Women

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło trochę czasu spotkania z Moriartym. Nic ciekawego się nie działo i Sherlock zaczynał świrować co odbijało się na wszystkich, zwłaszcza podczas wizyt potencjalnych klientów. Dodatkowo zaczęły się nim interesować gazety a co za tym idzie zainteresowanie przeniosło się także na mnie i Johna, ktoś nawet wygrzebał gdzieś stare informacje o tym jka mój brat pracował z Ann. Skutkiem tego były telefony od gazet czy reporterzy sterczący w różnych. czasem na prawdę dziwnych, miejscach. Paru nawet weszło na teren szkoły co zakończyło się interwencją Lestrade'a.
Jakiś czas po tym zamieszaniu w gazetach ukazało się zdjęcie Sherly'ego w czapce myśliwskiej, zrobione po skończeniu jednego z dochodzeń. Do tego różne tytuły np. "jajogłowy detektyw."
Wszyscy mieliśmy już dość, bardzo. Parę razy prawie rzuciłam się na jakiegoś dziennikarza bo nie dawał mi spokoju.
Wracając, poza tym nic się nie działo aż do początku nowego roku szkolnego. "Wielka gra"- jak zatytułował ją John na swoim blogu miała miejsce w kwietniu. Prawie PÓŁ ROKU nuuuuudyyyyy.
Pewnego wrześniowego dnia do sali chemicznej weszła dyrektorka w towarzystwie jakiegoś mężczyzny w garniturze.
-Robin, ten Pan przyszedł do Ciebie.- mruknęła.
Przyjrzałam się gościowi.
-Coś się stało?- westchnęłam.
-Pojedzie Pani ze mną.- odparł ze spokojem.
-A co jeżeli nie chcę?
-Postaram się być przekonujący. 
Zaśmiałam się cicho.
-Niech będzie, ale idę tak jak jestem i mam gdzieś, że jadę TAM.- Wstałam i zabrałam torbę.- Jay, dokończysz to beze mnie, dobra?
-Jasne... dokąd jedziesz?
-W bardzo ciekawe miejsce- uśmiechnęłam się cwaniacko.- Jak chcesz to załatwię Ci pamiątkę.
Wyszłam z sali i ruszyłam do wyjścia ignorując mężczyznę w garniturze. Dogonił mnie dopiero na dworze. Zaprowadził do jakiegoś samochodu i ruszyliśmy. Jazda nie zajęła nam dużo czasu ponieważ o tej porze nie było dużego ruchu.
Gdy się zatrzymaliśmy wysiadłam.
Fiuu- gwizdnęłam. Mimo, że nie przykładałam zbyt wielkiej wagi do podobnych rzeczy to Pałac Buckingham robił na mnie wrażenie.
-Proszę Pani. Idziemy.- odezwał się mężczyzna.
Weszliśmy do środka a on poprowadził mnie jakimś korytarzem. Na końcu znajdował się żółty pokój  z fotelami, sofą i stolikiem. Na sofie siedział Sherlock owinięty w prześcieradło. Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Hej. 
-Cześć.
Mężczyzna który mnie przyprowadził zniknął. Nie specjalnie wiedząc co ze sobą zrobić po prostu usiadłam na fotelu.
-Gdzie John?
- Niedługo będzie, pojechał badać jakąś sprawę.
-Opisz, nudzę się.
-Mężczyzna próbował odpalić silnik. Dalej obok drogi na łące stała nasza ofiara. Wtem rozległ się wystrzał. Gdy kierowca ponownie spojrzał na łąkę ofiara leżała na ziemi. Nikogo nie było w pobliżu. 
-Czy ofiara wróciła ostatnio z podróży?
-Tak.
-Daleko?
-Owszem.
Uśmiechnęłam się, to było dziecinnie proste. Nie dane mi jednak było odpowiedzieć ponieważ zjawił się John.
-Doberek.
-Hej...- spojrzał na Sherlocka. Usiadł obok niego i przez chwilkę milczał. 
-Zadaj w końcu to pytanie.- westchnęłam.
-Masz chociaż bieliznę?- spytał detektywa.
-Nie.
Cała nasza trójka nie mogła powstrzymać sie od śmiechu.
-Pałac Buckingham.- westchnął doktor- Aż mnie kusi by ukraść popielniczkę- wskazał na przedmiot na stole.
-Mnie też, kolega miałby pamiątkę.- mruknęłam.
-Co my tu robimy? Mamy się zobaczyć z królową?
W tym momencie wszedł Mycroft.
-Najwidoczniej.
Znowu parsknęliśmy śmiechem
-Możecie być poważni? Zachowujcie się.- mruknął Pan Parasolka.
-Rozwiązujemy zagadki. Ja piszę bloga, on zapomina majtek a Robin zakłada agencję bohaterską.
-Dobrałeś się do moich komiksów?- spytałam.
-Nie wymagaj od nas zbyt wiele.- dokończył blondyn.
-John, czy Ty czytałeś moje mangi?- drążyłam temat dusząc się jednocześnie ze smiechu.
-Raz czy dwa. 
-Skupmy się na temacie. Po co tu jesteśmy?- przerwał nam Sherlock.- Byłem w trakcie śledztwa.
-Tamta sprawa jest tak dziecinnie prosta- zauważył Myc.
-Fakt.
-Więc koniec tematu. A teraz, to pałac Buckingham, serce brytyjskiego narodu.  Sherlocku Holmesie, załóż spodnie. 
-Po co.
-Dla Klienta.
-Czyli kogo?
-Rozejrzyj sie. 
-To może być każdy- zauważłam- kto jest bogaty.
-Lub wpływowy.- do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna, amerykanin.- Niestety nie możemy zdradzić jego tożsamości. Mycrofcie.
-Harry.
-Przepraszam za brata.- mruknął Mycroft.
-Nie szkodzi.- mężczyzna spojrzał na Johna.- Pan to Pewnie doktor Watson, piąty pułk fizylierów.
-Tak, miło poznać.- Doktor uścisnął mu dłoń.
-Mój pracodawca lubi Pana bloga. Szczególnie część o aluminiowych kulach.
-Naprawdę?
-Tak. Młodszy Holmes,- teraz spojrzał na mojego brata- na zdjęciach wydaje się pan wyższy.
-Bo noszę długi płaszcz i mam niskiego kolegę.
-Więc zostaje Panna Nightingale.
Skinęłam głową.
-Nie przyjmuję zleceń od anonimowych pracodawców.- mruknął sherly i już chciał iść ale Mycroft nadepnął na prześcieradło które zaczęło spadać z detektywa. Parsknęłam śmiechem, Sherly stał nagi owijając dolne partie ciała pozostałą częścią prześcieradła.
-To sprawa wagi Państwowej. Dorośnij.- Warknął.
-Puść prześcieradło.
-Albo co?
-Albo sobie pójdę nagi.
-Proszę bardzo.
-... KIM JEST MÓJ KLIENT?!
-Rozejrzyj się i wydedukuj. Zatrudni się najważniejsza osoba w państwie.
-Ehhh.
Odpuścił. Po chwili był już ubrany. Ktoś przyniósł nam herbaty.
-Wcielę sie w rolę matki.- odezwał się Myc  nalewając nam herbaty.
-Właśnie podsumowałeś całe nasze dzieciństwo.
Zaśmialam się cicho.
-Dobra, możemy przejść do rzeczy?- westchnełam- O co chodzi? Zamach? Porwanie? Morderstwo? Szantarz?
-Blisko Panno Nightingale. Mój pracodawca ma nie lada kłopot.
-Zostaliśmy poinformowani o sprawie możliwe że kryminalnej.
-Możliwe?
-Zaraz do tego dojdziemy.
-W tej czarnej godzinie padły wasze nazwiska.- odezwał się Myc zwracając się do mnie i do Sherlocka.
-To znaczy?
-Czy ludzie nie przychodzą do Was z problemami.
-Nie tacy co dysponują marynarką.
-To sprawa poufna, wolimy nie wzbudzać rozgłosu.
-Nie ufacie swoim ludziom?- Spytał Watson.
-Płaci się im za szpiegowanie. To chyba oczywiste.
-Przejdźmy do konkretów?
-Jasne.
-Poznajecie tą kobietę?- podał nam zdjęcie ciemnowłosej, ładnej kobiety.
-Nie.- odparł Sherlock.
-Irene Adler, znana jako Domina czy Kobieta. Ładnie mówiąc panna lekkich obyczajów, mniej ładnie? Nie chce mi się szukać odpowiedniego słowa. Należy do tych osób którym się płaci by zadały ból w dość specyficzny sposób. W zeszłym roku była w centrum dwóch głośnych skandali oraz rozbiła związek pewnego pisarza. Jak ktoś chce wiedzieć, to zrobiła to wdając się w romans z obojgiem małżonków. To pewnie zdjęcia z jej strony.- wskazałam na pozostałe kartki.- Ciekawe co zrobiła.
-Wspomniałaś coś o zadawaniu bólu w nietypowej formie...- mruknął Sherly. Zakrztusiłam się herbatą.
-Serio nie wiesz co miałam na myśli?- zdziwiłam się.
-Nie przestrasz się braciszku. Chodzi o sex.
-To mnie nie przeraża. Ale Robin chyba nie lubi tego tematu.
-Po prostu uważam, że o pewnych rzeczach lepiej nie mówić.- wzruszyłam ramionami- Wróćmy jednak do tematu.
-Skąd wiesz, że cię to nie rusza?
Rany, co z nimi jest nie tak?
-Dobra, w każdym razie. Irene zajmuje sie zadowalaniem fanów kar cielesnych.- podsumowałam.- Wróćmy do tematu.
-Boi się.
-Shut the Fuck up.- warknęłam
-Rozumiem, że ma jakieś kompromitujące zdjęcia.
-Tak.
-Kogo przedstawiają.
-Tego nie możemy ujawnić. Wystarczy jak powiem, że to ktoś bliski mojemu pracodawcy.
-Nawet jakiegoś szczegółu?
-To młoda osoba. Płci żeńskiej.
-Czy Pani Adler i ta osoba znajdują się w sytuacji intymnej na fotografiach?
-Tak.
-Dużo tych zdjęć?
-Wystarczająco.
-John, odstaw w końcu tą filiżankę.
-Pomożecie?
-Jak?
-Odzyskajcie zdjęcia.
-Wystarczy jej zapłacić.
-Nie chce pieniędzy.
A to ciekawe.
-Powiedziała jedynie, że jest w ich posiadaniu ale nie chce ich wykorzystac przeciw nam. Nie chce ani pieniędzy ani przysługi.
-Próba sił z najpotężniejszą rodziną w kraju? To ci dopiero Domina.- teraz Sherly był zachwycony. Westchnęłam i wstałam z miejsca. Zaszłam brata od tyłu złapałam go za głowę i nim się oberjrzał przywaliłam nią w stolik.
-Robin!!!!!!!!!
-Opanuj się kretynie.- spojrzałam na resztę.- Bardzo przepraszam.
-Ale zrobiło się ciekawie.- jęknął mój braciszek.
Przybiłam piątkę z twarzą.
-Gdzie jest Adler?
W Londynie. Zatrzymała się w...
-Prześlijcie namiary sms-em.
-Możemy liczyć na Pańską pomoc?
-Tak. Dam znać jeszcze dziś. Przyda mi sie sprzęt.
-Oby był Pan tak dobry jak mówią. Pani też.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Mogę prosić o zapałki? Albo zapalniczkę?- odezwał się Sherly.
-Nie palę.
-Ale Pański pracodawca owszem.- zauważyłam.
-Dotychczas udawało nam się to ukryć.
Zaśmiałam się.
-Przede mną nic się nie ukryje.
-Skromniejszy już nie będzie. Do widzenia.
Opuściliśmy Pałac i złapaliśmy taksówkę.
-Skąd wiedziałeś o paleniu?- spytał John.
-Miałeś dowód tuż przed nosem. Patrzyłeś ale nie widziałeś.
-Czego?
-Popielniczki- wyjął przedmiot z kieszeni i całą trójką parsknęliśmy śmiechem.
-Iris, twój kolega chyba chciał pamiątkę.
-Tak. Dzięki.
Dotarliśmy na Baker st. Tam Sherlock zabrał się za szykowanie do złożenia wizyty Panie Adler. Co chwila zmieniał przebrania.
-Sherly. Powiedzieć Ci coś?
-Co?
-Wiesz co jest ciekawego w przebraniach? Jak kolwiek się nie ubierzesz i tak stworzysz swój autoportret. 
-Huh?
-Nie będę tłumaczyć. Idę się przejść. Daj znać jak wyjdziesz. 
Wyszłąm z mieszkania brata i ruszyłam do siebie. Po jakimś czasie zapukałam do drzwi gabinetu dyrektorki.
-Proszę!
Weszłam do środka.
-Witaj Iris. Coś się stało?
-Nic specjalnego. Chociarz...- opowiedziałam kobiecie o zleceniu.
-Ciekawe. Ale nie rozumiem. Czemu tak Cię to martwi?
-Ta kobieta, potrafi zawrócić w głowie każdemu. Boję się co może wyniknąć z jej znajomości z Sherlym.
-Rozumiem. To nie koniecznie skończy się dobrze. Ale nic na to nie poradzisz.
Odezwala się moja komórka. Sherly dał znać, że jedzie do Irene.
-Ann... Znasz Adler?
-Tak. Uważajcie na siebie.
Dlaczego nagle jakby posmutniała?
-Będę się zbierała. Do zobaczenia.
-Cześć.
Wyszłam i ruszyłam pod wskazany adres. Kilka przecznic od niego znalazłam Sherlocka i Johna.
-Nie przebrałeś się.
-Nie, ale nie pogardzę akcentem kolorystycznym. Może któreś z Was uderzyć w twarz?
-Co?
-To c omówię. Nie słyszeliście?
-Słyszymy to dość często ale nigdy tak wprost.- mruknęłam.
-Na boga.- jęknal i uderzył Johna, ten po chwili mu oddał.
-Chyba starczy. 
Ale doktor nie przestał.
-John.
-Pamiętaj, że byłem w wojsku. Zabijałem ludzi.
-Byłeś lekarzem.
-Miałem gorsze dni.
-Dość.- przerwałam- Sherly, skup się łaskawie. John, puść go. Czekamy. 
Sherly udał się do kobiety.
-Robin...- odezwał się John.
-Hm?
-Skąd wiesz kim jest Irene?
-To moja praca.- wzruszyłam ramionami.
-A na prawdę?
-Znajomy kiedyś się na nią natknął. Nic ważnego ale mnie trochę zainteresowała. Uznałam, że może być niebezpieczna.
-I miałas rację.
-Tak. No, chyba już możemy. Podeszliśmy do domu i zapukaliśmy. Otworzyła nam jakaś kobieta.
-Dzień dobry. Pobito naszego kolegę. WIdzieliśmy jak się tu udał, możemy wejść?- spytałam.
-Jasne. Zapraszam.
-Ma Pani apteczkę?- spytał John.
-Tak. Państwa znajomy jest na górze, rozmawia z moją szefową.
Ta, chyba nie tylko szefową.
-Dobra doktorku. Idź sprawdź czy wszystko dobrze, ja tu poczekam.
-Czemu?
-Nie kręci mnie widok gołych kobiet.- wzruszyłam ramionami i usiadłam na krześle pod ścianą. 
John poszedł na górę a ja czekałam. Wiem, miałam pilnować brata ale po prostu jakoś nie miałam ochoty przebywac w pobliżu tamtej kobiety, mało prawdopodobne, że cokolwiek bym w sumie wskórała.
Po jakimś czasie przyszedł do mnie sms. Szybko go odczytałam i przeszłam do dalszej części planu. Wyjęłam z plecaka jakąś gazetę i zapalniczkę a następnie zapaliłam jak pochodnię tuż pod czujnikiem dymu. Po chwili rozległ się alarm przeciw pożarowy. Kilka minut później usłyszałam jak Sherlock mówi, że można go już wyłączyć. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Nim jednak mi się to udało usłyszałam wystrzał a czujnik został zniszczony.
-Tak chyba jest prościej.- usłyszałam męski głos z boku. Zerknęłam w tamtą stronę i dostrzegłam kilku mężczyzn w garniturach i z bronią. Jeden z nich podszedł o mnie i wycelował w moją głowę.
-Dziękuję.- powiedziałam podnosząc ręce, nie było mowy o walce z nimi.
Ruszyliśmy na górę gdzie znajdował się Sherlock z Irene i Johnem i stanęliśmy pod drzwiami słuchając ich rozmowy. W momencie gdy Adler powiedziała "Już go podałam" szef zbirów kazał nam wejść do środka.
-Ręce na głowę, na ziemię i nie ruszać się.- zakomunikował dowódca. Jego ludzie podeszli do doktora i kobiety a on sam do mojego brata.
-Wybacz Sherly- mruknęłam patrząc na brata.
Ja i dwójka dorosłych znaleźliśmy się na kolanach.
-A ja nie?- spytał detektyw.
-Pan ma otworzyć sejf.
-Amerykanin, ciekawe. Czemu mam to zrobić?
-Sejf, teraz.
-Nie znam hasła.
-Mówiła, że je Panu podała. Słuchaliśmy.
-Więc wie Pan, że tego nie zrobiła.
-Może coś pominęliśmy. Pan, z Pańską reputacją na pewno wie.
-Ona zna kod, jej zapytajcie.- odezwał się John.
-Tak jak zna kod uruchamiający alarm i zawiadamiający Policję. Nie ufam jej.
-Panie Holmes, nie...- zaczęła coś mówić Irene ale została uciszona.
-Zamilcz, jeszcze jedno słowo a ozdobię ścianę wnętrznością Twojej głowy.- warknął mężczyzna.- Panie Archer, na trzy proszę zastrzelić doktora.
-Co?
-Raz...
-Nie znam kodu
-Dwa...
-Nie powiedziała mi.
-Zaraz Ci uwierzę. Trzy
-Przestań!
Sherlock odwrócił się do sejfu i wpisał kombinację. Usłyszeliśmy piknięcie i odgłos otwieranego zamka.
-Dziękuję Panie Holmes, proszę otworzyć.
Sherlock na chwilę zamarł by po chwili rzucić.
-Watykańskie Kame. 
Jak na zawołanie razem z Johnem rzuciliśmy się na ziemię, o samo zrobił loczek. Ukryty w sejfie pistolet wystrzelił  trafiając jednego z napastników. Wykorzystałam nieuwage tego który mnie pilnował i uderzyłam go wytrącając jedocześnie mu z dłoni pistolet a następnie ogłuszyłam. To samo spotkało pozostałych. Sherly skorzystał z zamieszania i zabrał przedmiot ze skrytki.
-Spostrzegawczy jesteś.- mruknęła Irene celując z broni do jednego z ogłuszonych napastników, ten postrzelony nie uszedł jednak z życiem.
-Spostrzegawczy?- spytał John.
-Schlebiasz mi
-A nie powinienem. 
-Za chwilę będzie ich tu więcej.- zauważyłam .
Wyszliśmy szybko z pokoju i z budynku.
-Należy wezwać policję.
Sherlock wystrzelił kilka razy w powietrzee.
-Już jadą.
Wróciliśmy do środka.
-więc o to to całe zamieszanie.- mruknął sherly wyjmując jakiś telefon z kieszeni.
-To moje.- Irene wyciągnęła dłoń po własność.
-Zablokowany...
-Mam kopie.
-Nie masz. Ma zablokowane połączenia. Gdyby jego zawartość nie była tak tajemnicza straciłby na wartości. 
-Kto powiedział, że chcę go sprzedawać?
-Co ich interesuje, a pewno nie zdjęcia.
-Aparat w tym telefonie to moje życie, prędzej umrę niż pozwolę go Panu zabrać. To moja ochora.
-Sherlock, Robin!- usłyszeliśmy Johna  z pokoju obok. Ruszyliśmy do niego.
-Musieli wejść tędy.- powiedział doktorek.
-Możliwe. Co z asystentką?- spytałam wskazując na nieprzytomną dziewczynę.
-Przywykła do tego.- odparła Adler.- Mógłby Pan pójść sprawdzić tylne drzwi doktorze?
John zrobił jak kazała. Westchnęłam cicho.
-Zaniosę ją gdzieś indziej.- mruknęłam wskazując na nieprzytomną.- Radzę Pani nic nie kombinować.- zwróciłam się do Irene.
-Zawsze taka jesteś?
-Jaka?
-Poważna...
Parsknęłam cichym śmiechem.
-Nie, po prostu Pani nie lubię.- wzruszyłam ramionami biorąc asystentkę na ręce. Była dość lekka. Zaniosłam ją do sąsiedniego pokoju i ułożyłam na sofie. Przez chwilę tak na nią patrzyłam.- Co takiego ma w sobie Irene że wszyscy na nią lecą, co?- powiedziałam cicho. Wtem usłyszałam odgłos uderzeń dochodzący z pokoju w którym zostawiłam Sherlocka z...- Kurwa no.- zaklnęłam i pobiegłam w tamtą stronę. Weszłam do pomieszczenia wraz z Johnem.
-Dobranoc Panie Holmes.- uslyszałam Irene jak mówi do Sherlocka.
-Ej, co Ty robisz?
-Nic takiego. Pilnujcie go by się nie udusił wymiocinami.- Odparła kierując się w stronę okna.- Byłby brzydkim trupem. Bez obaw, sprawdzałam tego działanie na wielu, prześpi się tylko kilka godzin. No, ale ja muszę już iść... Pomyliłam się co do niego.
-Słucham?
-Klucz do sejfu, wiedział gdzie go szukać.
-To znaczy?
-Powiedzieć im?- spytała patrząc na mojego brata.- Moje wymiary.- i z tymi słowami, nim udało nam się ją złapać, wyskoczyła przez okno chwytając się zwisającej liny.
W oddali rozbrzmiały syreny radiowozów i po chwili na miejscu zaroiło się od policji. Dowodził nimi Greg. Wyjaśniliśmy co się wydarzyło a inspektor, z niemałym rozbawieniem, pomógł nam zająć się Sherlockiem, który w skrócie, był na haju. Gdyby nie to, że byłam zła na siebie, że pozwoliłam Irene uciec, pwenie też bym się śmiała ale nie miałam do tego nastroju.
Po prowrocie na Baker st. ułożyliśmy Sherlocka w łóżku i usiedliśmy w salonie.
-Tooo, kto dzwoni do Mycrofta by go poinformować, że Adler zwiała?- spytałam chciarz i tak znałam dopowiedź.
-Pewnie się wścieknie.
-Fakt- westchnęłam wyjmując telefon i wybierając numer.
Rzeczywiście, mój brat nie był zadowolony fiaskiem,  przez chwilę narzekał ale wtedy się rozłączyłam. Miałam dość tego dnia.
-Iris... czemu nie lubisz Irene?
-Cóż, to manipulatorka. Nie zdziwiłabym się gdyby współpracowała z Moriartym. 
-Tylko dlatego?
-Po prostu wzbudza moją niechęć.- wzruszyłam ramionami.- Czasem tak jest i można się doszukiwać jakiegoś głęboko ukrytego powodu ale po co? Wystarczy, że za nią nie przepradam i tyle.
Do wieczora Sherlock się nie obudził. W końcu uznałam, że dobrze będzie jeżeli wrócę do akademika odpocznę. John miał dać mi znać w razie konieczności.
Następnego dnia rano udałam się z powrotem do ich mieszkania. Na miejscu zastałam też Mycrofta, który chyba już trochę ochłonął.
-Mam uwierzyć, że zdjęcia są bezpieczne w rękach zbiegłej prostytutki?- spytał.
-Nie chce ich użyć do szantarzu. To jej... zabezpieczenie- odparł Sherly znad gazety.
-Wycofaliście się ze sprawy strzelaniny w jej domu?- sptałam.
-A co mieliśmy zrobić? Mam związane ręce.
-Spodobał by jej się Twój dobór słów.
Parsknęłam cichym śmiechem.
-Telefon działa jak karta pozwalająca jej unikac więzienia. Traktujcie ją jak księżną.
-Tylko nie tak jak ona traktuje monarchów- dodał John. 
W pomieszczeniu rozległ się jakiś dziwny odgłos kojarzący się, no chyba wiecie z czym.
-Co to?- spytał John.
-SMS.
-A dźwięk?
-Myślę, że wiedziałeś, że inni jej szukają kiedy nas wysłałeś. To pewnie wykfalifikowani zabójcy z CIA.
-Ta, no właśnie. Dzięki Myc.- mruknęłam 
-Nararzać brata na takie niebezpieczeństwo.- dodała Pani Hudson podając Sherlockowi talerz ze śniadaniem.
-Niech się Pani zamknie.- odparł.
-Mycroft!!!- Pan parasolka przez chwilę patrzył po nas.
-Pani wybaczy.- Odparł w końcu.
-Nic nie szkodzi.
-Ale niech rzeczywiście się Pani zamknie.- dodał Sherlock. 
Kolejny odgłos SMS-a.
-To się wydaje takie nie na miejscu.- zauważyła nie-gosposia.
-Wy raczej nc nie możecie a Ona nic nie zrobi.
-Moge ją sprawdzić.
-Po co. Sprawdź jej tweetera. Chyba nazywa się dłoń z pejczem? Czy jakoś tak.
Odezwał się telefon Mycrofta więc odszedł na stronę. Oczy moje i Johna skierowały się ku Sherlyemu.
-Czemu twój telefon wydaje takie odgłosy?
-Ktoś musiał się nim bawić. Mógłbym to zmienić ale nie chce mi sie grzebać w ustawieniach.
-Czyli każdy sms...
-Tak
Kolejna wiadomość.
-Mógłbyś to ściszyć? W moim wieku to już...- zaczęła mówić Martha ale urwała.
-Ciekawy dźwięku- usłyszałam znajomy głos w drzwiach.
-Hej Lisa- uśmiechnęłam się do przyjaciółki.- Co tu robisz?
-Cóż, byłam ciekawa co u Ciebie.
-W porządku.
-Ten dźwięk prypomina mi odgłosy które czasem słychać z sypialni rodziców kiedy myślą, ż enikogo nie ma w domu.- mruknęła.
Zakrztusiłam się herbatą.
-Podsłuchujesz ich?
-Czasem.- wyszczerzyła się.- Z nudów.
Parsknęłam śmiechem.
-Jesteś niemożliwa.
-Zastanawiam się komu wpadł w ręce Twój telefon skoro miałeś go w płaszczu.- kontynuował poprzedni temat Watson.
-Jesteś bystry, domyśl się.
-Nie jestem głupi...
-Ja też nei.- dodałam.- Trzymaj się od niej z dala- doradziłam.
-Tak się o mnie martwisz?
-To chyba logiczne.- zauważyłam.
-O czym Wy mówicie?- spytała Lisa.
-o takiej jednej Kobiecie która była w stanie pokonać Sherlocka.- odparłam obojętnym głosem.
Do pokoju wrócił Mycroft.
-Co jeszcze macie na Irene Adler?- spytał Sherly.- Amerykanie nie interesowali by się niądla tych kilku zdjęć. Szykuje się grubsza afera.- Kontunuował podchodząc do brata
-Irene Adler nie jest już Twoim problemem. Od tej chwili nie mieszasz się do tego.
-Na prawdę?- warknął Loczek.
-Owszem. A teraz wybaczcie ale czekają mnie długie i żmudne przeprosiny starego przyjaciela.
-Pozdrów ją.- Odparł Sherlock i zaczął grać na skrzypcach.
Wyszłam za Mycroftem.
-Mam nadzieję iż nie muszę mówić, że też masz trzymać się od tego z dala.- zwrócił się do mnie nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem.
-I tak bym tego nie zrobiła.- odparłam.
-Pilnuj go Robin... Bo tak masz na imię, prawda?
-Nawet jeżeli nie, to nie ma Pan na to dowodów Panie Holmes.- Odparłam ze sztucznym uśmiechem.- A teraz, żegnam.- odparłam i wróciłam do środka.
-Irene Adler?- spytała Lisa.
-Nom.
-Czy przypadkiem nie była związana z którąś z Twoich poprzednich spraw?
-Taaa, wolę o tym nie gadać. Idź już na górę, ja muszę jeszcze gdzieś zadzwonić.
Wyjęłam telefon i znalazłam odpowiedni numer.
"Odczep się od niego.
NR"
"Dlaczego?
IA"
"BO Cię zabiję?
RN"
"Jest uroczy, poza tym, to tylko SMS-y
IA"
"Uroczy? Chyba nie to chciałaś napisać
RN"
"Może. Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze coś napiszesz
IA"
"Wspomnij o tym jeszcze raz a serio Cię zabiję
IH"
"Odezwij się czasem..."
Westchnęłam chowając telefon do kieszeni i wróciłam na górę.
Wieczorem spotkałam się z dyrektorką, opowiedziałam jej o wszystkim wyłączając moją krótką rozmowę z Adler. Ann nie była zaskoczona rozwojem spraw, równierz zgodziła ise z moimi podejrzeniami co do możliwej współpracy Irene z jej bratem.
-Co w takim razie możemy zrobić?- spytałam.
-Na tą chwilę możemy jedynie czekać. A co do Irene i Sherlocka... 
-Zawróciła mu w głowie.- mruknęłam.
-Raczej zaintrygowała. Ale nie ona pierwsza. Jestem pewna, że kiedyś mu przejdzie, w pewnym stopniu. Nie martw się o niego Iris. Na pewno nie doprowadzi do jego śmierci.
Westchnęłam.
-Nie to mnie martwi Ann.

Mijał czas, Irene się nie odnalazła, tak samo jak komórka z danymi. Jedynym znakiem tego, że żyła były SMS-y które pisała z Sherlym lub ze mną. Nikt o tym nie wiedział, o tym, że miałam jej numer i wolałam by tak zostało.
Nadeszło Boże narodzenie, spędziliśmy je u Sherlocka. Byłam ja, John, Greg, dziewczyna Johna, Pani Hudson a w pewnym momencie zjawiła się też Lisa. Ubraliśmy choinkę, Sherly grał na skrzypcach kolędy i piosenki świąteczne, było na prawdę fajnie. W każdym razie do momentu gdy przyszła Molly.
Akurat mój brat skończył grać We wish you a merry christmas. Podeszła do niego dziewczyna Johna a on jak zwykle dał pokaz swej ignorancji próbując przypomnieć sobie imię Janet. Pokręciłam tylko głową z niedowierzaniem a w tym samym momencie zjawiła się Hooper. Jak dla mnie to trochę za bardzo się wystroiła ale trudno, nie chciałam tego komentować. Usiadłam na kanapie a obok mnie Lisa która jakimś cudem dobrała się do alko.
-Uwielbiam święta- mruknęła.
-Serio?- spytałam obserwując co się dzieje.
-Nom, zwłaszcza święta z Tobą.
Uniosłam brew patrząc na koleżankę.
-Co masz na myśli?
-No...  j-jakby...- ale nie było jej dane dokończyć gdyż Sherlock zaczął czytać Molly.
-Masz chłopaka?
-Co?
- Spotykasz się z nim dziś wieczorem. MAsz dla niego prezent.
-Daj sobie dzień wolnego.
-Włąśnie, zamknij się i się czegoś napij.- mruknęłam.
-Błagam, nie mówcie, że nie zauważyliście prezentu.- podszedł i wyjął paczkę z torby.- ładnie zapakowany, z kokardą. Inne są spakowane byle jak. Szminka współgra z kolorem papieru, możliwe, że podświadomie. Pani Hooper się zakochała bo daje mu prezent a makijaż i ubiór wskazują na to że są na dziś umówieni...- kontynuował i odwrócił etykietkę z imieniem, dopiero wtedy zamilkł.
-Zawsze mówisz okropne rzeczy, za każdym razem...
-...Przepraszam, wybacz.- powiedział cicho. Podszedł od niej i pocałował w policzek.- Wesołych świąt Molly Hooper.
Wtedy też przyszedł do niego kolejny sms. Molly zaczęła mówić, że to nie ona ale ją uspokoiłam.
-Ktoś zrobił mu głupi dowcip.- mruknęłam przechodząc obok.- Wiecie, jest nawet ładna pogoda, idę się na chwilę przejść.- powiedziałam cicho. Wzięłam kurtkę i wyszłam z domu. Sama nie wiedziałam o co chodziło ale miałam dziwne przeczucie, że coś się stanie. Coś przykrego.
Nie wiem jak długo chodziłam ulicami miasta. Tego wieczoru wydawało się ono bardzo spokojne. Jakby spało. Na ulicach praktycznie nie było ludzi. Nagle otrzymałam SMS.
"Wesołych świąt
AI"
"Opiekuj się Sherlockiem
AI"
Zatrzymałam się, więc to to przeczuwałam.
"Na pewno będę
IH"
Po tym skierowałam się w kierunku mieszkania brata. Gdy tam dotarłam zastałam go wychodzącego na dwór.
-Jechać z Tobą?- spytałam.
-Nawet nie wiesz gdzie jadę.
-Wiem, wiem co się stało Sherlocku. Nie jestem głupia.
-Skąd możesz wiedzieć?
-Myślisz, że tylko ty masz jej numer?- pokazałam mu telefon.- Jesteś moim bratem, powinnam Cię wspierać, nie ważne w jakiej sytuacji.
Wsiedliśmy do taksówki i ruszyliśmy w stronę St Barts. Całą drogę pokonaliśmy w milceniu. Na miejscu zastaliśmy Mycrofta a także Molly już w zwykłym stroju i bez makijażu.
-Hej.
-Nie musiałaś tu przychodzić.- Zwrócił się Mój brat do patolożki.
-W święta i tak nikogo tu nie ma, mogę pomóc. Jej twarz jest zmasakrowana, nie wiem czy to coś da.- powiedziała odsłaniając twarz zmarłej.
-Pokaż resztę
-D-dobrze.
-... to ona.- stwierdził krótko Sherlock i wyszedł. Ruszyłam za nim.
-Przykro mi Sherlocku.- powiedziałam cicho.
-Skąd miałaś jej numer.
-Z poprzedniej sprawy, nie tak długo po moim zniknięciu.
-CO tak na prawdę Was łączyło.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nic wielkiego, ale jak sam już to sobie uświadomiłeś, każdy ma jakieś słabości.- zauważyłam.- Dlatego nie spodobała mi się ta sprawa. Bo znałam ją i wiedziałam do czego jest zdolna. Ale nie zmienia to faktu, że mi przykro...
-Iris... Czemu wcześniej o tym nie powiedziałaś?
-Bo mi przeszło- wzruszyłam ramionami.
-Więc czemu Ci przykro?
-BO była kimś ważnym dla Ciebie, ja ją mogłam najwyżej potraktować jak koleżankę z którą od czasu do czasu można popisać- odparłam całkowicie szczerze.- Ale teraz to chyba nie najlepszy pomysł na tą rozmowę.- dodałam w tym samym momencie kiedy dołączył do nas Mycroft. Podał Sherlockowi papierosa.
-Dlaczego?
-Wesołych świąt... Skąd wiedziałeś, że będzie martwa?
-Rozstała się z czymś co gwarantowało jej życie.
-A gdzie to teraz jest?
-Spójrz...- sherly wskazał na jakąś zrozpaczoną rodzinę.- Co z nami jest nie tak?
-Ludzie umierają, mają złamane serca... Umartwianie się nie jest zaletą.
-Nie jest też wadą- odparłam.
-Słaby ten papieros- mruknął mój brat.
-Ledwo ją znałeś.
-... Wesołych świąt Mycroft.- odparł i odszedł.
Starszy z moich braci wyjął tylko telefon i wybrał numer Johna, rozmawiał z nim przez chwilę i w końcu się rozłączył.
-Robin.
-Co?
-Możesz go pilnować?
-Dzisiaj? Czy ogółem?
-To i to.
-Schowałam wszystkie jego używki podczas sprzątania mieszkania. Powinno wystarczyć. Szczerze, miałam ochotę iść do baru ale znając jego... lepiej rzeczywiście będzie go pilnować.- mruknęłam.- Wesołych świąt Panie Holmes.
-Wesołych świąt Panno Nightingale.

Wróciłam na Baker st. Wszyscy poszli oprócz Lisy która zasnęła na kanapie.
-Sherlock wrócił?
-Chwilę temu...
-Dobrze...- chciałam coś dodać ale odezwał się mój telefon.- Halo?
-Hej Robin.
-Witaj Ann- powiedziałam cicho- Coś się stało?
-Mycroft napisał mi co się stało.
-Oh, rozumiem. 
-Pomóc Wam z pilnowaniem Sherlocka
-Na pewno tego chcesz? Mimo wszystko są święta.
-I tak nie mam nic do roboty.- powiedziała cicho.
-Jeżeli uważasz, że to dobry pomysł.
-Będę za pięć minut.
Rzeczywiście tak się stało i myślę, że chyba dobrze, że przyszła bo z jakiegoś powodu udało jej się uspokoić mojego brata zanim zrobił coś nierozsądnego. 
Wtedy też sobie coś przypomniałam.
"-Zawróciła mu w głowie.
-Raczej zaintrygowała. Ale nie ona pierwsza. "
-Nie ona pierwsza. Ann, kim ty na prawdę dla niego jesteś?- spytałam cicho zasypiając na kanapie obok przykrytej kocem Lisy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro