Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Daleko jeszcze? - mruknął chłopak, wiercąc się na siedzeniu.

- Już niedaleko Boo, ale ty jesteś niecierpliwy. - zaśmiałem się i skręciłem w małą leśną dróżkę.

Słońce raziło mnie w oczy, dlatego też na poprzednim przystanku założyłem okulary przeciwsłoneczne, które kupił mi Lou. Zapowiadało się upalne lato. Dziś nie ma szans, aby spadła choć kropla deszczu.

- Mówiłeś tak pół godziny temu. - jęknął, opierając głowę o szybę.

Po kolejnych minutach, które Lou określił, że ciągnęły się w nieskończoność, zatrzymałem pojazd. Zaparkowałem pod małym, drewnianym domkiem. Kilka metrów dalej widać było duże jezioro. Przepiękne miejsce. Często przyjeżdżałem tu z Desem, jak byłem małym chłopcem. Wędkowaliśmy cały dzień, a wieczorem robiliśmy ognisko. Piekliśmy wtedy pianki i opowiadaliśmy sobie historyjki o duchach. Byłem wtedy mały, miałem może z osiem lat? Pewnego razu nastraszył mnie, że o północy z jeziora wychodzą krwiożercze syreny i zjadają takich chłopców jak ja.  Do końca wyjazdu bałem się wypływać nad jezioro i wychodzić po zmierzchu. Traktowałem to naprawdę serio. Dlaczego więc mój ojciec tak się dziwił, że przestaliśmy przyjeżdżać w to miejsce? To była tylko i wyłącznie jego wina.

- I jesteśmy. - zakomunikowałem.

Całą drogę Louis marudził, a teraz, gdy byliśmy na miejscu on najzwyczajniej w świecie sobie... spał. Co on robił całą noc? Nie wyspał się? Straszny z niego był śpioch. Zaśmiałem się i trąciłem delikatnie jego ramię. Gdy to nie pomagało, użyłem innych środków. Odpiąłem pasy i nachyliłem się nad skrzynią biegów. Moja twarz znajdowała się tuż przy uchu chłopaka.

- Wysiadka! - zawołałem dosyć głośno.

I mógłbym się śmiać z jego reakcji, gdyby nie fakt, że oberwałem łokciem w twarz. To już nie było śmieszne. Najbardziej oberwał mój nos, za którego się teraz trzymałem.

- Przepraszam! - zawołał z przejęciem. - Nie chciałem, ja...

- Sam się prosiłem. - westchnąłem. - Muszę zapisać w dzienniczku: Louis jest bardzo niebezpieczny podczas drzemki, lepiej go nie budzić.

- To wcale nie jest śmieszne...

- Jest. - zaśmiałem się, widząc jego kwaśną minę. - A teraz się uśmiechnij, czekają nas wspaniałe dwa dni tylko we dwoje. Żadnego gadającego o frytkach Nialla, nadopiekuńczego Liama, głupiego Cartera. Tylko ty, ja i jezioro.

Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę domku. Nic się nie zmienił od mojego ostatniego pobytu tutaj. Czasami Des wraz z Anne przyjeżdżali tu na urlop. Miałem nadzieję, że jest tam posprzątane i nie ma pajęczyn. Znalazłem klucze w kieszeni i od kluczyłem drzwi, otwierając je przed Louisem. Wszedł jako pierwszy. Rozglądał się z zainteresowaniem.

- Całkiem przytulnie. - stwierdził.

Podszedł do dużego łóżka i rzucił się na nie. Coś mi się wydaje, że spędzi tu większość wyjazdu. Ziewnął i przeciągnął się. Nie mówcie, że zamierza pójść spać.

- Dobranoc Hazz. - powiedział jedynie  i zamknął oczy.

- Ej... Lou, wstawaj! - zawołałem, podchodząc do niego szybkim krokiem.

Usiadłem na brzegu łóżka i zacząłem go łaskotać. Wił się pode mną jak robak. Pomiędzy falą śmiechu próbował coś powiedzieć. Średnio mu to wychodziło.

- Ż-żaaa-a-rtowałem! - wydusił z siebie.

Ze śmiechu aż się popłakał. Łzy spływały mu po policzku, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Przestałem go łaskotać, by mógł nabrać powietrza. Jeszcze tego by brakowało, aby się biedak udusił. Nie chciałbym go zabić.

- Stanowczo przesadzasz z tymi łaskotkami. - stwierdził, podnosząc się do pozycji siedzącej. - To co? Idziemy się przejść po okolicy?

- Oczywiście. - posłałem mu delikatny uśmiech.

Jako pierwszy podniosłem się z łóżka i podałem mu rękę, którą złapał. Bagażami zajmiemy się później. Teraz, razem z Louisem trzymając się za rękę ruszyliśmy na spacer. Świeże powietrze to było coś, czego potrzebowałem. Słońce przyjemnie grzało, ale wciąż było za zimno na kąpiel w jeziorze. Planowałem wybrać się z niebieskookim w to samo miejsce, ale latem. Oczywiście na dłużej, nie tylko na weekend.

- Pięknie tutaj. - ciszę przerwał głos Louisa.

Rozglądał się z zainteresowaniem po otoczeniu. Po jego wyrazie twarzy mogłem się domyślić, że mu się tu podobało. Cieszyłem się z tego.

- Zgadzam się. W dzieciństwie przyjeżdżałem tu z ojcem. - dodałem.

Przez kilka minut opowiadałem mu o krwiożerczych syrenach z opowieści mojego ojca. Nieźle go rozbawiły. Przez cały czas się uśmiechał. Patrzyłem się na jego radosną twarz jak zaklęty.

Kto by pomyślał, że ten wystraszony, nie, raczej śmiertelnie przerażony nastolatek, którego spotkałem, będzie taki szczęśliwy któregoś dnia? W niebieskich tęczówkach nie widziałem cierpienia ani bólu. Wyrażały prawdziwą radość i miłość.  Louis był wspaniałym chłopakiem. Byłem takim szczęściarzem, że go spotkałem w swoim życiu.

Zmęczeni już spacerem usiedliśmy na kładce przy jeziorze. Louis siedział między moimi nogami, a ja obejmowałem go rękoma w pasie i przytulałem do swojej klatki piersiowej. Było wspaniale. Przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywaliśmy się w taflę jeziora. Jego gładka powierzchnia od czasu do czasu została zniekształcona przez podmuchy wiatru.

- Nie zostawisz mnie, prawda? - powiedział odwracając twarz w moją stronę. - Bo wiesz... ja naprawdę cię kocham, jak nikogo innego.

- Lou... -westchnąłem. - Obiecuję, że zawsze będziemy razem. Nie spotkałem nigdy tak wspaniałej osoby jak ty i to się raczej nie stanie. Kocham cię, ty mój głuptasie. - uśmiechnąłem się i schowałem twarz w zgięciu jego szyi. - Nawet nie waż się kiedykolwiek w to zwątpić.

Złożyłem serię krótkich pocałunków na jego delikatnej szyi. Zauważyłem jak pojawiła się na niej gęsia skórka.

- Chodźmy rozpalić ognisko, trochę się przedłużył ten nasz spacer. - uśmiechnąłem się.

Chłopak skinął głową i podniósł się jako pierwszy. Zaczekał na mnie i razem poszliśmy do pobliskiego lasu poszukać chrustu na nasze ognisko.

Kto by pomyślał, że zwykłe zbieranie patyków może przynieść tyle frajdy? Zwykła sucha gałąź służyła Louisowi jako miecz, którym mnie dźgał. Było to zabawne. W końcu udało się mu mnie sprowokować i razem stoczyliśmy pojedynek. Zakończył się on z chwilą, gdy nasze ,,miecze'' połamały się na dwie nierówne części. Dopiero wtedy wzięliśmy się na poważnie za zbieranie gałęzi.

Szybko nanieśliśmy wystarczająco drewna, aby ułożyć i rozpalić ognisko. Staliśmy przez chwilę i wpatrywaliśmy się w taniec płomyków ognia. Podszedłem z tyłu do Louisa i objąłem go, zarzucając ręce na jego ramiona.

- Miałeś wspaniały pomysł z przyjazdem tutaj. - powiedział. - Cieszę się, że tu jestem z tobą.

- Ja też Lou. - zapewniłem, zaciągając się zapachem jego miętowego szamponu do włosów.

Po kilku minutach Louis poszedł po jedzenie na ognisko, a ja przyniosłem pianki. Zjedliśmy kolację, która składała się z pieczonych kiełbasek i czosnkowych grzanek. Były one w  niektórych miejscach aż za bardzo przypieczone, sądząc po czarnym kolorze, ale to nam nie przeszkadzało. Później zajęliśmy się piankami.

Siedzieliśmy blisko ogniska, które dawało przyjemne ciepło. Zostalibyśmy na zewnątrz jeszcze dłużej, ale pogoda pokrzyżowała nam plany. A miało nie padać! Zerwał się duży wiatr i byliśmy zmuszeni uciekać do domku.

- Nie jest tak źle. - zapewnił Louis. - Mamy wygodne łóżko.

Jako pierwszy pobiegł do niego i skoczył na materac. Prychnąłem głośno i ruszyłem za nim. Położyłem się obok niego i wpatrywałem się w sufit.

Deszcz na dobre się rozpadał. Słychać było uderzenia kropel o szyby okien. Po chwili rozległ się głośny grzmot pioruna. W pomieszczeniu zrobiło się jasno od błyskawicy.

- Nie przepadam za burzą. - powiedział Louis, przytulając się do mnie, chcąc być jak najbliżej.

- Zawsze możemy coś na to poradzić i się czymś zająć. - odparłem, odnajdując jego usta, złączając nasze wargi w długim pocałunku.

Louis znacznie się ożywił. Podparł się na łokciach i pogłębił nasz pocałunek. Nie trwał on za szybko, ponieważ przekręciłem się na bok i teraz to ja pochylałem się nad jego twarzą.

- Myślę, że to doskonały pomysł. - wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.

Przysunąłem się do kolejnego pocałunku, który całkowicie odwrócił uwagę niebieskookiego od wyładowań atmosferycznych. Moje dłonie odnalazły drogę by wkraść się pod bluzkę chłopaka. Opuszkami palców badałem jego delikatną skórę na brzuchu, na której pojawiła się gęsia skórka. Spojrzałem na twarz chłopaka. Przygryzał dolną wargę, co było tak cholernie pociągające.

- Harry? - zwrócił na siebie moją uwagę.

Przeniosłem spojrzenie z jego ust. Dłońmi cały czas gładziłem jego płaski brzuch. Było to bardzo uzależniające.

- Tak kochanie? - zapytałem.

- Może moglibyśmy... - urwał, uroczo się przy tym rumieniąc. - No wiesz...

- Oczywiście, jasne, że tak. - na moje usta wkradł się szeroki uśmiech. Cieszyłem się jak idiota. - Ale jesteś tego pewien?

- Ugh... - westchnął - Bo się rozmyślę... Oczywiście, że jestem tego pewien Harry.

- Zaczekaj. - zawołałem zrywając się z łóżka.

Ruszyłem w stronę drzwi i wybiegłem przez nie w deszcz. Nie obchodziło mnie, że zmokłem do suchej nitki. Przeklinałem siebie w myślach, za to, że zaparkowałem aż tak daleko od domku. Otworzyłem drzwi samochodu i chwilę czegoś tam szukałem.

- Znalazłem! - zawołałem sam do siebie, uderzając się w głowę o dach pojazdu.

Kolejna błyskawica przecięła niebo i słychać było głośny grzmot. Szybko wróciłem do domku. Zamknąłem za sobą drzwi i po chwili znów znalazłem się przy boku niebieskookiego.

- Już jestem Boo. - uśmiechnąłem się, od razu łącząc nasze usta.

- Gdzie ty tak wybiegłeś? - zapytał zdziwiony.

- Myślę, że będziemy tego potrzebować. - odłożyłem paczkę kondomów i buteleczkę z lubrykantem na szafeczkę nocną.

- Jak zwykle wszystko przewidziałeś. - zaśmiał się, uśmiechając przy tym zadziornie.

- To tak na wszelki wypadek. - zapewniłem.

Moje dłonie ponownie znalazły się pod materiałem bluzki chłopaka. Po chwili pomogłem mu się jej pozbyć. Ubranie wylądowało na podłodze. Tak samo stało się i z moją górną garderobą. Mogłem podziwiać teraz nagą klatkę piersiową swojego chłopaka. Już nie widać było wystających żeber, tak jak w pierwszych dniach naszej znajomości. Opuszkami palców gładziłem jego delikatną skórę. Był taki piękny. Nachyliłem się nad nim i złączyłem nasze wargi w namiętnym pocałunku.  Gdy się od siebie oderwaliśmy, ustami zszedłem niżej, na szyję Louisa. Mokrymi pocałunkami tworzyłem sobie ścieżkę. Zatrzymałem się w jednym miejscu, zasysając skórę niebieskookiego, robiąc dość sporą malinkę.

- Wszyscy będą wiedzieli, że jesteś mój. - mruknąłem, trącając to miejsce nosem.

Po chwili zmieniłem miejsce i tak po jakimś czasie szyja chłopaka była udekorowana  malinkami. Dłońmi przeniosłem się niżej, odnajdując rozporek jego spodni. Spojrzałem jeszcze raz na twarz chłopaka, w celu upewnienia się. Patrzył na mnie tymi swoimi błyszczącymi oczyma, ale nie widziałem w nich strachu. Pokiwał energicznie głową i posłał lekki uśmiech, który odwzajemniłem. Uniósł biodra, ułatwiając mi pozbycie się reszty jego ubrań. Pomógł mi również ściągnąć spodnie oraz bokserki. Leżeliśmy teraz zupełnie nadzy. Louis uroczo się zarumienił. Nie pierwszy raz widziałem go bez ubrań, wiele razy braliśmy wspólny prysznic, ale nic więcej. Zawsze przy tym jego twarz pokrywał się czerwienią, tak jak teraz.

Kolejna błyskawica przecięła niebo, a po niej usłyszeliśmy głośny grzmot. Burza rozpętała się na dobre i była coraz bliżej. Deszcz uderzał o szyby okien. Wiatr hulał na zewnątrz. Louis jednak zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Całkowicie ją zignorował. W pokoju paliła się jedynie lampka nocna.

Zdawałem sobie sprawę, że nie byłem pierwszym Louisa. Gdy przypomniałem sobie co ten chłopak przeżył, zalewała mnie krew. Nie jestem w stanie cofnąć czasu, dlatego chciałem, aby dziś czuł się z tym dobrze.  Pocałowałem go, wślizgując swój język do jego wnętrza. Mruknął z aprobatą i pogłębił pocałunek. Wplótł swoje dłonie w moje włosy i delikatnie pociągał za nie. Przez chwilę nasze języki walczyły o dominację, lecz się poddał. Zawsze mi ulegał. Tak bardzo go kochałem i pragnąłem. Byłem już twardy, a Louis to poczuł, gdy otarł się o mnie biodrami.

- Jakby coś było nie tak, to powiedz mi o tym, w porządku? - zapytałem, uważnie przyglądając się jego twarzy, próbując odczytać z niej emocje.

- Tak. - pokiwał głową i zagryzł dolną wargę, uważnie obserwując co robię.

Sięgnąłem po lubrykant i wylałem trochę na swoje palce, które następnie skierowałem do jego wejścia. Przez chwilę zataczałem przy nim małe kółeczka, nie śpiesząc się. Wszystko robiłem powoli i dokładnie. Widziałem gęsią skórkę na ciele chłopaka. Włożyłem w niego najpierw jeden palec. Czekałem aż się przyzwyczai. Zacisnął się na nim i cały się spiął.

- Musisz się rozluźnić. - poleciłem, nachylając się nad nim.

Chciałem jakoś odwrócić jego uwagę od wykonywanych przeze mnie czynności. Złączyłem nasze wargi w mokrym pocałunku. Louisowi strasznie się to spodobało i po chwili sam oddawał tę pieszczotę. Gdy poczułem, że się nieco zrelaksował, poruszyłem palcem, zginając go w środku. Robiłem tak parę razy. Wykonywałem powolne ruchy, zataczając kółka.

- Właśnie tak. - szepnąłem i ustami zszedłem niżej, na jego obojczyk.

Polizałem jego rozpaloną skórę i zassałem ją. Powstała z tego kolejna malinka. Coś czułem, że na tej jednej się nie skończy. Gdy wrócimy z naszego wyjazdu, nikt nawet na niego nie spojrzy, ponieważ on jest mój. Mój niebieskooki, kochany chłopiec.

Dodałem drugi palec i zacząłem szybciej go rozciągać. Wił się pode mną i wypychał w górę biodra. Dodałem kolejny palec, chciałem dobrze go przygotować. Nie chciałem, aby niepotrzebnie odczuwał ból. Mieliśmy oboje czerpać z tego przyjemność. Skrzyżowałem palce w jego wnętrzu, a on jęknął przeciągle.

- Proszę cię Harry... - sapnął i po raz kolejny wypchnął biodra.

- Jaki niecierpliwy. - zaśmiałem się, wykonując ostatnie ruchy palcami. - O co prosisz Lou?

- Sam wiesz. - jęknął po raz kolejny, gdy zabierałem swoje palce.

- Niestety nie... - powiedziałem z podstępnym uśmieszkiem. Uwielbiałem jak się rumienił, gdy się czegoś wstydził. Jaki on był wrażliwy.

- Pieprz się Hazz. - mruknął marszcząc uroczo swój mały nosek.

- Siebie nie, ale ciebie. Chociaż wolę określenie ,,kochać'', lepiej brzmi. - po raz kolejny się zaśmiałem i przysunąłem do powolnego pocałunku.

Gdy się od siebie oderwaliśmy, zsunąłem się niżej. Teraz miałem erekcję chłopaka tuż przed swoją twarzą. Widziałem jak bliski był do spełnienia. Zwilżyłem swoje wargi i polizałem go po całej długości. Louis drgnął i spojrzał się na mnie.

- Co ty wyprawiasz Hazz? - zapytał.

- Nie widać? - uśmiechnąłem się szeroko i powróciłem do wcześniejszej czynności.

Loui podobnie jak ja był twardy, nie chciałem niepotrzebnie tego przedłużać. Chwyciłem dłonią jego penisa i wziąłem go do ust. Czubkiem języka przejechałem po główce. Widziałem jak chłopak cały się spiął i jak ze świstem wciągnął powietrze. Po chwili chuchnąłem na niego, co podziałało na chłopaka.

- Kurwa... - jęknął wiercąc się na materacu.

Uśmiechnąłem się zwycięsko i kontynuowałem.  Wziąłem go głębiej i zassałem główkę. Po chwili zacząłem poruszać głową. Słyszałem ciche jęki chłopaka, które próbował tłumić  poduszką. Było to tak cholernie pociągające. Po kilku ruchach było już po wszystkim i odsunąłem się, siadając prosto na materacu. Widząc jeszcze bardziej zaczerwienione policzki chłopaka, uśmiech na mojej twarzy się poszerzył. Louis jeszcze przez chwilę drżał, próbując uspokoić oddech. Udało mu się dopiero po dłuższej chwili.

Sięgnąłem po paczkę kondomów. Sprawnie założyłem na  swojego penisa, który gotowy był do działania. Nie chciałem, aby Louis miał złe wspomnienia z tej nocy, czuł się brudny, tak jak podczas swojego pierwszego razu. Starałem się ze wszystkich sił mu to oszczędzić. Tej nocy to on był dla mnie najważniejszy.

Kilka razy rozmawiałem z nim o tym, ale przeważnie ucinał temat. Doskonale go rozumiałem i nie naciskałem. Bo kto chciałby po raz kolejny przypominać sobie te wszystkie okropne rzeczy jakie robił z nim Mellark i jego ojciec? Ale z dnia na dzień coraz bardziej się otwierał. Czasem zaczęliśmy rozumieć się bez słów. Wiedziałem kiedy szatyn był smutny, zły czy szczęśliwy. Czytałem z niego jak z otwartej księgi, chociaż czasem nie było to wcale takie łatwe.

- Będę delikatny. - obiecałem, chwytając po raz kolejny lubrykant.

Widziałem jak chłopak skinął głową. Rozlałem płyn tuż przy jego wejściu, a nieco płynu rozsmarowałem na swoim członku. Przybliżyłem się teraz  jeszcze bardziej do Louisa.  Uniosłem jego nogi, rozszerzając na boki. Zbliżyłem główkę penisa do jego dziurki. Delikatnie wsunąłem się do środka. Nie wszedłem cały. Dałem chłopakowi czas na przyzwyczajenie się. Po chwili, nieco się rozluźnił i zagłębiłem się bardziej. Po  jakimś czasie wsunąłem się do końca. Odczekałem dłuższą chwilę. Dłońmi błądziłem po jego klatce piersiowej, ostatecznie zatrzymując je na biodrach. Gładziłem delikatną i wrażliwą skórę. Był taki doskonały.

- Już możesz. - powiedział niebieskooki, chwytając  piąstkami prześcieradło.

Bardzo powoli wysunąłem się z niego, ale nie do końca, tylko po to, aby po chwili ponownie w niego wejść.  Moje pchnięcia z czasem stawały się coraz szybsze. Louis głośno jęczał i wił się pode mną. Jęki próbował zagłuszyć w zgięciu swojej ręki, jak ostatnim razem.

- Kochanie. - zacząłem. - Chcę cię słyszeć, proszę...

Chwyciłem jego rękę i zabrałem od jego twarzy. Posłuchał mnie i swoje ręce ułożył wzdłuż ciała, wczepiając w pościel. Usta wciąż miał rozchylone i łapał przez nie powietrze.

- Właśnie tak. - uśmiechnąłem się, wykonując głębsze pchnięcie.

Musiałem chyba trafić w jego prostatę, ponieważ wydał z siebie głośny jęk i zaczął drżeć pode mną. Powtórzyłem tą czynność, za każdym razem trafiając w ten jeden punkt. Pokój wypełnił się naszymi urwanymi oddechami i jękami. Czułem, że byłem już bardzo bliski spełnieniu. Louis ponownie zrobił się twardy, więc chwyciłem go za penisa, robiąc szybkie ruchy ręką. Wykonałem ostatnie głębokie pchnięcia i doszedłem w prezerwatywę, chwilę po tym jak Louis pobrudził swoją klatkę piersiową.

Dopiero po dłuższej chwili wysunąłem się z niego i pozbyłem się prezerwatywy. Położyłem się obok Louisa, który wciąż jeszcze drżał po niedawnym stosunku. Sięgnąłem dłonią do jego czoła i odgarnąłem jego pozlepiane od potu włosy.

- W porządku? - zapytałem z troską, wpatrując się w zaszklone oczy szatyna.

Zrobiłem coś nie tak? Skrzywdziłem go? Wiedziałem, że to był zły pomysł. Jak mogłem być takim egoistą? To było za wcześnie. Powinniśmy jeszcze z tym poczekać.

- Lou? - spróbowałem ponownie.

Niebieskooki przekręcił się na bok i spojrzał się mi w oczy, ale nie widziałem w nich bólu. Powoli przysunął się do mnie i złączył nasze wargi. Wplątał dłoń w moje włosy i pogłębił pieszczotę.

- Kocham cię Harry. - powiedział. - Tak cholernie się cieszę, że tu przyjechaliśmy.

- Myślałem, że jesteś... - przerwał mi, przykładając wskazujący palec do ust.

- Jestem szczęśliwy, jak nigdy przedtem. To wszystko dzięki tobie Harry. - zapewnił. - Tylko jestem wykończony.

Przysunął się jeszcze bliżej i wtulił w moją klatkę piersiową. Objąłem go ramieniem i wolną ręką przeczesywałem kosmyki jego włosów, mruczał przy tym jak kot. Wiedziałem, że to uwielbia. Wspólnie stwierdziliśmy, że dopiero jutro pójdziemy się umyć. Teraz byliśmy zbyt wyczerpani. Pocałowałem Louisa w czoło i zamknąłem oczy. I nawet szalejąca burza nie była w stanie nas obudzić. Grzmoty stawały się coraz cichsze, aż w końcu całkowicie ustały.


><><><><><><><><><><

Ponad 3000 wyrazów - najdłuższy rozdział!

Co sądzicie o tym rozdziale?

Chętnie poczytam wasze komentarze ^.^

_____________

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

<><><><><><><><><><>




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro