Rozdział 64: Uratujemy, kogo tylko się da

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Toriel? Toriel, słyszysz mnie? - krzyknęła Ann, dzwoniąc do niej przez telefon.

- Słyszę... Co się tam dzieje? Frisk mówiła, że coś się dzieje na ulicach...

- W dużym skrócie...? APP właśnie zaczyna. Zniszczą wszystko i wszystkich, jeśli ich się nie powstrzyma!

- O mój... - Toriel była w szoku. - To co teraz?

- Del-2 i Impact szukają tego głównego szefa, by to przerwał, a cała reszta pomaga ludziom się ewakuować! W tej chwili jestem z Sans'em i jego bratem, Undyne i reszta są po drugiej stronie miasta!

- Ja też spróbuję coś zrobić...! Odezwę się później, Ann.

- Jasne, Toriel - dziewczyna się rozłączyła. - Dobra chłopaki, gdzie teraz?

- W PRAWO! Tam ludzie potrzebują pomocy!!! - Papyrus poprowadził ich przodem.

Gdy zbliżali się do końca ulicy, zauważyli grupę zamaskowanych ludzi rzucających koktajlami Mołotowa w duży budynek mieszkalny. Wybiegali z niego w panice ludzie, ale jedna z kobiet próbowała za wszelką cenę się cofnąć do środka.

- Gdzie idziesz?! Chcesz się kurwa spalić?! - wrzasnął jakiś mężczyzna, próbując ją odciągnąć.

- Moja córka tam została! Muszę po nią iść!!!

- Co się dzieje?! - spytała ją Ann, gdy dobiegli do nich. - Gdzie ona jest?

- Na 3 piętrze!!! Próbowałam się do niej dostać, ale ściana się zawaliła, a potem mnie wyrzucili stamtąd!

- Uratuję ją! - Papyrus ruszył w stronę wejścia, ale inny mężczyzna go zatrzymał.

- Zapomnij...! Dym jest tak gęsty że nawet szkielet taki jak ty udusi się w niecałe pół minuty, nie mówiąc o temperaturze!!! Ona pewnie już nie żyje...

- Nie, błagam... - kobieta była zrozpaczona. - Kate...

Ann spojrzała na jej twarz. 

- Sans, Papyrus, zajmijcie się tymi dupkami z APP. Ja pójdę po małą.

- Ann, nie dasz rady tam wejść! - przypomniał jej Sans. - Tak jakby budynek się pali, nie chcesz chyba stać się kupą prochu?

- Sans, przecież moja dusza się tam nie spali - w tym momencie skupiła swoją moc i rozdzieliła duszę na dwie części, tworząc przed sobą świetlistą podobiznę siebie. - Róbcie swoje! Zajmę się tym!

- Uh... Okej...! - bracia ruszyli na facetów, którzy próbowali zniszczyć budynek.

Dobra... Gdzie jesteś, Kate?

Ann zamknęła oczy, by lepiej się skupić. Czuła, jak "ona" biegnie wewnątrz budynku i próbuje się dostać na 3 piętro. Płomienie próbowały blokować jej drogę, ale udało się jej przez nie przebiec.

- Ał - syknęła, gdy jej HP minimalnie spadło. - Może jednak mogę się spalić... 

W końcu dobiegła do zasypanej ściany. To tutaj...!

Skupiając całą swoją energię dostała się do środka i zauważyła w kącie sylwetkę. Mała dziewczynka patrzyła na nią z niedowierzaniem. Jeszcze żyje... Uff...!

- Ty jesteś Kate? - spytała przez swoją niematerialną formę. - Twoja mama mnie przysłała po ciebie...!

Ta tylko kiwnęła głową.

- Dobra... - Ann chwyciła ją w ręce. - Nie ma jak stąd wyjść... Musimy przez okno.

- Ale... To 3 piętro! - pisnęła Kate, a po chwili zaczęła kaszleć. 

- Nawet gdyby była inna droga, nie ma czasu... Dym cię udusi - otworzyła okno i krzyknęła: - PAPYRUS!!!

- Jestem! - szkielet błyskawicznie dostał się pod budynek.

- ŁAP JĄ! - Ann natychmiast ją wypuściła z rąk. Kate zaczęła krzyczeć, ale przestała gdy Papyrus ją złapał.

- Mam cię człowieku! NYEH HEH HEH!

Dobra... Udało się...

- GH! - Ann aż upadła na ziemię, gdy udało jej się wrócić do ciała. Uff... 6 HP... Jeszcze chwila i byłoby po mnie.

- KATE!!! - matka dziewczynki podbiegła do nich i chwyciła swoje dziecko w ramiona.

- Mamo...!

- Dziękuję wam... Dziękuję...! Ocaliliście moje maleństwo...!

- Ann, nic ci nie jest? - w tym czasie Sans pomógł jej wstać.

- Nie... Przeżyję... Co z tamtymi? - zapytała.

- Źli leżą, ci dobrzy się obronili... Ale było blisko.

- Chyba więcej jest takich, którym trzeba pomóc... - zauważył Papyrus.

- W takim razie idziemy - rozkazała Ann. - Uratujemy, kogo tylko się da!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro