Część szósta : Inny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Najkrótszy  :) zapraszam






- Kochanie, jestem! Nie uwierzysz, pani Orsen w końcu ma gotową suknię ślubną i całe szczęście, bo już mi brakło paznokci do obgryzania.  – zaśmiał się Louis, wieszając kurtkę na wieszaki. W domu panowała dziwna cisza. Harry powinien już wrócić. Louis zmarszczył brwi. Wszedł do salonu, ale tam go nie było. Tak samo jak w kuchni czy pokoju gościnnym. Coś ciężkiego pojawiło się w jego żołądku sprawiając, że miał ochotę zwymiotować. Czarne myśli chodziły mu po głowie do czasu, aż otworzył drzwi do sypialni.

Wtedy zrobiło się jeszcze gorzej. Szafy były puste. Ubrania Harry’ego zniknęły. Choć ślady jego aury nadal były w pokoju, to ubrania oraz złego rzeczy zniknęły.

Odszedł.

Zostawił Louisa, który jak ten głupi się zakochał.

Znowu był okresem przejściowym.  Dzisiaj minęłoby pięć miesięcy od kiedy Harry tutaj mieszka i od kiedy go poznał. Pięć miesięcy, kiedy nie był sam. Kiedy miał do czego wracać. Podszedł do łóżka i zajął jego lewą stronę, która należała do Harry’ego. Wziął głęboki oddech, żeby uspokoić się. Łzy kuły go w oczy, ale miał dość płakania. Spojrzał na szafkę, z której korzystał Harry i dostrzegł tam złożona na pół kartkę papieru oraz kopertę. Sięgnął obydwie te rzeczy, ale najpierw otworzył kopertę.  W środku znajdowały się trzy zdjęcia.  Na pierwszym z nich był on oraz Harry. Siedzieli przytuleni na sofie w mieszkaniu Zayna. Spali na sobie, przykryci kocem. To było wtedy, kiedy mieli jeden z tych piątkowych wieczorów filmowych. Dokładnie go pamiętał. Przejechał palcem po śpiącej twarzy młodszego mężczyzny. Odłożył zdjęcie na półkę, a jego oczom ukazało się kolejne. Całowali się na nim przed drzwiami ich mieszkania. Dłonie Harry’ego były w jego włosach, ciągnąc za nie. Dłonie Louisa trzymały biodra Harry’ego, przechylając go lekko do tyłu.  Uśmiechnął się, dobrze pamiętając smak tych ust. To zdjęcie również odłożył na stolik. Na ostatnim prostokątnym kawałku śliskiego papieru znajdowała się ich dwójka, szeroko uśmiechająca się do aparatu.

Samotna łza spłynęła po jego policzku, kiedy położył się na łóżku.  Przycisnął zdjęcie do piersi. Chwycił złożoną kartkę, po czym rozłożył ją drżącymi z emocji palcami.

Kochanie,

Bycie z tobą było tym, o czym nie marzyłem. Nigdy. Ale równocześnie było spełnieniem moich marzeń, pragnień. Muszę coś załatwić, coś ważnego...ponieważ chcę być przy tobie, tylko proszę, daj mi czas. Myślę, że muszę też powiedzieć Ci najważniejszą rzecz w moim życiu.  Dlatego błagam, daj mi dwa miesiące, żeby do ciebie wrócić i wyjaśnić. Po tym czasie możesz mnie nienawidzić, ale proszę, nie zapomnij o mnie...

Twoje kochanie.


Louis pokręcił głową, składając kartkę na cztery części. Jakby mógł o nim zapomnieć? Jak mógłby pozwolić odejść części swojego zniszczonego serca? Nie miał pojęcia, o co może chodzić Harry'emu, jednak chciał poczekać.  Chciał dać mu potrzebny czas, nawet jeśli będzie go to zabijać, nawet jeśli nie wróci do niego, to i tak będzie czekać. Zasnął, trzymając blisko siebie poduszkę przesiąkniętą zapachem Harry’ego.

Kocham cię, pomyślał, zatapiając nos w podszewce. 





Kolejny dzień był okropny. Nie dość, że zaspał do pracy, nie zjadł śniadania ani nie wypił kawy, to za piętnaście minut miał się spotkać z panią Orsen. Był pewien, że się spóźniał, szczególnie, że samochód mu się zepsuł i musiał jechać metrem. Słuchając muzyki wrócił myślami do poprzedniego wieczoru.  Nic nie zjadł po powrocie do domu...a jak się obudził, to już musiał wychodzić.  Jego żołądek zaciskał się boleśnie na myśl o powrocie do zimnego domu.  Nie chciał być znowu sam. Powinien kupić kota.

Omal nie przejechał swojego przystanku, chyba nie powinien się tyle wpatrywać w uśmiechniętą twarz Harry’ego na ekranie. Czy do niego dzwonił? Oczywiście, ale zawsze odpowiadała mu poczta głosowa. Dlatego przestał dzwonić po dziesiątym razie. Schował telefon i ruszył żwawym krokiem w kierunku schodów. Szybko je pokonał, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu małej kawiarni. Kiedy ją dostrzegł, zaczął iść w jej kierunku lecz nagle mignęły mu przed oczami ciemne włosy oraz długie nogi. Gwałtownie odwrócił głowę. Rozczarowanie wypełniło jego brzuch. To nie był Harry.  Chyba nadal miał nadzieję, że to był tylko głupi żart. Pokręcił głową. Miał spotkanie. Musiał o nim myśleć. Ze spuszczoną głową przyspieszył kroku.

- Dzień dobry, Loui! Jak się masz w ten piękny dzień? – zapytała śpiewanie Amanda. Była ona bardzo piękna kobietą, Louis musiał to przyznać. Miała piękne długie włosy w kolorze karmelu, opadające luźno na ramiona, duże, zielone oczy, drobne piegi oraz lekki makijaż, który ukazywał jej urodę.  Koszula w paski wraz z ołówkową spódnica tworzyły dobrze wyglądający komplet.

- Dzień dobry. W porządku, dziękuję.  – posłał jej słaby uśmiech, zajmując miejsce na przeciwko. Znajdowali się w przytulnej, małej kawiarni, każdy stół i krzesło było inne, a bar wyglądał jak zlepek różnych lad. 

- Napijesz się czegoś? Może chcesz coś zjeść? – zapytała kobieta, bardzo uważnie się mu przyglądając. Louis jedynie wzruszył ramionami. Szczerze miał to gdzieś.

- Może być kawa. Przejrzałem maile oraz strony, które pani mi wysłała. Myślę, że część z tych pomysłów da się wpleść do dekoracji kościoła czy też Sali. Jeśli odpowiednio szybko poinformuję Anę oraz Dereka, to będą w stanie się tym zająć tak, żeby wszystko było gotowe na następną sobotę. – powiedział rzeczowo, kiwając głową kelnerce, która postawiła przed nim filiżankę czarnej kawy. Wziął w dłonie gorące szkło, po czym upił łyk.

- To wyśmienicie! – ucieszyła się Amanda. Jej uśmiech jaśniał niczym słońce i pewnie olśniewał większość mężczyzn, ale nie jego. Ten uśmiech nawet nie dorównywał temu, który potrafił posłać Harry.

- Amando, powiedz...czy zastanawiałaś się co by było, gdyby Ethan zostawił cię kilka miesięcy przed ślubem, prosząc o czas? – zapytał, nie mogąc się powstrzymać.  Zielone oczy kobiety spojrzały na niego z zdziwieniem.  Jednak po chwili pojawiła się w nich powaga. Odłożyła swój telefon na stolik. Oparła się łokciami o blat, a jej oczy uważnie wpatrywały się w twarz Louisa.

- Nie Louis, nigdy nad tym nie myślałam...ale pewnie dałabym mu ten czas. Jeśli o niego prosił i obiecał wrócić, pozwoliłabym mu na to, ponieważ jestem pewna, że on mnie kocha. Jeśli napisałby, że odchodzi, zrywa zarczęczyny i ma kochankę na boku, która jest w ciąży...wtedy bym mu przywaliła i kazała wypierdalać, a po tym poszła kupić dwa kilogramy lodów i oglądać komedie romantyczne.

Louis pokiwał głową na jej słowa.  W ciszy dopili swoje kawy, po czym Louis wstał.

- Dziękuję, Amando...właśnie to mam zamiar zrobić. – posłał jej mały uśmiech, zabrał tablet i wyszedł, zostawiając mrugająca kobietę sama przy stoliku.



Louis wiedział, że zwariował, ale nie miał zamiaru porzucić tego pomysłu. Wszedł do schroniska z uśmiechem na ustach. Podszedł do kobiety siedzącej przy ladzie.

- Dzień dobry? – uśmiechnął się do dziewczyny - Chciałbym adoptować kotka? Najlepiej młodego. – dziewczyna szybko wstała z wielkim uśmiechem.

- Dzień dobry! Proszę za mną! – krzyknęła, wstając z miejsca i ruszając korytarzem. Louis szedł za nią, kalkulując kilka razy w myślach czy to, co chce zrobić, jest aby na pewno dobrym pomysłem.  Nie miał czasu się nad tym dłużej zastanawiać, kiedy weszli do pokoju w którym roiło się od małych kotków. Nawet nie czekał na pozwolenie, tylko od razu ruszył w stronę małych, puchatych kuleczek. Rozglądał się z zachwytem po pomieszczeniu. Kucnął, a małe stadko zaczęło łasić do jego kostek i łydek. Wtem jeden z nich zaczął się wspinać po jego ukochanych spodniach. Spojrzał w dół na biało-czarnego kotka o bystry oczkach, który wbijał w niego swojej pazurki. Wyprostował się, chwytając mała istotkę w dłonie. Uniósł go na wysokość twarzy, chciał przybliżyć go do swojego nosa, ale ten ugryzł go w dłoń. 

- Au! – syknął, wypuszczając kotka z dłoni. Głośne miauknięcie uciekło z pyszczka zwierzątka, kiedy spadało w dół. Louis kiwnął palcem; a małe ciałko uniosło się w górę. Chwycił go w swoje objęcia, po czym podszedł do uśmiechniętej dziewczyny.

- Wezmę go. – uśmiechnął się czułe do kociaka, który trzymał się go kurczowo.

-Oczywiście. Wydaje mi się, że Pana polubił. – zaśmiała się, wprowadzając go z pomieszczenia. Nim jednak zamknęła drzwi, Louis spojrzał w tył. To był błąd.  Na środku pokoju siedział czarny kotek i płakał. Jego miauczenie niszczyło pokruszone serce Louisa.

- Poczekaj...





- Ashy, Szatan, witajcie w domu. – powiedział Louis z uśmiechem.  Położył dwa małe kociaki na ziemi w salonie. Szybko wrócił do samochodu po wielkie legowisko, cztery miseczki oraz duża kuwetę. Jak tylko wszedł do pokoju, dwa kłębuszki uczepiły się jego nogawki. – Aww, jakie moje małe skarby.
 
Tak minęła mu reszta dnia. Zajmowanie się tymi małymi szkrabami pochłaniało całe jego myśli, jaki i czas. Jednak nie mógł się powstrzymać od rozmyślania nad tym, jakby wyglądał Harry, gdyby przyniósł te kociaki do domu. Może by wykształcił jakiś instynkt macierzyński? A może by na nie warczał albo syczał? Nie maił pojęcia, bo go tutaj nie było.

Pozwolił sobie na myślenie, kiedy leżał ze swoimi nowymi współlokatorami na sofie. Wszyscy byli zwinięci w kłębek i oglądali jakąś komedię romantyczną.  Myśli o Harrym chwytały go za gardło. Co robił? Czy był bezpieczny? Czy tęsknił? Czy wróci?

Kocham cię Harry, pomyślał, wkładając łyżkę lodów do ust.

Nigdy nie zastanawiał się za co go kocha, ale chyba za wszystko. Za jego ubrania, twarz, poczucie humoru, uśmiech, ciało, umiejętności wywoływania uśmiechu. Za to, że był inny od każdego mężczyzny, którego kiedykolwiek spotkał na swoje drodze. Był kimś, kogo nie da się zapomnieć, nie ważne jakby się o to starać. Nie da się.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro