Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie zdążyłem zareagować. Broń dostrzegłem w ostatniej chwili. Harry coś do mnie krzyczał, ale nie mogłem skupić się na jego słowach. Wpatrywałem się w ojca. Strzelił do mnie pierwszy. Ja nie byłem do tego zdolny. Nie nacisnąłem spustu. Nie mogłem go zabić. Pomimo, iż nienawidzę go całym sercem, nie potrafiłem go zabić.

Poczułem okropny ból w klatce piersiowej. Wiele razy widziałem na filmach jak rozgrywały się strzelaniny. Główni bohaterowie nawet jak oberwali kulką wstawali i szli dalej walczyć. Nie wiedziałem, że ból jest tak okropny. Nigdy nie byłem w stanie sobie go wyobrazić... Aż do teraz. Na chwilę zaparło mi dech w piersi. Coraz  trudniej mi się oddychało. Wszystko wokoło przestało mieć dla mnie znaczenie. Byłem jakby poza tymi wydarzeniami. Wszystko działo się w zwolnionym tempie.

- Louis! - usłyszałem znajomy głos.

Harry tu był. Przyszedł po mnie. Nie zostawił, nie złamał obietnicy. Nie wiem dlaczego w niego zwątpiłem... Teraz jednak żałuję, że w ogóle się tu pojawili. Nie rozpętałoby się to całe zamieszanie. Poczułem znajomy zapach jego perfum. Uwielbiałem je, niestety nie znałem ich nazwy. Kiedyś obiecałem sobie, że spytam o to zielonookiego.

- Harry... - zacząłem, ale nie mogłem dalej nic powiedzieć.

Nabrałem powietrza, ale nie wystarczająco. Czułem się jakbym się dusił. Ból w klatce piersiowej po chwili zaczynał zanikać. Czułem odrętwienie i dziwne zmęczenie. Zapragnąłem tak po prostu zamknąć oczy i obudzić się z myślą, że to tylko zły sen.

- Wszystko będzie dobrze. - obiecywał chłopak uciskając moją ranę.

Nawet nie zauważyłem, kiedy zdążył zdjąć swoją bluzę, by zatamować krwawienie. Nie zwróciłem na to uwagi. Ręką odnalazłem jego dłoń. Chłopak był zdenerwowany. Czułem to po drżeniu jego ręki. Delikatnie ją uścisnąłem, dodając chłopakowi otuchy. Ten potrzebował jej bardziej ode mnie. Przecież ból mijał, to dobrze, prawda?

- To nic... - dodałem i wysiliłem się na lekki uśmiech.

Harry uwielbiał jak byłem szczęśliwy. Od kilku dni uśmiechałem się częściej, bo zadowolenie malujące się na jego twarzy było bezcenne. Lubiłem tego zielonookiego śmieszka. Nawet bardzo. Cieszyłem się z każdej minuty jaką z nim spędziłem. Pamiętam każdą sekundę i każde jego słowo. Nawet jego kiepskie żarty wyryły mi się w pamięci.

- Wszystko będzie dobrze. - powtarzał cały czas i mocno ściskał moją dłoń.

Zaczynałem tracić w niej czucie, ale nie powiedziałem mu tego. Nigdy nie widziałem go aż tak przestraszonym. Role się odwróciły. Teraz to ja starałem się go jakoś pocieszyć. Kciukiem gładziłem jego delikatną skórę na dłoni. Chciałem coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydobyły się z moich ust. Próbowałem kolejny raz z tym samym skutkiem.

Dopiero gdy moim ciałem wstrząsnął dreszcz i zaczynało mi być bardzo zimno, zrozumiałem. Nic nie będzie dobrze. Ja umierałem. Kilka dni temu cieszyłbym się z takiego obrotu sprawy, ale nie teraz. Nie dziś. Miałem dla kogo żyć. Chciałem żyć! Budzić się każdego poranka obok tego przystojnego loczka i wpatrywać się w intensywną zieleń jego oczu.

Nie wiem dlaczego, ale dopiero teraz doszedłem do wniosku, że boję się umrzeć. Nie chciałem nigdzie odchodzić. Nie teraz, gdy poznałem czym jest miłość. Tak... To odpowiednie słowo. Nigdy nie byłem zakochany. Nawet nie miałem przyjaciół, spotykałem się z dwoma chłopakami, ale to nie było to. Nie mogłem tego nazwać miłością. To przy Harrym w końcu zrozumiałem, ale było za późno.

Patrzyłem się na jego twarz, na spływające łzy po policzkach.  Jego wargi drżały. Cały był poruszony. Patrzyłem, ponieważ nie mogłem nic mu powiedzieć, a miałem dużo do powiedzenia. Chciałbym wyznać mu tą ważną rzecz, ale nie mogłem. Zmarnowałem swoją szansę.

- Des! - usłyszałem jego krzyk i popatrzyłem przed siebie.

Kilkanaście  metrów przed nami szły jakieś postacie. Nie widziałem ich twarzy. Rozpoznałem jednak człowieka leżącego w kałuży krwi. Był to mój ojciec. Nie widziałem kiedy został postrzelony. Nie chcę się z nim spotkać po drugiej stronie. On był potworem i będzie smażył się w piekle, ale ja też nie byłem wystarczająco dobrym człowiekiem. Nie chcę, aby i po śmierci mnie dręczył.

Postacie ubrane na czarno zaczęły się zbliżać, ale nie dałem już rady dłużej utrzymywać moich powiek otwartych. Powróciłem spojrzeniem na twarz Harryego. Powoli zatapiałem się w ciemności. Zaczęła mnie pochłaniać. Nie mogłem się od niej uwolnić. Starałem się jakoś przedłużyć ten moment, ale nie byłem w stanie. To wszystko działo się za szybko.

Potrzebowałem jeszcze tylko kilka minut. Chciałem porozmawiać z Harrym. Wszystko mu powiedzieć. W końcu zdobyłem się na odwagę, ale nie dane mi było tego wyjawić. Czułem lekką złość. Byłem bezsilny. Nabierałem powietrza, ale jeden oddech kosztował mnie za wiele wysiłku.

W końcu poczułem czyjeś ręce, które chwytają mnie z zgięciu kolan oraz na plecach. Słyszałem szybkie kroki i jakieś krzyki. Nie był to Harry. Nie czułem już jego perfum. Nawet głos się nie zgadzał. Był odrobinę niższy i nie miał tej charakterystycznej chrypki Harryego. Zostałem gdzieś odłożony. Starałem się zachować przytomność umysłu.

- Nie jedziemy do bazy. Za tamtym budynkiem skręć w lewo. - powiedział. - I do jasnej cholery dodaj gazu! Nie mamy za dużo czasu...

Znów poczułem ból w swojej klatce piersiowej. Ktoś mi ją przygniatał. Zacząłem się dusić. W ustach czułem metaliczny posmak krwi. Potem wszystko się wyciszyło. Nie słyszałem zupełnie nic. Straciłem przytomność.


><><><><><><><><><><><><

I co teraz będzie z Lou? o.O

Odpowiedzi na pytania niedługo dodam, możecie jeszcze jakieś dodać, macie trochę czasu. ^.^

<><><><><><><><><><><><>


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro