10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sierpień rok 1991

- Gdzieś ty była, smarkulo?! - usłyszałam od razu po wejściu do salonu. Cóż.. No nie przejęłam się tym zbytnio.

- Na zakupach! - odpowiedziałam równie głośno irytując uśmiechem mojego blondaska.

- I nie wyjaśnisz swojego zachowania? A jakby cię ktoś rozpoznał?? Dziewczyno! Myślisz czasem choć trochę? Nawet nie powiedziałaś gdzie idziesz! Poza tym, sześć godzin na zwykłych zakupach do szkoły? Powariowałaś?!- wrzeszczał jak by ktoś go batem trzepał.

- Gorzej niż babka w ciąży... - powiedziałam z cichym westchnieniem do Black'a, a następnie pokręciłam głową nadal się uśmiechając.

Już po chwili dało się usłyszeć zduszony chichot ze strony uciekiniera, który odwracając się tyłem próbował go zatuszować.

- Tobie ewidentnie brakuje matczynej ręki... - westchnął poirytowany blondyn i tym razem to ja się odwróciłam, a w moich oczach momentalnie stanęły łzy.

Nie... Mamusiu! Mamusiu! Proszę...

Widok martwej matki nadszedł tak szybko, że nie byłam w stanie zatrzymać wypływających łez z moich oczu. Nie odwracając się do mężczyzn stojących za mną szybko wbiegłam na górę, na strych.

- Sztorm jest blisko.. - wypowiedziałam hasło równocześnie przykładając rozcięty nadgarstek do ściany, po czym wbiegłam do mojej 'świątyni'. Chwyciłam paczkę chusteczek w zakrwawioną dłoń i usiadłam w kącie pokoju. Już po chwili usłyszałam swój żałosny szloch...

***

Po kilku godzinach zeszłam na dół z pochmurną miną. Oczywiście blondyn zaczął się na mnie znów wydzierać. No to kolejna kłótnia z Jack'iem... Tym razem nie wybiegłam do mojego ukrytego pokoju. Tylko.. Na dwór.

Bieg wśród tylu drzew... Zakazany las... Pełno łez... Jednak czy to co robiłam można było nazwać płaczem? Nie... Ja nie płakałam. Tylko tony słonych łez wypływały z moich oczu, jednak nie wydawałam żadnych dźwięków. Nie chciałam płakać. Nie chciałam chociaż na chwilę zostać tą słabą...

- Nie rycz! Nie bądź taka słaba, Alice! Ogarnij się! - mamrotałam dalej biegnąc, jednak łzy nie przestawały wypływać z mych oczu...

Nagle zdałam sobie sprawę, że to nie ja. A może ja, tyle, że młodsza? Tak! Już pamiętam! To było w moje siódme urodziny.

Biegłam dalej. Biegłam szybciej. Powoli zaczynało brakować mi tchu, nogi paliły żywym ogniem, oczy piekły niemiłosiernie i do tego ten piekielny ból głowy...

W pewnej chwili padłam wykończona na ziemię. Nogi odmawiały posłuszeństwa... I w tej właśnie chwili 'wyszłam ze swojego ciała' i usiadłam obok patrząc się na moją młodszą wersję mnie.

- No dalej! Nie bądź taka słaba, Alice! Nie poddawaj się! - krzyczała dławiąc się własnymi łzami - I kurcze, nie rycz tak! - wrzasnęła zanosząc się szlochem, a ja wraz z nią.

Nie chciałam. Ale czy siedmioletnie dziecko potrafi wiecznie powstrzymywać płacz? Nie, nie potrafi. A ja wtedy nie płakałam od kilku lat... Zdawało mi się, że nikt mnie nie rozumie... Że Jack mnie nie rozumie... A może to prawda?

Przez tyle lat udawałam, że śmierć rodziców mnie nie boli... Że jestem silna... Ale czy na pewno udawałam? Czy jakbym nie była silna, umiałabym powstrzymywać płacz przez tak długi czas? Nie... Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem silna, ale nie aż tak jak mi się zdawało... Nie potrafiłam sobie sama z tym poradzić jako siedmioletnie dziecko. Ale czy ktoś by potrafił? Czy ja teraz potrafię?

Płakała. Dawała upust emocjom. Pozwoliła słonej cieczy spływać po jej zarużowionych po szaleńczym biegu policzkach. A ja płakałam wraz z nią przypominając sobie co czułam w tamtej chwili, co czuję teraz.

Płacz ku mojemu zdziwieniu nie był taki zły. Płacz dał mi siłę, dał odwagę i dał więcej rozumu. Może to niedorzecznie brzmi... Ale płacz jest jak lekarstwo na zranione serce. Na skrzywdzoną duszę. Na polepszenie humoru. Na rozjaśnienie szarych komórek. Płacz jest lekiem na wszystko. Płaczesz by dać upust emocjom. Płaczesz by poczuć się lepiej. By było ci lżej. By uśmiech zagościł na twoich ustach. Płaczesz by żyć...

Już jako odrzucona siedmiolatka pogodziłam się ze łzami. Zrozumiałam, że płacz jest potrzebny by nie oszaleć już do reszty. By być silniejszym trzeba płakać. Dlaczego więc nadal boję się płaczu?

Już nie płakałam. Uśmiechałam się. Od tak dawna nie czułam się tak dobrze. Było teraz tak przyjemnie... Moja młodsza wersja zrobiła to samo.

Wpatrywałam się wraz z nią na zachód słońca między drzewami.

- Piękny... - szepnęłam. Dlaczego tego wcześniej nie zauważyłam? Dlaczego nie zwróciłam na coś tak pięknego swej uwagi? Dlaczego byłam tak ślepa na świat dookoła mnie?

- To prawda. Bardzo kolorowy. - odpowiedziała siedmioletnia ja.

- Śmierć rodziców mnie tak bardzo zaślepiła? Chęć by nie być słabą? Ukrywanie uczuć? Udawanie kogoś kim nie byłam? A może to wszystko razem wzięte i jeszcze więcej... - wyszeptałam lekko wstrząśnięta.

- Pamiętaj by zawsze być sobą. Jesteś tylko człowiekiem. Jeśli trzeba, popłacz sobie w kącie tak jak dziś. Pamiętaj, że nie podołasz wszystkiemu sama. Porozmawiaj z Jack'iem. Szczerze. - rzekła uśmiechając się promiennie. Odpowiedziałam podobnym uśmiechem.

Już po chwili słońce zaczęło znikać za pagórkami, a wraz z nim reszta otoczenia.. Obudziłam się.

***

No i to tyle po mym dobrym humorze👍👍
Cóż.. Do zobaczenia w następnym razem kochaniಠ_ಠ

Riddle

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro