/8/

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Albus:

Chociaż Scorpius nie miał o tym pojęcia, gdy pakowałem swoje rzeczy z Grimmauld Place 12, zabrałem ze sobą nasz zeszyt. Było mi zwyczajnie szkoda go tam zostawiać. Schowałem go w moim kufrze, żeby w wolnej chwili móc do niego zajrzeć. Fakt, przez chwilę zwątpiłem w słuszność idei czystej krwi i chciałem dać sobie spokój, ale gdy Flint i Higgs przestali się z nami zadawać i powiedzieli, że stchórzyłem, zmieniłem zdanie. Chcę nadal robić to, co wcześniej. Chcę, żeby mnie lubili. Fajnie było mieć kolegów. 

Kilka dni po dotarciu do Hogwartu, wyjaśniłem więc chłopakom, że Scorpius nie chce być w to zamieszany, dlatego w pociągu powiedziałem, że obaj rezygnujemy. Potem zapewniłem ich, że nadal jestem gotów, aby tępić szlamy, jednak Malfoy nie może się dowiedzieć, że wciąż to robię. Higgs i Flint nie byli zbyt przekonani, ale finalnie się zgodzili, żebym nadal należał do ich paczki. 

Pierwszy miesiąc po powrocie do szkoły był dla nas bardzo aktywny. Poza zajęciami, na których i tak nic nie robiłem, bo mi się nie chciało, tępiliśmy szlamy. Robiliśmy to zazwyczaj wtedy, gdy Scorpius szedł do biblioteki się uczyć. A gdy wracał z biblioteki, to we dwóch szukaliśmy sobie ustronnego miejsca, żeby spędzić razem chwilę czasu.

Momenty spędzone w schowku na miotły lub w łazienkowej kabinie były jak najbardziej niezapomniane, chociaż tęskniłem za tymi wieczorami na Grimmauld Place 12, gdzie mieliśmy wygodne łóżko i wszystko było dozwolone. Tutaj musieliśmy się pilnować i po drodze do dormitorium uważać, żeby nikt nas nie przyłapał na szwendaniu się nocą po zamku.

Wszystko szło świetnie, on się niczego nie domyślał, szlamy nadal były gnębione i nikt nie wiedział, kto za tym stoi. Do tego, w lutym dołączyło do nas kilkoro starszych ślizgonów, którzy stwierdzili, że możemy się lepiej zabawić. Za ich sprawą zaczęliśmy wieczorami uprowadzać szlamy do ukrytego pokoju w lochach. 

To miejsce znajdowało się nieopodal wejścia do naszego pokoju wspólnego. Trzeba było pójść kawałek dalej, zakręcić i tam na ścianie z małym rysunkiem węża należało przejechać po nim różdżką. Ukazywała się wtedy klapa w podłodze, a pod nią były schody, które prowadziły nas daleko, daleko w dół, aż do sporych rozmiarów komnaty. W środku nie było nic, było pusto i ciemno. Nie wiedziałem, skąd ten pokój się tam wziął, skąd ślizgoni o nim wiedzieli, ale było to idealne miejsce do gnębienia szlam. 

Odkąd było nas więcej, coraz częściej znikałem z całą grupą, wmawiając Scorpiusowi jakieś głupoty, byle by niczego nie podejrzewał. On to wszystko kupował i nawet po pewnym czasie przestał zadawać pytania. Nie zauważył też zniknięcia swojego pierścienia z rodowym mottem Blacków, który zakładałem na palec za każdym razem przy okazji torturowania szlam. Wzmacniał on działanie zaklęć, co było dla mnie bardzo przydatne.

Nauczyłem się od starszych kolegów wielu pożytecznych rzeczy. Do tego, czułem się jakbym był kimś ważnym w tej grupie, bo często czekali właśnie na mnie, żeby zacząć tortury.

Był koniec lutego, gdy chłopaki dorwali jakiegoś młodszego puchona i zaciągnęli go do naszej tajnej komnaty. Dotarłem tam trochę spóźniony, bo musiałem pozbyć się Scorpiusa. Wmówiłem mu, że idę do sowiarni.

- Kogo dzisiaj mamy? - Zapytałem, wsuwając ręce do kieszeni, by znaleźć pierścień Scorpiusa i go założyć. Zmierzyłem wzrokiem naszą ofiarę, wyglądał dość beznadziejnie.

- Potter, nareszcie. To jest Jeremy... Jak mu tam... Nie ważne. - Odpowiedział Flint i wycelował różdżką w chłopaka. Był on już związany przez urok Incarcerous i było widać, że trochę już się z nim podroczyli. 

- No, no... Co by tutaj jeszcze z nim zrobić... - Zastanowiłem się chwilę.

- Użyliśmy już kilku zaklęć, ale jakoś tak jest nudno. - Odezwał się jeden ze starszych. - Może spróbujemy czegoś nielegalnego?

- Może... - Posłałem chłopakowi uśmiech i poprawiłem swój krawat, po czym chwyciłem za różdżkę i spojrzałem na puchona, który z przerażeniem wpatrywał się we mnie.

- Dawaj, Potter! Ty robisz to najlepiej! - Usłyszałem obok siebie Higgsa, który z ekscytacją czekał na rozwój wydarzeń. Pozostali też obserwowali całe zajście. Puchon zaczął trząść się ze strachu, gdy podszedłem bliżej z wrednym uśmiechem na ustach.

- Crucio! - Rzuciłem zaklęcie. Chłopak krzyknął i zaczął miotać się po podłodze. Moich kolegów rozbawił ten widok. 

- Teraz ja! - Odezwał się Flint po kilku minutach. Gdy cofnąłem swoje zaklęcie, chłopak opadł całkiem na ziemie i oddychał głośno. - Imperio!

Flint kazał Puchonowi wstać i zatańczyć kankana, a ten to wykonał. Było to niesamowicie zabawne. Pobawiliśmy się w ten sposób jeszcze przez chwilę, po czym finalnie nachyliłem się nad chłopakiem i spojrzałem mu w oczy.

- Nikomu o tym nie powiesz, wiesz? Wrócisz do dormitorium i powiesz, że spadłeś ze schodów. - Oznajmiłem mu i wycelowałem różdżką w jego czoło. - Obliviate.

Modyfikowanie pamięci wychodziło mi zaskakująco dobrze, co było zaskoczeniem chyba dla wszystkich, bo początkowo każdy uważał mnie za nieudacznika. Podobnie było z zaklęciem torturującym, które kazali mi rzucić któregoś dnia w żartach, a okazało się, że mało co nie zrobiłem szlamie poważnej krzywdy.

Puchon, którego dziś dręczyliśmy stracił przytomność, więc wynieśliśmy go z naszej komnaty tortur i upewniając się, że nikt nic nie widzi, podrzuciliśmy po pod schody i jak gdyby nigdy nic, rozdzieliliśmy się, żeby nie wracać jedną dużą grupą do pokoju wspólnego. 

Scorpius:

Od powrotu do szkoły wszystko układało się dobrze, aż do czasu, gdy Albus coraz częściej zaczął wymyślać jakieś wymówki i gdzieś znikał. Byłem strasznie ciekawy, co się z nim dzieje, ale pomyślałem, że może potrzebuje czasami pobyć sam. Jak będzie miał ochotę, to mi o tym opowie. Nie zamierzałem na niego naciskać. Poza tym, musiałem się uczyć i też nie uśmiechało mi się biegać za nim i go pilnować.

Czas spędzałem często w bibliotece, gdy on miał ten moment, aby gdzieś zniknąć. Zaprzyjaźniłem się tam z Natalie Jones, która pochodziła z rodziny mugoli. Dziewczyna była w Ravenclaw'ie, rok niżej ode mnie. Poznałem ją przypadkiem przy regale z książkami od zaklęć. Była niska, miała długie czarne włosy i niebieskie oczy. Dogadywaliśmy się i dzieliliśmy opiniami na temat różnych rzeczy. Nigdy nie opowiedziałem o niej Albusowi, bo pomyślałem, że niepotrzebnie byłby zazdrosny. Nic więc nie wiedział o mojej nowej koleżance.

Wieczorami, gdy wracał ze swoich tajemniczych wycieczek, często we dwóch szukaliśmy sobie ustronnych miejsc. Jednak i to robiliśmy dużo rzadziej, gdy nadszedł już luty.  Od walentynek nie wychodziliśmy razem chyba przez tydzień, aż w końcu pewnego dnia wszedł dumnie do dormitorium, gdy czytałem podręcznik od transmutacji i czekałem aż wróci "z sowiarni", chociaż byłem pewien, że wcale tam nie poszedł.

- Wróciłem. - Oznajmił głębokim głosem i usiadł obok mnie na łóżku.

- Widzę. - Odpowiedziałem, skupiony na rozdziale, który właśnie czytałem. Przygotowywałem się do następnego dnia, żeby mieć pojęcie, o czym będziemy się uczyć na lekcji. On oparł głowę o moje ramię i spojrzał na książkę, którą miałem w rękach.

- Znowu się uczysz? - Zapytał, spoglądając na mnie. Pokiwałem lekko głową w odpowiedzi. Brunet uśmiechnął się i objął mnie, jego twarz odwróciła się do mojej szyi, którą moment później zaczął całować.

Chociaż próbowałem pozostać niewzruszony, wyszło jak zawsze. Książka praktycznie wypadła mi z rąk i był to koniec nauki na tamten dzień. 

- Chodź. - Wyszeptał i powoli wstał. Przygryzłem wargi i podniosłem się z łóżka. Starając się wyglądać jak najbardziej normalnie, wyszliśmy z dormitorium do pokoju wspólnego, a potem na korytarz i razem udaliśmy się do naszego "ulubionego" schowka na miotły. 

Chaotycznie rozpinałem jego koszulę, całując go jakby nie było jutra, a on trzymał mnie za krawat niczym za smycz, gdy otworzyły się drzwi. Prawie odskoczyliśmy od siebie, robiąc hałas.

- Lumos! - Usłyszeliśmy znajomy głos Rose Granger-Weasley i rozbłysło światło w jej różdżce. Dziewczyna spojrzała na nas zszokowana, a my zastygliśmy w miejscu. 

- To nie tak jak myślisz! - Zaczął mówić Albus, ale dziewczyna uciszyła go gestem. 

- Mnie nie oszukasz, Albusie Potter... Albo raczej, Albusie Malfoy. - Zaśmiała się. My spojrzeliśmy po sobie. Ja czułem się raczej zażenowany, ale brunet był widocznie wściekły. 

- Przestań. Masz o tym nikomu nie mówić! - Rozkazał. Rose zmierzyła go wzrokiem.

- Bo co? Odkryłam, dlaczego tak się razem kitracie po całym zamku i teraz mam o tym zapomnieć?

- Rose, proszę... - Spojrzałem na nią. - To absolutnie nie jest twoja sprawa. 

- To się okaże... A tak w ogóle, jestem prefektem. Nie powinno was tu być. Wracajcie do pokoju wspólnego. Tylko grzecznie! - Nakazała i wskazała ręką drogę. 

Spojrzeliśmy po sobie zrezygnowani. Albus powoli zapiął swoją koszulę i wyszliśmy ze schowka na miotły. W ciszy wróciliśmy do dormitorium. Brunet usiadł na łóżku. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał, aż w końcu wybuchł.

- Wredna, mała pół-szlama! Pożałuje tego...

- Może nikomu nie powie... Uspokój się... - Usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem. 

- Skąd ona wiedziała... Mogliśmy zmodyfikować jej pamięć, cholera... - Powiedział. Spojrzałem na niego pytająco.

- Co zrobić? Przecież ty nie umiesz modyfikować pamięci. Ja też nie.

- Fakt... - Chłopak westchnął. 

Wieczór był zrujnowany, nasze miejsce spalone, a my obaj w niezbyt dobrych nastrojach. Spodziewaliśmy się, że już kolejnego dnia ktoś się dowie o naszym schowkowym incydencie, ale dzień mijał spokojnie. 

Co prawda, Rose posyłała nam dziwne spojrzenia co jakiś czas i niepokoiło nas jej zachowanie, lecz nie mogliśmy nic z tym zrobić. Przyłapała nas. Znała nasz mały sekret. Mieliśmy jedynie nadzieję, że postanowi ostatecznie zatrzymać to dla siebie. 

Ostatnią lekcją w tym dniu było wróżbiarstwo. Nie przepadałem za tym przedmiotem, bo nigdy nie wyniosłem z niego niczego pożytecznego. Wraz z brunetem zasiedliśmy przy jednym ze stolików i czekaliśmy na pojawienie się nauczycielki. 

Profesor Trelawney była dość... Specyficzną osobowością. Często przepowiadała wszystkim śmierć lub nieszczęśliwe wypadki, ale nikt nie brał jej na poważnie.

- Dzisiaj moi drodzy, jest idealny dzień na wróżenie z kart. Dlatego zostawimy na razie sennik i nauczę was wspaniałej sztuki wróżenia z talii kart! Jedna talia na parę. - Zarządziła, gdy tylko pojawiła się w zasięgu naszego wzroku. Talie kart od razu poszybowały do stolików. Albus delikatnie wyciągnął je z opakowania i posłał mi uśmiech.

- Ciekawe czy dzisiaj też wyjdzie nam śmierć. - Powiedział półszeptem. - Mogę być pierwszą ofiarą.

Zaśmiałem się cicho i wziąłem od niego karty. Zgodnie z poleceniem profesor Trelawney, zacząłem je tasować, potem Albus musiał przełożyć część z nich, a następnie mogłem rozłożyć na stoliku dziewięć kart. Według nauczycielki, dziewiątka to najdoskonalsza liczba, dlatego to też tyle kart należało rozłożyć.

- Co tutaj mamy? - Pojawiła się obok nas nagle i spojrzała na rozłożone karty. - Pięć kier, osiem kier, walet karo, no no, ładny początek. Dziesięć pik, dziesięć trefl, dama kier, cztery trefl, cztery pik... Och! As pik... Och chłopcze...

- Co? Co jest nie tak z asem pik? - Zapytał Albus, na którego teraz patrzyła profesor Trelawney.

- Oznacza on coś bardzo złego. - Powiedziała swoim tajemniczym głosem. - Do tego poprzedzające go czwórki... Czwórki to bardzo złe liczby, a ciemne czwórki to już w ogóle! Mrok otacza twoje serce, mój drogi... 

- Ale początek był dobry, prawda, pani profesor? - Zapytałem, wskazując na pierwsze trzy karty.

- Ach tak. Ale z taką końcówką, ładny początek nie ma niestety żadnego znaczenia. - Oznajmiła i odeszła, a ja jeszcze raz spojrzałem na karty, biorąc do rąk podręcznik.

- Sam muszę zobaczyć, co to oznacza.

- Oj przestań... Zobacz... Tu na początku jesteś ty, walet karo. A potem po prostu... Mój brak motywacji i pewnie dalej jest to, że zawalę sumy, jeśli nie będę się uczył. Ta dama w środku to pewnie McGonagall, która będzie próbowała przywołać mnie do porządku żebym cokolwiek zdał. - Zinterpretował Albus. Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. 

- Z pewnością, skąd nagle umiesz wróżyć z kart?

- Nie trzeba być wróżbitą, żeby to zrobić. Wystarczy trochę się zastanowić i dopasować fakty.

- Interesujące. - Otworzyłem książkę na stronie, gdzie rozpisane było znaczenie wszystkich kart. Niewiele mi to powiedziało, ale z pewnością tyle, że Trelawney miała rację co do asa pik. To bardzo niedobra karta. 

Po tej lekcji Albus znów się wykręcił, że gdzieś idzie, więc jak zwykle ruszyłem do biblioteki. Niestety, dzisiaj nie spotkałem tam Natalie, a byłem pewien, że mówiła, że zamierza pisać jakieś wypracowanie. Pomyślałem, że może coś jej wypadło. W spokoju odrobiłem więc swoją pracę domową, napawając się ciszą, która panowała dookoła.

Gdy wróciłem do dormitorium, chłopaki już tam byli. Nie byłem pewien, o czym rozmawiali, bo na mój widok zamilkli. 

- Ach, jutro mamy znów trening. - Powiedział Higgs, chyba zmieniając temat, a Flint podchwycił to dalej, narzekając na pogodę. Albus posłał mi uśmiech i przeczesał ręką swoje włosy. Uwielbiałem, gdy tak robił. Usiadłem na swoim łóżku i przyjrzałem mu się. Dzisiaj też wyglądał, jakby miał za chwilę zaproponować mi wypad do schowka na miotły. Puścił mi oczko i zmierzył mnie wzrokiem. 

Cholera jasna. 

Wdech, wydech.

Uspokój się. 

- Mam ochotę na spacer. - Powiedział nagle brunet i wstał. - Idziesz, Malfoy?

- W sumie... - Wzruszyłem ramionami i wstałem. Obaj wyszliśmy z pokoju. Higgs i Flint nawet nie zwrócili na nas uwagi. Tym razem udało nam się schować i nikt nam w niczym nie przeszkodził.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro