/9/

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Albus:

Odkąd Granger-Weasley dowiedziała się o mnie i o Scorpiusie, dzień w dzień chodziłem wystraszony, że wszyscy się o nas dowiedzą. Do tego, dziewczyna często groziła, że komuś powie. Wkurwiało mnie to. Jak ona śmiała wtrącać się w to i zmuszać nas do przyznania się do związku przed całą szkołą. 

W ogóle, co by sobie o mnie pomyśleli moi koledzy, z którymi dręczę szlamy? Nie zamierzałem tak tego zostawić. Minęło trochę czasu odkąd nas przyłapała, gdy na pustym korytarzu zaczepiła mnie Polly Chapman.

- Albus, a gdzie jest twój chłopak? Zgubiłeś go? - Zapytała prześmiewczo. Spojrzałem na nią ze strachem w oczach. Scorpius był właśnie w bibliotece, bo pisał wypracowanie.

- Nie mam chłopaka. O co ci chodzi?! - Sięgnąłem powoli po różdżkę.

- Rose twierdzi, że ty i Scorpius jesteście parą. - Oznajmiła. Przygryzłem nerwowo wargi i wycelowałem w nią.

- Obliviate! 

Jej wzrok stał się rozmarzony, a moment później ocknęła się i spojrzała na mnie.

- Co jest? Co ja tu robię?

- Mówiłaś, że idziesz do Wielkiej sali. - Posłałem jej sztuczny uśmiech. - Pytałem, czy widziałaś gdzieś Rose.

- Jest w łazience, właśnie się z nią tam minęłam. 

Idealnie.

Polly odeszła, a ja ruszyłem do łazienki. Zamierzałem w tej chwili dorwać tą wredną pół-szlamę. Rose właśnie myła ręce, gdy po cichu wszedłem do środka. 

- Imperio. - Rzuciłem na nią. Od razu poddała się zaklęciu. - Idź za mną.

Dość szybkim krokiem ruszyłem w stronę zejścia do lochów. Dziewczyna szła posłusznie za mną, wciąż pod wpływem zaklęcia. Całe szczęście, akurat nikogo nie było przy komnacie tortur. Przejechałem różdżką po wężu i otworzyła się klapa. 

- Po schodach na dół, już. - Nakazałem, a Rose posłusznie tam zeszła, a ja za nią. Wejście zamknęło się za nami. Po drodze wsunąłem na palec pierścień rodowy Blacków, który miał wzmacniać działanie zaklęć.

Dotarliśmy na dół. Nakazałem jej usiąść na podłodze i oddać różdżkę.  Postanowiłem chwilę się zabawić, zanim wyczyszczę jej pamięć. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Incarcerous! - Dziewczyna została spętana niewidzialnym sznurem, wtedy cofnąłem zaklęcie imperius. 

- Co jest... Co... Albus?! - Spojrzała na mnie, nie mogąc się ruszyć. - Co to ma znaczyć?!

- Domyśl się. - Uniosłem brwi i wycelowałem w nią różdżką. - Powiedziałaś komuś.

- Może. - Dziewczyna znów spróbowała się wydostać, lecz nic jej z tego nie wyszło. - Wypuść mnie! 

- Chciałbym... Ale zrobiłaś coś bardzo głupiego. I teraz mi za to zapłacisz. - Uśmiechnąłem się wrednie. - Crucio!

Rose wydarła się, gdy ugodziło ją zaklęcie, zaczęła miotać się po podłodze jak ryba, która wypadła z akwarium, a ja śmiałem się jak jakiś maniak. Po chwili cofnąłem zaklęcie i opadła na podłogę, oddychając głęboko.

- D-Dlaczego... Albus... Jesteśmy rodziną... Nie rób tego... - Mówiła, lecz ja nie miałem dość. Byłem na nią wściekły i teraz chyba tylko cud mógłby mnie zatrzymać.

- Milcz, wredna pół-szlamo. - Powiedziałem. - Crucio!

Dziewczyna znów się wydarła, miotając się po podłodze. Utrzymywałem zaklęcie dłużej, śmiejąc się głośno. Nigdy nie czułem się tak dobrze. Cofnąłem zaklęcie dopiero, gdy ona już prawie mdlała.

Podszedłem bliżej no niej, po drodze poprawiając krawat i kucnąłem obok. Uśmiechnąłem się łobuzersko. 

- A teraz moja ulubiona część. Nie będziesz o tym pamiętać. Ani o moim związku. Tak będzie dla wszystkich lepiej. - Wyszeptałem. Rose spojrzała na mnie wystraszona. - Obliviate!

Z jej twarzy zniknęły jakiekolwiek emocje. Od razu po tym znów rzuciłem imperius, żeby wyszła za mną z komnaty i o niej nie pamiętała. Wysłałem ją na górę i dopiero tam cofnąłem zaklęcie, chowając się, aby mnie nie zauważyła.

Była zdezorientowana, nie wiedziała, co się wydarzyło i dlaczego wszystko ją boli. Zadowolony z siebie postanowiłem od razu znaleźć mojego chłopaka, więc udałem się do biblioteki. 

Ostatnio rzadko tam bywałem. Wszedłem do środka i rozejrzałem się, szukając Scorpiusa. W końcu zauważyłem go. Siedział przy stoliku z jakąś krukonką. Gdy podszedłem bliżej, rozpoznałem ją. 

Któregoś razu zaciągnęliśmy ją do komnaty tortur i zawiesiliśmy w powietrzu do góry nogami. Była niezła zabawa, ale co ona tutaj robi z moim chłopakiem? Przecież to szlama. Jak on może się z nią zadawać!

Podszedłem bliżej i cicho odkaszlnąłem. Oboje spojrzeli na mnie. Dziewczyna na szczęście miała wyczyszczoną pamięć, więc mnie nie rozpoznała.

- Och, Albus. - Scorpius spojrzał na mnie z uśmiechem. - Jeszcze nie skończyłem wypracowania.

- W porządku. Hm. A kim jest twoja koleżanka? - Zapytałem, spoglądając na dziewczynę.

- To jest Natalie Jones. Rok młodsza od nas. - Przedstawił ją. - Czasem się razem uczymy. 

- Rozumiem. - Posłałem jej sztuczny uśmiech. - Jak skończysz, to przyjdź w to miejsce, gdzie ostatnim razem. Jasne?

- Pewnie. - Blondyn puścił mi oczko. Jeszcze raz omiotłem wzrokiem całą sytuację i odszedłem. 

Ta szlama jeszcze pożałuje, że zbliżyła się do mojego chłopaka...

Scorpius:

Po tym, jak napisałem już wypracowanie, pożegnałem się z Natalie i ruszyłem do umówionego miejsca. Albus w końcu ją poznał i szczerze mówiąc obawiałem się jego reakcji. Co prawda, nie mógł mi mówić co mi wolno, a czego nie i to zamierzałem mu powiedzieć. 

Temat krukonki nie został jednak w ogóle poruszony. Brunet był z jakiegoś powodu szczęśliwy i podekscytowany, nie powiedział mi dlaczego, ale w tamtej chwili nawet nie było czasu, żeby się tego dowiedzieć. Nie widziałem go tak napalonego od czasu, gdy byliśmy na Grimmauld place 12. Oczywiście, nie zamierzałem narzekać, oddałem się całkowicie chwili. 

Po wszystkim zadowoleni wróciliśmy do dormitorium. 

Niestety, kilka dni później nie byłem już tak szczęśliwy. Zupełnie przypadkowo odkryłem, że zabrał ze sobą z Grimmauld Place ten zeszyt do szkoły. Przecież uzgadnialiśmy, że zostawimy go w tamtym domu. Musiałem natychmiast z nim o tym porozmawiać. 

Wyszedłem z dormitorium i zacząłem go szukać. Po drodze zauważyłem jednak coś dziwnego. Natalie szła korytarzem, nawet mnie nie zauważyła, a przecież stałem prawie naprzeciwko niej. Zaciekawiony podążyłem po cichu za nią, a gdy skręciła, zatrzymałem się i wyjrzałem dyskretnie zza rogu. Albus stał z różdżką, a chwilę później przejechał nią po ścianie i w podłodze pojawiła się jakaś klapa. Dziewczyna bez słowa zeszła na dół, a on za nią i przejście zniknęło.

O co tutaj do cholery chodzi? Podszedłem w to miejsce i spojrzałem na ścianę. Narysowany był na niej mały wąż. Albus przejechał po nim różdżką, na pewno tak zrobił. Wyjąłem swoją i poszedłem w jego ślady. Przejście się otworzyło. 

Po cichu schodziłem schodami w dół, nagle dziewczyna krzyknęła, a ja zatrzymałem się w pół drogi, skąd już słyszałem wszystko, co działo się na dole. Albus śmiał się jak jakiś szaleniec, a potem na moment zapadła cisza.

- Rozumiesz, prawda? Masz się trzymać z daleka od mojego chłopaka. - Mówił. Otworzyłem szeroko oczy. Cholera jasna, co on robi?!

- T-Tak. - Powiedziała dziewczyna słabym głosem. - Proszę... Wypuść mnie... Proszę... NIE

- Crucio! - Albus rzucił znów zaklęcie, a jej krzyk poniósł się echem. Byłem w szoku i czułem, że nie mogę na to pozwolić. Zszedłem na dół po schodach i wycelowałem różdżką w mojego chłopaka.

- Expelliarmus! - Rzuciłem, a różdżka wypadła mu z rąk. Spojrzał na mnie wystraszony i cofnął się. Natalie opadła na podłogę i zaczęła płakać.

- Scorpius... Skąd...

- Albusie Severusie Potterze... Co ty do chuja jasnego wyprawiasz?! - Krzyknąłem, podchodząc bliżej do niego.

- Nic... Nic takiego... Po prostu... Byłem... zazdrosny. - Spojrzał na mnie, sam chyba nie wiedział, co ma mi powiedzieć. 

- To żaden powód... Żaden... Żeby używać tego zaklęcia... Czy ty masz pojęcie... Możesz trafić za to do pieprzonego Azkabanu! 

- Scorpius, nikt nie będzie wiedział... - Sięgnął po swoją różdżkę, a ja zauważyłem mój pierścień na jego palcu, w co nie mogłem uwierzyć. Spojrzałem na dziewczynę, która nadal bała się ruszyć i pokręciłem głową.

- Nie wierzę, że jej to zrobiłeś... I że wziąłeś mój pierścień bez pytania... Przecież on wzmacnia działanie zaklęć... Coś ty narobił...

- Pozwól mi chociaż zrobić dla nas wszystkich coś dobrego. - Wycelował w dziewczynę i rzucił zaklęcie, zanim zdążyłem zareagować. - Obliviate!

- Czy ty... Skąd ty umiesz to robić?! - Patrzyłem na niego zszokowany.

- Wyjaśnię ci, przysięgam, ale najpierw ją stąd zabierzmy.

Westchnąłem i wspólnie odprowadziliśmy Natalie do skrzydła szpitalnego, wmawiając jej, że na pewno tylko zemdlała na korytarzu, a potem wraz z Albusem wróciliśmy do tej dziwnej komnaty. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i przez moment panowała napięta cisza. 

- A więc? - Spytałem niecierpliwie. - Co do chuja się odkurwia? Znalazłem w twoich rzeczach zeszyt, który mieliśmy zostawić na Grimmauld Place, do tego wziąłeś bez pytania moją własność. O co tutaj kurwa chodzi?

- Uwielbiam, gdy przeklinasz... - Powiedział, posyłając mi uśmiech.

- Nie zmieniaj kurwa tematu. 

- Jasne. - Westchnął. - Więc... Zabrałem ten zeszyt, bo się przywiązałem. No i wraz z Higgsem i Flintem wciąż gnębiliśmy szlamy. I potem starsi ślizgoni pokazali nam ten pokój i przychodzili tutaj wraz z nami i zawsze zwabialiśmy tutaj jakąś szlamę, żeby trochę się pobawić... A potem kasowaliśmy tej osobie pamięć i nikt o niczym nie wiedział. Nauczyłem się od siódmoklasistów, jak to się robi. A ten pierścień... Wzmacnia zaklęcia... I jakimś sposobem dodawał mi odwagi, nie potrafię wyjaśnić, dlaczego go wziąłem...

- Ja pierdole... - Skomentowałem i ukryłem twarz w dłoniach. Jak mogłem tego nie zauważyć? Przecież to było takie oczywiste. Jestem takim kretynem. Ślepym kretynem.

- Wyczyściłem też pamięć Rose. - Wyznał. - Zwabiłem ją tutaj i też rzucałem na nią cruciatus. A potem wyczyściłem jej pamięć i o niczym nie wie.

- Albus... - Spojrzałem na niego, czując się, jakbym patrzył na kogoś zupełnie nieznajomego. - Dlaczego zachowujesz się, jakby to, co zrobiłeś było w porządku?! To zaklęcia niewybaczalne. Imperius i cruciatus. Nazywają się tak, bo są do chuja NIEWYBACZALNE. Za ich użycie idzie się do Azkabanu! 

- Wiem o tym. - Spojrzał mi w oczy. - Ale przecież nie pozwolisz mi tam trafić, prawda?

- Szczerze ci powiem, że w tej chwili musiałbym się nad tym kurwa zastanowić. - Skrzyżowałem ramiona. - A może wyczyścisz mi pamięć, co?! Problem rozwiązany! W ogóle, rzuć na mnie imperius i się zabaw, tak jak ze wszystkimi mugolakami! To takie zabawne, w chuj zabawne, Potter... I wiesz co? Zanim postanowisz coś na mnie rzucić, wiedz, że z nami koniec!

- Scorpius, błagam nie... Przysięgam ci, nigdy więcej nie użyję tych zaklęć. Przysięgam! - Brunet złapał mnie za rękę i uklęknął przede mną. W jego oczach pojawiły się łzy. - Wybacz mi... Proszę... Nie zostawiaj mnie...

Patrzyłem na niego, wciąż odczuwając wściekłość i ból. Sam nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. Kochałem go, ale on robił takie okropne rzeczy. Jak sobie pomyślę, co działo się w tym pomieszczeniu, to aż mi gorzej. Ile osób skrzywdzili? I to przez co? Przez jakieś durne przekonania. 

- To jest niewybaczalne. - Wyszeptałem. - Przynajmniej nie w tej chwili, Albus. Potrzebuję czasu. 

Cofnąłem się i bliski płaczu pobiegłem po schodach w górę. Jedyne co za sobą usłyszałem, to jego głośne szlochanie i swoje imię. Nie wróciłem tam. Nie zamierzałem. Nie chciałem go widzieć na oczy. 

Szedłem korytarzami, mijając różne osoby. Nie mogłem powstrzymać łez, więc pewnie wyglądałem jakby stało się coś okropnego. Wbiegłem do łazienki i zamknąłem się w jednej z kabin, gdzie usiadłem na podłodze i rozkleiłem się na dobre.

Jak on mógł zrobić coś takiego?... Jak mogłem tego nie zauważyć?... 

I pytanie bez odpowiedzi... Co z nami dalej będzie?...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro