XXVIII Spotkanie dwóch kumpli z Yuuei.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XXVIII Spotkanie dwóch kumpli z Yuuei.

Praktyki bohaterskie: Dzień drugi, około drugiej nad ranem.

— Sto jeden... Uch... Sto dwa — sapałam, robiąc pompki w środku nocy nad krawędzią budynku. — S-sto trzy... Kurwa, sto... cztery... Uch, sto pięć...

Biegłam przed siebie, słysząc za sobą warczenie silnika. Czułam, jak moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a serce wyskakiwało z klatki. Przeraźliwy śmiech rozsadzał mi głowę, gdy ludzie uciekali w panice przed niebezpieczeństwem. Sto osiem... S-sto d-dziewięć... Mrok pochłaniał świat, który znałam i mącił mi w głowie. Znajdowałam się nad urwiskiem. Nie miałam dokąd uciec. Coś związało moje dłonie. Łańcuchy szarpnęły mną brutalnie, wciskając w ziemię. Nie mogłam się ruszyć. Czułam chłód asfaltu wciskającego się w moją twarz i wrzynający się metal na moich nadgarstkach. Poczułam niewyobrażalne ciepło w okolicach brzucha. Ostry przedmiot rozrywał moje plecy na strzępy, wygrzebując z niego wnętrzności. Chciałam krzyczeć, lecz żaden dźwięk nie wydobywał się z mojego gardła. Widziałam przed oczami wyrwaną z mojego ciała leżącą bezwładnie, poruszającą się krtań. S-sto... dwadzieścia... Sto dwadzieścia j-jeden... Pragnęłam, by ktoś mnie w końcu dobił, bo wiedziałam, że na ratunek było już za późno. Cienka żyłka owinęła się wokół mojej szyi i rozcinała mi skórę. I ten prześmiewczy śmiech osoby, która mnie dusiła... Uriyi... Czemu on mnie tak nienawidził? Pierdolony psychopata stracił poczytalność od nadmiaru darów, jakie posiadał. Chciałam go zabić, przekląć na wieki i sprawić mu taki sam ból, jaki on sprawił mi.
Trzymałam w dłoniach dziennik. Był obłożony czarną skórą, a pożółkłe kartki zabrudzone były atramentem i krwią. Idąc wolnym krokiem, obracałam w dłoni nieduży przedmiot. Nie mogłam go otworzyć, choć nie posiadał żadnej kłódki. Słysząc pewien pisk, nie zdążyłam nawet się obrócić. Fala białego ognia pochłonęła mnie i całe miasto. Sto trzydzieści cztery... Sto... s-sto czterdzieści p-pięć... Znowu znajdowałam się na wzgórzu pośród zawalającej się, spalonej szopy. Kilka metrów dalej stał Error, migocząc na boki i rozmazując się jak błąd w systemie. Bardzo powoli uniósł rękę i przyłożył palec do ust, uśmiechając się wrednie. Dziennik zniknął. Stałam w miejscu ze ściągniętymi brwiami, próbując go wyłapać wzrokiem. Nim się zorientowałam, stałam przy barierce w wysokich górach. Przeskoczyłam ją i szłam przed siebie, gdy wiatr rozwiewał mój zimowy płaszcz przy tej letniej pogodzie. Dziwne, egzotycznie wyglądające kwiaty miotały się na boki i przybierały ciepłe kolory przy zachodzącym słońcu. Stanęłam nad urwiskiem. Drobne kamyki ukruszyły się, spadając w daleki dół. Wtedy coś śmignęło mi przed oczami. Sto czterdzieści jeden, sto czterdzieści... dwa... Upadłam na plecy, uchylając oczy. Wielkie, zakrwawione, okryte czernią ptaki niosły w swoich szponach martwe ciała. Biegłam, uciekałam przez las, a krzaki ocierały się o moją twarz. Padał deszcz, lecz cały las płonął, jakby był oblany paliwem. Przy tym jasnym ogniu, czarna noc wydawała się jak dzień. Skręciłam kostkę, potykając się o wystające kamienie. Uderzyłam w ziemię, brudząc się błotem. Piski ptaków wydobyły się znad liści i igieł drzew. Podniosłam się i w panice zaczęłam uciekać. Słyszałam swój oddech. Brakowało mi tchu, ale nie zatrzymywałam się. Biegłam i biegłam, i kurwa biegłam, ile sił mi się ostało. I wtem... widząc już wyjście z lasu, znalazłam się na pustkowiu. Wszędzie był piach i wysuszone płyty ziemi. Odwróciłam się za siebie, widząc ten sam widok pustyni. I byłoby to normalne w tej całej nienormalności, gdyby nie zaczął padać śnieg. Wyciągnęłam ręce do przodu, patrząc, jak drobinki zamrożonej wody rozpuszczały się na mojej skórze. Sto sześćdzie... sze...ść... S-sto... sześć... sie-edem...
I wtedy było już spokojnie... Panował półmrok w pustym pomieszczeniu. Na drewnianym stole stał biały talerz, a na nim leżał ciemny tort z trzynastoma świeczkami i lukrowanym napisem ,,Morderca". Nachyliłam się nad nim, zdmuchnęłam ogień... lecz ten ponownie się zapalił. Nachyliłam się ponownie, by zgasić niewielkie, żółte płomyczki, jednak wielka ręka wyszła z ciasta, złapała mnie za szyję i pociągnęła ku sobie, zalewając moje oczy czernią. Sto-oo s-siedem-mdzie... dziew-więć... Sto o-osiemdzie-e-esiąt... To były jedynie halucynacje. Nie sny, nie wspomnienia, a wytwór mojej wyobraźni.
Obijałam się o ludzi, biegnąc w stronę obozowiska. Stary termos Hidoriego odbił się od posadzki, gdy w pośpiechu łapałam się schodów pożarowych. I choć wiedziałam, że wszystko, co zobaczyłam, było jedynie halucynacjami wywołanymi przez moją amnezję, panika i strach jakich doświadczyłam, nie pozwalały mi się uspokoić. Edgeshot złapał mnie z barki i mówił do mnie, starając się dowiedzieć, skąd u mnie było tyle strachu. Nie potrafiłam jednak wyłapać jego słów. Były jakieś niekształtne. Ponoć zemdlałam na parę minut po wzięciu leków i gdy przebudziłam się, powiedziałam wszystkim, jakąś wiarygodną wymówkę. Rzecz jasna musiało być to kłamstwo, by chronić moje problemy i dawną tożsamość. Pomimo tego, że wydawało się, że udało mi się wszystkich przekonać, Kamihara był nad wyraz milczący, a Samui pozostawał na baczności. Jego pełen nienawiści wzrok ciągle się we mnie wpatrywał. Nawet, gdy myślałam, że zajął się czymś innym...
Długo mnie nie było podczas wypadu po termos Khoi'a i zdałam sobie z tego sprawę, gdy wokół obozowiska zawisły cztery hamaki i wszyscy szykowali się do spania. Gdy już zasnęli (nawet Akarui, która miała trzymać wartę), ja nie potrafiąc zmrużyć oczu od nękających mnie zmor, ćwiczyłam nad krawędzią.
Moje ręce paliły się od wysiłku, a bandaż na nich przemókł w całości od potu. Mówiłam sobie ciągle ,,Jeszcze trochę i zasnę", ale wyczerpujące ćwiczenia nie sprawiły, że poczułam potrzebę snu. Miałam już dość, ale nie mogłam zasnąć. Próbowałam przewracać się z boku na bok przy namiocie i przytulić się do koca na hamaku, ale to tylko sprawiło, że mi się robiło bardziej niedobrze. Więc ćwiczyłam. W pewnym momencie nie dałam rady już unieść swojego ciała i siedząc ze spuszczonymi nogami, trzymałam w dłoni prawie już pustą butelkę wody. Wylałam resztki cieczy na swoją głowę. Przezroczyste krople pociekły po mojej twarzy razem ze łzami, które wypuściłam mimowolnie od przemęczenia. Mój wzrok był martwy. Tak martwy, jak bywał od podstawówki. Zmęczony, ignorujący wszystkie problemy i po prostu... martwy.
Podsunęłam nogi pod brodę. Zakryłam głowę rękami. Siedziałam samotnie nad myślami, czekając na wschód słońca. Nagle poczułam jakiś ruch przy sobie. Obawiając się, że mógł ktoś mnie zaatakować, wytworzyłam na łokciu srebrne szpice i zamierzałam pchnąć je w poruszającą się osobę. Brzdęk metalu rozbrzmiał wokół naszej dwójki.

— Uspokój się. To tylko ja — mruknął z chłodem Samui, który sparował mój silny atak jednym ze swoich sztyletów. Pszenicznowłosy z maską na twarzy usiadł po mojej prawej, obserwując mnie kątem oka. O tej porze spodziewałam się każdego, lecz nie jego. — Co to miało być, co? — warknął, chowając broń do pochwy. — Idź spać, jeśli nie potrafisz rozróżnić sojusznika od wroga.

— Sam powinieneś spać, więc mnie nie pouczaj — burknęłam pod nosem, łapiąc się za nadgarstek, który zaczął mi nagle dokuczać.

— Wykończysz się — powiedział sztywno, nie puszczając rączki sztyletu. Przeczuwałam, że chłopak obserwował mnie już od jakiegoś czasu. — Majaczysz przez sen. Od tego słowotoku nie da się zmrużyć oka.

Przez chwilę nic mu nie odpowiedziałam. Jeśli mówiłam przez sen, to mógł usłyszeć rzeczy, o których nie powinien wiedzieć. Musiałam się zabezpieczyć, więc zawiązywanie sobie gęby na noc musiało stać się od dzisiaj moim obowiązkiem.

— Dotarło do mnie, że mnie nie lubisz, ale nie musisz tego ciągle mi pokazywać — smarknęłam nosem, czując, że złapał mnie wiosenny katar.

— Nie lekceważ mnie i moich słów. Nie masz żadnego doświadczenia przy swoich umiejętnościach.

Miałam go aż nadto, lecz nie mogłam o tym nikomu powiedzieć. Skrzywiłam się znacznie, posyłając czarnookiemu złowrogie spojrzenie. Chciałam się z nim jedynie zaprzyjaźnić, a ten brał mnie za pierwszego lepszego, rozwydrzonego dzieciaka. Wtem podniosłam się i zaczęłam iść w stronę schodów pożarowych.

— Gdzie idziesz, Bouroshi? — usłyszałam pełen zarzutu głos chłopaka.

— Przejść się — burknęłam i wtem zatrzymałam się jak wryta, widząc, jak ostry sztylet wbijał się przy mojej dłoni, którą oparłam o ścianę. Odkręciłam szybko głowę w stronę groźnie wyglądającego chłopaka. — Oszalałeś?! Mogłeś mnie trafić!

— Gdybym chciał, zrobiłbym to już dawno — mruknął niczym niewzruszony. — Gdzie zamierzasz iść, co? Znowu wrócisz tu w panice i będziesz ględzić o jakiś nawiedzonych rzeczach? Gdy twoi przyjaciele śpią, nie możesz ich opuszczać, a masz ich chronić. Myślisz ty choć trochę?

— Myślę aż za dużo, ale co ty możesz o tym wiedzieć? — fuknęłam, po czym spuściłam głowę. — To jest mój problem, dobra? Nie potrafię przestać myśleć. Dzień w dzień, noc w noc...

— Mam się rozczulić? — palnął z chłodem. — Nie jesteś wyjątkowa. Jest wiele osób z takimi samymi problemami co twoje. Przestań robić z siebie taką ofiarę losu.

— Musisz być taki niemiły?

Gokkan zlustrował mnie wzrokiem, nic nie mówiąc.

— Przecież zdaję sobie sprawę, że ludzie mają gorzej ode mnie... — westchnęłam, odwracając głowę. — Przechodzą przez coś dużo gorszego i wiem o tym, ale.. — złapałam się rękami za skronie. — Ten ból nie pozwala mi patrzeć na innych. To tak cholernie mnie rozprasza, że nie potrafię się skupić na bezpieczeństwu ludzi. Jak ty to robisz? W jaki sposób jesteś taki opanowany, pomimo tego, że tak boleśnie cierpisz przez Klan Kłów?

Drugi sztylet przeleciał obok mojej głowy. Bałam się ruszyć. Czułam się jak zwierzyna w sidłach łowcy. Zauważyłam szeroko otwarte oczy Samuiego i jego złość, która wychodziła spod jego maski. Wcale nie był opanowany. Kisił w sobie emocje bardziej niż ja.

— Gdybym był złoczyńcą... zabiłbym cię z zimną krwią tu i teraz — wycedził wściekle.

— Chciałam tylko...

— Nie jestem twoim przyjacielem — warknął, zbliżając się w moją stronę. Miałam wrażenie, że zaraz mi się rzuci do gardła. Skuliłam się nieświadomie, wciskając bardziej w ścianę, lecz nie poczułam żadnego uderzenia, a usłyszałam jedynie chrzęst wyjmowanej zza mnie broni, którą chwilę temu groził mi Gokkan. — Ani twoim nauczycielem. Najlepiej się do mnie nie odzywaj. Przynosisz pecha, Bouroshi. Albo i śmierć, jak wskazuje na to twoje nazwisko.

Stałam w miejscu sztywna, patrząc jak Lotus chował sztylety do pochw i opuszczał obozowisko. Zsunęłam się po ścianie, oddychając płytko. Złapałam się za serce, czując, jak szybko uderzało. Samui zdecydowanie był straszny kiedy milczał, ale gdy mówił... mroził krew w żyłach.
O godzinie piątej rano obudziła się reszta osób. Zapytana o Samuiego, odpowiedziałam im, że poszedł na patrol koło trzeciej w nocy. Zniknął bez śladu i od naszej ,,rozmowy" go nikt nie widział. Dzień zaczął się spokojnie. Wpierw zaczęło się od godzinnej medytacji, potem zjadło się pożywne śniadanie i zakończyło się wszystko spakowaniem rzeczy. Akarui i Hidori wznowili poszukiwania śladów pozostawionych przez Klan Kłów oraz kontynuowali wypytywanie się o nich przechodniów, świadków i szumowin z Podziemia. Za to ja razem z Edgeshotem przenieśliśmy pakunki do innej części Tokio. Zanim mieliśmy ruszyć na patrol, bohater zarządził trening. Kazał mi postawić gardę i parować jego ataki. Poruszając się z obciążnikami na ramionach, które często sprawiały, że nie zdążałam z obroną, chciałam o coś zapytać Kamiharę. Minęło piętnaście minut zastanawiania się nad słowami podczas wzmożonego treningu, zanim się odezwałam. Przeskoczyłam blachę, lądując przy bohaterze.

— Sensei, mogę wypytać cię o ten Klan Kłów? — walnęłam prosto z mostu.

— W zależności od pytania zależy czy będę mógł ci odpowiedzieć — odparł i spoglądając na mnie kątem oka, trafił mnie swoim wstęgowatym ciałem prosto w brzuch. Zgięłam się w pół, upadając tyłkiem na ziemię. — Tracisz koncentrację. Kostka już cię nie boli, że możesz tak skakać? Podczas pakowania się również zauważyłem, że nie kulałaś.

— Usztywniłam ją sobie srebrem, ale sensei, nie zmieniaj tematu — zganiłam go jak jakaś matka, wstając pośpiesznie z ziemi. — Te wampirze matki mają jakiś szczególny wygląd? Oprócz czerwonych oczu muszą się jakoś prezentować, prawda?

Hmmm... — szarowłosy poprawił maskę, odwracając ode mnie wzrok. — Oczy mają koloru wiśni, nie czerwieni. To bardzo ważny szczegół, o którym nie możesz zapominać. A poza tym, Godslayerze, mówiłem ci, że ty masz się zająć jednym, a ja drugim. Nie masz żadnego interesu w sprawie rozwiązania Klanu Kłów.

— No wiem, wiem... — westchnęłam, ustawiając się w gardzie na znak szarookiego. — Ale po tej wczorajszej rozmowie pomyślałam, że przynajmniej jak któregoś zobaczę, to będę mogła dać ci znać...

— Skup się! — rozkazał mi, kiedy znowu mnie trafił w to samo miejsce co przed sekundą. — Jesteś rozproszona. Odetnij od siebie wszelkie myśli i emocje, które zakłócają twoje funkcjonowanie.

— Sensei! — uniosłam się, unikając uderzenia w głowę. — Przecież wiesz, że dam sobie radę!

— Nie o to chodzi, Godslayerze — mówił z opanowaniem, nie zaprzestając wyprowadzania ciosów, które starałam się parować lub unikać. — Nie chcę cię wplątywać w sprawę, która może zagrozić twojemu życiu. Jeśli któryś z członków klanu by się tobą zainteresował, musiałabyś się poświęcić tej sprawie bezgranicznie, ponieważ członkowie Klanu Kłów nie odpuszczają nikomu, ale to nikomu, na kogo zwrócą swoje żądne krwi oczy — rzekł, posyłając mnie jednym ruchem na podłogę. — Zresztą ścignie członków klanu nie znajdowało się w twoich oczekiwaniach względem tego tygodnia praktyk.

— Zawsze oczekiwania mogą się zwiększyć, a lista rzeczy do odhaczenia uaktualnić — burknęłam, leżąc na plecach rozpłaszczona.

— Nie, już ci powiedziałem, że nie zamierzam cię w to wciągać. Czemu ty mnie w ogóle nie słuchasz... — westchnął, stając nade mną.

— Chcę tylko pomóc... — mruknęłam, patrząc, jak bohater wyciągał w moją stronę dłonie. Złapałam je, a szarowłosy podciągnął mnie do góry bez większego wysiłku.

— I naprawdę to doceniam, ale... — mówił, trzymając rękę na moim barku.

— Więc niech mi sensei coś powie — palnęłam, gestykulując energicznie.

— Nie.

— Sensei! — wymruczałam nalegająco.

— Widzę, że czasami bycie upartym przynosi oczekiwane skutki... W porządku. Jeśli uda ci się mnie powalić, to ci powi... — urwał, kiedy moja wzmocniona darem pięść śmignęła mu koło twarzy.

Bohater odskoczył ode mnie, ustawiając się w przygotowanej na moje ataki pozycji. Strzeliłam knykciami, przenosząc srebro na lewą stronę ciała.

— Zrobię, co w mojej mocy — uśmiechnęłam się pod nosem, opuszczając lekko głowę.

— Emocje — przypomniał mi rozkazująco jednym słowem, na co ściągnęłam z twarzy uśmiech i zastąpiłam go opanowaniem.

— Tak jest, sensei — odparłam, wysuwając się do przodu.

Zaatakowałam bohatera z dużą pewnością siebie. Ale minuty mijały i mijały, a choć ledwo udało mi się trafić Kamiharę w łydkę, nie zdołałam go powalić na ziemię przez najbliższą godzinę. Próbowałam to zrobić za pomocą swojej siły, podstępu i wytworzonych pułapek czy wciśnięciu w szarookiego wielkiej ilości mocy, która miała go unieruchomić jak w przypadku Pożeracza, lecz nic z tych rzeczy nie zdołało przewyższyć szybkości Bohatera Numer Pięć. Nie licząc tego, że oprócz prędkości, mógł stać się tak cienki, że mógł przechodzić przez ludzkie ciało, sprawiało, że miał nade mną ogromną przewagę. A kiedy próbowałam za pomocą srebra zamknąć najbliższe dwadzieścia metrów kwadratowych w metalowej kuli, Edgeshot trafił mnie prosto nadgarstek, przebijając się przez ochronne srebro. Ból był tak ogromny, że aż się musiałam zatrzymać. To, że ja odpuszczałam, nie oznaczało, że szarooki też miał to zrobić. Ciągle napierał, a ja czułam się osaczona z każdej strony. Czułam, jak pasy z obciążnikami zostały przecięte, a moje ciało zbierało coraz więcej siniaków. W pewnej chwili widziałam twarze osób, które znęcały się nade mną przez całe życie. Od momentu podstawówki, kiedy wszystko się zaczęło z rozmachem. Kiedy Edge atakował... mogłam wyczuć na swoim ciele chłodny powiew wiatru. Tak cienki i zimny, gdy mój ojciec ranił mnie w przedramiona, a potem ciepły, kiedy pojawiała się krew. Ten delikatny ruch powietrza, któremu towarzyszył symboliczny świst...! Więc postanowiłam zmienić swoją ofensywę w nielubianą przeze mnie defensywę. Każdy świst jaki słyszałam, starałam się wyprzedzić. Ale jak wiadomo, światło zawsze wyprzedzało dźwięk, a ciało Edgeshota przybierające barwę czerwieni ciekawie odbijało promienie słoneczne. Było to coś, czego nie można było zauważyć w telewizji. Coś... co sprawiało, że walka stawała się ciekawsza.
Pokryłam posadzkę srebrem, ciągnąc płaty srebra nieco ponad moją głowę. Czasami, gdy skupiałam się na dokładności, zamiast na efektywności, wytworzone srebro stawało się tak wypolerowane i czyste, że odbijało blask słońca. Zakrzywiając części metalu, skierowałam światło tak, by odbijało się od ciała Edge'a. Teraz słyszałam świst i widziałam przez ułamek sekundy pewien błysk. Wytworzyłam nagle pogrubioną część srebra pod karkiem, czując jak coś się od niego odbiło. Potem udało mi się ochronić część żuchwy, od której również odbiło się przemienione ciało bohatera. I raz jeszcze pośród masy nieudanych prób. Coraz bardziej rozumiałam, jak mogłam wykorzystać otoczenie na swoją korzyść.
Bohater powrócił do swojej naturalnej postaci, kiedy siedem razy z rzędu nie udało mu się mnie trafić. Spojrzał na mnie w jakimś zastanowieniu i gdy już chciałam wykorzystać jego nieuważność, atakując go, ten podniósł rękę do góry, kończąc trening.

— Teraz widzę, w czym jest u ciebie problem. Nie potrafisz się do niczego przyłożyć, dopóki nie jesteś w obliczu zagrożenia — powiedział z opanowaniem, łapiąc się za skryty pod granatową maską podbródek, a ja wtem poczułam, jak moje ciało opadło z sił. Otworzyłam szeroko powieki, widząc mroczki przed oczami. Upadłam na ziemię, łapiąc się za pulsujący, zametalowany nadgarstek. Byłam zmęczona. Moja kostka pulsowała, oczy się same zamykały, język był suchy, plecy mokre... — Nie posłuchałaś mnie. Trenowałaś w nocy, zamiast odpoczywać.

Skoro wiedział, że nie spałam, musiał również słyszeć moją rozmowę z Samuim...

— Sensei...

— Nie, Bouroshi — rzekł w powagą bohater, nie dając mi dojść do słowa. — Nie posłuchałaś mnie i takie są teraz skutki. Twoje ciało jest zmęczone i niezdolne do kontynuowania treningu. W jaki sposób chcesz się udoskonalić, skoro ciągle ignorujesz moje polecenia? Kazałem ci odpoczywać, a nie się wymęczać do utraty przytomności. Zaczynam się zastanawiać czy nie popełniłem błędu, nominując cię. Twoje oczy są sine, spałaś coś w ogóle?

— Trzy godziny... — wybełkotałam. — Od dwóch dni...

Usłyszałam westchnięcie bohatera. Szarowłosy podszedł do mnie powoli i usiadł na przeciwko mnie ze skrzyżowanymi nogami.

— Posłuchaj mnie uważnie — zaczął ze spokojem, patrząc mi w oczy ze zmartwieniem. — Rozumiem, że jest ci ciężko się skupić i ciągle czujesz, jakbyś nie robiła wystarczająco, ale zapewniam cię, że już wczorajszego dnia udało ci dokonać czegoś, co przeciętnej osobie zajęłoby cały tydzień. Musisz odpocząć. Skoro nie możesz spać, to medytuj. Koniec z tą lekkomyślnością. Nie możesz się przetrenowywać. Ucierpisz na tym i wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę, więc pozwól sobie na odpoczynek. Robiąc sobie przerwę, nie zatrzymujesz się i nie tracisz czasu.

Zacisnęłam zęby, uderzając pięścią w posadzkę. Metal zaczął się rozpadać i wchodzić w moje ciało, aż całkowicie zniknął.

— To niesprawiedliwe... — szepnęłam słabo, patrząc w złości na panoramę miasta. — Nie widzę tego. Żadnego wyjścia z sytuacji. Ludzie myślą, że jestem silna, ale ja przecież jestem jeszcze słabsza od nich. Muszę trenować częściej i starać się bardziej, bo ja w porównaniu do nich, nie mam talentu do bycia bohaterką. W dodatku to — wskazałam dłonią na rozciągające się budynki. — Jak miałabym chronić to wszystko? Jeśli w ogóle...

,,Przeżyjesz?" — dokończył za mnie Uriyi w mojej głowie. — ,,Nie martw się, Kyōno, nie przeżyjesz! Więc nie musisz się już niczym martwić! Zabiję cię własnymi rękoma. I tym razem dopilnuję, żebyś się nie obudziła"

— Zawód bohatera jest trudny i wymaga wielkiej odwagi, którą każdy człowiek czerpie z innego źródła — powiedział szarowłosy, przykładając dłoń do serca. — Jedni decydują się być silni dla tych, których kochają, inni, by spełnić postawione przez siebie ambicje... Każdy jest inny — Edge złapał mnie za moją dłoń i przyłożył ją do mojego serca. — Jeśli wciąż nie widzisz wyjścia z sytuacji swoimi oczami, poczuj je. Emocje nie są potrzebne do odczuwania pragnienia.

— A ty, sensei... dla kogo zdecydowałeś się być silny? — zapytałam niepewnie, wpatrując się w opanowanego bohatera.

— Ja? Dla moich przyjaciół — odpowiedział mi z delikatnym uśmiechem, nie spodziewając się takiego pytania.

Spuściłam głowę, jeżdżąc wzrokiem po brudnej posadzce.

— To musi być fajne uczucie mieć osoby, które panu ufają — mruknęłam, podnosząc się ciężko z ziemi. Hitoshi mi nie ufa, bo muszę mu ciągle zeznawać, co robię. Shoto nie jest kimś, kto patrzy na mnie jak na przyjaciółkę, a raczej osobę, która również nienawidzi Endeavora. Katsuki całkowicie się ode mnie odwrócił, kiedy straciłam pamięć. Izuku jest owiany tajemnicą i zmienił się nie do poznania. Wszyscy wokół mnie, których chciałabym nazywać przyjaciółmi... nie ufali mi. — Tu niestety się różnimy. Ja kroczę przez tę drogę samotnie. Kontynuujmy trening. Jakikolwiek by to nie był i jaką formę przybrał.

— Zamierzasz zignorować wszystko, co ci powiedziałem?

— Nie zamierzam nic ignorować. Słuchałam cię uważnie, sensei i dotarło to do mnie — wstałam z posadzki, wpatrując się w tętniące życiem miasto. Zrobiłam parę kroków w stronę krawędzi, czując, jak wiatr owiewał moją twarz. — Właśnie dlatego zawsze, gdy upadnę, muszę powstać. Może nie uda mi się być silna dla innych, ale na pewno dam radę być silna dla siebie. Odpoczywam, ćwicząc, bo wtedy moje myśli są stłumione.

— Nie tłum ich. Zapanuj nad nimi — odezwał się bohater, stając obok mnie. — Już ci to mówiłem. Trzymaj wrogów bliżej niż przyjaciół. Panuj nad myślami, zamiast z nimi walczyć. Dojdź do porozumienia. Miewasz koszmary, więc zacznij w nich być u władzy. Twoja siła woli jest wytrwała. Ale jest jedna rzecz, o której nie możesz zapominać... Prawdziwy bohater wygrywa, nie uciekając się do walki.

— Edgeshocie... — westchnęłam, przykładając do siebie wewnętrzne strony dłoni. Cząsteczki metalu zaczęły wychodzić spod mojej skóry i pokrywać prawą stronę mojego ciała. Jasna łuna otoczyła naszą dwójkę, wirując wokół nas, niczym złoże tornada. Bohater zerkał wokół siebie z niepewnością na twarzy. Wtem wyrzuciłam usztywnioną rękę w górę, a smuga srebra wyleciała wysoko w powietrze. Zacisnęłam pięść, a metal rozszczepił się i wydawać się mogło, że zniknął, lecz... wskazałam kciukiem w bok, odwracając się do bohatera. — Sensei, chcę błyszczeć w oczach ludzi w taki sam sposób.

Uśmiechnęłam się, przymykając oczy, gdy za mną niebo spowiło się w srebrnym pyle, oświetlając miasto barwami tęczy. W tęczówkach bohatera mogłam dostrzec odbijające się na jednym z wyższych budynków błyszczące niebo wiszące nad Tokiem. Nagle dostałam w czoło ręką. Złapałam się za pulsujące miejsce, patrząc z naburmuszeniem na Edge'a, który mnie stłukł.

— Panuj nad emocjami — rzekł oskarżycielsko.

— Tak jest, sensei...

Cichy śmiech szarowłosego rozbrzmiał wokół świecącego się pyłu. Spojrzałam na mentora niezrozumiale.

— Naprawdę jesteś ciekawym przypadkiem, Godslayerze — powiedział z delikatnym uśmiechem, zakładając ręce na biodra.

Położyłam dłoń na karku, spoglądając na powoli schodzący z mojego prawego ramienia metal.

— Jakoś trzeba nadrabiać słabą reputację urokiem osobistym — zaśmiałam się lekkodusznie, znowu dostając ręką w czoło. — ...A to za co było?!

— Emocje — przypomniał mi jednym słowem, patrząc na mnie z dezaprobatą.

— Tak jest... — burknęłam pod nosem.

***

Było późne popołudnie, gdzieś kilka minut przed siedemnastą. Od dwóch godzin chodziłam z Edgeshotem po mieście, patrolując z nim Tokijskie ulice i utrzymując na ciele wypełnione wodą kubeczki. O Klanie Kłów nie dowiedziałam się niczego nowego, ale trening pomimo mojego zmęczenia szedł mi bardzo dobrze. ,,C4, E2, H5..." — mówił Kamihara, odwołując się do pól szachownicy, które przyjęliśmy do poruszania się po mieście. To był kolejny krok zachowania balansu. Tym razem ilość kubków zmniejszyła się o dwa, lecz zamiast samego wymijania przeszkód w postaci ludzi na chodniku, poruszałam się po całej długości, szerokości i głębokości ulic, wliczając w to balkony, szyldy i parapety. Nie było to łatwe, a kubki często spadały z moich ramion, gdy przeskakiwałam z niskiego dachu na gałęzie drzew ozdobnych, ale nie pozwalałam im odbić się od podłogi i łapałam je zanim zdołały się rozbić. Musiałam zachować spokój. Rozluźnić ciało, utrzymywać nadgarstek i kostkę w usztywnieniu i ufać swojemu mentorowi, który chciał dla mnie jak najlepiej. Czas mijał, Samui jak zniknął w nocy, tak nikt go do tej pory nie widział (lecz kontakt z nim się nie urwał), Hidori patrolował wschodnią część Tokio, a Akarui zaszyła się w Podziemiu, starając się z całych sił znaleźć trop doprowadzający nas do klanu. Kiedy usłyszałam komendę szarowłosego, zeskoczyłam z niskiej poręczy balkonu, lądując chwiejnie za nim.

— Zbliża się osiemnasta. Będziemy się już zbierać. To był długi i ciężki dzień. Wiedz, że tym razem ci nie odpuszczę. Zamierzam cię pilnować, żebyś odpoczęła — rzekł cicho Edge, kiedy zrównałam z nim krok, chcąc się już z nim wykłócać.

— Kamihara, ciebie w Tokio się nie spodziewałem spotkać, szczególnie nie na otwartej przestrzeni — usłyszałam zaciekawiony głos pro bohatera pojawiającego się przed moim idolem.

— Best... Jeanist — szepnęłam z niepokojem, wpatrując się w wysokiego blondyna o zielonych oczach i stroju bohaterskim uszytym głównie z niebieskich dżinsów. Twarz miał w połowie zakrytą, a grzywka zasłaniała mu lewe oko. Miał na sobie krótką kurtkę z nietypowym zapięciem na złote guziki, spodnie z wysokim stanem, czarny pasek do dżinsów i brązowe buty do połowy łydek. Poczułam, jak oblały mnie poty, gdy zielonooki Bohater Numer Cztery spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Był to Dżinsiarz, jeden z członków dawnej Grupy X... Powtarzałam sobie w głowie, że nie musiałam się niczym przejmować, skoro ten bohater napotkał organizację Uriyiego jedynie dwa razy w swoim życiu, ale pamiętając, że w Sapporo miałam z nim bezpośredni kontakt, czułam wewnątrz siebie niewyjaśniony strach. Musiałam trzymać przy nim język za zębami i upewniać się, że mojej twarzy nic nie przykrywało, szczególnie górnej części, by bohater nie skojarzył mnie z zamaskowanym mordercą. Może i Shinsou zapewniał mnie, że Płaszcze nie brały Dżinsiarza jako jedną z głównych przeszkód, tak ja jako osoba, która nie wyjawiała swoich tajemnic, mogłam spotkać tego bohatera dużo więcej razy, niż reszta członków. Dlatego musiałam być ostrożna i uważnie dobierać słowa.

— Hakamada - san— skłonił głowę Edgeshot, przykuwając wzrok kolegi, gdy wypowiedział jego nazwisko. — Praca mnie przyciągnęła w te rejony. Ostatnio mam sporo na głowie, również w tym tygodniu wziąłem pod opiekę praktykantkę z Yuuei. Poznaj Bakuike - Bouroshi pod pseudonimem Gods...

Gdy już chciałam się z grzeczności ukłonić, zamarłam w połowie, zauważając u boku Best Jeanista jednego, dobrze znanego mi praktykanta.

— Co ty zrobiłeś z włosami?! — wybuchnęłam głośnym śmiechem, patrząc się na ulizane czupiradło Bakugou. Nie mogąc wytrzymać, jak blondyn komicznie wyglądał z ułożonymi kudłami na małego gentlemana z przedziałkiem po lewej stronie, dokładnie wpuszczonej koszulce od stroju bohaterskiego w parę ciasnych, jasnoniebieskich jeansów, zaczęłam aż się dusić z tego śmiechu. Zgięłam się w pół, wszystkie kubki ze mnie pospadały, a ja ze łzami w oczach, próbując je złapać, oparłam się ręką z kapitulacją o podłogę, śmiejąc się jeszcze głośniej i głośniej, ciągle przy tym zatrzymując wzrok na wkurwionym czerwonookim. — Dwa dni u Besta i patrz jak wyglądasz...! Nie w-wytrzymam! Brzuch mnie boli bardziej niż po treningach! AH HAH HA! Żałuję, że nie mam przy sobie aparatu! Gdyby cię inni z klasy tak zobaczyły, to by skrętu twarzy dostali! — próbowałam nabrać powietrza, żeby się uspokoić, ale tylko bardziej się roześmiałam. Sięgnęłam do kieszonki przy spodniach, żeby wyjąć telefon, jednak śmiech sprawił, że poddałam się z robieniem czegokolwiek innego od śmiania się.

— Bouroshi — spojrzał na mnie z pewnym wyrzutem Edgeshot.

— S-sensei...! — wymamrotałam ze łzami w oczach, wskazując palcem na Katsukiego. — Tak niby wygląda gość, który wygrał tegoroczną olimpiadę? PFFFF!

— RYJ CI ZARAZ OBIJĘ, JAK SIĘ NIE ZAMKNIESZ! — wściekł się czerwonooki, a jego włosy jak na rozkaz powróciły do swojego naturalnego, rozczochranego stanu.

Chłopak już się pojawiał przy mnie, gdy nici Best Jeanista powstrzymały go przed uderzeniem mnie i skutecznie go związały, odsuwając ode mnie.

— PUŚĆ MNIE, DO DIABŁA! — wyrywał się, po czym utkwił we mnie rozwścieczony wzrok. — TY LEPIEJ NA SIEBIE SPÓJRZ! CHODZISZ PO ULICY, ROBIĄC Z SIEBIE POŚMIE...!

— Bakugou, przy tych krzykach odejmujesz sobie elegancji, jaką powinien cechować się bohater — rzekł z pewnym załamaniem Best Jeanist, który zasłonił usta czerwonookiego wieloma nićmi na krótką chwilę, by sprawnie go uciszyć.

— Godslayer, ciebie to samo dotyczy — powiedział do mnie upominalsko Shinya.

— Wiem, wiem, już wstaję... — odparłam, podnosząc się z ziemi. Lecz gdy wstałam, a moje tęczówki znowu spoczęły na Katsukim, ponownie parsknęłam śmiechem. — Jednak nie dam rady! — wybełkotałam, odwracając głowę i zasłaniając śmiejące się usta dłonią. — Jego matka by się posikała, gdyby tak się pojawił u niej w pracy!

— ZNOWU ZACZYNASZ?! ZARAZ CI WYRWĘ WSZYSTKIE KŁAKI, ŁAMAGO! — fuknął, chcąc się do mnie zbliżyć, lecz dar Hakamady sprawnie go unieruchamiał.

— Godslayer, tracisz koncentrację. Twój trening nie skończy się dopóki nie dojdziemy do obozowiska, a ten masz trzymać przez cały czas — pouczył mnie Bohater Numer Pięć, na co nabrałam głębokiego wdechu.

— Tak jest, sensei — odpowiedziałam mu, nagle się uspokajając. Wyparłam wszelkie emocje i stanęłam prosto, patrząc się na skrzywioną twarz Bakugou. Nici Best Jeanista powoli go puściły, a czerwonooki fuknął jedynie pod nosem, zakładając ręce na klatce.

Edgeshot zmienił swoje ciało w cienką wstążkę i jednym ruchem zebrał wszystkie kubki z chodnika. Schował je do sakiewki przy pasie, po czym spojrzał na Katsukiego swoim spokojnym wzrokiem.

— Znacie się? — zapytał się naszej dwójki, przeczuwając już odpowiedź.

— Chodzimy do jednej klasy. Niestety — odpowiedziałam mu, zerkając w bok z niesmakiem.

— Gdybyś stłukła bardziej tego mieszańca, wyleciałabyś z Yuuei i nie musiałbym słuchać za uchem na każdej lekcji twojego chrapania! — warknął niemiło blondyn, przejeżdżając kciukiem po gardle.

Huh — burknęłam beznamiętnie, wzruszając ramionami z lekko uniesionymi do boków rękami.

,,Huh"?! ,,HUH"?! — przedrzeźniał mnie, wściekle marszcząc czoło.

— Przecież ja nawet nie chrapię. Przestań mi dokuczać, tylko dlatego, że jak byliśmy mali, to ciągle ze mną przegrywałeś. Teraz jesteś lepszy, gratulację, blah, blah, blah, odczep się w końcu — powiedziałam z opanowaniem, mając już dość przebywania z dawnym przyjacielem.

— Ja z tobą przegrywałem?! Dawałem ci wygrywać! — uniósł się, wyszarpując spod rąk Dżinsiarza, który próbował uczesać włosy nerwusa małym grzebykiem kieszonkowym.

— Ta, akurat, aż takiej słabej pamięci to ja nie mam...

— Nie hałasujcie. Przyciągacie za dużo uwagi — zganił nas Bohater Numer Cztery, kończąc zalizywanie włosów Katsukiego, który to zaciskał dłonie ze zdenerwowania.

— JAK TO ONA ZACZĘŁA! — wydarł się czerwonooki, wskazując na mnie ręką, a jego włosy znowu wystrzeliły do góry.

— Moja? — palnęłam z niedowierzaniem. — A co ja takiego zrobiłam?

— ŚMIEJESZ SIĘ ZE MNIE!

— A kto by się nie śmiał z gościa, który wygląda jak lizus? — palnęłam z chłodem, ściągając poirytowane brwi.

Skrzyżowałam wzrok z Bakugou. Uchylił usta, wykrzywiając je w odrazie i patrzył się na mnie tymi wściekłymi tęczówkami koloru krwi.

— Walony mieszaniec... — warknął, chcąc powiedzieć coś jeszcze, lecz zamilkł, gdy zobaczył wahającą się iskrę w moich oczach.

Wpatrywałam się w niego, jakbym nie czuła żadnej innej emocji od nienawiści. Stal moich tęczówek odbijała światło na tyle, że w oczach Katsukiego dostrzegłam zawahanie. Mój zmęczony wyraz twarzy, martwy wzrok wypełniający się błyskiem złości. Nasza dwójka miała ciężkie charaktery. Oboje wiecznie byliśmy wściekli, lecz w tym wypadku wiele nas różniło. On dawał upust złości w każdej sytuacji, w jakiej się znajdował i w pobliżu każdej osoby, nawet tej, której nie znał. Ja uwalniałam swój gniew dopiero wtedy, gdy zostawałam sama. Niszczyłam wszystko, co miałam pod ręką i było na tyle kruche, by nie złamać sobie żadnych kości. Taka była różnica, łatwa do przyrównania z codzienności. Bakugou był jak rozwścieczony zbir napadający na sklep, a ja byłam jak kasjerka za kasą, która odsiedziała kawał czasu w pudle i musiała zachować spokój, by nie zostać bez pracy na kolejne pięć lat.

— ...Co ty powiedziałeś? — zapytałam, doskonale słysząc skierowane w moją stronę przezwisko. Kierowałam w milczeniu swoją nienawiść na blondyna, wywierając na nim presję. Widziałam, jak jego tęczówki drgały, a gardło zacisnęło się lekko. Nie wytrzymywał mojego wzroku. Nigdy nie lubił momentu, gdy na niego patrzyłam. Nawet wtedy, gdy się nade mną znęcał. Kiedy zostawiał na moim ciele blizny, jak wszyscy inni nienawidzący mnie ludzie, ciągle powtarzał, jak to brzydził się moich oczu i jak patrzyły się na niego, błagając o litość. Tym razem już nie było litości. Pozostała sama nienawiść. — Zdjąłeś bandaże z rąk. Na szyi nie widzę nowych opatrunków. Cieszę się, że już ci lepiej — chłód moich słów i spokój powstały w oczach przebił go na wylot, wśród napierającej na nas ciszy.

Czerwonooki zacisnął zęby, odwracając wzrok.

— Właśnie. Trzymaj język za zębami — mruknęłam pod nosem, spoglądając w bok, by nie stracić nad sobą panowania.

— Ciekawe... — szepnął Best Jeanist, spoglądając na rozwścieczonego i milczącego zarazem blondyna. — Nie potrafiłem go udobruchać, a ty samym wzrokiem sprawiałaś, że się uciszył.

Kurwa, przyciągnęłam jego uwagę" — zganiłam się w myślach, patrząc się na zielonookiego bohatera. — „Szybko, wymyśl coś"

— Kamihara, czy dobrze usłyszałem, że kończysz już na dzisiaj? — zmienił nagle temat Best Jeanist, a ja dziękowałam w duszy bogom za ten łut szczęścia.

— Dobrze. Mieliśmy właśnie udać się na odpoczynek — odpowiedział mu ze spokojem Edgeshot.

— Nam zostało jeszcze pół godziny patrolu, ale co byś powiedział na to, żeby spotkać się o dwudziestej w knajpie „Dwie Siekiery"? Byłoby miło, gdybyśmy po tak długim czasie choć trochę porozmawiali. W czwórkę będzie nam raźniej — złożył propozycję szarowłosemu Dżinsiarz.

— Odpoczynek w formie posiłku z przyjacielem jest dobrą opcją, patrząc na ostatnie dni. W porządku. Spotkamy się w umówionym miejscu — założył ręce na klatce Bohater Numer Pięć, przymykając na chwilę oczy.

— Chwila moment, jak to w czwórkę? — obudziłam się, ciągle starając się być pełna opanowania. — Sensei, mogę się wtrącić?

— Nie, Bakuike - Bouroshi, nie tym razem — odpowiedział mi stanowczo głosem nieznoszącym sprzeciwu.

— Sensei, to zły pomysł, fatalny! — zwróciłam się do niego, szepcząc, a ten raczył na mnie w końcu spojrzeć. — Jestem tu, by trenować, a nie chodzić po barach. Niech sensei idzie, ale mnie zostawi w obozowisku. Nie odpocznę, będąc tam z nim — zerknęłam na chwilę na kłócącego się z Jeanistem Bakugou.

— Chodzicie do jednej klasy. Spędzicie ze sobą kolejne dwa lata. Wartałoby chociaż spróbować się do siebie przyzwyczaić — próbował mi przemówić do rozsądku Edge.

Gdybyś tylko wiedział, co ten chuj mi zrobił, też byś nie chciał iść" — warknęłam w myślach.

„Mówiłem ci, żebyś go zabiła i byłoby po kłopocie. To nie! Wielce szanowna Kyōno się zaparła i posłuchała głupiego sumienia, które nagle miało większą moc słów od niej samej!" — palnął Uriyi. „Ucisz się tam, pierdolony morderco— fuknęłam do niego.

— Nigdzie nie idę. Nie będę jadł ze starymi dziadami, a szczególnie nie z tą wariatką! — warknął Katsuki trochę głośniej i zaraz po tym został zbesztany przez Besta.

— Bakugou, ta złość jest nieodpowiednia do sytuacji. Nie możesz wyzywać ludzi od wariatów, nie znając ich. Nie da się zresztą patrolować ulic od dnia do nocy bez chwili przerwy — tłumaczył mu z widocznym zmęczeniem bohater.

— Sensei, a co z Klanem Kłów? — ciągle próbowałam coś wskórać. — Czy nie byłoby to głupotą pozostawiać twoich pomocników samych tej sprawie? Dobrze wiemy, jak bardzo niebezpieczni są ci ludzie i że pójście do pierwszego lepszego baru sprawi, że stracimy na czasie, a klan się oddali jeszcze bardziej i ślady...!

— Godslayerze. Już postanowiłem — rzekł Shinya z pewnością w głosie. — Na dzisiaj to już jest koniec i zapomnij w końcu o Klanie Kłów. Potrzebujesz odpoczynku i choć mówisz, że spotkanie Bakugou będzie dla ciebie nie do zniesienia, spójrz na to od innej strony. Idziesz tam odpocząć i zjeść, ale skoro ciągle upierasz się, by trenować, to będziesz mogła ćwiczyć kontrolę nad emocjami bez przerwy.

— A Lotus?

— Nie martw się o niego, mam z nim kontakt i nic mu nie jest. To samo tyczy się Handwalkera i Kotane. A teraz chodźmy. Hakamada, Bakugou, do zobaczenia wieczorem — zwrócił się do nich Edge, kłaniając lekko głową.

— Do zobaczenia, Kamihara— odpowiedział mu Best.

— MÓWIŁEM, ŻE NIE IDĘ! — usłyszałam jeszcze darcie blondyna, kiedy szłam z marną miną za mentorem.

— To głupi pomysł, sensei — mruczałam pod nosem, wiedząc, że Edgeshot i tak mnie nie posłucha. — Z tym dupkiem nie da się wytrzymać. Jest arogancki, uparty i w ogóle nie ceni sobie dobra innych, co powinno być główną cechą przyszłego bohatera. Głupi nerwus, przynosi same kłopoty... Głupi właściciel głupich eksplozji. Wolałabym, żeby te prace społeczne od Erasera trwały do końca czerwca, a nawet i przez całe wakacje, byleby tylko tam nie iść. Jak ja go nienawidzę. Bardziej niż własnego ojca...

I tak mówiłam pod nosem przez całą drogę, aż znaleźliśmy się na wysokim budynku. Prócz naszej dwójki, znajdowali się tam też Samui, Akarui i Hidori. Edgeshot wypytał ich o postęp w śledztwie, które nie szło za sprawnie. Pomocnicy Kamihary jednak nic nie znaleźli, ale Kotane oznajmiła, że może udać jej się zdobyć pewne informacje następnego dnia, kiedy to umówiła się z jedną podejrzaną staruszką w labiryntach domów Podziemia. Ponoć świadek widział bandę złoczyńców z kłami, skrywających się w cieniu. Nie pozostawało więc nam nic, prócz czekania.
Edgeshot nakazał zebrać rzeczy i wyjaśnił reszcie, że razem ze mną będzie wieczorem przesiadywał w knajpie. Akarui przytaknęła głową, mówiąc, że to dobry pomysł zrobić sobie małą przerwę od śledztwa i złapała Samuiego pod ramię, oświadczając, że razem z nim oraz Khoiem też się gdzieś udadzą. Szarowłosy stwierdził, że skoro wszyscy zmierzają wyjść na miasto, to wypadałoby przyzwoicie wyglądać. Tak zebraliśmy wszystkie toboły i brzegami chodników szliśmy wolnym krokiem do publicznych łaźni.
Weszliśmy w piątkę do obitego drewnem przedsionka, z którego buchnęła fala ciepła. Edge zwrócił się do mnie, by o w pół do ósmej wieczorem była już gotowa do wyjścia, po czym razem z dwoma pomocnikami i częścią torb zniknął za drzwiami prawego skrzydła. Spojrzałam na Akarui, która wzięła ode mnie rzeczy i kazała mi pójść przodem, bo chciała jeszcze podpytać coś kobiety stojącej za ladą. Tak przesunęłam mokre od pary wodnej drzwi, trzymając w dłoni małą zawieszkę z numerkiem trzynastym w kształcie liścia paproci. Ściągnęłam z siebie brudny strój bohaterski, złożyłam go w kostkę, włożyłam do koszyka obok butów oraz ściągniętych bandaży, po czym trzymając w dłoniach czarną spinkę do włosów, przeszłam parę metrów i usiadłam na niedużym stołku, biorąc do rąk mydło. Westchnęłam cicho, odkręciłam wodę i zaczęłam zmywać z siebie bród z tych dwóch, ciężkich dni praktyk. Woda spływała po moim ciele i po świeżych ranach z walk, sprawiając, że zaczynały mnie szczypać. Krzywiąc się lekko, opuściłam dłonie, wpatrując się we własne stopy. Przymknęłam oczy, pozwalając gorącej wodzie kapać na moją głowę.
Wtem drzwi rozsunęły się z rozmachem, a ja jak poparzona zasłoniłam się jedną ręką, odwracając przodem do szczerzącej się Amane. Jej długie, bordowe włosy były zaplecione w dwa warkoczyki i upięte wysoko przy głowie. Białooka zaczęła zbliżać się w moją stronę z głupim uśmieszkiem.

— S-senpai, poczekaj chwilę! Co ty chcesz zrobić? — wybełkotałam w pośpiechu, bojąc się, że dziewczyna zobaczy moje blizny na plecach.

— Bakuike, masz całe plecy brudne! Daj, umyję ci je — mówiła w dobrych zamiarach, będąc coraz bliżej mnie.

— Nie trzeba, naprawdę. Sama mogę się umyć. Akarui, nie potrzebuję twojej pomocy! — uniosłam głos w panice, obracając się na stołku tak, żeby nie spojrzała na mój tył.

— No dalej, Godslayerze, tak się boisz wody? Nie gimnastykuj się tak! — rzuciła we mnie małym ręcznikiem, który wpadł mi na głowę.

Gdy zdejmowałam go z twarzy, poczułam jej dłoń na moim barku. Siedziała za mną. Widziała je. Widziała moje blizny. Moje serce zabiło szybciej w panice, gdy nie słyszałam już żadnego komentarza z jej strony. „Co teraz? Co ona o mnie pomyśli? Co zrobi? Nie chcę... Boję się. Nikt oprócz rodziny i paru dalszych osób nie wiedziało o tych bliznach. Co robić? Jest przerażona? Dlaczego nic nie mówi? Czy ona coś wie? A co jeśli widziała te same blizny u mnie, gdy byłam już w organizacji Uriyiego?" — zasypywałam siebie pytaniami, nie mogąc znieść nękających myśli.

— No, Bakuike, podaj mi gąbkę! — usłyszałam jej cichy śmiech i poczułam jak tknęła mnie palcem w policzek.

To jest jej reakcja? Jak... Dlaczego nie widzę na jej twarzy obrzydzenia? Ani strachu? Nie rozumiem jej zachowania..." — spojrzałam na dziewczynę z niepokojem.

— Przecież cię nie zjem! Daj mi — naburmuszyła się jak małe dziecko, wystawiając w moją stronę rękę. Podałam jej gąbkę bez słowa. — A teraz usiądź prosto, żebym niczego nie pominęła.

Zrobiłam, o co mnie poprosiła. Jeździłam wzrokiem po płytkach przed sobą, starając się przetrawić reakcję Amane. Czułam, jak moje mięśnie się spinały i zapewne poczuła to też Kotane.

— Bakuike, powiedz mi, dlaczego wstydzisz się swoich blizn? — zapytała się mnie miło bordowowłosa, a ja poruszyłam się niespokojnie. Pytanie to brzmiało dziwnie, bo nikt wcześniej nie zadał mi go tak bezpośrednio i z takim tonem. Spuściłam głowę, zaciskając mocniej zęby. — Nie musisz odpowiadać. Przepraszam, że zapytałam — zaśmiała się pod nosem, kontynuując mycie mojej skóry.

— ...Ponieważ są paskudne — odpowiedziałam jej słabo po dłużej ciszy. Zacisnęłam dłoń na kosmku mokrych włosów, patrząc w swoją przerażającą przeszłość. — Blizny od prądu, eksplozji, treningów, kamieni, wypadków... Każda z tych blizn zadała mi cierpienia, o które nigdy nie prosiłam. Dlaczego miałabym się nie wstydzić tego, jak wyglądam? Jestem dzieckiem, które przynosi pecha i śmierć. To właśnie oznaczają moje blizny. Jeśli nikt ich nie będzie oglądał, to nie będzie się bał. Tak nie powinny wyglądać dzieci. Mam szesnaście lat, a moje ciało jest... zmarnowane. Brzydzę się tego, co na sobie noszę — wycedziłam w złości na samą siebie, ciągnąc lekko do dołu włosy, które trzymałam.

— Wiesz... — zaczęła Akarui miłym głosem, odgarniając moje kosmyki, by jeszcze bardziej uwidacznić moje plecy. — Uważam, że twoje blizny są piękne.

W tym momencie, gdy wypowiedziała słowa, które odbiły się w mojej czaszce głosem pewnego chłopaka, którego kiedyś kochałam, zwyczajnie... Zesztywniałam. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Nie raniło mnie to i nie byłam zła, że Amane nie rozumiała prawdy tych blizn. Byłam przez chwilę jej wdzięczna. Nie krytykowała mnie, nie mówiła nic, co wskazywałoby na to, że chciała stać na moim miejscu. Po prostu dała komplement mojej najbrzydszej części ciała, uśmiechając się przy tym szczerze i radośnie.

— Akarui - senpai... — westchnęłam cicho.

Hm? — wyjrzała zza mnie, starając się zobaczyć moją twarz.

— Nie mówi się takich rzeczy... Ale dziękuję. To... — uniosłam kąciki ust, czując, jak moje policzki robiły się różowe z radości. — To naprawdę poprawiło mi humor.

Odwróciłam się do starszej dziewczyny, która spojrzała na mnie w zaskoczeniu. Pokazała mi swoje białe zęby i przytuliła od tyłu, roztrzepując, a raczej plątając moje jasne, mokre włosy.
Kiedyś... Kiedyś byłam inna. Kiedyś kochałam swoje blizny. Patrzyłam na nie i dostrzegałam w nich najprawdziwsze piękno, którego nie dostrzegali inni. Ale był jeden chłopak, jeden jedyny, który patrząc na moje plecy i moje przedramiona mówił, że są piękne. Moje serce wtedy po raz pierwszy poczuło tę niewyjaśnioną mi emocję, wśród odciętych uczuć od pierwszej klasy podstawówki. Przez sześć lat wyzbycia się jakichkolwiek emocji, miłość była pierwszą, którą poczułam od dłuższego czasu i jak na przekór, kompletnie jej nie rozumiałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro