,,Nocne zadanie"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bohater ruszył w dalszą drogę. Wiedział ciągle gdzie są tory, ale niezbliżał się do nich za blisko. Podczas podróży coraz częściej spotykał wsie i tereny zabudowane. Od ranka przeszedł gdzieś dwadzieścia jeden kilometrów. Po tym szlaku zauważył miaseczko, które oczywiście pod okupacją zdawało mu się bardziej ponure niż wszystkie inne. Jako że zbliżał się wieczór, wstąpił do wioski. Niemcy w maskach, ludzi nie widać. Stefan dla niepoznaki zakrył twarz i po kryjomu wszedł do czyjegoś domu.
-Aaa! Ja nic nie zrobiłam! -krzyknęła leżąca w łóżku kobieta.
-Nie, Nie! Ćśś! Mam tylko kilka pytań, z konspiracji jestem!
-ohh. Myślałam że coś zrobiłam. Jakież to szczęście witać kogoś takiego w progach.
- Co się dzieje w wiosce? Wszyscy w maskach, pozamykani.
- Od jakiegoś tygodnia jakieś choróbsko nas złapało. Męczy nas strasznie, bolą mięśnie i zatoki są zapchane, ponoć nasz lekarz mówi że płuca mogą mieć w końcu niewydolność. Straszne. Nie ma leków a nikt się zarazić nie chce.
-hm. A mógłbym jakoś pomóc? Ciężko mi patrzeć na takie rzeczy.
-Musiałbyś iść do lekarza albo chorego burmistrza. Dziękuję Ci z góry!
-Także dziękuję. Do widzenia.
-Żegnaj!
Młodzieniec wyszedł przez okno, aby mieć pewność że nikt go nie zobaczy. Stwierdził że pójdzie najpierw do lekarza. Znalazł mały gabinet i do niego zapukał. Firanki lekko się odchyliły a z nich wyłonił się doktor. Szybko i chaotycznie otworzył drzwi i zapytał:
-Was Ich machen?! -zapytał po niemiecku medyk.
Dziewiętnastolatek zatkał mu usta i powiedział:
-Ćśś. Mam kilka pytań. Chcę wam pomóc.
-Polak?
-Tak, z konspiracji. Jak pomóc wam z lekami?
- Nie mamy antybiotyków. Wiem, że jeśli nie zadziałamy szybko to może się źle zadziać.
-A dużo tutaj szkopów?
-Jak na takie miasteczko to jak mrówek w mrowisku.
-Wiesz gdzie można znaleźć te antybiotyki?
- Nie wiem gdzie, ale wiem jakie. Z tego co wiem, na opakowaniu powinien być napis ,,AntiG-38". Więcej powinien wiedzieć burmistrz.
-Dziękuję. A gdzie mieszka burmistrz?
-Wątpię czy się dostaniesz. Jego budynek jest chroniony, on jest chory a dodatkowo żeby mógł rządzić tylko pod przymusem, ma więzienie domowe. To jest ten trzypiętrowy miejski ratusz.
-Niedobrze... no cóż, muszę w takim razie tam iść.
-Bywaj -pożegnał się lekarz klepiąc po ramieniu młodzieńca.
-Do widzenia.
Był wieczór, padał deszcz. Bohater przedzierał się przez ulicei starał się omijać Niemców. Ratusz miejski widział bardzo dobrze. Dzieliło go od niego jakieś sto metrów. Trzysta metrów dyskrecji. Już widział jak wehrmachtowcy obsadzają budynek.
-Będzie ciężko.
Znów wymyślił prowizoryczny plan A i B. Miał przejść bokiem za ratusz, sądził że tam będzie mniej przeciwników. Ulice puste, ciemno i deszczowo. Miał dość noszenia Niemieckiego munduru, ale twierdził że jak na razie to on go chroni. Rozejrzał się czy nikt nie idzie i przeszedł na drugą stronę ulicy. Przemkną pomiędzy budynkami i zawitał od ratusza od boku. Tam też byli hitlerowcy. Obok nich był sporawy kontener ze śmieciami, głównie papierem. Rozejrzał się na skrzyżowaniu dwóch ciasnych uliczek i nadchodził jakiś żołnierz. Stefan się schował i wziął jakiś urwany kawałek cegły leżący na ziemi. Cisnął nim w śmieci w dalszej części ulicy, aby tamten tam podszedł.
-Was ist das?
Młody konspirator ominął Niemca i przeszedł dalej. Teraz napotkał barykadę. To był już większy problem. Tylko ona dzieliła go do przejścia w tylną część budynku. Schował się za jakąś skrzynią i wypatrywał. Podszedł na kucaka do kolejnej ja której była skrzynia z narzędziami. Zepchnął ją by narobić hałasu, następnie ewakuował się za murek który był za rogiem osłony. Do przewróconej skrzynki podszedł jakiś hitlerowiec. Wtedy bohater podszedł do towarzysza tamtego wroga, wyciągnął nóż, złapał owego za mundur i pociągnął do siebie. Ułożył go w pozycji leżącej pod murkiem. Czekał aż tamten wróci z szukania czegoś, co było odpowiedzialne za hałas. Wrócił. Gdy dostrzegł że jego kolegi tam nie ma, zaczął się chaotycznie rozglądać. Zszedł z drogi Stefanowi, wtem bohater przełożył martwego okupanta i przeskoczył przez murek, wrzucił zwłoki do kanałów i podbiegł do następnej osłony. Wystarczyło przebiec i przeskoczyć przez płot. Rozejrzał się ale tam nadal stało pięciu Wehrmachtowców. Dostrzegł inne wyjście. Mianowicie ponownie zajrzał do kanałów, tym razem od środka. Wszedł do tuneli wypełnionych ściekami. Wiedział że to trujące dlatego zasłonił twarz i szybko pobiegł do kolejnej studzienki.
Wyszedł nią na szczęście nie zauważony i przemknął do tyłów. Nie mógł przejść przez barykadę ponieważ każdy miał ściśle określone zadanie i zostałby zatrzymany. Na tyłach nie wzbudzał dużego podejrzenia ale widział że jednak jest pobocznym źródłem zainteresowania. Teraz wszystko zależało od naiwności Niemców. Podszedł do jakiejś ścieżki między budynkami, krzyknął, wycelował bronią i strzelił w... nic. Niemcy rzucili się na ziemię, po chwili wstali i część z nich pobiegła do owego miejsca. Stefan wtem podbiegł do szopki za ratuszem, wskoczył na jej ścianę, wybił się z niej i wszedł na daszek. Z niej przeskoczył na wystający element na ścianie ratusza, dokładnie ozdobną cegłę, wspiął się wyżej po kolejnych podobnych cegłach i przeszedł na murowany parapet. Na rękach, opierając się nogami, przedostał się na rynnę której się złapał i wszedł po niej wyżej. Na ostatnim piętrze ratusza, mieściło się mieszkanie, miało ono balkon. Kawałek odległości był między rynną a balkonem. Konspirator czuł, że jeśli jeszcze chwilę będzie się trzymał tej rynny, to ona się wyłamie, już woda kapała mu na twarz. Przeskoczył na belkę na której wisiała niemiecka flaga. Flagę zrzucił, rozbujał się na rurce i przeskoczył na balkon. Wspiął się na niego i wszedł do środka ratusza. Mało się nie ześlizgnął dostając się na górę.
-Skąd się tu wziąłeś? -zapytał burmistrz.
-Wszedłem przez balkon. Mam ważne pytanie. Gdzie mogę znaleźć antybiotyk o nazwie... hm... AntiG... trzyy...
-Trzydzieści osiem. Naprawdę chcesz ryzykować i spróbować przynieść nam ten lek?
-Tak.
Burmistrz ciągle kasłał. Ledwo ruszał rękoma i oddychał chaotycznie.
-W takim razie, około pięć albo cztery kilometry na południowy zachód, jest obóz. Nie jest duży, ale trzeba uważać. Tam powinna być skrzynka albo walizka z lekami.
-Dobrze, postaram się wrócić jak najszybciej.
-Jak stąd wyjdziesz?
Bohater wyjrzał zza okna.
- Mam pewien pomysł.
Usiadł na parapecie i zeskoczył do kontenera ze śmieciami pod ratuszem. Bolały to nogi, ale wyszedł i udawał że kontroluje prace ochrony. Poszedł w stronę owego obozu. Spodziewał się że to będzie raczej teren poza miejski. Przy bramie z miasta stało kilku strażników. Polak obszedł ich i wskoczył na mur, po chwili opuścił miasto. Przeszedł około trzy kilometry i zauważył reflektory. W razie czego się ukrył i położył się na poboczu. Przyjeżdżał przed nim mały konwój. Z ratusza słychać było zegar wybijający godzinę nocną, godzinę ciszy dwudziestą drugą. Patrol prawdopodobnie przyjechał na nocne stróżowanie. Nastolatek przebiegł przez ulicę i pobiegł dalej przez pole w stronę lasku, w którym mógłby się ukryć. Tam również Niemcy przeszukiwali teren. Biegnąc bohater potknął się o wystający z ziemi korzeń i upadł niszcząc sobie mundur. Zdjął go sądząc że z poszarpaną opaską ze swastyką, zostanie zabity pod zarzutem nieposzanowania symboli narodowych, zostawił sobie tylko saszetkę. Od razu mu było lepiej biegać.
Wbiegł do lasu i ile miał sił gnał przed siebie. Zaczęły oślepiać go światła latarek. Podszedł bliżej i w oddali ujrzał teren zajęty przez Rzeszowców oraz ich kilku reprezentantów przed sobą. Słysząc zbliżające się głosy rzucił się za jakiś kamień. Siadł za nim, oparty o niego plecami i próbował być cicho. Misja była ważna, a zagrożenie spore. Serce waliło mu jak nigdy bo miał mało amunicji w pistolecie,  szkopów było sporo, a skacząc złamał patyk zwracając uwagę Wehrmachtowców. Szukali oni źródła hałasu. Z wyciągniętą bronią przeczesywali teren. Złapał się za hełm, poprawił go i próbował uspokoić w sobie lęk. Przypomniał sobie że brał udział w gorszych walkach. Serce wcale mu się nie uspokoiło, a biło jeszcze bardziej. Ujrzał czołg, Panzerkampfagena III, który na polu za laskiem przyjeżdżał do obozu w towarzystwie Panthery.
,,Cholera musi tu być coś ważnego, albo ktoś ważny"- pomyślał -,,nie! Muszę się przełamać i tam iść. Nieźle, gadanie do siebie zawsze tak motywuje."
Tak zrobił. Nie bał się już ze względu na cel w jakim tu jest. Zerknął zza kamienia gdzie kto jest. Rozeszli się trochę.
Stefan wstał, rzucił patykiem w jakiś krzak dając złudzenie ukrywania się pomiędzy jego gałązkami i pobiegł na pole. Zdążył jeszcze spotkać jadące czołgi. Podbiegł do Panthery, która jechała ostatnia i złapał się jej tyłu, wjeżdżając z nią do obozu. Za bramą wyskoczył za skrzynie służące mu za chwilową kryjówkę. Dostrzegł miejsce w którym były wszystkie leki, taką można by to powiedzieć sekcję medyczną. Oddalona była od niego jakieś piętnaście metrów. Przeszedł za następną osłonę -zaparkowany wóz, za którym stał Niemiec. Trzasnął w drzwi po jego stronie i wszedł pod podwozie. Strażnik który pilnował tamtej strony, z ciekawości przyszedł zobaczyć na przyczynę uderzenia. Konspirator wtem wyszedł spod pojazdu przemknął do kolejnej pozycji. Był już niedaleko, z dziesięć metrów. Przed nim stały dwa czołgi które już wcześniej napotkał, a przy nich szkopy. Tym razem bohater poczekał aż sami zmienią miejsce pobytu. Gdy jeden z nich przechodził gdzieś indziej, Stefan ponownie zabawił się w kieszonkowca i zabrał mu granat. Kucnął za Pantherą, rozejrzał się i przeszedł za Panzerkampfa. Tym razem nie poszło tak łatwo. Kilka metrów dzieliło go od leków. Chciało mu się kaszleć i kichać, lecz wydało by go to. Ktoś zawołał strażnika pilnującego leków. Dziewiętnastolatek przeskoczył przez stolik przy którym tamten stał i zaczął szukać antybiotyku. ,,AntiG-38... no dalej! Emm... jest!" -powiedział pod nosem Stefan i wziął to do sakiewki. Wziął jeszcze trochę leków, twierdząc że skoro i tak tu był.
Zamknął saszetkę i schował się za panzerkampfem. Znów utworzył prowizoryczny mechanizm, ten sam co w pociągu. Do zawleczki przywiązał cienki sznurek, granat zamontował pod Panthera, a sznurek zawiązał na jej kole. Gdyby czołg wyruszył, koło miało ruszyć sznurkiem a ten zerwać zawleczkę. Nie miał pomysłu na ucieczkę, ale znowu miał duże szczęście. Mianowicie przez radio kilku Wehrmachtowców, w tym kierowców czołgu dostało rozkaz przyjścia  na patrol. Słysząc to konspirator szybko i dyskretnie podbiegł do zaopatrzenia pojazdu i wziął kaster z paliwem który przebił nożem i rzucił pomiędzy czołgi, paliwo się rozlało. Pobiegł się schować nieopodal czołgów. Niemcy się uzbroili i weszli do swoich pojazdów -część do Pantery, nie zwracając zbytniej uwagi na rozlane paliwo, a część do zwykłego wozu. Pojazdy ruszyły. Po chwili oślepiło i ogłuszyło na chwilę Stefana, wybuchł czołg a drugi był poważnie uszkodzony. Bohater na tym skorzystał, przeskoczył przez osłonę i wybiegł przez dziurę w murze. Biegł ile sił w nogach albowiem wybuch na pewno przyciągnął uwagę pobliskich nazistów. Biegł. Nie zatrzymywał się.
Będąc u stóp miasteczka padł na kolana. Zrobiło mu się zimno, kaszlał i kichał.
-Przeziębiłem się. Niedobrze. Lecę dalej.
Podszedł do murku, wskoczył na niego i przeszedł na drugą stronę. Wystarczyło dojść do ratusza. Poszedł podobną drogą co wcześniej.
Burmistrza zastał w złej formie. Podbiegł do niego i powiedział:
-Mam leki, spokojnie! Niech Pan się trzyma!
-Uciekaj.. khy khy... zaraz tu przyjdą.
-O nieee. Sam do nich pójdę.
-Jak to?
-Niech Pan przyjmie ten lek -rzekł podając antybiotyk.
Stefan zanim wyszedł z budynku, przez okno widział jak pomagaja nieść chorego Niemca, który widocznie ledwo zasłania usta przy kasłaniu, podobnie ciężko mu chodzić. Bohater wybiegł z budynku jak gdyby nigdy nic i podbiegł do chorego szkopa.
-Trzymaj. No bierz! To antybiotyk! Lek! Może pomóc!
Natrafił mu się wehrmachtowiec po części znający Polski.
-Lek? Daj!
Sprawdził zawartość i podał go choremu koledze.
-Możesz iść -rzekł szop do dziewiętnastolatka.
Młodzieniec odszedł i ponownie bez problemu wszedł do ratusza. Wzbudzał podejrzenia ale Niemcy widzieli jak właśnie pomógł ich towarzyszowi.
Gdy wszedł do mieszkania Burmistrza, było bardzo cicho. Za cicho. Zarządca miasteczka był blady, nie dawał oznak życia.
-Proszę Pana?,
Bohater sprawdził mu oddech. Burmistrz nie oddychał.
-Nie! Nieee! Lek nie zadziałał...
Zamieszany Stefan wybiegł z budynku krzycząc: ,,Potrzeba lekarza! Pomocy! Burmistrz nie oddycha!". Kilku Niemców  poszło do Burmistrza, po chwili wynieśli go martwego.
Stefan przebiegł do lekarza, przekazał mu antybiotyki i powiedział że burmistrz zmarł na chorobę.
-przykre... jak Ci się w ogóle udało zdobyć te leki?
-Długa historia. Trzeba namówić Niemców żeby w radiu powiedzieli żeby chorzy do Ciebie przyszli.
-Zajmę się tym. Uratowałeś nas. Dziękuję.
-nie ma za co, dobranoc.
-dobranoc.
Bohater pobiegł do mieszkania kobiety, którą poznał gdy dotarł do miasteczka pierwszy raz.
-Niech pani weźmie! Zdobyłem leki.
- Nie wierzę. Jak Ci się udało. Gdzie były?
-Długa historia. Mógłbym przenocować?
-Po uratowaniu miasteczka? Jasne, proszę. Pewnie głodny jesteś. Czekaj dam Ci coś do jedzenia.
-Szczęście dzisiaj miałem że mnie nie zabili.
Wtedy konspirator zaczął opowiadać o swojej niezwykle szczęśliwej przygodzie. Skończyła się dobrze, chociaż miała i złą stronę.
Nazajutrz Niemcy faktycznie nadali w radiu o antybiotyku, lecz zrobili to tylko dlatego bo bali się, że sami się zarażą.
-Ty chyba też się przeziębiłeś -stwierdziła kobieta.
-Pewnie tak, ale muszę iść dalej. Nieszczęścia chodzą parami, a jak się pośpieszę to mnie nie dogonią. Cóż. Dziękuję bardzo za gościnę. Mam nadzieję że się jeszcze kiedyś spotkamy!
-To ja dziękuję, też mam taką nadzieję!
Schorowany Stefan ruszył w dalszą drogę ku Warszawie. Był coraz bliżej miejsca, w którym jego przygoda się dopiero zacznie.

Niedługo równo 10 rozdział B)
Dzisiaj Niemców dużo, tłumaczenia brak :o
Tak swoją drogą jak jakieś pomysły, pytania to można pisać w komentarzach (:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro