Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Nie wiem czy to dobry pomysł... - westchnąłem obserwując wygłupy chłopaków.

Siedzieliśmy  u mnie w salonie. Liam wraz z Niallem zajęli miejsce na kanapie i urządzili sobie bitwę na poduszki. Nie chcę nawet myśleć, co  powie Anne, jak zobaczy kolejną zniszczoną podusie przez ich dziecinną zabawę. Średnio raz na tydzień coś potrafili zepsuć. Nie ważne, czy to stłuczony wazon, czy szklany stolik w salonie. Chłopaki byli mistrzami demolki.  Wraz z Malikiem zajmowaliśmy dwa fotele. W telewizorze leciał jakiś nudny program, którego nikt nie oglądał.

- Dlaczego nie chcesz go zabrać? - zapytał Zayn śmiejąc się i następnie rzucił popcornem w Nialla.

- Jesteś nadopiekuńczy. - mruknął Louis, wygodnie rozsiadając się na moich kolanach.

- Nieprawda. - dodałem.

- Prawda. Tak samo było tydzień temu. Nie pozwoliłeś mi iść z wami do miasta, tylko dlatego, że była druga w nocy. Nie jestem małym dzieckiem Hazz. - oburzył się niebieskooki, krzyżując ręce na klatce piersiowej jak małe, nadąsane dziecko.

- Byliśmy w obleśnym klubie tylko po to, by z ciągnąć zaległy dług dla ojca. - powiedziałem. - Nie było tam nic ciekawego, nie było potrzeby zabierania cię tam.

- Akurat. - prychnął, odwracając się ode mnie tyłem.

- Lou... - westchnąłem owijając swoje ręce wokół jego pasa, przyciągając go bliżej siebie. - Mówię prawdę, co nie Zayn?

- Huh? - spytał czarnowłosy, który wcale nas nie słuchał i dopiero teraz spojrzał na mnie, gdy padło jego imię.

Spojrzałem na niego wyczekująco. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale chwilę się zawahał.

- Taaak. Tak było. - zapewnił i pokiwał energicznie głową.

- Ale ja chcę iść z wami! - zawołał niepocieszony Louis. - Kto jest za tym, abym poszedł z wami?

Rozmowy ucichły i nawet rechoczący Niall spojrzał się na brązowowłosego. Po chwili wszyscy podnieśli ręce. Wszyscy, ale z wyjątkiem mnie.

- Zdrajcy... - mruknąłem.

- Przegłosowane Harold. - na jego twarz znów powrócił uśmiech. - Nie jestem z porcelany, abyś aż tak się o mnie martwił. To tylko zwykły wypad na monopolowy u Rodgera. - przekonał mnie dopiero jego pocałunek.

- Niech będzie. - zgodziłem się. - Ale trzymasz się przy mnie, zgoda?

Pokiwał energicznie głową i nakrył moje dłonie swoimi. Przez chwilę bawił się moimi palcami. Był już późny wieczór. Za jakąś godzinę Rodger będzie zamykał swój sklep. To będzie okazja by po raz... czwarty go okraść. Powinien nam dziękować. Dzięki nam  spali zbędny tłuszczyk. Ostatnim razem pobił swój rekord i gonił mnie o jakieś dwadzieścia metrów dalej niż ostatnio. Jeszcze to doceni.

- Skoro mamy iść, to ruszać dupska. - zarządziłem.

Louis zeskoczył z moich kolan i jako pierwszy opuścił salon. Słyszałem jeszcze jak wbiega do pokoju i trzaska za sobą drzwiami. Chyba naprawdę musiało mu się nudzić przez ostatnie dni siedzenia w domu.

- Nie szczerz się tak. - powiedział Zayn mijając mnie w framudze drzwi.

Poklepał mnie w policzek i wyszedł z chłopakami. Nie musiałem długo czekać na niebieskookiego. Bardzo szybko się przebrał z dresów w których chodził po domu i zszedł na dół. Na sobie miał moją czarną bluzę z kapturem. Bardzo polubił chodzenie w moich ubraniach, pomimo, że większość była na niego za duża. Chyba mu to nie przeszkadzało.

- Możemy iść. - zawołał z uśmiechem.

- Zawsze możesz zostać w samochodzie... - zacząłem.

- Harry! - mruknął, ale widząc, że żartuję, rozchmurzył się.


Zaparkowaliśmy w jednej z bocznych uliczek. Do monopolowego musieliśmy przejść się na piechotę. Jak zwykle, ubrani w czarne stroje i kominiarki byliśmy gotowi do akcji.

 - W porządku? - zapytałem i gdy wszyscy zgodnie skinęli głowami, ruszyliśmy.

Na zewnątrz było już ciemno. Jedynie latarnie oświetlały chodnik. Na naszą korzyść nie było żadnych przechodniów. Dotarliśmy do właściwych drzwi i weszliśmy do środka. Podzieliliśmy się jak zwykle. Niall miał zostać na czatach, ja miałem zająć się spaślakiem Rodgerem, a chłopaki pakowaniem alkoholu do toreb.

Jako pierwszy do środka wszedł Louis. W połowie drogi się zatrzymał. Cofnął o dwa kroki, wpadając na mnie. Szybko do niego dołączyliśmy. Ciekawiło mnie, co takiego go wystraszyło.

Spojrzałem w stronę lady, a przy niej stał Mark we własnej osobie. Opierał się o kontuar i rozmawiał ze sprzedawcą, lecz gdy nas zauważył zamilkł. Teraz jego spojrzenie utkwione było w nasze sylwetki.

- O tym właśnie mówiłem, banda gówniarzy. - zawołał ożywiony Rodger.

Ręka Marka powędrowała do jego paska, z którego wyciągnął broń. Wycelował w Liama. Zayn broń miał już w gotowości, tak samo jak ja. Staliśmy i mierzyliśmy w niego.

- Koniec zabawy. - powiedział. - Odłóżcie pistolety, a nic nikomu się nie stanie.

- Ty sobie chyba kpisz. - odezwał się Liam. - Jesteś jeden, jeśli masz choć trochę rozumu to odpuść. Zrobimy sobie ,,zakupy'' i już stąd idziemy.

- Nic z tego. - syknął. - Jesteście od Stylesa, tak? Już ja was znam...

Odbezpieczyłem pistolet i podszedłem bliżej niego. Zabiję drania! Gnój powinien zdechnąć! Nie wiem jakom cudem przeżył tamtą strzelaninę. Pamiętam tylko, że był ranny. Liczyłem, że zdechnie. Teraz miałem okazję odwdzięczyć mu się za to, co zrobił Louisowi. Śmierć jest zbyt łagodną karą za jego czyny, ale przynajmniej będę mieć pewność, że już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Nie sprowadzi ponownie cierpienia i bólu na niebieskookiego.

- Harry, nie. - zawołał Louis podchodząc do mnie.

Chwycił mnie za dłoń w której trzymałem pistolet.  Czułem jak cały drżał. On wciąż bał się swojego ojca. Przez kominiarkę widziałem jedynie jego niebieskie, błyszczące oczy.

- Powinien zdechnąć! - warknąłem widząc rosnącą dezorientację na twarzy gliniarza.

- Proszę cię Harry... - ponowił swoją prośbę.

- Louis?! - odezwał się Tomlinson, a po chwili na jego twarzy pojawił się obleśny uśmiech. - Gangów ci się zachciało cioto?!

Podszedł bliżej, próbując chwycić Louisa. Zadziałałem szybciej. Nacisnąłem spust i wystrzeliłem. Echo wystrzału rozniosło się po pomieszczeniu. Gruby Rodger schował się za ladą i tylko od czasu do czasu wyglądał za niej. A Mark?

Leżał na ziemi. Wił się niczym robal. Trzymał się za nogę i wyklinał wszystkich po kolei. Jego broń leżała niedaleko niego, wypuścił ją z rąk. Teraz próbował  dosięgnąć broni, ale szybko  przekopałem ją dalej.

 - Powinieneś podziękować swojemu synowi, że cię nie zabiłem. Chociaż już dawno straciłeś prawo do nazywania go swoim synem. Jesteś potworem Tomlinson. Módl się, abym nigdy więcej cię nie spotkał. Zapewniam cię, że skończy się to o wiele gorzej. - powiedziałem podchodząc bliżej.

Louis wciąż stał w jednym miejscu i przyglądał się wszystkiemu w milczeniu. Chłopaki korzystając z okazji zajęli się alkoholem. Gdy byłem wystarczająco blisko, kucnąłem przy Marku i złapałem za jego nogę, ściskając mocno ranę. Zawył z bólu.

- Louis jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. Jest wspaniałym człowiekiem, do końca życia powinieneś być mu wdzięczny, bo na jego miejscu zabił bym cię jak psa. - kontynuowałem. - Z najlepszymi pozdrowieniami od rodziny Styles - powiedziałem na zakończenie i przywaliłem mu uchwytem pistoletu w głowę.

Po tym musiał chyba stracić przytomność, ponieważ nic więcej nie powiedział. Leżał na ziemi, ale wciąż oddychał. Niestety.

Wyprostowałem się i podszedłem do Louisa. Objąłem go ramieniem i wyszliśmy ze sklepu. Chłopaki szli zaraz za nami. Wiedziałem, że tym razem spaślak Rodger nie ruszy za nami w pościg ze swoim kijem baseballowym. Zajmie się tą gnidą Tomlinsonem. Ani trochę nie żałowałem, że go postrzeliłem.

Wróciliśmy do domu niecałe trzydzieści minut później. Louis nie chciał o tym rozmawiać, zapewniał, że jest w porządku. Nikt z nas nie poruszył więcej tego tematu. Zajęliśmy salon i postanowiliśmy się napić. To był dobry dzień, jakby na to nie spojrzeć.

- Za przyszłość. -  powiedziałem gładząc dłonią plecy Louisa, który jak zwykle wkradł się na moje kolana.

- Za przyszłość. - powtórzyli wszyscy zgodnie i zaczęli pić alkohol z całej butelki.


><><><><><><><><><><><><><><><

Chwilkę po północy, ale jest!

Ktoś skończył dziś szkołę, tak jak ja? ^.^

<><><><><><><><><><><><><><><>



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro