie Kosiarzem Kostek ze względu na to, że rzucając do kosza, często wywracałam przeciwników i zmuszałam ich do siadu. Treningi z innymi szkołami urządzaliśmy dwa razy w miesiącu. Pewnego razu pojechaliśmy do Tokio, a tam znaleźliśmy się w jednej z większych szkół kraju. Zaciekawieni gospodarze obserwowali nas, gdy czarno - czerwone stroje sportowe z Aldery wchodziły na ich teren. Między osobami z klubu szłam po środku nich ja o wzroku tak pustym, że wydawałam się innym jakąś zjawą. Jako najniższa osoba z klubu, często byłam przysłaniana przez innych, lecz potrafiłam wysoko skakać dzięki budowie swojego ciała, dlatego nie zostawałam w tyle.
Dwie drużyny stanęły na przeciw siebie. Przeciwniczki były wysokie i silne. Wydawałam się przy nich słaba. Dodatkowo ciągle były dopingowane przez uczniów ze szkoły. Gdy gwizdek padł, a piłka pojawiła się w grze, wpierw przegrywaliśmy. Nikt nie był w stanie odebrać piłki gospodarzom, więc osoby z mojej drużyny zmarkotniały, a potem się poddały. Nasz trener był zdruzgotany i zarządził przerwę. Musiałam się zebrać w sobie. Ściągnęłam ręcznik z szyi i wyszłam z hali. Za sobą mogłam usłyszeć tylko dwa głosy dziewczyn z drużyny.

— Jeszcze nic straconego — mówiła Ayano.

— Skąd ta pewność?

— Bouroshi poszła do łazienki związać włosy — złośliwy uśmiech brązowowłosej poszerzył się na jej twarzy. — W końcu zacznie grać na poważnie.

Po powrocie na boisko łut nadziei wpadł do Aldery, gdy piłka znalazła się w moich dłoniach. Był to przypadek, przedsmak głupiego szczęścia, który sprawił, że Aldera odrodziła się na nowo. Stałam tam, kozłując z siłą rozchodzącą się echem. Tum. Tum. Tum. Raz za razem, dzieląc pozycje towarzyszek i grając za dwie lub trzy, pojawiałam się w takich miejscach na boisku, że wprowadzałam chaos i panikę u wrogów. Wyskakiwałam i przelatywałam nad innymi, zawisając na obręczy kosza. Jeden, drugi, trzeci, ósmy, dziewiętnasty. Wbijałam jeden za drugim. Kolejny i kolejny... moje stopy opadły ciężko na posadzkę, w tym samym czasie co nastał gwizdek. Przetarłam spoconą twarz, rozcierając rozpływający się od potu czerwony makijaż na moich oczach. Wygraliśmy szczęściem czterema punktami przewagi.

— Widzieliście to? — szeptali na trybunach.

— Przeleciała dziewięć metrów i zrobiła wsad...

— To prawdziwy demon, jej wzrok mrozi mi krew w żyłach! Jest niesamowita! Nie sądziłem, że takie osoby są w Alderze.

— To sam As Aldery, a jest dopiero pierwszoroczną. Odkąd wstąpiła do drużyny, ich szkoła nie przegrała ani jednego meczu.

Wtedy po raz pierwszy skrzyżowałam wzrok z Matsuoką. Obserwował otoczenie wysoko, trzymając się barierki na trybunach i patrzył się na mnie w szoku zmieszanym z podziwem. Drugi raz spotkałam go tego samego dnia, gdy całą drużyną wychodziliśmy ze szkoły. Stał na korytarzu pomiędzy innymi uczniami i bezwstydnie wpatrywał się we mnie, a ja niewzruszona odpowiadałam mu swoją obojętnością.
Sparringi z innymi szkołami trwały dalej i z czasem zaczynałam zauważać na każdym Matsuokę. Przedstawiał mi się wiele razy, lecz za każdym zapominałam jego imię. Ten rudzielec był zdumiony, że ktoś taki jak ja trzymał w sekrecie ten wielki talent do gry. Bo to był talent, chyba jedyny jaki posiadałam oprócz umiejętności do konstruowania różnych rzeczy. Hina wielokrotnie prosił mnie, bym przyszła na któryś z jego meczy. Byliśmy w tym samym wieku. Mieszkał w Tokio, a koszykówka była całym jego życiem. W końcu się zgodziłam. Obejrzałam jego mecz razem z Katsukim i dwoma kumplami blondyna, którzy w trójkę przykleili się do mnie zaciekawieni, gdzie postanowiłam zniknąć na cały dzień zamiast spędzać z nimi czas.

— Nie rozumiem, co ty w tym widzisz — palnął Bakugou, kiedy razem z szatynami staliśmy za budynkiem hali i zaciągaliśmy się dymem tytoniu. — Latasz durnie za piłką. Ani to ciekawe, ani pożyteczne.

— To samo widzisz w bohaterstwie, czego nie widzę ja — odparłam, spoglądając na niego ukradkiem.

— Twój dar się tu marnuje — burknął z wyrzutem, opierając się plecami o ścianę.

— Jeśli znowu zamierzasz mi gadać o wstąpieniu do Yuuei, to skończ — powiedziałam, rzucając niedopałek na ziemię. — Nie interesują mnie bohaterowie i nikt mnie nie zmusi, żeby iść tą drogą. Ani ty, ani moi rodzice.

— Daj spokój, Bakugou, przecież Bouroshi wymiata w kosza! — odezwał się długowłosy, śmiejąc cicho. — Ten cały Matsuoka też był dobry. Widzieliście, jak do niej poleciał po meczu? Jak zakochana panienka!

Dwóch chłopaków zaśmiało się lekkodusznie, na co czerwonooki fuknął, odkręcając głowę w bok.

— Nawet ty nie miałbyś szans z naszą Bouroshi, Bakugou — odezwał się szatyn, naśmiewając się z kumpla.

— OCZYWIŚCIE, ŻE BYM MIAŁ, ROZCZOCHRAŃCU! GDYBYM TYLKO CHCIAŁ, ROZWALIŁBYM JĄ W JEDNEJ CHWILI! — uniósł się blondyn, odkręcając w stronę chłopaków.

— Ta, jasne! Jak za każdym razem! — palnęli prześmiewczo, ale z pewną obawą czując, że czerwonooki mógłby im zaraz wlać. — Za każdym razem z nią przegrywasz. Odkąd się pamięta, nie wygrałeś z nią ani jednego razu!

— Rozpierdolę was...

— Uspokój się — mruknęłam, powstrzymując chłopaka ręką przed uderzeniem kumpli. — Nie rób zbędnego zamieszania.

— Walcz ze mną, udowodnię tym głąbom, że nie przegram! — warknął w moją stronę, napierając na mnie torsem.

— Znowu się ośmieszysz — odparłam ze zmęczeniem, odsuwając twarz chłopaka od siebie. — Odpuść sobie w końcu i znajdź osobę, z którą dasz radę rywalizować. Nie stanowisz dla mnie żadnego wyzwania.

— Zabiję cię...! — wypluł, wytwarzając na dłoniach eksplozje.

— Ooo zaraz znowu się zacznie! — odezwał się czarnooki, robiąc dwa kroki do tyłu. — Dawaj, Bakugou!

— Nie napalaj go — westchnęłam, robiąc unik i podcinając nogę atakującemu mnie Katsukiemu. Chłopak walnął plackiem w posadzkę. Próbując się podnieść, zauważył, jak przyciskałam jego bark do ziemi prawą nogą pokrytą srebrnymi szpicami, które mogłyby go zranić, gdyby się ruszył. — Przecież wiesz, że gdy rzuca się do walki, kierując się emocjami, zawsze wtedy przegrywa na samym starcie.

Zdjęłam nogę z blondyna, wystawiając w jego stronę dłoń. Ten złapał ją i pociągnął z całej siły, sprawiając że się zachwiałam i wleciałam w ścianę. Chłopaki parsknęli śmiechem na ten widok, a Katsuki uśmiechnął się wścibsko, wystawiając w moją stronę rękę i nachylając się nade mną.

— Pomóc przegranej? — zapytał cynicznie, robiąc złośliwą minę. Popatrzyłam się na niego z chłodem, łapiąc go za dłoń. Czerwonooki podciągnął mnie z pewnym trudem do góry, po czym założył ręce na klatce z dumą na twarzy.

— Jaki ty jesteś nieokrzesany i dziecinny — mruknęłam jedynie do przyjaciela, otrzepując tył spódniczki mundurka z pyłu.

— Bouroshi, co on ci w ogóle powiedział? Ten Matsuoka — zapytał mnie czaronooki, biorąc z pudełka kolejnego papierosa.

Wyciągnęłam niedużą wizytówkę zza stanika, po czym podałam ją koledze. 

— Dał mi to i chciał, żebym dołączyła do klubu pozaszkolnego, do którego chodzi. Muszę się nad tym zastanowić, bo ciężko mi ostatnio znaleźć trochę wolnego czasu, ale nie wydaje mi się to głupią opcją — westchnęłam, zawieszając wzrok na horyzoncie. — To raczej męski klub, ale przez to, że mam ulepszone kości, jestem w stanie nad nimi nadążyć, więc nie widzę żadnych przeszkód. Jedyny minus to dojazdy. Marnowanie trzech trzech godzin w obie strony to utrapienie.

— Mogę jeździć z tobą — odezwał się z uśmiechem czekoladowowłosy.

— A na co ty mi tam jesteś potrzebny? — spojrzałam na niego sceptycznie. 

— Popatrzę sobie, jak grasz — zaśmiał się pod nosem, robiąc głupkowatą minę.

— Rób, co chcesz, mało mnie to obchodzi — odparłam, spoglądając na naburmuszonego Katsukiego, który pił samotnie moją colę z puszki. Ziewnęłam cicho, wyciągając ręce. Zastałam się. — Muszę coś jeszcze załatwić, nie czekajcie na mnie — powiedziałam, zaczynając odchodzić od chłopaków.

— Tak szybko nas opuszczasz, Kyōno? — odezwał się szatyn. — Rany, ona ciągle coś robi. Tylko gdy coś je, to siedzi na dupie. Ej, a ty gdzie leziesz?!

Zerknęłam na bok, zauważając przy sobie blondyna.

— Koszykówka, co? — mruknął bardziej do siebie niż do mnie, idąc po mojej prawej. — Próbowałaś już tylu cholernych rzeczy, że myślałem, że to też rzucisz w kąt po tygodniu. Skończyłaś już z tańcem? Łyżwy cię znudziły?

— Łyżwy ciągle lubię i zamierzam na nich jeździć, ale taniec nie idzie mi tak, jak powinien — odpowiedziałam mu, spoglądając co jakiś czas na telefon. — Wkurzają się na mnie, bo za często tracę równowagę i zaburzam choreografię. Odsunęli mnie tymczasowo na bok. Zresztą i tak nie było dla mnie partnera, który byłby w stanie mnie utrzymać. Ci, co się ostali nie są na tyle wysportowani, by podnieść dziewczynę ważącą osiemdziesiąt kilo. Doszedł jakiś nowy tydzień temu, ale nie wydaje mi się silny. Czasami trzeba po prostu odpuszczać, gdy nie ma się talentu. 

— Naucz mnie tańczyć — powiedział nagle z rękami w kieszeniach, patrząc na mnie z góry. Nie spodziewałam się, że powie coś takiego i to takim poważnym głosem. — Ja cię podniosę, więc mnie naucz.

Przez chwilę nic mu nie odpowiadałam. Po jakiejś minucie westchnęłam cicho, kładąc obie dłonie na karku.

— Co cię to tak nagle ruszyło? Na co ci ten taniec...? Ale w porządku. Skoro chcesz, to cię nauczę. Jak znajdę chwilę, to do ciebie przyjdę. Lecz wiedz, że choćby ci stopy zaczęły krwawić, nie wyjdę z twojego pokoju, dopóki nie będziesz tańczyć.

— Rozpierdolę te twoje choreografie w pierwszą godzinę fuknął, szturchając mnie barkiem na bok.

— Huh... chciałabym to zobaczyć mruknęłam chłodno, wbijając mu koleżeńsko łokieć w żebra.

Nastał lipiec, przygotowania do Inter - High się zakończyły i pozostało jedynie wygrać zawody. Nie mogłam obserwować w całości gry Matsuoki, ponieważ chwilę po rozpoczęciu jego meczu, zaczynał się mój w oddzielnej hali przeznaczonej dla dziewczyn. Jednak stawiłam się na pierwszych dziesięciu minutach jego meczu. Rudzielec szybko mnie spostrzegł wśród tłumu osób. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i widząc, że go obserwowałam, nabrał więcej energii. W tym samym przypadku Hina nie mógł oglądać mojej gry, ale na ostatnie minuty przybiegł. Akurat na samą końcówkę, którą zapamiętało wiele osób. Było to dziwne uczucie, kiedy zaczynałam grać. Byłam już zmęczona, ale coś popychało mnie do przodu. Jakaś dziwna siła, dzięki której jedyne co widziałam, były kosz i piłka. To był przełomowy moment. Uczucie Flow-u, którego doświadczali zawodnicy. Wyskoczyłam wtedy do góry tak wysoko, że moje nogi znalazły się nad koszem. Odbiłam się stopami od tablicy i robiąc salto w tył, wyciągnęłam prawą rękę w stronę kosza. Piłka wpadła do niego, a ja zawisnęłam na obręczy. Miałam wrażenie, jakby czas leciał wolniej. Puściłam się, a ja opadłam na ziemię. Buty pisnęły, gdy zetknęły się z posadzką, a zaparty w widzach dech wybuchnął, gdy uniosłam głowę, prostując się. Fala krzyków, gwizdów i oklasków wydobyła się z trybun. To co zrobiłam, było nienormalne, szalone i nie do powtórzenia. ,,Nagraliście to?! NAGRALIŚCIE?! W życiu nie widziałem czegoś tak niesamowitego! Amizu, wrzucaj to do sieci, szybko! Wiesz, ile to będzie miało wyświetleń?!'' — mniej więcej takie krzyki można było usłyszeć pośród gwizdów. Kąciki ust uniosły się na mojej zmęczonej twarzy, a ręce wystrzeliły do boków. Wszyscy, razem ze mną, byliśmy w zbyt wielkim szoku, by kontynuować grę. Wtedy, kiedy czułam radość, łapiąc w dłoń ten pomarańczowy, okrągły przedmiot, miałam wrażenie, że znalazłam swoje miejsce. Wiedziałam, co chciałam robić. Po tylu latach coś znowu mną poruszyło. Ukłoniłam się teatralnie, po czym uniosłam ręce jeszcze wyżej. Moje oczy skrzyżowały się z tymi Matsuoki. Stał tam, za linią boiska i wpatrywał się we mnie z otwartą buzią. Był oczarowany i poruszony tym, co zobaczył. Wyglądał niemalże, jakby był świadkiem jakiegoś cudu i miał się właśnie odrodzić.

— ...I wtedy obróciła się w całości i trafiła do kosza, o tak! — pokazywał reszcie kumpli z pozaszkolnego klubu mój ruch Hina, stojąc na skrawku kanapy.

— Weź, bo jeszcze się wypieprzysz— zaśmiał się wysoki center. — Szlag by to, Bouroshi, rzuć to palenie, a zaczniesz latać po tym boisku! szturchnął mnie w bark zielonowłosytak gwałtownie, że się prawie przewróciłam.

Uśmiechając się do siebie, wypuściłam dym z płuc. Trzymając plaster przysmażonego boczku w drewnianych, ozdobnych pałeczkach, spojrzałam na śmiejącego się znajomego z boiska.

— Wielkie umysły potrzebują wielkiego odprężenia — odparłam głupio, opierając głowę o rękę.

— Bouroshi, za grosz w tobie skromności! — zaśmiało się parę osób, unosząc szklanki do góry. — Za dzisiejsze zwycięstwo pięknych pań z Aldery i przystojnych panów z Hachioji!

— CHEERS! — krzyknęliśmy wszyscy jednogłośnie, wprowadzając jeszcze większy zamęt w knajpie.

— Teraz zobaczymy, na co was stać podczas Zimowego Pucharu! — krzyknął ktoś, wpadając na stolik z jedzeniem.

— PFFHAHA! Dawaj! — odkrzyknęła mu kolejna osoba z drugiego końca pomieszczenia.

— Hina — odezwałam się, przyciągając tym wzrok większości osób ze swojego stolika, jak i samego pomarańczowookiego chłopaka. Uniosłam szklankę do góry, uśmiechając się do niego szczerze. — Twoje zdrowie.

Rudowłosy stanął jak wryty, a jego kumple zaczęli się śmiać i nabijać z jego nabierających intensywnego koloru czerwieni policzków. 

— Mały Hina się zarumienił! — dokuczali mu wyżsi koledzy ze szkoły.

— Nasz mały koszykarz zaraz nam tu zemdleje! — zaśmiał się ktoś inny, wprowadzając w Matsuoce pewne zagubienie.

— Oj, dajcie mi spokój! — zaczął się z nimi przyjacielsko szarpać, ale od razu dostał od kogoś butem w głowę, rozśmieszając tym wszystkich ludzi w knajpie.

***

— Bakuike? — powiedział były uczeń Hachioji, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

Ach... Matsuoka — odparłam, czując pewne zawroty głowy. — Dawno się nie widzieliśmy. Wybacz za to urwanie znajomości, miałam pewne rzeczy do załatwienia.

— Co ty, za co ty mnie przepraszasz! — zaśmiał się lekkodusznie. — I tak nie byliśmy jakoś blisko. Dosłownie się do ciebie przykleiłem! Ale powiem ci, stęskniłem się. Wiesz, może i trochę dawno się nie widzieliśmy, ale pewnie w wolnej chwili ciągle grywasz, nie?

— Nie — mruknęłam oschle. — Nie mam na to czasu.

— Poważnie...? — złapał się jedną ręką za głowę, zerkając niepewnie na Edgeshota. — Może jednak... wpadniesz do klubu między treningami? Wszyscy się za tobą bardzo stęskniliśmy. I jesteśmy dużo lepsi niż kiedyś. Teraz to jeden na jednego byś z nami nie wygrała! Wiesz, Bakuike, może jednak znajdziesz trochę czasu w weekend? Ale dopiero po praktykach, jak się zorientowałem... Trenujemy niemalże codziennie, ale wiem, że w tygodniu nie będziesz miała dosłownie na nic czasu, jednak takie ćwiczenia na bieganie raczej niczym się nie różnią na bohaterstwie od tych w klubach, nie? Poniekąd to też sport. Wyślę ci nasz rozkład i pomyśl nad przyjściem, dobrze? Numer telefonu masz ten sam? — posłał mi delikatny uśmiech, zakładając ręce na klatce. — Atmosfera trochę przygasła bez ciebie. Brakuje nam tych twoich oziębłych, filozoficznych żartów i wspólnego jedzenia. Możesz przyjść z Bakugou. Może i był trochę narwany, ale trochę zamętu wprowadzał na boisku, a byłoby ciekawie znowu spotkać tego kurdupla. Śmiesznie by się sprawy potoczyły, gdybyście znowu przyszli, niekoniecznie pograć, skoro tego nie chcecie, ale chociaż pogadać.

— Matsuoka, przemyślę to, dobrze? — skrzywiłam się, unikając jego wzroku. Nie miałam nastroju do rozmawiania z osobą, która mnie podziwiała i nieświadomie stała teraz na przeciw kogoś całkiem innego. Mógł mnie przynajmniej posłać w niepamięć, ignorując ten cały upadek Asa Aldery.

— Wydajesz się jakaś...

— Muszę iść, cześć — powiedziałam, nie dając mu dojść do słowa. Ruszyłam się z miejsca, wymijając go.

— Bakuike — powiedział donośnie, a ja nie wiedząc czemu, słysząc niepokój w jego głosie, zatrzymałam się. — Wydajesz się bardzo smutna i zmęczona. Wyglądasz, jakbyś w ogóle nie odpoczywała.

Spuściłam wzrok w ziemię. Zacisnęłam dłonie w pięści, patrząc na podwijający się bandaż.

— Nie mam żadnego powodu, żeby się cieszyć, a czas nie gra z odpoczynkiem — odpowiedziałam jedynie, wznawiając chód. Słyszałam, jak Edgeshot ruszył za mną z pewnym opóźnieniem, a smutny wzrok Hiny... czułam na sobie jeszcze przez długi czas.

Razem z milczącym Bohaterem Numer Pięć dotarłam do części Tokio, gdzie zaczynały się bloki mieszkalne pomiędzy wysokimi wieżowcami. Szarowłosy nie pytał o moje sprawunki z Matsuoką, lecz podczas mojego rozmawiania z pomarańczowookim, przyglądał nam się z jakąś niecierpliwością oraz podejrzliwością na twarzy. Edge wciąż był bohaterem. Może niezamieszanym w sprawy organizacji Uriyiego, ale posiadał rozległą wiedzę, na którą musiałam uważać. Byłam owcą otoczoną przez wilki z rozrywającym się przebraniem drapieżnika. Jeden zły ruch sprowadziłby na mnie koniec.
Kamihara wskoczył bez problemu na czarne schody pożarowe i zaczął iść nimi na dach budynku. Nie mając co ze sobą samotnie zrobić w alejce, podciągnęłam się i wlazłam za nim, ciągle próbując się pozbyć dziwnego uczucia bycia obserwowaną. Stukot butów ucichł, gdy wyszłam zza poręczy. Na dachu znajdowali się pomocnicy Edge'a ze sporym bagażem przykrytym pod rozłożonym, niewbitym w posadzkę za pomocą śledzi namiotem. Jak się okazało, rozbili tu tymczasowe obozowisko, taką niedużą przystań dla naszej piątki, bo przespanie się w hotelu nie wchodziło w grę. Samuiego nie było wśród nas.

— Coś zauważyliście? — odezwał się Edgeshot, stając przy Hidorim i Akarui.

— Świeży ślad był na północ stąd, ale nie wskazał żadnej drogi, którą mogli obrać złoczyńcy.

— U mnie nic — powiedział Khoi. — Nawet gdyby oni zostawili po sobie jakieś poszlaki... musielibyśmy mieć sporo szczęścia, żeby je zobaczyć.

— Zostaliby w Tokio nie dłużej niż dzień, ale patrząc na to, że pojawiłem się w wiadomościach po walce z Pożeracza, z pewnością opuścili już miasto. Są zbyt ostrożni w sprawach styczności z bohaterami. Pojawiają się, dokonują zbrodni, których nie możemy zidentyfikować i znikają, nim ktoś ich zauważy — mruknął cicho Edgeshot, łapiąc się za nadgarstek, a ja stojąc kawałek od niego, słuchałam go z ciekawością na temat poszukiwanych podejrzanych. — W dodatku ich grupa ciągle się powiększa, a znalezienie ich miejsc spotkań jest nie do zrealizowania. W porządku, zróbmy sobie przerwę. Gdzie Lotus?

— Samui... Uch... — wybełkotała bordowowłosa, spoglądając na Hidoriego niepewnie. 

— Ciągle ich szuka — dokończył za nią zielonooki. — Spotkałem go dwie godziny temu i nawet chwili nie poświęcił, żeby oderwać wzrok od budynków. 

— Sprowadź go. Musi odpocząć — zarządził szarowłosy, a Handwalker przytakując głową, wskoczył sprawnie na kolejny dach budynku i pobiegł po przyjaciela. — A my zajmijmy się jedzeniem. Przydałoby się nabrać sił po tej męczącej części dnia. Bakuike - Bouroshi, weź patelnię spod nakrycia. Akarui, przygotuj jajka. Ja nastawię kuchenkę.

Bohater wygrzebał z większego plecaka górskiego przenośną kuchenkę nastawną i postawił ją przy murku nad krawędzią bloku. Stojąc z dwoma patelkami, zerkałam na kucającą przy workach z jedzeniem jasnooką.

— Akarui - senpai, często tak obozujecie? — zapytałam się jej z ciekawości, kiedy wyciągnęła już łubiankę jajek i pojemnik ze smalcem.

— Ostatnio tak — odparła, posyłając mi delikatny uśmiech. Podała mi pudełko z tłuszczem, kontynuując grzebanie w siatkach. — Odkąd aktywność Klanu Kłów wzrosła, spaliśmy w łóżkach jakoś ze trzy razy. Musimy ciągle być na baczności i poruszać się z miejsca do miejsca, mając nadzieję, że złoczyńcy pozostawią po sobie jakiś ślad. Niestety to nie są słabi przeciwnicy — westchnęła, wyciągając bochenek chleba i otwierając jedną z węższych torb.

— Klan Kłów? — powtórzyłam z ciekawością, obserwując jak Kotane wyciąga siatkę z pomidorami.

— No wiesz, ci, których szukamy. W tych czasach zorganizowana przestępczość to rzadkość, ale zdarzają się wyjątki jak Liga Złoczyńców, Yakuza czy właśnie Klan Kłów — powiedziała, idąc w stronę Edgeshota. Nie odrywając od niej wzroku, podążyłam za nią. — Klan Kłów powstał dawno, plotka mówi że ponad sto lat temu, natomiast dowody wskazują na lat ponad tysiąc. Twierdzi się, że jakoś po pojawieniu się Świecącego Dziecka w Chinach, w Japonii narodził się chłopczyk o ostrych kłach i czerwonych oczach, który wypełnił proroctwo właśnie tego starego klanu.

— Jego moc, jeśli dobrze łączę fakty, to pewnie było coś z wampirami — zażartowałam, ustawiając dwie patelnie na kuchence.

— Zgadza się — rzekł z powagą Edgeshot, siadając na krawędzi dachu. Oparł jedną rękę na przysuniętym bliżej ciała kolanie, a wzrok skierował w bok. — Dar tej osoby pozwolił na rozrost i umocnienie klanu. Wampiryzm. Bardzo potężna i niebezpieczna moc, która w Klanie Kłów posiadła umysły wielu ofiar. Ugryzieni nieświadomie przyśpieszali i doprowadzali do przemiany, jedząc posiłki na bazie mięsa. Wcześniej nie było wiadomo czy istniała szansa uniknięcia tej przemiany, ale gdy technologia poszła naprzód, udało się odkryć antidotum, a raczej nie sam ten lek, a proces odwrotny, którego trzeba było się trzymać, żeby powrócić do normalności.

— Często ich klan pojawiał się w mniejszych miejscach. Głównie padało na jakieś wioski albo porty, ale zdarzało się też ich zobaczyć w większych miastach — mówiła Amane, mieszając pałeczkami wbite jajka na patelni. — No i teraz, od dwóch miesięcy obrali za cel tę część Japonii, co jest bardzo zaludniona.

— Dwa miesiące nie śpicie w łóżkach?! — palnęłam, przerywając podsmażanie chleba.

— To cię w tej historii najbardziej zdziwiło? — niedowierzał Edge.

— Nie no, ale strasznie to musi być męczące... A wiadomo, co oni robią? Ten cały Klan? Jak na ludzi siedzących w jednym gronie od tysiąca lat to muszą chcieć coś wypełnić. Znane jest, jakie mają motywy i cele do osiągnięcia? — zapytałam, zerkając na dwójkę opanowanych osób.

— Nie, ale się domyślamy — rzekł Kamihara, zakładając ręce na klatce. — Jest wiele punktów, które trzeba wziąć pod uwagę. Zdecydowanie najważniejszy z nich to reprodukcja wampirzych wojowników. W jakiś sposób ciągle ich przybywa, więc porwania i przemiany ludzi muszą występować na porządku dziennym. W cieniu rodzi się armia przerażających złoczyńców, a wypadałoby to jak najszybciej zakończyć. Niestety nie idzie to zgodnie z naszymi oczekiwaniami.

— Tacy wojownicy po przemianie zyskują nowe zdolności — powiedziała Kotane, wrzucając do jajecznicy pocięty szczypiorek. — Są szybsi, silniejsi, widzą w ciemności, potrafią dalej skakać, żyją dłużej i są bardzo gibcy. A jak na domiar złego, niektórzy przemieniają się w wampiry - matki.

— A te co takiego robią? Są jakimiś dowódcami? — ciągle dopytywałam, układając pokrojone kromki chleba na drewnianym talerzyku.

— Poniekąd ich rola doprowadza ich do tego statusu, ale są głównie odpowiedzialni za poszerzanie się klanu — odpowiedziała mi dziewczyna, odchodząc dwa kroki od kuchenki i zaczynając kroić pomidory, które umył w międzyczasie nad krawędzią Edgeshot. — Nie jest ich wiele, ale na tę chwilę odnotowaliśmy ich pięć. To wystarczająco duża liczba, by zacząć się przejmować. Ich ugryzienia sprawiają, że zainfekowany przemienia się w jednego z nich.

— Musi to jakoś wpływać na umysł, skoro ci ugryzieni porwani się im nie przeciwstawili — mruknęłam pod nosem, smarując nożykiem upieczony chleb smalcem.

— Tak właśnie się dzieje — upewnił mnie mentor. — Ogłupia umysł człowieka i nie da się z tego wyleczyć. Stają się bezgranicznie wierni matkom. Jedynie zdolni do przemieniania innych są w stanie się przeciwstawić woli stwórcy i rzekomo uwolnić zmienionych członków armii od klątwy. To przebiegłe i bardzo rozważne osoby... Nie zostawiają żadnych śladów, są bardzo dobrze wyszkoleni oraz cenią sobie ataki skrytobójcze. Są jednymi z bardziej utalentowanych shinobi, jacy chodzili po ziemi. Dawno nie spotkałem wroga, który sprawiałby tak ogromne zagrożenie dla społeczeństwa, a nawet nie jest świadome tego niebezpieczeństwa.

— Nie dało się ich jakąś przeciągnąć na swoją stronę?

— To fanatycy — odparła mruknięciem Akarui, machając teatralnie nożem na boki. — Mówi się do nich jak do ściany. Przemienieni nie reagują na rozmowy, a dowódcy trzymają się twardo swoich przekonań. Walka z religią zawsze była trudna. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Najgorzej jest, gdy nas pogryzą. Nie raz i nie dwa musieliśmy wstrzymywać się z poszukiwaniami i odczekać siedem dni, aż trucizna zeszła z naszego organizmu całkowicie. Człowiek po ugryzieniu czasami miewa halucynacje i podejmuje lekkomyślne decyzje.

— Pogryźli was? — odezwałam się w szoku.

— Okropne uczucie... — zatrząsała się Akarui, przypominając sobie niemiłe uczucie. — Wyrastają ci kły, twoje zmysły są albo przyćmione, albo tak wyostrzone, że zaczyna ci się kręcić w głowie i barwa twoich oczu od nadmiaru trucizny zmienia kolor na wiśniowy. A jakby tego jeszcze było mało, ciągle czujesz głód i nie możesz zjeść nawet grama mięsa, bo się przemienisz na dobre. Za każdym razem, gdy mnie udziabali, miałam ochotę się zakryć kołdrą w łóżeczku i spać przez tydzień, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Hidoriego trzeba było nawet na noc związać, bo przez to, że naturalnie jest bardzo szybki i zręczny, to klątwa jedynie wzmocniła te cechy, więc zaczął głupieć i szaleć. W przeciwieństwie do niego, Sensei prawie w ogóle nie odczuł działania trucizny... Nie wiem jak, ale gdy ugryźli też Lotusa, ten zachowywał się tak samo, jak przedtem, jakby dar nie miał na niego żadnego efektu.

— Może jest już przemieniony, stał się wampirem - matką i nosi kolorowe soczewki dla niepoznaki — palnęłam, starając się rozluźnić atmosferę.

— Bawi cię to? — usłyszałam chłodny głos Gokkana, który pojawił się na krawędzi budynku razem z Handwalkerem. Podszedł do mnie bardzo blisko i patrzył na mnie czarnymi oczami pozbawionymi krztyny współczucia. Jego dłoń w mojej obecności zawsze była trzymana na rączce sztyletu, a maska zasłaniała jego twarz. — To nie jest zabawa. Nie powinno cię tu nawet być. Jesteś tylko nieodpowiedzialnym dzieckiem, które nie zdaje sobie sprawy z wagi sytuacji. Przestań się obijać i żartować z poważnych sytuacji. Ludzie giną i są porywani, kiedy ty uśmiechasz się pod tym parszywym nosem — warknął oschle i trącając mnie barkiem, usiadł kilka metrów dalej przy namiocie, ciągle mnie obserwując zabójczym wzrokiem.

Spuściłam głowę w dół, ściągając brwi. Miał rację. Byłam za bardzo roztrzepana i nie było miejsca na żarty, które co chwilę opowiadałam.

— Samui, daj spokój...! — podeszła do niego z dwoma talerzami jedzenia Kotane, zaczynając z nim cichą, prywatną rozmowę.

— A jego co ugryzło? — zapytałam z żartem nie na miejscu, kompletnie zapominając o swoim krótkim postanowieniu sprzed chwili.

Hidori westchnął, kładąc dłoń na karku. Ściągnął kaptur, zdjął maskę i usiadł na przeciwko mnie, opierając się plecami o murek.

— Nie miej mu tego za złe — zaczął białowłosy, dziękując cicho Edgeshotowi za podanie mu talerzyka z posiłkiem. — Nie znajdziesz nikogo bardziej nienawidzącego Klanu Kłów od niego. Jest przewrażliwiony na ich temat i jak się zorientowałaś, stara się ich znaleźć i unieszkodliwić kosztem swojego własnego zdrowia. Nie dba o siebie, ciągle się przetrenowuje... Jeśli mam być szczery, to dalej nie wiem, w jaki sposób jeszcze nie omdlewa od nakładu obowiązków, które sobie przydzielił. Zawsze gdy wstaję, widzę, że nie śpi. Jego oczy wiecznie są otwarte, a dłonie pocięte. 

— To jedyna rzecz, której nie potrafiłem z niego wyplewić — powiedział z zagnieżdżonym głęboko w sobie poczuciem winy Edgeshot, odkładając talerz ze stygnącym jedzeniem na bok. — Żądza zemsty.

,,Coś, co Shoto potrafi wyczuwać u innych..." — przemknęło mi przez myśl.

— Od samego początku widziałem to najbardziej w jego oczach. Walczył agresywnie, złość kisił pod skórą, trenował tak długo, aż padał wycieńczony lub omdlewał. Jest u mnie w agencji bardzo długo i czasami mam wrażenie, że ciągle widzę tego jedenastoletniego chłopca z zakrwawionymi od walki dłońmi i pustym wzroku, którym mógłby mordować — rzekł z niepokojem szarowłosy, zerkając na Samuiego. Spojrzeliśmy razem z Hidorim na Gokkana, który wpatrując się w nas morderczymi oczami, złamał w dłoni łyżkę, strasząc tym nagłym aktem Akarui. Edgeshot westchnął, wyglądając na przechodniów kilka pięter niżej. — Lecz pomimo jego wad, które posiadać musi każdy człowiek, jest bardzo wyrozumiały. Zawsze szybko się uczył, nigdy nie tracił czasu na poboczne sprawunki i wykonywał każde polecenia bez mrugnięcia okiem. Od samego początku wiedział, co chciał, a było to zlikwidowanie Klanu Kłów. Jego ciało, które już dawno powinno się rozlecieć, trzyma go przy życiu dzięki zemście, jaką nieustannie czuje. Te negatywne emocje trzymają go jeszcze na nogach i nie pozwalają mu odpocząć. Miejmy nadzieję, że już niedługo będzie mógł spać spokojnie.

Z każdym kolejnym słowem idola, dostrzegałam coraz więcej wspólnych cech z Samuim. Tak samo został skrzywdzony za młodu i nienawiść połączona ze strachem, którego nie okazywał, trzymała go przy życiu. Przez chwilę pomyślałam... Co jeśli nienawidził mnie tak bardzo, bo mu go przypominałam? Szybko odrzuciłam ten pomysł, starając się nie wyobrażać sobie żadnych rzeczy, które mogłyby mnie w przyszłości zgubić.
Po zjedzonym posiłku i kilkuminutowej próbie zobaczenia twarzy Edgeshota (misja zakończyła się niepowodzeniem), bohater zaczął mnie trenować. Ustawiliśmy się na przeciwko siebie, wyprowadzając ciosy. Chociaż tak naprawdę to tylko ja obrywałam, bo Edge był dla mnie za szybki w walce, w której kazał mi nie używać daru. Pomimo tego, że znałam jego ruchy, ataki i styl walki, ciągle z nim przegrywałam. Nie potrafiłam przewidzieć, gdzie się pojawi w swojej zmienionej formie. Nawet w drugiej części treningu, gdy miałam używać swojej mocy, to i tak mnie powalał na ziemię. Gdyby tylko Kamihara należał do Grupy X... byłam niemalże pewna, że bohaterowie daliby radę unieszkodliwić przynajmniej połowę członków Płaszczy. Myśli na ten temat wybiły mnie z rytmu i na ziemię sprowadził mnie dopiero cios w plecy. Wyparta do przodu, uklękłam, chroniąc twarz dłońmi. Ten nieduży trening, jak to twierdził na komendzie policji bohater, okazał się jednak długi i męczący. Nim się obejrzałam, była już godzina dwudziesta, a ja byłam posiniaczona, miałam rozcięty łuk brwiowy i skręciłam kostkę, więc Amane skołowała mi trochę lodu i coś słodkiego na poprawę humoru. Ta dziewczyna była wcieleniem dobra w drużynie Edge'a. Siedziałam obita przy namiocie na wytworzonej ze srebra ławce, zdejmując z siebie poszczególne części stroju bohaterskiego. Rozpięłam napierśnik, rzucając go między stopy, zwinęłam pasy i zsunęłam nakolanniki na kostki. Siedząc z czterema kulkami onigiri w dłoniach i wyżartą paczką kwaśnych żelków, przeżuwałam powoli kolację, ciągle czując na sobie pełen mordu wzrok stojącego nad krawędzią Gokkana. Hidori i Akarui siedzieli obok mnie na kolejnej ławce, rozmawiając o mojej walce z Pożeraczem, a Kamihara krzątał się koło namiotu. Wpatrywałam się w przychodzące wiadomości na telefonie, wzdychając ciężko. Zauważając dwie kolejne rozprawki od Midoriyi, dwugodzinną głosówkę od Yoarashiego i multum wiadomości od Kaminariego, przymknęłam na sekundę oczy. Zatrzymałam na chwilę przewijanie, kiedy spostrzegłam sms od Kirishimy, który miał praktyki w Tokio u Fourth Kinda. Weszłam w konwersację nieumyślnie.

Kirishima Eijirou
18:34
Hej, Bakuike, jak się trzymasz po dzisiejszym? Widziałem cię w wiadomościach, mam nadzieję, że wszystko z tobą w porządku. Wiem, że nie lubisz nikomu odpisywać i masz multum wiadomości do odczytania, więc chcę tylko powiedzieć, żebyś się nie przejmowała tym, co ludzie mówią na ulicy. Rozumiem, że może to trochę demotywować, ale ważne jest to, co ty sama o sobie myślisz. Trzymaj się tam i widzimy się po praktykach!

Bakuike - Bouroshi
Kyōnoake
20:48
Kirishima, od jak dawna zmagasz się z depresją?

— ...Wysłane? — mruknęłam niezrozumiale, próbując cofnąć wiadomość. — Kurwa mać, jak to wysłane?! Dlaczego nie da się usunąć?! — zaczęłam w panice odkładać onigiri i klikać w przypadkowo wysłaną wiadomość. Lecz znając mój pech, nie dało się już nic z tym zrobić. Wysłane było na dobre. — Ty głupia, dlaczego w ogóle to napisałaś?! Teraz, to już na pewno nie będziecie ze sobą normalnie rozmawiać! — szeptałam do siebie w złości, zginając się w pół.

— Co cię tak złożyło? — zainteresował się mną Hidori, a ja spojrzałam na niego załamana.

— Chcę do domu...

— Coś ty! To dopiero pierwszy dzień! Będzie tylko lepiej, Bouroshi, trochę wiary w siebie! — dodała mi otuchy bordowowłosa. — Nie mów mi, że parę siniaków sprawiło, że straciłaś całą motywację?

Uch... Obyś miała rację, senpai... — wymruczałam słabo, leżąc na nogach i ze zmęczeniem przeglądając dalej wiadomości. — Rany, co ja sobie myślałam...? Będę musiała z nim naprawdę poważnie porozmawiać po powrocie do szkoły...

Chwilę później Edgeshot pojawił się przy mnie, a swoim pomocnikom rozkazał wznowić rozglądanie się za Klanem Kłów. Kiedy zostałam po raz kolejny sam na sam z mentorem, usiedliśmy na nogach na krawędzi dachu.

— Medytacja jest bardzo prosta — zaczął z opanowaniem Edge, którego obserwowałam z pełnym skupieniem. — Medytować można wszędzie, o każdej porze i bez względu na okoliczności, ponieważ medytacja, to nic innego jak świadomość. Zwykła świadomość. Jest to wyznacznik i jedyny element tego słowa znaczenia. Świadomość oznacza, że wiesz, o czym myślisz, co czujesz, co robisz. To znajomość zebranej wiedzy. Wiele osób uważa, że medytacja jest bardzo ciężka. Nieprawidłowo się za to zabierają — rzekł, przymykając szare oczy. — Oczyszczanie umysłu, odcięcie wszelkich myśli, koncentracja... to nie w tym leży punkt odpoczynku. Żeby medytować, nie musisz praktycznie robić nic. Żadnych blokad myśli, kreowania specjalnego świata ani bycia spokojnym oraz cierpliwym. Zwyczajnie bądź.

— Więc to jest po prostu siedzenie i marnowanie czasu? — mruknęłam z pewnym zawiedzeniem, na co bohater otworzył oczy. Jego szal został rozwiany razem z moimi włosami na bok, kiedy zebrał się wokół nas wietrzyk.

— To prawda, że medytując, w ten sposób zaczynają się gromadzić pytania. ,,Czy nie marnuję czasu?", ,,Co powinienem kupić na najbliższy tydzień?", ,,Jakie są moje plany?". To normalne, że te myśli pojawiają się w naszych głowach. Kiedy byłem młodszy, miałem duży problem z traktowaniem medytacji na poważnie. Takie myśli często wytrącały mnie z równowagi i zapominałem słuchać — odparł, przystawiając na chwilę dłonie do uszu. — Potem nagle sobie przypominałem i nagle znowu zapominałem. To nic złego. Zawsze można spróbować jeszcze jeden raz. Nasłuchuj i zapominaj, nasłuchuj i zapominaj. To jest dźwięk medytacji. Nic więcej nie musisz o niej wiedzieć, nic więcej nie potrzebujesz. Zamknij oczy, wsłuchaj się w dźwięk, który słyszysz i odpocznij.

— Moich myśli nie da się poukładać ani wyzbyć. Nie umiem tego zrobić — westchnęłam, spoglądając z zawiedzeniem na kolorowe światła budynków miasta. — I czy słuchanie hałasu miasta nie wznieci tylko więcej chaosu wewnątrz mnie?

— Godslayerze, jak rozumiesz swój pseudonim? — zapytał nagle bohater, otwierając oczy.

— Uważam go za wyznacznik siły. Coś, co pokonuje osoby stojące nade mną — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— A czy musi to się odnosić tylko do osób? — opanowanie w jego głosie sprawiło, że szerzej otworzyły mi się oczy. — Czy myśli, które zabierają nad tobą kontrolę, nie stoją również wyżej od ciebie? To prawda, że coś, czego nie da się uchwycić jest bardzo trudne do pokonania, jednak na szczyt góry można wejść różnymi sposobami. Użyj podstępu i wykorzystaj negocjacje zamiast walki. Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Zamknij oczy i słuchaj. A jeśli ci nie wyjdzie, spróbuj jeszcze raz. Pamiętaj, by zawsze wybierać myśl zamiast walki. Naszą największą bronią jest wiedza. Im więcej jej ktoś posiada, tym bardziej niebezpieczny się staje.

Wypuściłam ciężko powietrze z płuc, zaciskając powieki. Czułam jak wiosenny wiatr otulał mnie niczym szal. Wpierw o niczym nie myślałam. Zwyczajnie nasłuchiwałam. Trwały rozmowy telefoniczne śpieszących się ludzi, reklamowanie się różnorakich firm, stukot zmiętolonych ulotek odbijających się o szyby budynków, piski opon samochodowych... Lecz jakiś dłuższy czas później, w jednej chwili, przez pewien odcinek drogi do moich uszu doszło warczenie silników motocykli... Motocykle, huh? Otworzyłam oczy, czując mdłości i nacisk na organy w dolnej części brzucha. W pośpiechu zerwałam się z miejsca i z bólem kostki pobiegłam w ustronne miejsce, ignorując zaniepokojony wzrok mentora. Opierałam się dłońmi o posadzkę, wpatrując się w ziemię znajdującą się nisko pode mną. Moje brudne od wymiocin usta wytarłam szybko wierzchem dłoni, a łzy w kącikach oczu przestały kapać od wytworzonego nagle bólu. Czułam się fatalnie na wspomnieniach o motocyklach. Świat przeszły z teraźniejszym starły się na moich oczach, a ja widziałam krwią ochlapane, warczące maszyny z wnętrznościami ludzi wplątanymi między koła. Zacisnęłam oczy, czując jak zaczynałam się pocić. Złe chwile z mojego życia znowu pokazywały się przed moimi oczami i w mojej głowie. Wtem poczułam ciepłą dłoń między łopatkami. Uniosłam wzrok na stojącego obok mnie Edgeshota, wpatrującego się przed siebie.

— Dzisiejszy dzień był długi i męczący. Odpocznij.

— Sensei... — zaczęłam, chcąc się zbuntować.

— Jutro też jest dzień — odparł rozkazująco, odchodząc w stronę namiotu. — Jeśli się przetrenujesz, stracisz jeszcze więcej czasu na dochodzenie do siebie niż na odpoczynek.

Spojrzałam na swoje poranione dłonie, ściskając powieki w złości. Jutro może i był dzień, ale dla mnie czas za szybko leciał. Z każdym moim wspomnieniem traciłam elementy w życiu, w których mogłam stać się lepsza, a tej cholernej wojny z Uriym strasznie się bałam, bo wiedziałam, że moje przygotowania nie szły zgodnie z myślą. 
Krzyknęłam wściekle, rzucając przed siebie najbliżej stojący mnie przedmiot. Jak się okazało chwilę później, był to termos Hidoriego, który walnął w ścianę budynku i wgnieciony spadł na sam dół. Mruknęłam Edgeshotowi, że idę do sklepu kupić nowy, a ten jedynie przytaknął mi w milczeniu, obserwując mnie z podejrzliwością oraz niepokojem. Wyskoczyłam zza murek i za pomocą mocy postawiłam się na ziemi. Założyłam na siebie rozpinaną, czarną bluzę, chroniąc plecy przed zimnem. Usztywniłam kostkę srebrem i trzymając ręce w kieszeni, ocierałam się o ludzi ze spuszczoną głową. Zatrzymywałam pełen nienawiści wzrok na każdej osobie, która mnie mijała. Wszystko rozmywało mi się przed oczami. Kręciłam się po sklepie z termosem w ręku, obserwując tych wszystkich ludzi i ich zmieniające się miny. Ich smutek, radość, niepewność... Ich emocje były interesujące i rozumiejąc doskonale, dlaczego odczuwałam zazdrość oraz zainteresowanie nimi, w pewnym momencie, już po drobnym zakupie, stanęłam na środku rozległego przejścia dla pieszych w Tokio. Stojąc w samym środku pięciokąta z siatką w dłoni, moje oczy pochłaniały wszystko, co widziały. Każdy oddech, każdy pośpiech, każde słowo. Powoli obracałam się wokół siebie oświetlana kolorami banerów i hologramów. Czułam się, jakbym była w klatce, a oczy nocy przyglądały mi się jak eksponatowi w muzeum. Moje ciało pokrył szron i choć wiedziałam, że to tylko halucynacje, zimne kryształki bieli oplatały moją rękę, tworząc na niej pajęczynę. Przyglądałam się jej, jak się rozciągała ku dołowi i przyklejała do ulicy, zmieniając barwę na krwawą czerwień. Kolor życia pnął się coraz wyżej i pokrywał moją rękę. Znowu poczułam, jak ktoś mnie obserwował. Spojrzałam w bok. Gdy mój wzrok utknął w zamglonej czernią postaci, wpatrującej się we mnie pośród alejek, obróciłam głowę w jej stronę. Przyłożyła złączone dwa palce do skroni, uśmiechnęła się pod nosem i...! Usłyszałam strzał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro