A jednak żyje.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od świąt minęło trochę czasu. Martwiliśmy się o Sherlocka, większość czasu milczał i grał na skrzypcach. Nie interesowały go, żadne sprawy z którymi przychodzili ludzie. Wraz z Johnem próbowałam znaleźć mu zajęcie ale nie szło nam najlepiej. Mój brat wciąż grał tą samą melodię kiedy przyszłam do niego pewnego dnia rano. John akurat gdzieś się zbierał.
-Co u niego?- spytałam patrząc na Loczka.
-Tak samo jak ostatnio. Zastanawiałem się wraz z Panią Hudson, czy on był kiedyś w jakimś związku?- spytał doktorek.
-Nie wiem.- mruknęłam.
-Poważnie? Jesteś jego siostrą. Nigdy nic nie wspomniał?
Westchnęłam.
-Z całej mojej rodziny to z ja z sherlockiem mamy najlepszy kontakt. Ale nawet ja nie wiem o nim wszystkiego.- odparłam.- Ale jeżeli był kiedyś w związku, to mogła to być tylko jedna osoba.- dodałam cicho.
-Kto taki?
-Ktoś, kto mam nadzieję, że coś zrobi z moim bratem.- odpowiedziałam.
Watson tylko pokręcił głową i wyszedł z mieszkania.
Zawibrował mój telefon.
"Wpadnę na Baker st.
Ann"
-O wilku mowa.- mruknęłam.- Sherlock- spojrzałam na brata.- Będziesz miał gościa, może się ogarnij czy coś?- zaproponowałam.
-Po co.
-Bo ten gość, to moja dyrektorka.- odparłam spokojnie. Mężczyzna zamarł na chwilę.
-Po co ma tu przyjść?- spytał.
-Cóż, martwi sie o Ciebie, z resztą jak my wszyscy.
-Przecież, nic mi nie jest.
Westchnęłam.
-Sherlock, znam cię wystarczająco dobrze by wiedzieć, że to nie prawda. I wiem również, że obecność Ann pomaga.
-Skąd to przypuszczenie?
-Pomogła w święta.- zauważyłam.- Sherlock, co między Wami zaszło?
-...
-Sherly.
-Coś, co oboje wolimy by zostało między nami.- w drzwiach stanęła panna Moriarty.- Hej Sherlock.
-Hej.- mruknął i wrócił do gry.
Dyrektorka spojrzała na mnie i lekko sie uśmiechnęła.
-Nie masz nic przeciwko by zostawić nas na chwilę samych? Dam znać w razie problemu.
-Jasne.- odparłam.- Powodzenia.
Opuściłam mieszkanie brata i ruszyłam w byle którym kierunku, jednak po pewnym czasie zorientowałam się, że zostawiłam telefon u brata. Westchnęłam i zaczęłam wracać. Ktoś przecież mógł dzwonić do mnie w ważnej sprawie, już się tak zdarzało.
Dotarłam z powrotem do mieszkania i weszłam do środka. zastałam tam jednak tylko Anni P. Hudson.
-Gdzie Sherlock?- spytałam.
-Pojechał za Johnem.- odparła spokojnie moja dyrektorka.
-Nie pojechałaś z nim?
-Wolę nie widzieć Adler w najbliższym czasie.- mruknęła.
-Adler... ale skąd?
-Na prawdę myślisz, że dała by się zabić od tak?- spytała.
-Nie.- westchnęłam.- Masz rację.
Uśmiechnęła się smutno.
-Nie przepadasz za nią... jesteś zazdrosna o Sherlocka?- spytałam.
-Sama nie wiem.- odparła szczerze.- Byliśmy blisko ale to wiele lat temu. Sporo się od tamtego czasu zmieniło.- Zauważyła.
-Możliwe. Chociarz, jemu chyba zależy. Nie wiem sama. Mimo, że jest moim bratem to czasem mam wrażenie że wcale go nie znam. A przecież podobno znam go najlepiej.
-Racja. Sherlocka trudno rozgryźć.
Wtedy usłyszałyśmy na dole czyjeś głosy i szarpaninę. Ruszyłam w dół po schodach i zobaczyłam kilku mężczyzn z czego dwóch trzymało Panią hudson. Kiedy tylko mnie zobaczyli ich przywódca kazał mnie złapać. Wbiegłam po schodach z powrotem do części Sherlocka.
-Co się dzieje?- spytałą Ann.
-Włamanie, chyba chcą telefon.- mruknęłam.- Mają Panią Hudson i broń.
-wzięli Marthę na zakładniczkę? Nie ładnie. Ja mam jeden pistolet, no i jest ten sherlocka.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Mieszkanie jest małe, jeszcze trafimy Marthę albo oni jej coś zrobią.- mruknęłam.
Wtedy mężczyźni którzy mnie gonili weszli do salonu i rzucili się na mnie i Ann. Oczywiście wywiązała się walka ale nie zdążyłyśmy nawet sięgnąć po broń ( ja chociażby dlatego bo mój brat to bałaganiarz) więc musiałyśmy się bić. Przyznaję, że nie sądziłam iż dyrektorka umie tak przyłożyć. Wtedy jednak wszedł ich szef wraz z P. Hudson.
-Przestańcie stawiać opór albo gosposia zarobi kulkę.- mruknął. Celował w nią z pistoletu. Wraz z nim wszedł jeszcze jeden mężczyzna.
Annabeth kiwnęła na mnie głową bym się poddała. Uczyniłam to niechętnie. dwóch mężczyzn podeszło do nas i kazało usiąść na kanapie a następnie  unieruchomili nam ręce na plecach.
-Gdzie jest telefon?- spytał ich szef.
-Nie wiem o czym Pan mówi.- mruknęłam.
-Pomocnica Sherlocka Holmesa nie wie gdzie znajduje się telefon który znalazł?
-Nie mówi mi wszystkiego.- zauważyłam.
Mężczyzna na chwilę odpuścił ale nagle uderzył mnie w twarz. Nie przyniosło to skutku.
Próbował też wyciągnąć coś z Ann i Pani Hudson ale starsza z kobiet szybko się załamała więc sobie ją odpuścił. Jednak ciągle pytał mnie i Moriarty. W końcu jednak doszedł do wniosku że albo nie wiemy albo nic nie powiemy i postanowił czekać na Sherlocka.

Brat wrócił po pewnym czasie. Mogłam się założyć że od razu domyślił się o co chodzi bo kiedy wszedł do salonu zdecydowanie nie był zaskoczony tym co zastał. Detektyw przyjżał się nam a następnie przywódcy napastników.
-Wie Pan czego chcemy.
-Myślę, że tak.
-Błagam pomóż.- jęknęła nie-gosposia
-Najpierw odeślij swoich chłopców.- powiedział sherlock do szefa.
-Czemu?
-Nie lubię kiedy głupota dominuje w pomieszczeniu.
-Wy trzej do samochodu.
-Wsiądźcie i odjedźcie, żadnych numerów, wiecie z kim macie do czynienia.
Mężczyźni opuścili mieszkanie.
-Teraz przestań do mnie celować.
-A Ty do mnie możesz?
-Nie mam broni.- Sherlock dał się przeszukać a gdy mężczyzna miał odchodzić nagle psiknął mu czymś w twarz i ogłuszył
-Kretyn.- mruknął.
Loczek podszedł do właścicielki mieszkania i upewnił się czy wszystko w porządku. Następnie podszedł do mnie i Anny.
-Że też dałyście się pojamć.- mruknął.
-Za duże ryzyko że zrobili by coś Marcie.- odparła dyrektorka.
-Wszystko dobrze?- spytał kobietę i chyba usłyszałam lekką troskę w jego głosie.
-Lepiej zapytaj o to Twoją siostrę.- mruknęła.
-Spytal Ciebie.- zauważyłam.- A u mnie wszystko ok prócz tego że mam skrępowane ręce.- mruknęłam.
Sherlock pomógł nam uwolnić dłonie i związał oraz zakneblował naszego "porywacza", usiadł na krześle i zaczął celować do niego z broni. A po kilku minutach zjawił się John.
-O co tu do diabła chodzi?- spytał doktorek.
-Amerykanin zaatakował P. Hudson, Robin i Annabeth. Zabierz proszę je na dół.
-Ja zostaję.- mruknęłam- Uderzył mnie ileś razy, chcę mu się odwdzięczyć.
-Ja też.- przyłączyła się ann.
-Powiecie mi oc się tu dzieje?
-Chyba tak ale teraz idź.
John zabrał gosposię na dół do kuchni a Sherly wykonał telefon.
-Lestrade, mieliśmy włamanie. Przyślij najmniej irytujących funkcjonariuszy i kartekę... nie nic nam nie jest ale włamywacz jest ranny. Kilka złamanych żeber, pęknięta czaszka i podejrzewam przebite płuco... wypadł przez okno.
Z tymi słowami rozłączył się.
-Będzie ciekawie- mruknęłam usiadłszy w fotelu.- Szkoda, że nie mam popcornu.
Annabeth podała mi paczkę z torebki.
-Zawsze go ze sobą nosisz?
-Lubię popcorn.
Parsknęłam śmiechem.
-Socjopatka.
-Bo ja wiem?- spojrzałam na związanego mężczyznę.- A co Pan o tym sądzi?
Nie odpowiedział, za bardzo się bał tego co za chwilę miało się stać.
Przyznaję, zrzucanie kogoś z okna mieszkania potrafi odstresować.
-To się nazywa wyrzucanie śmieci.- mruknęłam wyglądając przez okno po którymś razie na nieprzytomnego już amerykanina leżącego na koszach na śmieci Pani Hudson.
W końcu zjawiła ise policja i karteka.
-Ile tak właściwie razy on wypadł z tego okna?- spytał Greg.
-Straciliśmy rachubę.- odparłam chórkiem wraz z bratem i jego nie-dziewczyną.
"od kiedy ja ją tak nazywam..."
Wróciliśmy do środka.
-Powinna spać dziś u nas na górze. Trzeba ją mieć na oku.- powiedział Watson o Marcie.
-nic jej nie jest.
-JEst w szoku! Powinna wyjechac do siostry czy coś. Wszystko przez ten cholerny telefon. Właściwie gdzie on jest?
-Bezpiecznie schowany.- odparł mój brat patrząc na gosposię.
-Zostawiłeś go w drugim najlepszym szlafroku.- odparła z uśmiechem.- PRzemyciłam go kiedy myśleli, że płaczę.
Zaśmiałam się.
-Jest Pani dobrą aktorką.- uśmiechnęła się Annabeth.
-Wstydź się Johnie Watson. Gdyby Pani Hudson wyjechała Anglia by upadła.
Wróciliśmy na górę, Sherly schował gdzieś telefon Adler.
-Co teraz?
-Raczej nikt go nie znajdzie.
-Irene Adler żyje. Co z tym zrobisz?
-...
Zegar wybił północ.
-Szczęśliwego nowego roku John, Iris.- odparł tylko mój brat i zaczął grać na skrzypcach.
Zerknęłam na Ann, była przygnębiona? W sumie to czego sie spodziewałam, wciąż zależało jej na Sherlym, mogłam to stwierdzić już dawno.

Następne tygodnie mijały nam spokojnie. Minęło kilka miesięcy. Sherlock badał telefon Adler  próbował go odblokować ale z marnym skutkiem.
Pewnego dnia podczas zajęć otrzymałam sms-a.
"Przyjedź na Baker st. Mamy ciekawego klienta.
Sh"
Gdy tylko lekcja się skończyła wyszłam ze szkoły i pojechałam do brata a w jego mieszkaniu zastałam.
-Dzień dobry Irene.- przywitałam się z kobietą.
-Hej Robi.- uśmiechnęła się.- JAk się masz?
-Bo Cie to obchodzi co?
wysłałam sms do dyrektorki
"Nie przyjeżdzaj do mojego brata
IH"
"Czemu
AM"
"Jest tu Irene
IH"
Zaczęliśmy wypytywać Irene o telefon. Odpowiadała trochę zagadkowo. Co się na nim znajdowało?- zdjęcia i dane. Po co jej był?- do ochrony. Przed kim?- złymi ludźmi pragnącymi jej śmierci. chciała być o krok przed nimi... Po co? Jak zdobyła te informacje? - Po prostu była niegrzeczna... ta odpowiedź trochę mnie rozbawiła.
-Ale zdobyłaś coś co bardziej Ci szkodzi niż chroni. Wiesz co?
-Tak, ale nie rozumiem tego.
-Pokaż.- podał jej telefon a ona wpisała hasło.- Dzięki, to był duplikat a Ty właśnie wpisałaś kod.
Wpisał to samo na prawdziwym telefonie. Wciąż zablokowany.
-Wiem kiedy mam w rękach swój telefon.- uśmiechnęła się kobieta.
-Niezła jesteś.
-Ty też.
Prychnęłam.
-Ship mi niszczycie!- powiedziałam głośno przerywając ciszę jaka zapanowała.
-Co za ship?- spytał mój brat.
-Niech zgadnę. Niesławna Annabeth i Twój brat?- spoytała mnie Irene.
-Problem?- spytałam ją.
-Żaden. wiesz że nie ma najlepszej przeszłości?
-Ty też nie. - odparłam. Zauważyłam, że mój brat na chwilę się zmieszał. Uśmiechnęłam się lekko- skupmy się na tym telefonie. Irene, odblokujesz go?
Kobieta szybko wpisała kod.
-Pewien urzędnik lubił się popisywać. pochwalił się, że ma coś co może uratowąć świat. Nie wiedziałąm co to jest ale zrobiłam zdjęcie- pokazała fotografię mojemu bratu.- Rozgryziesz to? Pokazałam to wybitnemu kryptologowi ale tego nie rozgryzł, akurat zwisał głową w dół. A co Pan zrobi Panie Holmes? Zaimponuj dziewczynie.
Pocałowała Loczka w policzek a ten wybudził się z transu.
-Chodzi o boeinga 747 odlatującego z Heathrow jutro o 18.30 do Baltimore. Nie wiem jak to ma ocalić swiat ale zajmuję się tym od 8 sekund.
John i Irene przyjżeli mu się, ja nie wnikałam.
-To nie kod tylko rozkład miejsc w odrzutowcu- zaczął tłumaczyć Sherly. zamyśliłam się na chwilę, jak lot miał uratować świat? Trzeba dać znać Mike'owi. znów skupiłam się na tym co mówił mój brat.-... Numer lotu 007, eliminuje kolejne. Zakładając brytyjskie pochodzenie, zważając na źródło i presję pod jaką się znalazłaś świadczącą o bliskości kryzysu, jedynym lotem jaki spełnia te kryteria jest ten jutro o 18:30 z Heathrow do Baltimore.
-Znasz na pamięć rozkład lotów?- uniosłam brew.
-Przydaje się.- spojrzał na Adler- Nie wyrażaj swojego zachywtu. John już to zrobił na wszelkie dostępne angielszczyźnie sposoby.
Irene uśmiechnęła się.
-Wzięłabym Cię tu, na biurku aż błągałbyś o litość. Dwa razy.
-Dorośli są dziwni.- mruknęłam.
-John, sprawdź mi w rozkładzie lotów czy mam rację.
-Więc nie umiesz tego na pamięć...
Watson sprawdził, choć wciąż był trochę zszokowany i chyba zawstydzony tym co powiedziała Irene do Sherlocka.
-Ma rację... lot 007
-Co powiedziałeś?
-Masz rację.
-Nie, potem.
-Lot 007.
Sherlock zaczął się zastanawiać.
-Co to było???
-James bond.- mruknęłam.
-Nie... czekaj, tak.
-Muszę zadzwonić.- powiedziałam cicho.
Wyszłam z mieszkania i z budynku. Wyjęłam telefon i wybrałam numer Mycrofta.
-Robin...- mężczyzna miał smutny i zły głos jednocześnie.
-Następnym razem kiedy coś planujesz... postaraj się by Sherlock na pewno nie miał z tym styczności.- powiedziałam cicho.
-Więc to on...
-Irene Adler zjawiła się w jego mieszkaniu.
-Więc żyje...
-Nie udawaj, wiedziałeś, że tak jest. albo przypuszczałeś. W każdym razie... podeszła go.
-JAk?
-A jak myślisz? Ta kobieta jest intrygująca, każdemu zawróci w głowie... no, prawie każdemu. Ale Sherlock lubi wyzwania. Szkoda, osobiście wolałabym by Irene zostawiła go w spokoju.
-...
-Co teraz?
-Zobaczymy. Ktoś po ciebie przyjedzie wieczorem, po Sherlocka też.
-Będę w internacie. Chcę się trzymać od Adler z daleka.
-Dobrze. Do zobaczenia więc.
-Cześć.
Rozłączyłam sie. Westchnęłam cicho.
-Coś czuję że i mnie czekają kłopoty. W sumie, powinnam była dać mu znać wcześniej.

Wróciłam do domu. Miałam zły humor, bardzo zły. W pewnym momencie wpadła do mnie Lisa. Wyglądała na zmartw
-Coś się stało?- spytałam dziewczynę.
-Nie. Po prostu martwię się o Ciebie.
-O mnie?- zdziwiłam się- Dlaczego?
-Chodzi o to, że ciągle się w coś pakujesz. John dał mi znać że ta cała Irene wróciła, sama mi wspomniałaś, że jest niebezpieczna.
-Kiedy Ci o niej mówiłam?
-Jakiś czas temu. Krótko po nowym roku, wiesz, kiedy podobno nie zyła.
Westchnęłam.
-W sumie to wróciła już jakiś czas temu, tylko że się z nikim nie kontaktowała.- mruknęłam.- I nie masz się czego bać, ta sprawa chyli się już ku końcowi.
-Poważnie?
-Tak. dziś wieczorem powinno się wszystko wyjaśnić.
-Dobrze wiedzieć. Ej, co Ty na to by wyskoczyć jutro gdzieś na kawę czy coś?- spytałam.
-Jasne, czemu by nie.- uśmiechnęłam się.- No, chyba że dyrektorka znów mi da szlaban.- zaśmiałam się.
-Oby nie. Dobra, ja Ci nie przeszkadam.- uśmiechnęła się lekko.- Do zobaczenia później.
-Pa Lisa.

Nastał wieczór. Czekałam przed bramą szkoły na samochód od Mycrofta. Podjechał ciemny, niski. W środku siedział już Sherlock.
-Wiesz dokąd jedziemy?- spytałam.
-Na lotnisko.- odparł detektyw.
-Rozumiem...
-Wiesz coś o czym ja nie wiem?
-Możliwe.- mruknęłam.- Ale lepiej poczekać z tym na Mycrofta.
Dojechaliśmy na miejsce. Pod sam samolot. Weszłam do środka wraz z bratem. Prawie wszystkie miejsca były zajęte lecz żaden z psażerów nie był żywy. Wszystko to to były ciała martwych ludzi.
-Samolot przynęta.- mruknęłam.- Coventry?
-Tak.- usłyszałam głos Mike'a.
-Terroryści atakują, samolot wybucha, setki ofiar ale nikt nie ginie.- mruknął Sherly.
-Od dawna krążyłeś wokół tego, ale może byłeś zbyt znudzony by odkryć wzór.
No tak, było mnóstwo gości od "znikających" zwłok.
-Podobną akcję przeprowadziliśmy z niemcami. Jeden z pasażerów jednak tu nie dotarł. Tak to już bywa ze zmarłymi.
-Jak te samoloty latają?- spytałam- Bez pilotów.
-Bezzałogowe.- domyslił się Loczek.
-tak. Ale ten już nigdzie nie poleci. Terroryści zostali uprzedzeni, że wiemy o bombie.
-Ktoś im doniósł? Moriarty?- spytałam.
-Prawdopodobnie. Ale o tylko przekazał im wiadomość. Mały fragment e-maila i lata planowania poszły na marne.
-Tamten urzędnik.
-mężcyzna, Samotny, naiwny, szukający poklasku i kobieta, która sprawi, że poczuje się wyjątkowy.
-Powinieneś ostrożniej dobierać ludzi.
-Nie mówię o nim! Mówię o tobie!
-Tak szczerze to też moja wina, powinnam była dać Ci znać wcześniej.
-Tak. Powinnaś. Ale teraz to bez znaczenia. A Sherlock powinien wziąć odpowiedzialność za własne czyny.
Sherlock spojrzał na brata zdumiony.
-Dama w opałach.  Na prawdę jesteś tak mało oryginalny? Bo to był podręcznikowy przypadek Obietnica miłości, ból po utracie, radość zbawienia. Dać mu zagadkę i patrzeć jak tańczy.
-Nonsens.
-Nonsens? Jak szybko rozszyfrowałeś dla niej ten e-mail. minutę? Czy na prawdę chciałeś się popisać?
-Niecałe pięć sekund.
Irene stanęła za nami, obaj mężczyźni się na nią spojrzeli.
-Sam wepchnąłem Cię w jej sidła. Przepraszam, nie wiedziałem.
-Panie Holmes, musimy porozmawiać.
-słusznie- odezwał się Loczek- Chciałbym wyjaśnić kilka kwestii.
-Nie Ty junior, z Tobą skończyłam.
Zaśmiałam się cicho.
-Znów ta władcza Irene.- westchnęłam- Zmienia ubranie i od razu inna osoba.
-Czego się spodziewać. Robin miała rację, trzeba było zostać z Ann.- mruknęła do Sherlocka a następnie spojrzała na Mycrofta.- Mam tego więcej, o wiele. Telefon zawier tajemnice, zdjęcia, skandale, które spustoszą Twój świat. Mogę wywołać zamęt a Ty mnie nie powstrzymasz. Chyba, że wyjawisz swoim mocodawcom że źródłem przecieku był Twój własny brat.

Opuściliśmy lotnisko i zatrzymaliśmy się w jakimś innym budynku. Już nawet nie wnikałam gdzie jedziemy. Martwił mnie los jaki mógł spotkać Sherlocka.
-Mamy ludzi którzy się do tego dobiorą.- powiedział starszy z braci patrząc na telefon
-sprawdziłam tą teorię. Sherlock głowił sie pół roku. Co znalazłeś gdy prześwietliłeś telefon?- spytała.
-Cztery dodatkowe pojemniki, substancja wybuchowa lub kwas. Zniszczy wszystko jeżeli dorać sie do telefonu siłą
-Wybuchowy. To cała ja.
-Pewne dane da się odzyskać.
-Ryzykuj.
-Znasz kod. Mamy ludzi którzy mogą go z Ciebie wyciągnąć.
-Tak samo jak zna ten któy zniszczy dysk. nie wiesz który ci poda, drugiej szansy nie będzie.
-Załatwiła Was.- mruknęłam.- W sumie to Nas, nie będę się wymigiwać od odpowiedzialności, też jestem winna.
-Powinnam trzymać go na smyczy- odezwała się kobieta patrząc na detektywa.- Może kiedyś.
-Zniszczę więc telefon. Nikt nie zdobędzie informacji.
-Dobry pomysł. Chyba, że życie brytyjczyków od tych informacji zależy.
-Zależy?
-Odpowiadając zagrałabym fair.
-a to nie w Twoim stylu.- dokończyłam
-Po prostu już nie gram.- wyciągnęła jakąś kopertę z torebki.- Lista moich żądań i pomysły na ochronę jak już je spełnicie. Powiedziałabym, że nie nadwyrężę zasobów narodu ale bym skłamała.
Mike zaczął przeglądać listę, kilka punktów chyba trochę go zaskoczyło.
-Pewnie chcesz się z tym przespać.- mruknęła.
-Tak.
-Nic z tego.
Uśmeichnęłam sie wraz zSherlockiem.
-Biegnij rozmawiać z kim trzeba.
-On nie biega.- zauważyłam.
-Dobrze się przygotowałaś.- Mycroft chyba trochę podziwiał Adler.- Szkoda, że nie mam tak dobrych ludzi jak ty.
-A Twoja siostra?
-Zaginęła.- odparł Sherlock.
-Serio?- zerknęła na mnie.- ciekawe. Ale też nie mogę sobie przypisać wszystkiego. Ktoś mi pomagał. Jim Moriarty przesyła pozdrowienia.
-tak, odzywał się. Rozpaczliwie usiłuje zwrócić moją uwagę co da się załatwić.
-Nie wiedziałam jak wykorzystac co posiadam. Dzięki Bogu za przestępcę konsultanta.
-Chyba diabłu.- zauważyłam.
-Poprosiłam o wskazówki odnośnie braci Holmes. Wiecie jak was nazywa? Cżłowiek Lód- spojrzała na Mycrofta.- I dziewica- Sherlock.- A waszą małą siostrzyczkę nazwał farbowanym lisem.
-Dobre- powiedziałam cicho.- Lubię lisy.
-Niczego nie chciał, po prostu lubi siać zamęt. Takich cenię.
-Oto Ty, Domina która powaliła naród na kolana. Dobrze rozegrane.
-Nie.- po raz pierwszy od pewnego czasu odezwał się Sherlock.
-słucham?- spytała Irene.
-Powiedziałem nie. Prawie, ale nie. Poniosło Cię. Gra była zbyt zawiła, sprawiła Ci zbyt dużo przyjemności.
-Tego nigdy nie ma zbyt wiele.
-Radość z wyścigu, oddawanie się uciechom gry, roumiem, ale sentyment?
Na co wpadł Sherlock?
-To chemiczna wada, cecha przegranych.
-Sentyment? O czym mówisz?
-O tobie.
-Dobry Boże. Na prawdę myślisz, że coś do Ciebie czułam? Bo jesteś Sherlockiem Holmesem? Sprytnym detektywem w śmiesznej czapce?
-Nie.- zbliżył się do niej i delikatnie złapał za nadgarstek.- Bo zbadałem Ci puls.
Odsunął się i odebrał jej telefon.
-Zdaniem Watsona miłość to dla mnie zagadka, ale chemia to żadna tajemnica. Jest prosta i niszczycielska. Powiedziałaś że przebranie to autoportret. Kombinacja do sejfu to twoje wymiary, ale to, to coś bardziej intymnego. Twoje serce, nie powinnaś nigdy była pozwolić by zwładnęło Twoją głową. Gdybyś wybrała przypadkową liczbę, wygrałabyś. Ale nie mogłaś się oprzeć.
Wpisał hasło i je pokazał.
I am SHERlocked.
Telefon odblokował się.
Uśmiechnęłam się, więc jednak nie była taka niepokonana.
-Mam nadzieję że jego zawartość wynagrodzi Ci dzisiejszy wieczór.
-Całkowicie.
-Zamknij ją jeżeli masz dobry humor. A jak nie to wypuść.
-Nie przeżyje długo bez mojej ochrony. - mruknęłam.
-Mam błagać?
-Tak.
-Proszę. To prawda, nie przetrwam nawet pół roku.
Westchnęłam, mimo wszystko żal mi było kobiety. Sherlock jednak nie powiedział nic wiecej tylko wyszedł.
-Tak to jest kiedy z nim igrasz.- spojrzałam na Irene.- Rada na przyszłość, nie rób tego więcej.
-Raczej nie będę miała takiej możliwości.
-Racja.- zaśmiałam się cicho.- Pewnie nie. No, na mnie pora. Do widzenia Mycroft. Pa Irene.
Ruszyłam na bratem, na zwenątrz wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Baker st.
-Nie jest Ci jej żal?- spytałam.
-Czemu pytasz.
-Ona się w Tobie zakochała. Nie wiem jak było z Tobą, choć znam Cię dość dobrze... sherlock, oboje wiemy, że masz serce choć żadko to okazujesz... nie jest Ci jej żal?
-Może trochę. Nie powinna była igrać z ogniem.
-Racja.
-Robin, mogę Ci zadać pytanie?
-Możesz mi zadać każde pytanie, najwyżej nie udzielę Ci odpowiedzi.
-Znasz jakieś miejsce gdzie dwoje ludzi może się spotkać... bez wiedzy Mycrofta?
Zaśmiałam się cicho.
-Nie wiesz takich rzeczy?
-Poważnie się pytam.
-Dam Ci listę. Tylko proszę, nie skrzywdź jej.
-Listy?
-Nie udawaj głupka.- mruknęłam.
Detektyw uśmiechnął się lekko.

Minęło trochę czasu. Pewnego deszczowego dnia wraz z Johnem spotkaliśmy w piekarni koło domu Loczka Mycrofta. Miał ze sobą akta.
-To o Irene Adler?
-Zamknięte na zawsze. Dziś poinformuję mojego brata, lub Wy to zrobicie, jeśli taka wasza wola, że została objęta programem ochrony świadków w Ameryce. Nowa tożsamość, będzie jej się dobrze powodziło. Ale nigdy jej nie zobaczy.
Skrzywiłam się lekko.
-To dość perfidne kłamstwo.
-Co mu do tego? Gardzi nią, nie wymawia jej imienia. Mówi po prostu Kobieta.
-To pogarda? A może hołd.
-Myślę że ani jedno ani drugie. A może jednak oba na raz i coś jeszcze.- zaśmiałam się.- Mycroft, co kolwiek byś mu powiedział, on to przeżyje. Wiem to.
-Skąd wiesz? Może darzył ją jakimś uczuciem.
-On taki nie jest- zauważył John- nie miewa takich odczuć.
-Tego nikt z nas w rzeczywistości nie może powiedzieć na pewno.- odparłam- Sherlock jest specyficzny, nawet on ma czasem problem z określeniem co tak na prawdę czuje. Ale zgodzę się z jednym, im mniej będzie się kontaktował z Adler tym lepiej.
-Mój brat ma umysł naukowca lub filozofa ale postanowił zostać detektywem. Co to świadczy o jego sercu?
-Nie wiem.
-Ja też nie. Ale na początku chciał zostać piratem.
Uśmeichnęłam się na tą myśl. Piraci nadal byli jakąś częścią sherlocka.
-Poradzi sobie z tym. Ochorna świadków, barak widywania jej. Nic mu nie będzie.
-Też tak uważam dlatego to mu chcę powiedzieć...
-Zamist czego?
-Że nie żyje.
Zerknęłam na Myc'a.
-Złapali ją terroryści i ścieli jej głowę.
-Na pewno ona? Robiła to wcześniej.
-Sprawdziliśmy dokładnie. Tylko sherlock byłby w stanie mnie nabrać a chyba nie miał do tego głowy.
Westchnęłam.
-Wiedziałam że kłamiesz. No nic. John, Ty mu powiesz o ochronie świadków. Nie będę kłamać Sherlockowi. Do widzenia Mycroft.- wstałam od stolika i opuściłam lokal na zewnątrz uśmiechnęłam się szeroko. Tak trudno było mi zachować kamienną twarz przy bracie.
Nie weszłam do mieszkania. Po chwili minął mnie John ale go zignorowałam. Po paru minutach wrócił i oddał Mycroftowi akta sprawy.
-Więc tak się to wszystko kończy? Historia Irene Adler kończy się kolejnym kłamstwem.- mruknęłam.
-Martwi cię to?
-Cieszy.- odparłam.- Ale nie będę sie tłumaczyć. Przepraszam ale jest mi zimno- jeszcze raz powiedziłam bratu do widzenia i złapawszy taksówkę wróciłam do siebie.
Po przyjeździe do szkoły zaszłam do Anabeth.
-Widziałam dziś Mycrofta.
-I?
-Mówi że Adler nie żyje.
-To chyba dobrze, prawda?
-Racja.- uśmiechnęłam się.- Choć przyznaję, że nie spodziewałam się, że bedziesz skłonna ratować jej skórę.- dodałam na wspomnienie akcji sprzed dwoch miesięcy.- Myślisz że kiedys wróci?
-Wilałabym nie. Wprowadza tylko chaos, ale to zależy od niej.
Zauważylam, żd kobieta pakowała torebkę.
-Wychodzisz hdzieś?
-Tak.
-Weź parasol, leje jak z cebra. I bądź ostrożna.
-Sądziłam że to ja powinnam tak mówic do Ciebie.
-Powiesz innym razem. Cześć.
Wróciłam do pokoju, byłam spokojna, ta sprawa ciągnęła się w nieskończoność ale w końcu udało się jà zamknąć. Irene Adler w końcu przeszła do historii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro